“I wear this crown of thorns, upon my little liars.
Full of broken thoughts, I cannot repair”
Leona
Lewis – Hurt
-
Dobra! Sprawa wygląda następująco… - Itachi stanął pomiędzy stołem, a sofą i
uniósł dłonie na wysokości barków, dając nam znak, abyśmy spoczęli. – Nikt nie
może znaleźć Naruto ani Hinaty. Sakura też gdzieś zniknęła. W tym domu nie ma
już osoby trzeźwiej… - opadł na zgniło-zielone oparcie, lecz momentalnie się
podniósł. – O rzesz ty!
Pokręciłem
głową, zadowalając się oparciem.
-
Co się stało?
Mój
brat zerknął przez ramię na miejsce, gdzie przed chwilą zasiadał. Powędrowałem
za nim wzrokiem, a wtedy dostrzegłem zmiażdżoną kanapkę.
-
No któżby pomyślał. – mruknąłem poirytowany. Na tym przyjęciu już nic nie jest
w stanie mnie zaskoczyć.
-
No któżby pomyślał? Tylko tyle potrafisz powiedzieć? Cholera… na pewno zostanie
ślad – mówiąc to, podniósł jedzenie i zaczął mu się przyglądać z
zniesmaczeniem. – Jest nawet nadgryziona.
-
To kolejny powód, aby znaleźć tego młotka i zakończyć to przyjęcie. Która jest
w ogóle godzina?
Itachi
wbił wzrok nad kominek, gdzie wisiał ścienny zegar.
-
Kilka minut po północy – odłożył kanapkę z powrotem.
Żyć
nie umierać, przemknęło mi przez myśl.
Dom
nadal tonął w ciemnościach, ale też w głośnej, ciężkiej muzyce, od której
pękały mi uszy. Żałowałem tego, że Naruto został Hokage. Po długich dyskusjach
jakie stoczyłem z bratem, oboje doszliśmy do wniosku, że okoliczni mieszkańcy
nie mają na tyle odwagi, by zgłosić naruszenie ciszy nocnej pod przewodnictwem
Rokudaime.
Ściśle
rzecz ujmując; od dwóch godzin to przyjęcie było totalną klapą. Każdy
zawędrował własną ścieżką, niestety biorąc pod uwagę ich stan, nikt nie
potrafił też powrócić na właściwie miejsce.
-
Może Hinata też się napiła! – Kiba wyłożył się na fotelu niczym władca,
zarechotał głośno, po czym upił kolejny łyk z kieliszka. – Pewnie państwo
Uzumaki odlecieli gdzieś razem. Kto wie… może tak jak Shikamaru znajdziemy ich
na tyłach domu.
Ach
tak. Przypadek Shikamaru; prawie bym zapomniał.
Ogarnięty
nagłym zmęczeniem zwróciłem się do Itachi’ego:
-
Po prostu to tak zostawmy! Wiem, że to przyjęcie było dla nas, ale litości… nie
zamierzam siedzieć tu póki młotek nie wytrzeźwieje. Najwyżej Kiba będzie
wszystkiego pilnował, a my już chodźmy.
-
Ja?! – choć był pijany, ta uwaga wydobyła się z niego dosyć wyraźnie. Wskazał
na siebie palcem, a odrobina cieczy wylała mu się z ust. – O cholercia…
-
On? – zawtórował mój brat. – Jak on ma dopilnować całego towarzystwa? Ech…
dobra. Ja też nie mam ochoty tu siedzieć. W razie czego powiedz, że jednak się
upiłem i musiałeś mnie transportować do domu.
Na
język sunęła mi się złośliwa uwaga, ale przez radość, którą we mnie wzbudził,
zdusiłem ją w sobie.
Ignorując
rozchodzące się śmiechy, donośną muzykę i czyjeś wołania, zacząłem rozglądać
się po najbliższym terenie w poszukiwaniu jakiś rzeczy, które dziwnym trafem
mogły należeć do mnie.
Itachi
najwidoczniej to zauważył.
