Nigdy
“The loneliest people are the kindest. The saddest
people smile the brightest. The most damaged people are the wisest. All because they do
not wish to see anyone else suffer the way they do.”
- Autor nieznany
Szybki rozwój wydarzeń powodował u mnie spóźnione reakcje
i niewłaściwe ustosunkowanie się do bodźców zewnętrznych. Wzrok zawieszony
miałem na Sakurze. Możliwie, że został on w tajemniczy sposób do niej
przytwierdzony, a oskarżałem o to miłość; to zwodnicze uczucie.
Sakurę ogarnął szok. Zbladła momentalnie, co wyglądało
jakby przepływ krwi do jej głowy został odcięty. Patrzyłem jak powoli się cofa,
patrzyłem jak strzela oczami na boki, finalizując reakcje na dziecku, którego
uwięziono w chuście do noszenia niemowląt i przytknięto do mojego torsu.
Wisiała nad nami napięta i trudna do zniesienia cisza.
Winien byłem skoncentrować się na Renie, jednak uznałem, że jedno ostrzegawcze
spojrzenie przy efektownym wejściu było w zupełności wystarczalne. W każdym
razie Akashi przejął pałeczkę i zjawił się pomiędzy nami, z precyzją lądując na
czterech łapach.
- Męska niańka
przybyła na ratunek!
Wtedy Sakura odzyskała głos:
- Satoshi? C-co wy
tu robicie? – zapytała go.
- Przecież
powiedziałem! To jest ratunek, Senpai!
- Nie potrzebuję
ratunku – najeżyła się i wydęła usta tradycyjną metodą. Kiedy wreszcie
podchwyciłem jej spojrzenie, zrobiła minę przydybanej na zdradzie żony. –
Sasuke, ja nie zamierzałam… - Celowo zawiesiła głos, łudząc się, że nie będzie
musiała poruszyć tematu niespełnionego pocałunku. Postanowiłem jej tego nie
ułatwiać, chociaż stawiała opór w walce z natrętnym Renem i odwlekała
pocałunek. W ciszy czekałem na ciąg dalszy, do którego brakowało Sakurze śmiałości.
– Ja… Ren… to przyjaciel… nikt więcej. Ale on planuje…
- Tak, tak! – Moją
wścibską taktykę szlag trafił, gdy głos zabrał Akashi. Wyglądał na znużonego. –
Dramatyczne odejście nieszczęśnika, który zakochał się w przyjaciółce. To
całkiem zrozumiałe. I… - tu zrobił pauzę, zerkając na milczącego dotąd Rena. –
jak najbardziej prawidłowe – dokończył.
Sakura potrząsnęła głową, jakby próbowała wyrzucić z
siebie istotę tych słów.
- Jak to? Wiecie o
wszystkim?
- Od piętnastu
minut.
Niech będzie. Raz czy dwa spłynęła na mnie fala
współczucia wobec Rena, lecz decyzję o opuszczeniu Liścia uważałem za zdatną,
jeżeli nie najzdatniejszą. Sterowanie życiem Sakury, naśladowanie ojca, kaprysy
na misjach i niechęć do zestrojeń z resztą towarzystwa były tylko niewielką
cząstką sytuacji, dzięki których wydedukowałem ile dobrego przyniesie nam jego
odejście. To byłoby ciut niekomfortowe; żyć w jednym miejscu, mijać się na
ulicach, być na językach całej Konohy... i brnąć przez to wszystko, znając
prawdziwe uczucia tego chłopaka.
Ren robił wrażenie zranionego, ale otaksował mnie z lisim
uśmiechem.
- A jednak dobrze
było wykorzystać tę blondyneczkę. Może zdążę jej pogratulować.
- Mówisz o Ino? –
wtrąciła skołowana Sakura, a gdy Ren potaknął, ta emocja ewoluowała we
wściekłość. – Powiedziałeś jej, że odchodzisz?
- Żeby tylko –
mruknął pod nosem Akashi.
Jednak jego przyciszony głosik nie umknął Sakurze.
Spojrzała wpierw na mnie, orientując się ile rozumiem z całego zamieszania, a
gdy dotarło do niej, że jest jedyną niedoinformowaną częścią zbiorowiska, to ja
zostałem napadnięty przez jej agresję.
- Dlaczego coś
przede mną ukrywasz? – Głos wzmocniła wyrzutem, sprawiając, że od razu
zmiękłem. – Czy jest jeszcze coś czego nie wiem o swojej przeszłość? Coś, co
ukrywali nie tylko Naruto i Ren, ale także ty?
- Nie –
odpowiedziałem.
Satoshi z chichotem pomajtał nogami. W trakcie naszej
podróży do tego punktu, bardzo rozentuzjazmowała go osiągalna przez shinobi
prędkość. Chyba uzmysławiał mi, że ma ochotę na więcej.
Zachwyciłem się pierwszym zrozumiałym przekazem syna,
niecierpliwiąc tym Sakurę.
- Wyjaśnij mi to
wszystko, proszę. Od niedawna szczerze nienawidzę tajemnic i nie zniosę
kolejnej dokładki.
- To moja sprawka
– Ren przemówił, gdy otwierałem już buzię. – Chciałem ułatwić wam życie w
Liściu, Chibi. Naruto uświadomił mi wczoraj jak wiele nieprzewidzianych
konsekwencji pociągnie za sobą mój wybór.
Akashi zdecydował się to uściślić, zdeprymowany
tłumaczeniami Rena:
- Gbur nie mógłby
przecież ot, tak stać się ojcem. Tym bardziej, że każdy mieszkaniec Konohy
przekonany jest, że to dwójka przyjaciół poleciała w tango przez alkohol.
Sakura leciutko podcięła mu przednie łapy, w związku z
czym Akashi rąbnął pyskiem o nawierzchnię rzeźby Minato Namikaze.
- Nie musisz być
taki dosadny, jasne?
Zamiast się wkurzyć, podle zarechotał.
- Wybacz, Senpai,
ale to mnie niezwykle śmieszy.
- Co? – zassała
powietrze.
- Sama zobacz!
Zanim w wiosce pojawił się gbur, była sobie szurnięta rodzinka, która miała
bachora, choć nigdy nie uprawiała seksu. A teraz? Jest nowa rodzinka, i owszem,
mamusia i tatuś poznali tajniki płodzenia, ale żaden z nich tego na pamię…
Salwę śmiechu zakłóciłem osobiście, wymierzając w kocura
kopniakiem. W odróżnieniu od Sakury, nie zachowałem umiarów, a Akashi sturlał
się po rzeźbionym nosie, wołając dramatycznie krzykiem, który z sekundy na
sekundę tracił na swym natężeniu. Zwierzak najprawdopodobniej leciał w dół jak
rozpędzona asteroida.
- Sasuke! – zganiła
mnie Haruno. Przez jej zbulwersowany głos przedzierał się strach. –
Przesadziłeś! A co jeśli on…
- Jest kotem. Ma
dziewięć żyć.
- W kreskówkach!
Satoshi odsłonił w uśmiechu bezzębne wnętrze jamy ustnej.
Najwidoczniej rozpoznawał już określenie programów telewizyjnych, a wspominka o
nich pozytywnie na niego wpływała.
Sakura gniewała się jeszcze pięć sekund – dłużej nie dała
rady, parskając śmiechem.
- Ja żyję! –
usłyszeliśmy krzyk, który parokrotnie zawtórowało echo. – W razie jakby kogoś
to interesowało.
Rzuciłem okiem na Sakurę, a ta odetchnęła z ulgą.
- Całe szczęście –
wyszeptała zbita z pantałyku, zupełnie jakby ją samą zaskoczyła jawna troska.
Później przywołała się do porządku i zaatakowała mnie dwoma szmaragdami. –
Sasuke, powiedz mi wreszcie co Ino ma z tym wszystkim wspólnego.
- Dużo papla! –
padła odpowiedź. Bynajmniej nie z moich ust.
Przeklęty koci słuch.
Sakurze to nie przeszkodziło. Zdobyła okazję, by uzyskać
resztę informacji.
- Co w związku z
tym?
- Ten typ, którego
nie lubię powiedział jej prawdę! Ujawnił twoją przeszłość z gburem i poprosił,
żeby w miarę możliwości rozniosła to po wiosce, zmieniając ciut wydarzenia. Ren
skazał się na opinię zdrajcy i oszusta, a ciebie skazano na opinię głupiutkiej
kobiety, która w skutek tragicznego wypadku straciła pamięć. Ot, cała historia.
Na parę chwil Sakura pogrążyła się w ciszy. Z
rozdziawioną buzią trawiła fakty, a zafascynowane dotąd spojrzenie stało się
ostrożne i nieufne… padając na Kanoe. Całe szczęście, tym razem byłem
bezpieczny.
Nagle ją olśniło. Wlepiła wzrok w pustkę, dając nam do
zrozumienia, że kontynuuje pozyskiwanie szczegółów od Akashiego, który
najprawdopodobniej wczepił się pazurami gdzieś na dolnych fragmentach rzeźb.