-
Nic nie przynosiliśmy – powiedział. – W sieni położyłem tylko te kilka
upominków, które dostaliśmy od Kakashi’ego i Guy’a.
-
Świetnie. Więc zmywamy się stąd.
Poderwałem
się z miejsca i miałem czystą ochotę zwyczajnie opuścić ten dom w popłochu,
pozbywając się alkoholowego fetoru. Ale wtedy spostrzegłem, że nikt nie depcze
mi po piętach. Odwróciłem się do tyłu i zobaczyłem Itachi’ego, który nadal stał
w miejscu jak kołek.
-
Co robisz? – spytałem podenerwowany.
-
A co z Sakurą? Przecież obiecałem jej eskortę do domu – wzruszył ramionami, a
po jego twarzy rozlał się niewinny uśmieszek.
Myślałem,
że moje ramiona załamią się do ziemi.
-
Przecież ona też się straciła.
-
Może jest gdzieś w pobliżu? – nie odpuszczał.
Już
miałem mu przedstawiać bilion argumentów, które narodziły się w moim umyśle,
ale inicjatywę znienacka przejął Kiba, chwiejnie ponosząc się z fotela.
Zdziwiłem się, gdy bezceremonialnie odstawił kieliszek na stół.
-
Zaraz po ciebie wrócę, skarbie…
Czy
mi się wydaję, czy rzeczywiście puścił oczko do przedmiotu napełnionego
alkoholem?
-
Toż to jest już szczyt! – wykrzyknął z żałością Itachi. Inuzuka bynajmniej nie
wyglądał na przejętego. Oparł dłoń na ramieniu mojego brata w wbił w niego
baczne spojrzenie. – Zanim byłeś pijany, sikałeś w majtki na mój widok – Itachi
plótł co mu ślina na język przyniesie.
Ale
to niepodważalna prawda. Kiba był jednym z nielicznych, którzy tak panicznie
bali się starszego Uchihy. Stadium lęku miał prawdopodobnie wyższe niż Sakura;
przynajmniej ona nie kryła się za czyimś plecami, tylko starała się udawać, że
przebywanie w naszym towarzystwie nie jest dla niej przeszkodą.
Amatorka
jeśli chodzi o grę aktorską.
Z
letargu zbudził mnie głos Kiby.
-
Widziałem ją – niemal wyśpiewał te słowa. – Widziałem Sakurę jak wlatywała na
górę. Była jakaś nie… tego.
Cóż
za wygórowane słownictwo.
-
Wlatywała na górę? – mojemu bratu wystarczały wyłącznie informację. Kiba
przytaknął. – Ach! Być może na górze jest też Naruto i Hinata.
-
No przecież mówiłem wam, że prawdopodobnie rotują w toalecie. Ale wy mnie nigdy
nie słuchacie – oburzył się Inuzuka, krzyżując ręce na torsie. Zirytowany
podszedłem bliżej brata.
-
Chcesz ich teraz szukać? – syknąłem.
-
No co ty! Tak jak mówiłeś… damy im spokój. Zresztą ten pomysł z moim pijaństwem
nie jest taki zły. Zaleć szybko po Sakurę i wracamy do domu.
-
Czemu ja? – obruszyłem się.
Westchnął.
-
Ja za ten czas pozbieram te upominki. Będę czekać w sieni. Jeśli spotkasz
Naruto lub Hinate to wciśnij im ten kit, który uzgodniliśmy… nie chcę wyjść na
niekulturalnego.
Co
za upierdliwy człowiek!
Ciśnienie
krwi gwałtownie mi podskoczyło i jak burza skierowałem się ku schodom. Ugr!
Sakura znów trafiła na zły moment.
***
Biegnij,
mówi ciało mojemu umysłowi. Kiedy coś jest nie w porządku należy biegać! Dzięki
temu unikniesz nieprzyjemności. W tym przypadku był to nienaturalnie wysoki
mężczyzna okryty kapturem.
Wybałuszyłam
oczy. Postać zbliżała się do mnie drażniąco powoli, raz po raz powtarzając
zapamiętane przeze mnie pytanie: „Gdzie jest zwój?”. Gdy pochwyciłam jego
mrożące spojrzenie, żołądek opadł mi do kolan. Wbrew pozorom, kolor tęczówek
przypadł mi do gustu. I gdyby nie te ociekające grozą emocje, rzekłabym, że są
przepiękne.
Rzekłabym…
tyle, że w nieco innej sytuacji. Obecnie byłam zdana sama na siebie i czym
prędzej podniosłam się z ziemi, wertując go czujnie niczym kot. Obserwuj
przeciwnika! Zawsze! Nie może umknąć ci jego najmniejszy ruch! W głowie dudniły
mi słowa dawnej trenerki. Mimo strachu i łomoczącego serca, starałam się
podążać za jej wskazówkami.
Nadal
istniała we mnie nadzieja, że to tylko wyobraźnia płata mi psikusy.
-
Zaczynam tracić cierpliwość – syknął mężczyzna. Dzieliła nas teraz odległość
około pięciu metrów. Oboje znajdowaliśmy się na ciemnym korytarzu w domu
państwa Uzumaki’ch. Podejrzane było, że akurat w tej chwili żaden z gości nie
doznał potrzeby skorzystania z toalety. No cóż… życie bywa złośliwe.
„Szczególnie dla mnie”, chciałoby się dodać.
Przełknęłam
ślinkę.
-
Powiedz mi w końcu kim jesteś!
-
Oddaj mi zwój.
-
Nie ma mowy. Moim obowiązkiem jest go ch-chronić… - zająkałam się dopiero
wtedy, gdy ten zrobił krok do przodu. Do jasnej cholery! Gdzie ci wszyscy
ludzie?
-
Widziałem – syknął. – Widziałem jak Hokage przekazuje ci zwój. Dzisiaj nie było
go w szpitalu…
Trzy
metry.
-
Niespodzianka – burknęłam. Z nerwów omal tego nie zanuciłam. Brwi mężczyzny
zmarszczyły się mocniej. Przez ciemność i kaptur byłam w stanie dojrzeć jedynie
zarys jego twarzy, ale największa uwagę przykuwał intensywny kolor jego oczu.
Miałam
wrażenie jakby świat zwolnił.
-
Gdzie on jest teraz?
Poczułam
jak mięśnie mi drętwieją.
Dwa
metry.
-
Wkurzasz mnie – odezwał się znowu. Wkurzam go? Ja go wkurzam? Myślałam, że
skoro to wytwór mojej wyobraźni, to uda mi się w jakiś sposób nad nim
zapanować. No wiecie, tak jak ze snami. Podobno można przejąć kontrolę nad tymi
koszmarnymi. Tyle, że to nie był sen, a omamy, które zawitały po wypiciu trunku
Kiby.
Tak
szczerze, zaczynałam mieć coraz więcej wątpliwości co do swojej teorii, a
postać mężczyzny zdawała mi się być coraz bardziej realna. To odkrycie mnie
przeraziło. Zakryłam sobie usta rekom.
-
Słuchaj dziewczyno…
Hola,
hola! Mam dziewiętnaście lat!
Psiakrew!
Sakura! Nie czas na pyskówki. Zwiewaj!
Jeden
metr.
Usłyszałam
skrzyp na schodach.
-
Czas się skończył – mruknął zakapturzony intruz i kiedy zamrugałam oczami,
miejsce, w którym stał dosłownie sekundę temu stało się nagle puste.
-
C-co?! Ale jak… - żwawo rozglądałam się na wszystkie strony w poszukiwaniu jego
sylwetki. Przecież to niemożliwe! Powróciła nadzieja, że to tylko wyobraźnia.
Ale
wtedy jakaś siła naparła na mnie i upadłam na podłogę. Tym razem nawet nie
chciałam zaczynać pyskówki o traktowaniu kobiet, poderwałam się do biegu, a
bicia serca zagłuszyły szmery wydawane przez przeciwnika. Tsunade-sama nie
byłaby ze mnie zadowolona.