Wyobraziłem sobie jak dynda na wietrze.
- To kłamstwo!
Rozmawiałam dzisiaj z Ino i nie pisnęła o tym słowa. Jest moją przyjaciółką, z
łatwością poznam, kiedy coś przede mną ukrywa!
- Wtedy nie miała
o niczym pojęcia.
- Jak to?
Ren przemówił, nim Akashi zdążył odkrzyknąć Sakurze:
- Skoro taka z
niej pleciuga, nie wierzę, że nie pochwaliła ci się karteczką.
- Karteczką –
bąknęła bezmyślnie, nie czyniąc z tego nawet pytania. Po króciusieńkim namyśle
wpadła na pierwszy trop: – List! List od tajemniczego wielbiciela?
- Poważnie? – Ren
z rozbawieniem uniósł jedną brew. – Tak to potraktowała?
Jednak Sakura nie chciała rozwodzić się nad znaczeniem
wiadomości dla Ino. Przeszła do konkretów:
- To ty… Ty jesteś
autorem?
- Musiałem
zainterweniować.
- Wyjawiając Ino
moje najskrytsze sekrety bez uzgodnienia tego ze mną? – wściekła się.
Przyglądałem się Renowi spode łba, a jego postawa –
obojętna i bezduszna – dała mi do myślenia. Widocznie decyzja o odejściu była
jednoznaczna z utraceniem troski o własną reputację w oczach Sakury.
Patrzył na nią z nostalgią, z czymś co w końcu zacząłem
przyjmować jako otępienie. Wyglądało to tak, jakby Ren miał chęć wreszcie
wydostać się spod przytłaczających go pytań i oskarżeń, przekroczyć bramy
Konohy i poczuć się wolnym. Jeżeli tkwiły w nim zalążki przygnębienia,
unicestwił je lub zamaskował.
- Chcę, żebyś
miała szczęśliwe życie w wiosce – powiedział, niwecząc dotychczasowe milczenie.
– Plotki utrudniałyby wszystko w znaczącym stopniu. Wiesz doskonale o czym
mówię. Ino i twoi znajomi zadbają o to, żeby wszystkich powiadomić. Wiadomość
rozniesie się szybciej, niż możesz to sobie wyobrazić, Chibi. Oczywiście to ja
jestem tym złym. Musiałem to zrobić. Inaczej Satoshi nie dorastałby w
odpowiednich warunkach. Czy jest moim synem, czy nie, spędzałem z nim mnóstwo
czasu i będę się o niego troszczył. Wybaczcie, ale nie miałem wyjścia.
Mieszkańcy rozpętaliby piekło. Dopiero czerwone oczy klanu Uchiha przemówiłyby
ludziom do rozumu, choć i tak snuliby własne wersje zdarzeń.
- Sharingan –
wymsknęło mi się.
Ren zmarszczył czoło.
- Co?
- Sharingan –
poprawiłem go, tym razem głośniej. – Tak fachowo nazywają się czerwone oczy, o
których wspominałeś.
- Wszystko jedno –
Z dołu wtrącił się znudzony do cna ton głosu Akashiego, a analizując wzrok
Rena, stwierdziłem, że byłby skłonny wynagrodzić kocurowi tę uwagę w oklaskach.
Sakura cicho prychnęła.
- To ja chciałam
jej wszystko opowiedzieć. Spotkałeś się z nią, i co? Jakim cudem wyjaśniłeś
wszystko w godzinkę? Pamiętam, że wychodziła niewiele przede mną.
- Nie martw się,
Chibi. Zostawiłem ci pole do popisu! A. Nie tylko Ino przedstawiłem uszczuplony
plan zdarzeń. Zaprosiłem również Saia, Kibę i tego wariata z krzaczastymi
brwiami.
Oho, ktoś okradł słownik Uzumakiego.
- Uchiha! – Ren
wbił we mnie domagające się pomocy spojrzenie. Zbyt surowe i zbyt nakazujące. –
Teraz ty wyjaśnij jej resztę. Rozumiem, że wszystko poszło po mojej myśli, a
Ino, Hinata, Naruto i Satoshi należycie cię przywitali?
- Dobra –
westchnęła Sakura. – Nie wiem o czym mowa, więc będę głupio się uśmiechać i
kiwać głową. Wy tymczasem ustalicie wreszcie kolejność streszczeń. Co wy na to?
Przewróciłem oczami.
- Zaraz wszystko
ci wytłumaczę.
- Mam nadzieję.
Jeżeli jeszcze raz postanowicie oszczędzić mi wtajemniczenia w jakiś sekret,
nawet najdrobniejszy, uciekam z Satoshim gdzie pieprz rośnie. Z daleka od
Kyori, Shirizoku i gadającego kocura.
- Hej! – żachnął
się Akashi. – Egzystuję jako ludzka dusza. Tylko ciało jest niewłaściwe.
Nie cierpiałem sytuacji, w których trzeba było walczyć z
nasuwającym się uśmiechem. Czułem jak drgają mi kąciki ust. Chociaż finalnie
odegnałem przejaw dobrego nastroju, niewątpliwie zdradził mnie cień szczęścia,
przyczajony w oczach.
Przebiegłem palcami po lewym policzku Sakury. Musnąłem go
subtelnie, a ona zadrżała, zbita z tropu.
- Uciekaj gdzie
chcesz – rzuciłem do niej. – ale ja znajdę cię wszędzie. Nie uwolnisz się ode
mnie… znowu.
Pomyślałem o Madarze i niebotycznych ilości poczucia
zwycięstwa, którą czerpał z odgraniczenia dwójki zdrajców. Nikt nie
przewidział, że technika, niegdyś zaklinana i uprzykrzająca, pomoże nam
odzyskać zapomnianą miłość.
I jej owoc.
♦
Z podwojoną uwagą słuchałam ich wykładów. Panowie
włączali się naprzemiennie do relacjonowania chwil sprzed niespełna godziny.
Nawet Akashi wspiął się z powrotem na nos Czwartego, zawdzięczając to swoim
pazurkom i wgłębieniom w rzeźbach. No i Satoshi! Ten to miał do powiedzenia
najwięcej. Wielka szkoda, że żaden z nas nie odnalazł się w jego bełkocie.
Państwo Uzumaki postanowili kontynuować projekt Wynagrodzimy to wszystko Sakurze i Sasuke,
czynnie angażując się w każdy narzucony przez Rena pomysł. W rezultacie
zafundowali nam korzystne rozwiązanie. Jeśli wierzyć słowom Akashiego, po moim
wyjściu Hinata dołączyła do Ino, świeżo oswojonej z wieścią o rzeczywistym
pochodzeniu Satoshiego. Razem udały się w miejsce, którego położenia nikt nie
był łaskaw mi zdradzić. Ponoć Sasuke, Akashi, Naruto i Itachi byli tam już na
długo przed nimi, a przybycie dziewczyn, Saia, Kiby i Rocka Lee miało stać się
dla Sasuke czymś na podobieństwo niespodzianki.
- To było
pokręcone – opowiadał ze skrępowaniem. – Buzię im się nie zamykały. Inni byli
oburzeni, drudzy uznali to za bajkę, a jeszcze inni odważyli się mi
pogratulować.
Czyn tego ostatniego zazębiał się z naturą Saia.
Domyśliłam się, że to on zdusił w sobie pretensje i przejawy zdziwienia, choć było
prawdopodobne, że w ogóle takowe go nie dosięgnęły.
- No i dostałem
to. – Sasuke naciągnął pas chusty dla
niemowląt. – Jako prezent od Naruto.
Najpierw skomplementowałam tę unowocześnioną aparycję.
Sasuke naprawdę wyglądał jak świeżo upieczony ojciec. Dopiero po stłumieniu
jego nadąsana, wynikającego z ślicznych szkarłatów na policzkach, zapytałam:
- Hinata zabrała
tam Satoshiego?
Potwierdził to skinięciem, pozwalając Akashiemu mielić
jęzorem. A zatem Ren znów postanowił ingerować w moje życie, a jego głównym
motywem było zapewnienie mi dobrego startu. Startu życia, w którym będzie go
brakowało.
Odkąd Shirizoku zdradziło nam prawdę, wszystkie scalone
doniedawna uczucia, rozszczepiły się na kawałki, a każdy odrębny działał na
rzecz innego punktu widzenia.
Jeden kawałek był gotów przebaczyć Renowi, drugi go nienawidził,
trzeci kusił mnie, bym należycie go pożegnała, zaś czwarty był w grupce
popierających nową wizję rodziny. Rodziny Uchiha. Oblałam się rumieńcem na samą
tę myśl. Wolałam nie odgadywać na razie planów Sasuke na przyszłość, ale
wspólne dziecko poniekąd łączyło mnie już z elitarnym klanem.
A niech to. Satoshi jest najprawdziwszym Uchihą. W genach
panoszy się Sharingan. Realny, krwiście czerwony znak rozpoznawczy
wszechpotężnego klanu.