Chwiejnym
krokiem skierowałam się do pierwszych drzwi, które rzuciły mi się w oczy
(rezydencja Uzumaki’ch była naprawdę olbrzymia) i bez wahania nacisnęłam na
klamkę. Zatrzasnęłam za sobą drzwi.
Nie
słyszałam nawet muzyki; wyłącznie swój przyśpieszony oddech i łomot serca.
Oparłam się o drzwi i zsunęłam po nich na ziemie. Musiałam odetchnąć, uspokoić
się, wmówić sobie, że to wszystko naprawdę spowodował tylko alkohol.
Wczepiłem
sobie palce we włosy.
-
Dobra Sakura. Już dobrze, dobrze. Po prostu wracaj do pani Kagekee i
Satoshi’ego. Ciekawe która godzina?
-
Piętnaście minut po północy.
Zdrętwiałam
na dźwięk tego głosu. Choć słyszałam go dzisiaj pierwszy raz, już zdążyłam
znienawidzić. W momencie, gdy podniosłam głowę, powietrze rozbrzmiało dźwiękiem
otwieranego okna.
Okno!
Okno było uchylone, pomyślałam rozhisteryzowana. Na parapecie siedział
zakapturzony mężczyzna, ale zeskoczył z niego równie szybko co się pojawił, a
ja raz jeszcze poczęłam odliczać odległość, która nas dzieliła.
Pięć
metrów, cztery metry…
-
To nie dzieje się naprawę – szepnęłam do siebie z rozwartymi oczyma.
Dopiero
teraz spostrzegłam, że znajdujemy się w sypialni Naruto i Hinaty. W tle za
mężczyzną gorzało łóżko, szafa i biurko z mnóstwem porozrzucanych papierów.
Metr…
Obraz
zalała atramentowa czerń. Moja pierwsza myśl? Zemdlałam, zostałam zamordowana,
urwał mi się film… miałam tyle hipotez, lecz jakimś cudem nadal odczuwałam to,
że… że jestem. Miałam pełną świadomość swojego istnienia i to mnie przerażało.
Usłyszawszy głośne oddechy mężczyzny, niewiele brakowało aby pierwsza moja
teoria odnalazła urzeczywistnienie.
-
Gdzie zwój?
To
robiło się już nudne.
-
Co się dzieje? – spytałam bez cienia pewności. Zaczęłam panikować, kiedy przez
mój umysł przemknęła myśl, że zostałam oślepiona. Nie, nie! krzyczałam w
myślach.
Wówczas
uścisk wokół mojej głowy się wzmocnił.
Jak
grom z jasnego nieba doszła do mnie informacja, że najwidoczniej moje oczy
zostały czymś przysłonięte. Nawet to czułam. Czułam zapach… zapach wody
toaletowej pani Kagekee.
Wzdrygnęłam
się na to odkrycie.
-
Jeśli nie powiesz mi gdzie jest zwój to przysięgam ci, że sam go odnajdę. A
wtedy gorzko tego pożałujesz.
-
Po co… po co ci zwój? Czego chcesz…? – wydusiłam w przerwach między
przyśpieszonymi oddechami.
-
To nie powinno cię interesować – warknął. Instynkt podpowiedział mi, że jego
twarz znajduje się zaledwie kilka milimetrów od mojej. – Powiedz mi po prostu
gdzie go ukryłaś.
-
Nie wiem gdzie jest – mój głos drżał mocno i zawładnęło mną przekonanie, że dla
niego był to wręcz okrzyk: „Kłamię! Wiem gdzie jest, ale ci nie powiem!”
Dobiegł
mnie zgrzyt zębów.
Wiedziałam
gdzie jest zwój…
W
moim domu.
Cholera,
cholera! To w ogóle nie powinno przejść przez mój umysł jako myśl! Kto wie, czy
ten mężczyzna nie potrafi przypadkiem ich odczytywać?!
W
tym momencie coś pchnęło mnie do przodu i nie byłam pewna czy wpadnę na
zakapturzonego mężczyznę, czy być może to właśnie on jest sprawcą tego
incydentu.
Uścisk
na głowie raptownie zelżał, po czym zanikł całkowicie. W ostatnich sekundach
podtrzymałam się rękoma, nim uderzyłam twarzą w podłogę. Na ziemi zamigotała mi
zielona wstążka.
-
Moja wstążka – wymamrotałam. Jak? Kiedy? Kiedy to ze mnie zdjął? Przecież
zgubiłam wstążkę już w połowie przyjęcia i…
Zerknęłam
za siebie przez ramię będąc pewna, że intruz przygotował dla mnie nową chorą
grę, ale myliłam się.
Sprawcą
moje upadku były drzwi. Uchylone drzwi, przez które zaglądała maksymalnie
zszokowana twarz Sasuke.
-
Sakura?
Nieprzerwanie
dygotałam. Chwyciłam do ręki wstążkę i odwróciłam się w jego kierunku.
Wiedziałam, że mimo wszelkich starań nie zdołam ukryć roztargnienia i strachu.
Sasuke
wszedł głębiej.
Po
zakapturzonym gogusiu nie było śladu.
-
Co ty tu robisz? Dlaczego… dlaczego byłaś na ziemi i… z kim rozmawiałaś?
Co
mi przyjdzie z udawania, że wszystko jest w porządku? Nie mogłam wyzbyć się
ogarniającego mnie strachu i z pewnością wyglądałam jak wyjęta z koszmaru. Ale
najważniejsze było to, że po takim wydarzeniu nie miałam grama sił na
wymyślanie sensownych wymówek.
Otaksowałam
wzrokiem pokój, po czym stanęłam tuż naprzeciw Sasuke i wychyliłam głowę na
korytarz. Nie potrafiłam zapanować nad drżeniem własnego ciała.
-
Ktoś tu był – szepnęłam, nadal poddając obserwacji hol. Na jego drugim końcu
dostrzegłam dwójkę bawiących się mężczyzn. Z daleka nie byłam w stanie ich
poznać.
Jakby
nie mogli przyjść tu wcześniej.
-
O czym ty mówisz? – dobiegł mnie zirytowany głos Sasuke.
Wbiegłam
z powrotem do sypialni Uzumaki’ch i uspokoiwszy swój oddech, zerknęłam na
wstążkę.
-
Ktoś tu był Sasuke! Jakiś facet! Nie kłamię! Był tutaj i pytał się mnie o zwój,
był taki szybki… znikał, a ja nie umiałam go dogonić, był jak wampir z horroru,
on… - słowa plątały mi się niemiłosiernie. Gdy zdawałam relacje Sasuke,
wszystkie odczucia powróciły na nowo.
-
Sakura… - gdy uniosłam wzrok, Uchiha stał niczym słup soli i patrzył na mnie
bezustannie. – Jesteś pewna, że…
-
Tak jestem pewna! To nie były żadne omamy spowodowane alkoholem! –
wykrzyknąwszy, poczułam jak kropla potu spływa mi po czole. Otarłam ją prędko
dłonią i chciałam na nowo obwiązać się wstążką w talii, ale biorąc pod uwagę
moje dygoczące ręce, stwierdziłam, że póki co sobie daruję.
Sasuke
zmierzwił sobie ręką włosy i oparł o framugę. Powietrze uleciało z niego wraz z
głośnym świstem.
-
Czyli nie byłaś z Naruto i Hinatą?
-
Nie! Nie mam pojęcia gdzie są!
-
Nie krzycz. Przecież jestem tuż obok.
Łatwo
powiedzieć.
Raptem
Sasuke wpadł na genialny pomysł i po omacku odszukał włącznika światła.
Księżycowy blask najwidoczniej mu nie wystarczył, a mi było już wszystko
obojętne.
-
O cholera! – Uchiha zaklął tak raptownie, że aż podskoczyłam. Podbiegł do mnie
i chwycił za ramiona. – Sakura! Wszystko w porządku?
Powrócił
palący ból na potylicy, ale zlekceważyłam go.