I ja, razem z nim, byłam jego częścią? Och, ten wniosek
wprowadził rewolucje w tych porozszczepianych myślach i parę z nich zrewidowało
swój światopogląd, akceptując moją miłość do Sasuke.
Nie uwolnisz się ode
mnie…
Nie chcę się od ciebie uwalniać! Przenigdy!
Kiedy wszystko zostało już powiedziane, wpatrywałam się w
niego jak w kosztowne i przepiękne malowidło. Przyłapując mnie na tym, nie
odezwał się słowem, tylko zaczął elektryzować spojrzeniem. Czy zdawał sobie
sprawę jak na mnie działa? Czy wiedział ile wojen stoczyłem z powodu ich
obydwóch?
Przekierowałam wzrok na Rena.
Okazało się, że zajęty był taksowaniem Satoshiego. I wnet
zrozumiałam! Satoshi odwzajemniał spojrzenie dawnego ojca. Satoshi był
dzieckiem. Satoshi nie wiedział jeszcze, że pan, do którego nakazywałam mówić
mu „tato”, tak naprawdę nim nie jest. I nigdy nie był. Patrzył na Rena,
rozpromieniony, tylko dlatego, że w jego móżdżku zakorzenił się jako osoba
znajoma, bliska, niegroźna, trzymająca butelkę w trakcie karmienia i ślęcząca
nad jego łóżeczkiem późnymi wieczorami.
Sasuke zmarkotniał, kiedy jego syn wyciągnął rączki do
nieprawdziwego ojca.
- Nie – wydusiłam,
delikatnie kładąc na dwie, maleńkie, dwukrotnie większą dłoń. – To nie on,
Satoshi. Nie.
Syn łypnął na mnie rozweselony, myśląc, że przymierzam
się do nowej zabawy. Jego melodyjny chichot, zamiast nastręczyć mnie szczęściem,
przywiódł więcej smutku.
Nie mogłam inaczej, popłakałam się. Być może piętnaście
minut temu gniewałam się na Sasuke za sekrety i przekomarzałam z Akashim, ale
nagle wypełniły mnie od środka niesamowicie silne i realne wyobrażenia.
Niedługo Rena nie będzie, niedługo zmierzę się z przyszłością, niedługo będę
musiała nauczyć Sasuke kochać swojego syna, a Satoshiemu wynagradzać brak
poprzedniego tatusia. I Akashi! Akashi wciąż był uwięziony. Jego ludzka dusza…
Ona pragnęła wolności, powrotu do pierwotnego ciała. Obiecałam mu pomoc, i co?
Zawiodłam! Hinata, Ino… praktycznie każda bliska mi osoba zacznie traktować
mnie jak nieporadną dziewczynkę, która po amnezji zaczyna życie od początku.
Będzie otaczało mnie współczucia, przesadna chęć pomocy, przesadna troska…
Wtedy czyjaś ręka wylądowała na czubku mojej głowy.
- Jeśli płaczesz
przez wizje przyszłości, poradzimy sobie. – Poderwałam głowę i natychmiast
olśniła mnie aura pewności roztoczona wokół Sasuke. Satoshi już dłużej nie
interesował się Renem, tylko uradowany z okazji, pociągnął parę moich kosmyków.
Bolało, ale objęłam go na tyle, na ile było to możliwe,
cichutko szlochając.
Sasuke powiedział coś jeszcze:
- A jeśli płaczesz
przez odejście Rena, teraz masz najlepszą okazję, żeby się z nim pożegnać.
- Boję się
przyszłości – wyszeptałam, świadoma, że jest to spóźniona odpowiedź na pierwsze
poręczenie Sasuke. – Boję się, że jest już za późno. Boję się, że życie da nam
w kość. Że nie pozwoli skorygować wcześniejszych błędów.
Poczułam jego wargi na swoim czole. Nie ucałował go,
tylko bez powodu przytknął tam usta. Oczami duszy widziałam jak powolutku przymyka
oczy i uspokaja nas obydwóch. On krzepił się w myślach, a mnie w zupełności
starczała sama jego bliskość.
- Nie potrzebujemy
na to niczyjej zgody. Sami decydujemy o swoim losie – rozluźnił się.
Zlokalizowałam w sobie odwagę, użyłam jej i położyłam
dłoń na jego policzku, jednocześnie odstępując w tył. Potem rozpoczęłam
wędrówkę ręką i błądząc nią w kruczoczarnych włosach, nie odrywałam wzroku od bystrych
oczu Sasuke, którymi mnie świdrował.
- Chyba za dużo
ostatnio płaczę – odezwałam się.
- Niektórzy mówią,
że płacz niczego nie załatwi, a inni sądzą, że należy wypłakać się ze
wszystkich łez, bo ten sposób pomaga oswoić się z bólem. Wybierz, do której
części ludzi należysz, a ja się dostosuję.
- A który ze
sposobów ty preferujesz?
- Żaden.
- Hm? Dlaczego?
- Mam swój własny
– oznajmił, rozbrajając mnie olśniewającym uśmiechem. Ledwie zauważalnym,
szczęśliwym… Zamarzyłam sobie, żeby był on zarezerwowany specjalnie dla mnie.
Oprócz tego życzyłabym sobie, aby moja ciekawość osiadała
gdzieś głębiej, tak żeby trudniej było jej wyleźć z ukrycia. Teraz Sasuke ją
sprowokował, nie podejmowałam walki. Zresztą, po co?
- Opowiedz mi o
nim – poprosiłam.
- Płacz ile
potrzebujesz, ale rób to w samotności, by nie pokazywać innym ludziom swoich
słabości.
Rozważyłam jego słowa, od razu domyślając się, jak często
Sasuke stosował tę metodę.
Kiedy znikąd padł na nas cień, z początku pomyślałam, że
słońce uciekło już za linię horyzontu. Zerkając w bok, napotkałam parę tęczówek
w kolorze miodu, które wpatrywały się we mnie z konsternacją.
- Na mnie już
czas. – Ren był zły. Wyraźnie sugerowały to zamknięte w pięści dłonie i nastroszone
brwi. – Od dzisiaj nie będziesz już miała powodu do płaczu. Już wszystko jest
dobrze. Wszystko, co złe się skończyło.
Stanęłam mu naprzeciw, równie zamotana w całokształcie
naszej relacji. Chciałam go uściskać i nie chciałam jednocześnie dotykać. Ta sprzeczna
kombinacja doprowadziła mnie do krańcowej wściekłości. Ren odebrał to jako
sygnał i uznał, że nie może liczyć już na nic więcej. Przynajmniej nie z mojej
strony.
- Ren –
powiedziałam szybko, biorąc głęboki wdech. – Życzę ci szczęśliwszego życia. Bez
zmartwień, niebezpieczeństw, tajemnic. Życzę ci wspaniałej ukochanej i jestem
pewna, że szybko ją sobie odnajdziesz. Uwierz mi. Zauroczą ją twoje talenty.
Możesz nawet zastosować ten sam patent, który podziałał na mnie. Myślę, że
większość kobiet się rozpłynie.
A ty się
rozpływałaś?
Miałam w sercu taki maleńki płomyczek nadziei. Może o to
zapyta! Może zrobi to z szelmowskim uśmiechem, a potem jeszcze raz muśnie
czubek mojego nosa!
Ale Renowi nie było do śmiechu.
- Bądź ostrożny,
proszę – podjęłam. – Niech chęć znalezienia mieszkańców twojego miasta cię nie
zaślepi. Uważaj, bo nie wszyscy ludzie są szczerzy i uczciwi. Wracaj do mnie
czasem, dobrze?
- Dobrze – rzucił
szorstko.
Rozczarowana jego podejściem, stwierdziłam, że warto
pójść tym śladem i nie robić z rozstania dramatu.
Milczenie mi się dłużyło, a Ren tylko beznamiętnie się we
mnie wgapiał.
- To wszystko, co
chciałam powiedzieć.
- A więc żegnaj,
Sakura.
Skołował mnie jego niziutki skłon i dźwięk własnego
imienia. Potem Ren odwrócił się na pięcie i zaczął ekspresowo maszerować w
stronę koniuszka nosa Czwartego. Czymże go zdenerwowałam? Przedtem relacjonował
wydarzenia z cynicznym uśmieszkiem, a przy dzisiejszym powitaniu zachichotał
tak, że byłam gotowa zatracić się w jego objęciach. Zbyt uparta i przepełniona
dobrymi myślami, powiedziałam sobie, że lada moment wróci do mnie migiem,
zamknie w uścisku, zaśmieje się, pożegna, przysięgnie, że będzie tęsknił i że
wróci.
Lecz wszystkie z moich pewniaków już wkrótce sprawiły mi
zawód.
Odwróć się. Ren, odwróć się!
Nie zrobił tego.
Niedbale ześlizgnął się z nosa, zniknął mi sprzed oczu.
Usłyszeliśmy świst przecinanego powietrza, a potem uspokajające dźwięki
pulsującej chakry. Platforma. Ren wykreował dla siebie platformę, by sfrunąć w
dół. Do ostatnich chwil wierzyłam, że powróci na swoim latającym dywanie i
zaprosi mnie na ostatnią wycieczkę. Do ostatnich chwil…
Niebawem nie zostało już nic; nadzieje prysły.
Nie demaskowałam przed Sasuke swojego osłupienia. Stałam
nieruchomo, gapiąc się w punkt, gdzie chwilę temu błyszczały surowe oczy mojego
przyjaciela.
- Sakura… - Uchiha
lekko potrząsnął moim barkiem. Mamroty Satoshiego stały się dla mnie szelestami
w tle. – Sakura! - Tym razem szarpnięto mną mocniej.
- Nie – stęknęłam.
– On odszedł… Tak bez niczego… Zostawił mnie.
- Hej, posłuchaj…
- Diabli wiedzą,
kiedy wróci do wioski.
Zdusiłam w sobie następne wersy litanii, ponieważ Sasuke
zjawił się przede mną i zasnuł następnym cieniem.
- On płakał. –
Jego głos był podejrzanie miękki. Gdy wybałuszyłam oczy, spiął się w widoczny
sposób. – To dla niego ciężkie, Sakura. Chciał mieć za sobą to pożegnanie.
Szybko skoncentrować się na świeżym celu i zacząć go realizować bez zaprzątania
sobie głowy tym, co opuścił i zostawił w Liściu.
Wyjrzałam zza bariery, jaką tworzyła postura Sasuke z
myślą, że ujrzę tam zanoszącego się płaczem przyjaciela. Zachowanie było
zbyteczne, bo w rzeczywistości Ren wznosił się już nad Konohą i prawdopodobnie
planował uporać się z resztą sprawunków, które trzymały go w wiosce.
- Jesteś tego
pewien?
- Jestem –
potwierdził Sasuke. – Widziałem łzy w jego oczach, kiedy się odwracał.
Bezmyślnie rozłożyłam przed Satoshim drżącą dłoń, a on
objął rączką mój kciuk.
♦
- Sakura? –
Interpretacja min Sakury nigdy nie stanowiła dla mnie kłopotu, ale tego
dnia musiałem dołożyć większych starań
do pomyślnego przetworzenia. Obwieściłem rzecz, na którą, jak sądziłem,
zareaguje świeżym potokiem łez, tymczasem twarz Haruno była pełna rezerwy, choć
później zauważyłem, że coś zakłóca doskonałość jej opanowania.
- Oczekują nas na
górze – odezwałem się znów, zawczasu zachowując środki ostrożności.
- Więc chodźmy –
uśmiechnęła się. – Nic tu po nas.
Akashi obrzucał ją przezornymi łypnięciami, krocząc w
stronę strzelistego wzniesienia. Od równego gruntu na szczycie góry, dzieliła
nas skalista ściana, którą musieliśmy pokonać, polegając na chakrze.
Zauważyłem jak stopy i dłonie Sakury rozświetla subtelna,
zielonkawa poświata. Oniemieliśmy z kocurem, gdy bezceremonialnie nas
wyprzedziła, nie odwracając się nawet raz.
- Senpai, czekaj!
– Akashi chciał ją doścignąć, ale powstrzymałem go syknięciem. – Dlaczego? –
oburzył się.
Sakura dotarła do początku pionowej przeszkody i
przytwierdziła do niej wewnętrzne części dłoni. Gdy myślałem już, że zacznie
wspinać się jak małpka, zwiesiła głowę, wstrząśnięta konwulsjami.
Akashi zerknął na mnie dociekliwie.
- Chyba nie
wszystko jest w porządku – ściszył głos do szeptu.
Podszedłem bliżej dziewczyny w towarzystwie Satoshiego,
który miętosił w rączce kawałek chusty.
Zaniepokojona szelestem Sakura odwróciła się za siebie.
- Ja wcale nie
płaczę – jęknęła, dostrzegłszy mnie. – Ja… wcale nie płaczę.
Ręką osłaniała dolną partię twarzy, choć z oczu cisnął
się jej strumień łez. Przesycone smutkiem i tęsknotą spojrzenie świdrowało mnie
tak wnikliwie, że w którymś momencie stwierdziłem, iż dzielę ten ból razem z
nią.
Pokonałem oddzielające nas metry, zgarnąłem skołtunione
włosy z jej twarzy, objąłem Sakurę w talii, troszczą się także o godziwą
przestrzeń dla Satoshiego, a potem, prowadzony tajemniczą siłą sprawczą,
przewiesiłem szyję przez jej brak, przykładając swój policzek do policzka
Sakury.
Doceniła ten gest. Szlochając, przeczesała moje włosy i
podparła ciężar głowy.
- Kocham cię,
Sasuke Uchiha. – Głos przy moim uchu zabrzmiał jak słowiczy śpiew. Słuchałem go
z zamkniętymi oczami.
Instynktownie wyczułem, że gdzieś w pobliżu krąży Akashi.
- O rany, rany… -
wypuścił z siebie powietrze. – Wasza historia rzeczywiście jest zamotana i komicznie
absurdalna, ale odkrywanie jej ciągu było dla mnie prawdziwą przyjemnością w
waszym towarzystwie – powiedział, niby ot, tak, pomimo tego wiedziałem, że
kryją się za tym słowa wdzięczności i uznania.
- Nie ma za co –
burknąłem stłumionym przez lico Sakury głosem.
A to ci niespodzianka. Byłem ojcem. Miałem przy swoim
boku kobietę, która wydała na świat mojego syna. Kochała mnie, a ja kochałem
ją. Brzmi zbyt szczęśliwie i bajecznie, bym mógł podporządkować to do kategorii
scenariuszy przeznaczonych dla Uchihów. A jednak. Lata upiornych wydarzeń,
traum, nieszczęść, odwetów i walk wreszcie zostały czymś wynagrodzone.
Jakimś cudem zasłużyłem na to wszystko.
I mam zamiar to chronić, bezwarunkowo, całym sobą, do
końca życia. Nigdy już nie pozwolę, żeby ktoś skradł mi Sakurę, wymazał
Satoshiego, przeinaczył moje życie i ogłupił. Nigdy.
4 miesiące później
Nie wolno było mi się spinać, jeszcze nie teraz.
Chciałam, żeby przyjęła mnie jako życzliwą i ciepłą osóbkę. Sasuke pomógł mi
przebrnąć przez schody ganku, mając na uwadze moje luki w orientacji, za które
odpowiedzialne były czółenka. Tak, Ino mnie zwerbowała, przekupiła bajeczką, że
roli matki przysługuje właściwy image.
Podniosłam wzrok, a przyjezdni właśnie przestąpili bramkę
ogrodzenia domu i zaczęli kierować się deptakiem w naszą stronę. Reszta ferajny
zebrała się na werandzie. Gościa oczekiwano niecierpliwie ze względu na jego
wartość w przeszłym życiu Sasuke i moim. Puściłam znajomym farbę godzinkę temu,
a wszystko przez ożywienie poalkoholowe. Było one jednak krótkotrwałe i nawet
olbrzymia ilość sake nie umorzyła stresu.
Akashi ożywił się pierwszy. Naruto nie zdążył nawet
przemówić swoim oficjalnym tonem, a kocur już poderwał się do biegu i wskoczył
w ramiona przyjaciółki, przywołując jej imię.
- Witajcie. – Potem
Uzumaki dał upust swojej urzędowości. Choć nie opatulał go charakterystyczny
płaszczyk, przyjaźnie rozłożone ręce i władczość widoczna na twarzy natychmiast
uświadamiały rozmówcy o jego statusie społecznym. – Cieszę się, że przyjęliście
naszą ofertę. Znaleźliśmy rozwiązanie bez niepotrzebnych konfliktów.
Przyjezdnych było dwóch, ale tylko jeden szczególnie
ściągał na siebie moją uwagę. I właśnie zabrał głos:
- To nie zmienia
faktu, że wolałybyśmy wciąż mieszkać na Michigacie. Tam się urodziłyśmy i
wychowałyśmy.
- Michigatta
stanie na nogi. To niewątpliwe. Ale potrzeba na to czasu, zwłaszcza, że Tenshi
Tomoko miał problemy finansowe, nie mogąc prawidłowo rozregulować płatności –
wyjaśnił Naruto.
- Nie bądź taka
niemiła – Tsubaki przywołała siostrę do porządku i przetoczyła spojrzeniem po
osobach tłoczących się na werandzie. W końcu jej wzrok padł na mnie i Sasuke. –
Kopę lat! Dawno się nie widzieliśmy. Słyszałam, że wiele się wydarzyło.
- Och, tylko
poczekaj aż wszystko ci opowiem – westchnął ostentacyjne Akashi i przytulił łeb
do piersi dziewczyny. Tsubaki pogłaskała go pieszczotliwie po grzbiecie, a ja
poczułem ukłucie zazdrości. Kociak zawsze niechętnie pozwalał pielęgnować się
na zwierzęce sposoby.