-
Pytasz się mnie czy wszystko w porządku? Przed chwilą był tu jakiś obcy facet i
groził mi, że jeśli nie oddam mu zwoju to tego pożałuję! Jak mam być w takiej
chwili spokojna?! Dodatkowo zapewniał, że sam go odnajdzie i… - ucięłam. To, co
dobiegło do mojego umysłu w owej chwili, wprowadziło w organizmie istny
chaos. – Boże! – raz jeszcze zakryłam sobie usta.
-
Co? Co się stało? – Sasuke wydawał mi się być porządnie podenerwowany.
Strząsnęłam
jego dłonie i cofnęłam się parę kroków w tył, by po chwili minąć go i poderwać
się do biegu.
-
Sakura! Sakura czekaj! – słyszałam za sobą, ale ani myślałam zwolnić.
Adrenalina buzowała mi z krwią w żyłach.
Pani
Kagekee i Satoshi’emu może grozić niebezpieczeństwo! Co mnie
podkusiło, aby zabrać ten diabelski zwój do domu?
Przez
wizję piekła jakie może odbywać się obecnie w mojej posiadłości, odniosłam
wrażenie, że biegnę z nadludzką prędkością. Przeciskałam się przez tłumy gości,
nie reagując na ich oburzone prychnięcia. Gdy znalazłam się już w sieni, kątem
oka spostrzegłam Itachi’ego, który trzymał jakieś paczki. Na szczęście mnie nie
zauważył.
Wybiegłam
z domu. Po brzegi wypełniona byłam determinacją, która często przeradzała się w
agresję. Letni wieczorny wietrzyk wcale nie przyniósł mi ukojenia. Właściwie
nie oddziaływał na mnie w żaden sposób. Jeśli ten Shinobi jest tak szybki, nie
było cienia wątpliwości, że już dawno jest w moim domu. Co prawda, nie miał
bladego pojęcia gdzie jest zwój, ale i tak… nie mogłam ryzykować
bezpieczeństwem pani Kagekee i własnego syna. Na samą myśl, że ten mężczyzna
mógłby ich skrzywdzić ścisnęło mnie w żołądku i dopadła mnie przemożna chęć na
zatrzymanie.
Tyle,
że nie mogłam tej chęci spełnić.
Zamiast
tego skupiłam się, aby jeszcze prędzej przebierać nogami. Alkohol wyraźnie
dawał mi swoje siwe znaki. Obrazowi przede mną brakowało ostrości.
Wówczas
usłyszałam dudnienie butów o ziemię.
Spojrzałam
przez ramię i spostrzegłam Sasuke, który energicznie za mną biegł. W tej samej
chwili zrównał kroku, zjawił się kilka metrów przede mną i ścisnął mocno za
nadgarstki.
-
Ał! – pisnęłam i mimo wszelkich sprzeciwów upadłam na kolana, trzymając się za
potylicę. – Ty masz w sobie jakieś elektrowstrząsy czy co?!
Zignorował
mój ryk. Obiema rękami postawił mnie do pionu i spojrzał mi głęboko w oczy.
-
Co się dzieje Sakura? Mów!
-
Ugr! Nie mogę teraz! Muszę się spieszyć! Ten mężczyzna może być teraz w moim
domu!
-
Nie puszczę cię póki mi nie powiesz!
Co?
W głowie miałam już wystarczający zamęt, ale byłam przekonana, że przy tym
argumencie Sasuke przepuści mnie dalej. On jednak stał hardo i trzymał mnie za
ramiona.
Wtedy
ból w tyle głowy dał o sobie znać ze zdwojoną siłą, po czym zupełnie zniknął.
Ulżyło
mi; przynajmniej pod tym względem.
Zaczerpnęłam
powietrza i podjęłam się próby wyrwania Sasuke. Był jak metalowy posąg, który
zamknął mnie w swoim uścisku.
-
Puść mnie!
-
Powiedz!
Podenerwowana
odchyliłam głowę do tyłu. Teraz bynajmniej nie drżałam ze strachu, ale z
frustracji.