- Cześć – bąknęłam
nieelegancko. Byłam potwornie skrępowania tym spotkaniem. Przywitałam też
Tanaki, ale nie odpowiedziała mi od razu, zajęta obserwacjami.
- Księżniczka i
książę? – zapytała siostry.
- Niesamowite,
prawda? To o nich opowiadałaś mi każdej nocy.
- I mieliście
amnezję? - Tym razem pytanie adresowano do nas. Sasuke odmruknął jakimś
półsłówkiem, a ja przyznałam jej rację zwyczajnym skinięciem. Niezwykłość tej
chwili, wyjątkowość, niecodzienność… Byłam niezdolna do wykrztuszenia
czegokolwiek. Ta nastolatka zdradziła nam dawniej receptę na dobry związek,
pomogła też odnaleźć tyle wejście zamczyska… Była skora poczęstować nas pajdą
chleba! Rany!
Czułam do niej niewysławioną wdzięczność. Wiedząc, że nie
będę w stanie należycie tego wygłosić, nie zrobiłam niczego pożytecznego tylko
przywarłam bliżej Sasuke.
Wyczuł mój strach i lekko do siebie przytulił.
- A ten dzieciak –
Wzrok Tanaki utkwił gdzieś za nami. Nie potrzebowałam się odwracać, wiedząc, że
ma na myśli Satoshiego. – jest wasz? – dokończyła matowym głosem.
- Tak – odrzekłam.
– To nasz syn, Satoshi.
- Satoshi Uchiha –
uzupełnił Akashi. – Jest w porządku. Ale lubi ciągnąć mnie za futro. I
strasznie często brudzi pampersy.
Tsubaki zrobiła niesmaczną minę.
- Daruj sobie.
W tym momencie dłoń Sasuke wylądowała na moich plecach,
delikatnie, acz zachęcająco trącać mnie do przodu.
- Śmiało. –
Usłyszałam przy uchu jego szept. – Pamiętaj jak się umawialiśmy.
Zassałam powietrze, zdenerwowana, niepewna i
onieśmielona. Znajomi ściśnięci na werandzie zaczęli maglować z Tsubaki tematy
dotyczące losów Michigatty i miejsc, do których emigrowali mieszkańcy wyspy. Idea
Naruto i Itachiego wreszcie zaczęła się realizować, włączając w projekt nie
tylko Konohę, ale także Sunę i Kiri. Kage wiosek zgodzili się przyjąć ludność
Michigatty i choć jeszcze część z nich przebywa na wyspie, walcząc o
przetrwanie ostatnich dni, byliśmy gotowi podjudzać do współpracy inne wioski.
Bliźniaczki Tomoko, dzięki uporowi Akashiego, zostały przetransportowane do
Konohy. Od jutrzejszego ranka emigranci mają obowiązek ubiegać się o stanowiska
pracy, żeby opłacić zagwarantowane przez władzę mieszkania w kamienicach i
domy. Tsubaki zdradziła, że wspólnie z wujkiem zamierzają się do kupna jakieś
luksusowej posesji z ogrodami. Tak, Tenshi Tomoko wkrótce wyjdzie z mroków
lochu, pod warunkiem, że czynnie udzieli się w ewolucji Ichiraku Ramen, co było
stuprocentową sugestią Uzumakiego.
Teraz, po wszystkich zdarzeniach, gdy przyszłość zdawała
się być wyraźnie zarysowana i bajecznie piękna, musiałam dopełnić własne cele.
Te, które zaniedbałam przez amnezję.
Ruszyłam do przodu, a przyjaciele znieruchomieli i
umilkli, tylko Satoshi mamrotał w języku bobasów. Nieświadomie napawał mnie
odwagą.
Stanęłam naprzeciw Tanaki i posłałam jej uśmiech, który
dwa dni wcześniej ćwiczyłam z Sasuke przed lustrem w łazience. Przekonywał
mnie, że jest to moja najskuteczniejsza broń, przynajmniej w zmiękczaniu jego
serca.
- Całą noc
zastanawiałam się co ci powiem. Teraz nie pamiętam nawet kawałka z przemowy,
którą tworzyłam przed snem – wytłumaczyłam jej, wzdychając. - Chcę ci po prostu
podziękować, Tanaki.
Wizerunek Tanaki niewiele się zmienił od ostatniego
spotkania. Jej punktem patrzenia dzielił nas ponad rok, moim; parę miesięcy. Niemniej
zachowała swój wygląd charakteryzujący znużone księgowe za biurkiem. Miała
wykrochmaloną spódnicę do kostek i przedawniony sweterek, chociaż miał on
wyjątkowo żywy odcień błękitu. Włosy uczesała w kok, który zbiegał delikatnie
na lewą stronę. Ten błąd trochę ją „uniewinniał”, eliminował bezwzględne
znudzenie.
Przy niej prezentowałam się jak zjawiskowa gwiazda
wybiegu, co bynajmniej nie sprawiało, że czułam się swobodniej – przeciwnie –
miałam ochotę zsunąć ze stóp czółenka i założyć swoje tenisówki. Zamiast
eleganckiej sukienki Hinaty z mocno wykrojonymi plecami, mój wybór padłby na
zwyczajny ubiór, którego wymagano na misjach. Poza tym dekolt był ewidentnie za
duży. Nawet Sasuke protestował, gdy mu o tym wspomniałam. W pogotowiu trzymał
dla mnie kurteczkę.
- Za co dziękujesz?
– Tanaki odezwała się dopiero po chwili. Otrząsnęłam się, do tej pory zajęta
myślami, a jej uważne oczęta przyglądały mi się spod uchylonych szkiełek
okularów.
- Za pomoc. Dzięki
temu odnaleźliśmy tylne wejście do zamku.
- Iiii? –
przeciągnął złośliwie Akashi, świadom tego, że z następna partia podziękowań
sprawiała mi najwięcej kłopotu.
- I… - Spuściłam
wzrok. – Za uświadomienie niektórych rzeczy.
- Jakich? – Akashi
znów się wmieszał.
- Um, rzeczy te
dotyczyły związków. Pamiętasz? Kazałaś Sasuke być bardziej szczerym…
- Pamiętam –
przerwała mi, za co byłam gotowa postawić jej pomnik. Najgorsze masz już za
sobą, pomyślałam zwycięsko, a Akashi ukrył się między piersiami Tsubaki. Swoją
drogą, dlaczego nie reagowała? - Więc między księciem, a księżniczką wszystko
jest w porządku?
- W najlepszym. –
Nie mogłam przestać się uśmiechać. Tego rodzaju uwagi przypominały mi, że mam
Sasuke tylko dla siebie. Na zawsze. – Bardzo nam pomogłaś, dziękujemy.
Tanaki wychyliła się w bok, łypiąc na Uchihę.
- Mam rozumieć, że
nie zastosowałeś się do moich rad?
Zaskoczony Sasuke, cofnął się niczym dzieciak oskarżony o
spałaszowanie opakowania ciasteczek.
- Na niego nie ma
mocnych – westchnął Akashi. – Jest gburem i nic tego nie zmieni.
- Nie jest gburem
– obroniłam go z myślą o pocałunkach, uczciwych rozmowach, czasie spędzonym na
spacerach z wózeczkiem i zabawom z Satoshim.
- Dla ciebie nie
jest gburem.
Niespodziewanie do rozmów wkroczył Itachi:
- Miłość robi z
człowiekiem zadziwiające rzeczy.
- Czyli jak gbur
się we mnie zakocha, przestanie być gburem? – Akashi zinterpretował to… kocim,
nielogicznym sposobem, który charakteryzował się mniejszym procentem
zrozumienia, niż mój własny. Rozbawiło to dziewczęta na ganku, Naruto
uśmiechnął się pod nosem, a mina Sasuke zrzedła.
- Nie kręcą mnie
zwierzęta.
- A
piętnastolatki? – dociekał Akashi.
- Hola! Sasuke nie
jest pedofilem – powiedział Itachi, patrząc porozumiewawczo na kociaka. Tsubaki
uznała, że tak niegrzeczne zachowanie potrzebuje reprymendy i udzieliła mu jej,
dzieląc Akashiego po łbie.
- Przepraszam! –
pisnął.
Ale to nie wystarczało.
- Jak będziesz się
tak zachowywał, przekonam tego malucha do miękkości twojego futra – zagroziła
mu i kociak przejął się na poważnie.
Dzisiejszy dzień był wyjątkowy pod wieloma względami.
Obchodziliśmy pierwsze urodziny Satoshiego, ponadto Hokage wyfantazjował
niewiarygodny sposób na celebrację. Tuż przed północą, o godzinie, w której
przyszedł na świat mój syn, do nieba wystrzeli seria fajerwerków. Uzumaki
uprzednio ostrzegł mieszkańców dzielnicy Awayaki i pochlubił się przywilejami,
jakimi dysponował ze względu na status. Mój opustoszały zwykle dom wypełniali
najbliżsi; Sasuke, Itachi, państwo Uzumaki, Ino, Sai, Kiba, Lee, pani Kagekee,
Akashi i dwa najnowsze nabytki – siostry Tomoko. Oprócz dysput zebranych, w
domu roznosiły się apetyczne zapachy. Przyjaciółki zajmowały się pieczeniem
owsianych ciasteczek, a ja dbałam z Sasuke o torcik urodzinowy, jednocześnie
rozkoszując się zawstydzeniem ukochanego. Uchiha wyglądał tak… niedoniośle z
tubką do wyciskania masy czekoladowej i w fartuszku. Efekty końcowe nie
sugerowały fachowej roboty, ale znajomi docenili nasze starania, a Satoshi
rozgniótł kawałek tortu chciwą rączką i cały się ubrudził.
Dla Tanaki przygotowałam niespodziankę. Zajmując się
dekorowaniem torcika, patronowałam w międzyczasie nad pieczeniem chleba. Pajda,
którą nam kiedyś proponowano rozczulała mnie i przywodziła na myśl jedną z
bliźniaczek. Tanaki przyjęła podarunek z lekkim uśmiechem księgowej, ale
słysząc salwy śmiechu ze strony reszty, ten uśmiech się pogłębił, upiększając
jej słuszną twarzyczkę. Tsubaki obsypaliśmy wyrazami wdzięczności, a Sasuke,
mniej czynny w wyrażaniu podzięki, stwierdził, że dziewczyna może w każdej
chwili skorzystać z naszych pryszniców, sugerując się zbliżonym charakterem jej
pomocy. Pamiętałam doskonale jak ugaszczała mnie w swojej chatce, niedługo
przed inwazją na zamek.
Wydawało mi się, że po świecie nie paraduje osóbka
szczęśliwsza ode mnie. Przez cztery miesiące pielęgnowaliśmy nasz związek z
Sasuke. Poza tym troszczyłam się o stosunki ojca z synem, a Satoshi nawykł już
do stałej obecności Sasuke w naszym domu. Uchiha często spędzał u mnie noce,
choć oficjalnie start wspólnego życia miał zadebiutować w zdezolowanej posesji
jego klanu.
- Na razie go
odnawiają. W końcu stał nieruszony przez wiele lat i potrzebuje solidnego
remontu – wyjaśniał Itachi, gdy Tsubaki zaczęła wdrażać temat. – Szkoda, że nie
będziemy dłużej sąsiadami.
Akashi miał na to własną teorię.
- Gbur nie ma
innego wyjścia. Potrzebuje dużo przestrzeni, w końcu zamierza odnowić klan
Uchiha, zamknąć Senpai na cztery spusty w domu i nadzorować rodzenie nowych
dzieciaków.
Wtedy tak nagle zakrztusiłam się upijaną herbatą ziołową,
że Sasuke musiał odratować mnie ciosami w plecy. Mimowolnie wyobraziłam sobie
tę scenkę. Przewrażliwionego Sasuke, dziesiątą z kolei ciąże i jakiś upiorny,
przyciasny pokoik, w którym odbywałyby się wszystkie rytuały.
- No ładnie. Chyba
ją wystraszyliście – zauważył Kiba, któremu niewiele brakowało do utraty
trzeźwości.
Sasuke mnie uspokajał.
- Nie jestem taki
okrutny.
- Jedno dziecko na
dwa lata powinno być dla niego wystarczalną alternatywą – drażnił mnie Akashi.
- Nie wiem czy
statystyczna Uchiha nadążyłby za tym tempem „pracy”. – Gdy do dyskusji włączył
się Sai, dało się poznać jak wiele wspólnego ma on z Akashim, szczególnie w
odniesieniu do swoistości dowcipów. Niepewne spojrzenia, których użyczyli mu
goście, zamiast ostrzec przed niesmacznością, skłoniły do objaśnień. –
Stwierdzam to po długotrwałej izolacji Sasuke od kobiet. Musiał mieć z nimi
niewiele do czynienia przez lata spędzone z Madarą, a jak wiadomo potrzeby
mężczyzn zaczynają być wyraźnie odczuwalne w którymś momencie rozwoju. Hej.
Zauważyliście, że dotychczas przebywał z samymi mężczyznami? Może on wyładował
swoje pragn…
Ino pacnęła go w twarz.
- Dziękujemy ci
bardzo Sai za przedstawienie swojego punktu widzenia – wycedziła, upijając
kolejny łyk sake.
- Och braciszku.
Oskarżono cię dzisiaj już o dwie rzeczy. – Itachi uśmiechnął się sardonicznie,
a ja postanowiłam to sprostować, upojona herbatką.
- Pedofilia i
homoseksualizm. Ktoś ma coś jeszcze do zarzucenia?
- Ja. – Akashi
zgłosił się na ochotnika, leżąc na kolanach Tsubaki. – Gburowatość.
- Nieczułość –
jęknęła Ino.
Hokage dzielnie się wstrzymywał, jednak dosięgnął go mus dopieczenia
przyjacielowi. Od razu porzucił czcigodne obycie panującego.
- Przecenianie
swoich umiejętności – oznajmił ubawiony.
Sasuke drżał już ze wściekłości. Czułam to, wsparta na
jego ramieniu. Byłam pewna, że gdybyśmy nie utknęli na sofie, pomiędzy Ino, a
Tsubaki, Uchiha dawno poderwałby się na nogi i zwiał z przyjęcia.
Żeby załagodzić ten narastający gniew, ścisnęłam rękę
Sasuke, mocniej się w niego wtulając. Chyba zmiękł, głównie dlatego, że jubilat
urządzał sobie wspinaczkę po naszych kolanach.
Czując się zobligowana do obrony, powiedziałam:
- To urodziny
naszego syna, a nie lekcja wychowania dla Sasuke.
- A szkoda. –
Tanaki wymownie rzuciła na niego okiem. – Przydałoby mu się.
- Hej! Denerwujesz
mnie! – pogroził jej pięścią, a przestraszona tym gestem Tsubaki, upomniała
siostrę szturchnięciem.
- Uspokój się.
Książę jest dobrze wychowany, przystojny, zdystansowany i… zakochany w księżniczce,
a przecież o to chyba chodzi we wszystkich baśniach.
Tanaki poprawiła okulary.
- Na końcu moich
opowieści książę zaczął okazywać swoją miłość.
- Ale ja nie
jestem bohaterem twoich opowieści. – Wiedziałam, że Sasuke jest wytrącony z
równowagi i najchętniej zaczerpnąłby świeżego powietrza na zewnątrz. Myślałam,
żeby mu to zaproponować, ale Tanaki nie odpuszczała.
- Tylko mówię. To
poprawiłoby wasze stosunki. Otwartość to skarb. Piękny skarb – prawiła z
nauczycielską żyłką. – Dziękowaliście mi za porady, a żaden nie wziął ich do
serca.
Mięśnie Sasuke zrobiły się twarde jak stal. Naprężył je
gotów do odszczeknięć, natomiast reszta towarzystwa przysłuchiwała się rozmowom
w ciszy i tylko Tsubaki skłonna była ujarzmić siostrzane wywody.
- Uważasz, że
niewłaściwie okazuję swoje uczucia? – zagrzmiał, podnosząc się z miejsca. Już
gdy ścisnął moje ramiona, przeczuwałam, że nie skończy się to dobrze. Tanaki
skinęła głową, a mną bezlitośnie szarpnięto. – A więc przekonaj się!
I bam! Ukochane, mięciutkie usta przycisnęły się do
moich. Zrobiły to gwałtownie, zapowiadając jednocześnie, że prawdopodobnie
prędko mi uciekną. A jednak. Kiedy wydawało mi się, że Sasuke zrobi szybki
pokaz, on pogłębił pocałunek i wcale się ode mnie nie oderwał.
Zaparło mi dech, byłam zupełnie zaskoczona! Sasuke miał
mocno zaciśnięte oczy i przywędrował ręką wyżej, do okolic mojej szyi.
Pogładził ją leciutko, na co machinalnie się wzdrygnęłam. Spędzone z nim
miesiące dowiodły, że uwielbiałam go całować, ale ta sytuacja była wyjątkowa.
Nie śmiałam nawet pogrążać się w ferworze przez wyczuwanie wklejonych w nas par
oczy.
- Sasuke! –
Odtrąciłam go, cała zziajana.
Ino tylko pokręciła głową.
- Szczęściara z
ciebie Sakura, taka cholerne szczęściara.
Reszta zajęta była dochodzeniem do siebie. Kiba
demonstracyjne przetarł oczy, Akashi upozorował zakrztuszenie, Itachi nie mógł
uciemiężyć śmiechu, zaś Tanaki, sprawczyni tego kazusu, kryła uśmiech za
filiżanką herbaty.
- Zadowolona? –
napadł na nią Sasuke.
Ja byłam raczej zawstydzona… do szczętu! Podciągnęłam
kolana pod brodę, obwiązałam je ramionami, spiekłam raka, a potem, zapożyczając
taktykę bliźniaczki, schowałam szkarłatne policzki i wydukałam:
- Ty głupku. Nie
rób tak.
- Jak?
- Nie całuj mnie…
z zaskoczenia.
- Cholera, Sakura!
– zdenerwowałam go. – Gdy zapytałem cię o zgodę, miałaś do mnie pretensje, że
nie było to romantyczne i zaburzyło wyjątkowość chwili. Teraz jesteś
niezadowolona, że zrobiłem to z zaskoczenia? Kobiety!
- A-ale… -
skuliłam się. – Wszyscy patrzą.
Do moich uszu dotarł szelest. Wyjrzałam zza kryjówki i
spostrzegłam jak Tsubaki spoziera mnie wielkimi, urzeczonymi oczami.
- A niech mnie!
Jaka ty jesteś przeurocza, księżniczko! – zachwycała się.
- Razem są uroczy
– zreflektował ją Itachi, zerkając na nas obojgu. Korciło mnie, by sprawdzić
jak trzyma się Sasuke, a gdy wreszcie się na to odważyłam, okazało się, że nie
tylko moje policzki zachowują się zdradziecko.
- Jesteś czasami
strasznie nieznośny. – Objęłam jego ramię. – Ale kocham cię.
Przed północą czułam się fenomenalnie. Udało mi się
potajemnie wskoczyć w tenisówki, a gdy wyszliśmy już na zewnątrz Ino nie
psioczyła, bo przecież nie wypadało. Sasuke narzucił mi na ramiona skórzaną
kurtkę, Naruto i Kiba preparowali fajerwerki w moim ogrodzie, inni rozproszyli
się po jego obszarze, a szczęście ewidentnie nam sprzyjało. Zerknąwszy w górę,
ujrzałam przejrzyste, przetykane konstelacjami niebo. Brakowało tylko dźwięku
wystrzałów i kolorowych fajerwerków, eksplodujących na jego całunie.
Myślałam, że obejrzymy pokaz jak ucywilizowani ludzie,
jednak Sasuke od początków rodzinnego życia zaręczał, że włoży do rodzicielstwa
całe swoje serce i urozmaici nam jego przebieg. To właśnie te przyrzeczenia
dudniły mi w głowie, gdy znienacka porwał mnie i Satoshiego w ramiona.
Przecięliśmy powietrze, potem stworzyliśmy świst. Upewniwszy
się o końcu susa, ostrożnie uchyliłam powiekę.
Świat stał się piękniejszy, oszałamiająco inny.
- Musisz się popisywać, co? – Naruto dotychczas siedział
w kucki, a dźwignął się tylko po tym, by wzgardzić Sasuke.
- Satoshi
zasługuje na najlepszy widok – odwarknął.
Satoshi!
Trochę kręciło mi się w głowie, więc odruchowo
przycisnęłam dziecko do piersi. Było przestraszone wyczynami ojca i dopiero
dochodziło do siebie. Sasuke jakoś odgadnął, że brak mi orientacji i chwycił
mnie za rękę.
- Spokojnie.
Możesz użyć chakry, jeżeli nie czujesz się pewnie.
- Nie trzeba –
stwierdziłam po chwili.
Im dłużej obcowałam z nową perspektywą patrzenia, tym
bardziej przyzwyczajałam się do kąta nachylenia dachu. Był mansardowy, a Sasuke
szczęśliwie wylądował na jego górnej części.
- Dobra, kończymy
to. – Kiba odsłonił efekt końcowy ich pracy, którym były wetknięte w grunt i
chronione warstwą tektury patyki. Pięły się w nierównych odstępach, podle kusząc
do dosmaczenia płomyczkiem ognia. Itachi podszedł bliżej i omówił skuteczność
kompozycji. W lewej dłoni trzymał talerz z niedojedzonym kawałkiem tortu. Inni
zostali spłoszeni przez ryzyko eksplozji, uciekając w dalekie obręby ogrodu.
Zaczęłam kołysać Satoshiego.
- Minął rok, a ty
miałeś dwóch ojców – szepnęłam do niego. – Właśnie tym grozi dziedziczenie krwi
Haruno. O Uchihach nawet nie wspomnę.
- Wystarczy mieć
coś z tobą wspólnego, a już tracisz rozum i życiową stabilizacje – dokuczył mi
Akashi. Nie miałam pojęcia skąd się tu wziął, póki nie odwróciłam się za
siebie. Kociak kroczył sprężyście po dachówkach, nie myśląc nawet o
zamartwianiu się kątem nachylenia powierzchni.
- Poczekaj tylko,
aż znajdę pieczęć Wodnika. – Zgromiłam go spojrzeniem. – Gdy będziesz już
człowiekiem, stracisz swoją kocią zwinność i tę denerwującą możliwość
naruszania czyjeś prywatności.
Akashi zrobił taką miną, jakby żywił nadzieję, że mi się
to uda.
- Liczę na ciebie,
Senpai.
I prawidłowo! Pomijając rozwinięcie nowej rodzinki, moją
następną intencją było wyzwolenie Akashiego. Po przebyciu ekscesów Michigatty,
robiłam wszystko co w mojej mocy, by uczłowieczyć jego życie. Tylko Itachi
traktował go jak prawdziwego kocura, choć z dnia na dzień żal i smutek
Akashiego były dla mnie bardziej odczuwalne. Niejednokrotnie dał mi do
zrozumienia, że wolałby odrzucić zwierzęce ciało i przeczesać swoje… ludzkie
włosy, nie futerko.
- Pomożesz mi,
prawda? – Słowa skierowałam do Sasuke.
- Nie wiem czy
sobie zasłużył.
- Ależ oczywiście,
że tak!
- Niech będzie –
bąknął, niby to obojętnie, lecz w kącikach jego ust czaił się uśmieszek.
Chwilkę podziwiałam jego bezdenne oczy, szukałam w nich iskierek, które kiedyś
graniczyły przecież z cudem – próbowałam złapać widoczne różnice, co w ogóle
nie sprawiło mi trudności. Sasuke był szczęśliwy, kątem oka zerkał na syna,
przyglądając się mojej dłoni, która delikatnie głaskała go po główce.
Rozochocona, wysunęłam Satoshiego w kierunku ojca. W
ciszy musnął fragment jego policzka.
Były to rezultaty miesięcy praktyk. Sasuke nie od razu
nauczył się właściwie traktować swojego syna. Oswobodzenie go z delikatnością
dziecka i wpajanie mu zasad ostrożności, kosztowało mnie sporo wysiłku,
doprowadzając jednocześnie do usatysfakcjonowania. Opieka nad małym była jedyną
czynnością, w której przeważałam nad poziomem Uchihy i kwestia ta podlegała
moim nadzorom.
Sasuke pobierał nauki u Sakury. Niebywała i interesująca
odskocznia od tradycji.
Teraz szło mu gładko. Nawet duma odsuwała się na dalszy
plan, gdy w grę wchodził Satoshi.
- Nie śpij –
bąknął do niego, ciut skrępowany.
Natomiast Akashiemu brakowało hamulców.
- Ale byłbyś
frajerem, gdybyś przespał swój własny prezent urodzinowy – wołał, a maluch
przychylnie reagował na jego głosik. Akashi pomieszkiwał u mnie od pierwszego
dnia w Liściu i utarło się, że to on zawsze towarzyszy Satoshiemu w zabawach.
Malec ożywił się, wskazał palcem na krzątających się na
dole wujków i zaadresował pytający jęk do swojego tatusia.
- Odpowiedz mu –
syknęłam cicho.
Sasuke ostentacyjnie złączył opuszki palców u obu dłoni
i, formując z nich coś na kształt kopuły, upozorował eksplozję.
- Bum - jęknął, a
Satoshi wesolutko się roześmiał. Jako dojrzała matka musiałam mu zawtórować.
Wkrótce przygotowania dobiegły końca. Kiba i Naruto
błądzili przy fajerwerkach z zapałkami, pośpiesznie zajmując je ogniem.
Oddalali się bezpiecznie, gdy wszystko było w należytym porządku.
Naszpikowania ekscytacją, wstrzymałam oddech i wzmocniłam
uścisk na ręce ukochanego.
Przedstawienie się rozpoczęło. Fajerwerki zaczęły tryskać
na tle nieba jak rozbryzgiwana woda z fontanny. Zamroczona straszliwym hałasem,
przytkałam lekko uszy Satoshiego, zaś Sasuke, widząc, że syn zaciska usta i
ledwie wstrzymuje płacz, podsunął mu kciuk, który on natychmiast objął rączką.
Uspokoił się, widząc uśmiech ojca. Później zerknął ku
górze, żeby sprawdzić reakcję mamy. Najwyraźniej mój chichot był
zaraźliwy.
- Satoshi! –
Naruto spojrzał w kierunku dachu. – Żyj długo i szczęśliwie! I nie bądź zbyt
pobłażliwy dla tatusia, okej?
- Młotek –
westchnął Sasuke.
Ino wzniosła toast i upiła łyk alkoholu.
- Nie sprawiaj
mamie zbyt wielu problemów. Tatę już zaakceptowałeś, więc pozwól mu dobrze się
tobą zająć – zaświergotała, częstując sake Itachiego. Przypałętał się do niej
od razu po zarejestrowaniu butelki z mlecznobiałą otoczką. Po popiciu,
wykrzyknął:
- Sto lat,
bratanku! Sto lat!
- Wszystkiego
najlepszego, brzdącu. Ci młodzi rodzice trochę ubarwili twój pierwszy rok życia
– wychrypiała pani Kagekee.
- Nie znam cię,
ale życzę, żebyś brudził jak najmniej pampersów. – Tsubaki zaniosła się śmiechem,
przytrzymując ramiona siostry.
Tanaki zachowała powagę, a głosik, którym przemówiła był
ledwie dosłyszalny. Musiałam wyostrzyć jeden ze zmysłów, żeby cokolwiek
usłyszeć.
- Zmień swojego
ojca. Uczyń go bardziej otwartym.
Reszta podkradła życzenia poprzednikom, a kiedy nadeszła
kolej Akashiego, kociak urządził sobie wspinaczkę po moich nogach. Gdy jęknęłam
parokrotnie przez dokuczliwe dźgania jego pazurów, Akashi rozparł się na
brzuszku malucha, który notabene się do niego przytulił.
- Najlepszego –
powiedział kociak. Migoczący blask fajerwerk rozświetlał jego pyszczek. – I
naprawdę mógłbyś popracować nad tatą. Do końca nie wiadomo, kto tu będzie kogo
wychowywał. Cha, ch…
Sasuke wyswobodził kocie cielsko z objęć Satoshiego i
niedbale odrzucił nim w tył.
- Hej! – dobiegło
nas.
Lekceważąc wrzask, nachyliłam się nad dzieckiem i
ucałowałam jego czoło. Gigantyczne i przestrzenne – miało to swoje zalety,
pomyślałam, jednocześnie się dowartościowując.
- Uśmiechaj się,
chętniej ucz się chodzić, mów do nas coraz więcej i… możesz brudzić tyle
pieluch, ile zechcesz. Jesteś moim synem, zawsze będę cię kochać. Sto lat,
skarbie.
Wyznanie tego wszystkiego z akompaniującymi mi hukami,
błyskami na niebie i tą… specyficzną atmosferą… rany, to było fenomenalne
przeżycie.
No i Sasuke! Przesłonił występ fajerwerków, nachylił się
nad dzieckiem i zetknął ze mną czołami. Potem cicho wyszeptał:
- Kocham go,
Sakura.
Miałam chrapkę na całusy, dlatego cmoknęłam policzek
Uchihy. W kącikach oczu poczułam łzy i nie śmiałam ich hamować. Czasami wybuch
płaczu spowodowany szczęściem był lepszym pokazem, niżli śmiech. A zatem
zaniosłam się tym płaczem.
Sasuke otarł moje łzy.
- Nie bądź
zazdrosna. Ciebie też kocham.
- Głupek –
chlipnęłam.
- Głupia –
zrewanżował się, ujmując moją twarz w dłonie.
Rok temu rozdzierał mnie straszliwy ból. Ren niezbyt
entuzjastycznie powitał na świecie „swojego syna”, a ja, z okropnymi
przeczuciami, sądziłam, że najzwyczajniej w świecie nie jest w stanie pokochać
dziecka kobiety, do której nie żywi głębszych uczuć, prócz tych bratersko-siostrzanych.
Pół roku temu cierpiałam po kryjomu, użalając się nad
sobą, opłakując Rena i jego zdystansowanie. Wszystkie winy zrzucałam na siebie.
Na alkohol. Moje uzależnienie.
Od kiedy Shirizoku sprezentowało nam wszystkie sekrety,
nie przestawałam myśleć o Madarze. Jak potoczyłyby się zdarzenia gdyby
odpuścił? Gdyby nakazał Sasuke odszukać innego Medyka? Co wtedy? Prawdopodobnie
żyłabym w szczęśliwym związku z Renem, a odkąd nasunęła mi się ta myśl,
zastanawiałam się, którą z możliwości wybrałabym, gdyby dano mi taki przywilej.
Harmonijną miłość Rena, czy obecność jego gorszego alter ego, smutek, tęsknotę,
samotność… wszystko wynagradzane Sasuke i Satoshim?
Chyba było warte przejść przez te smutki, żeby na końcu
odnowić dawną miłość i… okryć coś niesamowitego. Ojcostwo mojego ukochanego.
- Nigdy mnie nie
opuszczaj – wykrztusiłam z siebie pod wpływem impulsu.
Nie pozwolę ci odejść. Nie pozwolę, żeby ktoś manipulował
moim życiem. Nie pozwolę sobie na kolejną stratę.
- Nie opuszczę cię
– wyszeptał Sasuke.
Ja ciebie też.
Nigdy.
K O N I E C
_________________________
Stało się. Skończyłam tego cholernego, głupiego,
drażniącego… *urywa i idzie płakać w kącik*
Dobra. *ociera oczy chusteczką* Blog, jak to blog… ma
wiele wad, niedociągnięć, błędów. Gdy teraz przeanalizuję całokształt to jedyne
co ten fanfik ma wspólnego z kanonem to imiona. (xD) Sad true. Doświadczyłam
jednak na własnej skórze jak szybko rozwija się ludzka psychika, jak często
zmienia się nasz światopogląd. Teraz ze wstydu kryję się pod biurkiem, czytając
przykładowo pierwszy rozdział ANI. Gdy go pisałam? Rany, byłam pewna, że to
jest światowej klasy post i lepiej już nie nauczę się pisać.
A jednak.
ANI nie jest opowiadaniem doskonałym, niektórzy z was mi
to uświadamiali, a ja w skrytości o tym wiedziałam. Ale lubię koloryzować,
ulepszać, nawet przypłacając niweczeniem świata znanego z kanonu i
rzeczywistego charakteru bohaterów. Niemniej jednak pisanie tego bloga naprawdę
pomogło mi wspiąć się na wyższe szczeble, czytanie waszych komentarzy
dowartościowywało mnie, ale krytykujące fragmenty jednocześnie pomagały
spojrzeć na historię oczami kogoś innego – czytelnika. A przecież dla pisarza
czytelnik jest jak pan. Zamierzam popracować nad ANI, zlikwidować błędy
stylistyczne, literówki… Myślę, że z bloga na blog będzie u mnie coraz lepiej i
wreszcie napiszę coś, co będzie bliskie ideałowi. Wierzę w siebie.
Podziękowania zawarłam w niespodziance, a zatem przejdę
teraz do takiej „przemowy ostatecznej” (brzmi strasznie).
Kochani! Pisanie sprawiało mi wiele frajdy i przyjemności,
ale wiadomo, że nie zawsze było kolorowo. Wiele razy waliłam głową w biurko
myśląc, że nie napiszę już ani słowa więcej, ale spinałam dupsko. Czytelnicy
czekają! Nie możesz ich zawieść! Tak, choć może wam się wydawać, że dziękuję
„bo wypada”, wiedzcie, że byliście moimi najdroższymi skarbami w trakcie
pisania i mam nadzieję, że będziecie dalej, podczas kontynuacji Get Around
This.
Tworzyliście to opowiadanie razem ze mną. Niejednokrotnie
brałam sobie do serca wasze porady, pomysły na dalszy scenariusz. Oł jee, ten
prezent poniżej jak najbardziej się wam należy.
Pytania? Uwagi? A może chęć na zrecenzowanie?
Wszystko ślijcie na akemi.chan@op.pl
Wiem, że nie zdołam przekonać was, żeby każdy czytający
bez wyjątku zostawił po sobie ślad, ale mogę wam jedynie pokazać, że mi na tym
zależy. Ot, co. Intryguje mnie wasza ilość xd
No
i proszę.
Nie
śmiejta się. To wszystko mango-podobne rysowałam ja. Nie jest to profesjonalizm
w czystej postaci, ale no… robiłam to z myślą o was, fakt ten powinien
przesłonić wam niedociągnięcia XD
ありがとう
*znowu używa chusteczki* Dziękuję wam. Wszystkim, bez
wyjątku. Przetrwałam depresje, braki weny, wypompowanie z pomysłów, dzięki wam
rzecz jasna.
Inaczej nigdy nie dobrnęłabym do końca.
Pamiętajcie
o przyjaźni i miłości! To najprawdziwsze skarby dla ludzi!
Akemii
z ANI, lekkomyślna Sakura, gbur Sasuke, przesłodki Satoshi, nieszczęśliwie
zakochany Ren, dziwne bliźniaczki Tomoko, piętnastoletni Akashi, uzależniony od
sake Itachi, władczy Naruto, królewski Tenshi Tomoko i wampir Ketsuto…
Wszyscy pięknie was żegnają!
Sayonara!