-
Mam zwój z zakazanymi technikami! Ten od Madary! Naruto przyniósł go do szpitala,
żeby go tam ukryć, ale ja ostatnio zabrałam zwój do domu, bo stwierdziłam, że
szpital nie jest dobrą kryjówką! Dzisiaj na przyjęciu ten mężczyzna w
kapturzone ciągle się mnie pytał: „Gdzie jest zwój?”, ale nic mu nie
powiedziałam, byłam zbyt przerażona! Wtedy zapewnił, że sam sobie go znajdzie,
a on jest w moim domu i… - urwałam, aby ponownie zaczerpnąć powietrza. Ładunek
energii prawie zwalił mnie z nóg. Tyle sprzecznych emocji odgrywało wewnątrz
mnie własne przedstawienie.
Sasuke
naprędce wszystko przeanalizował i z rozwartymi oczami pokręcił głową.
-
A co jeśli teraz nas śledzi? – syknął.
Zamarłam.
Uchihe jakby zmroziło. Zauważyłam jak tęczówkami taksuje teren dookoła, a
następnie wbija we mnie wzrok.
-
Nie wyczuwam żadnej obcej chakry – poinformował.
-
Więc jest u mnie w domu! – ryknęłam stuprocentowo gotowa i zdeterminowana do
ochrony bliskich. Podczas, gdy mi wystarczyło jedno słówko do niechybnego
płaczu, Sasuke wydawał się być opanowany i pewny.
Zawrzałam
ze złości i teraz bez zbędnych problemów wyrwałam się z jego uścisku, raz
jeszcze podrywając do biegu.
Dopiero
wtedy mnie olśniło.
W
mniemaniu Sasuke, biegnę obecnie chronić pusty dom, podczas gdy w
rzeczywistości znajduje się tam mój syn i jego opiekunka.
***
Wpadłem
w dziki obłęd. Sakura nie tylko była amatorką jeśli chodzi o kłamanie. To
najbardziej lekkomyślna istota, jaką do tej pory spotkałem. Skołowany
obserwowałem jak znika w głębi dzielnicy Awayaki, podczas gdy ja wyczuliłem się
na wszelkie obce dla mnie źródła chakry. Jak na złość wszystko ociekało
spokojem i żadna energia mnie nie drażniła, za wyjątkiem nabuzowanej chakry
Haruno.
Otrzeźwiłem
myśli i ruszyłem za nią w pogoń.
Sakura
popełniła fatalny błąd, mknąć na ratunek własnego domu. Niewykluczone, że ten
Ninja mógł posługiwać się taką strategią. Wzbudzić w niej strach i zagrozić, by
ta z przerażenia puściła się biegiem do posesji, nie myśląc o rzeczach
oczywistych dla Shinboi.
Nowa
posiadłość klanu Uchiha i dom Sakury znajdowały się na dzielnicy Awayaki, toteż
po kilku minutach byłem już na miejscu. Z dala dostrzegłem sylwetkę dziewczyny,
która z zapartym tchem otwiera drzwi. Nawet tutaj wyczuwałem emanujący od niej
strach i frustrację.
Ani
myślałem o grzecznościach i przejawach kultury. W moich zamiarach było po
prostu wgramolenie się do mieszkania i analiza sytuacji. Miałem mieszane myśli
co do relacji Sakury. Zakapturzony Ninja o wampirzej szybkości nie przemawiał
do mnie zbyt realnie.
Gdy
znalazłem się na werandzie, drzwi otwarte były na oścież.
-
Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha dziecino! – dobiegł mnie zatroskany głos, a
instynkt podpowiedział mi, że prawdopodobnie należy on do starszej osoby.
Czyżby matka Sakury była obecna? Jakoś nie potrafiłem jej dojrzeć, kiedy
mknąłem na ratunek pijanemu bratu.
Powietrze
rozbrzmiało szybkimi oddechami Sakury.
-
Wszystko w porządku – wysapała. – Biegłam do domu i odrobinę się zmęczyłam.
-
Biegłaś? – zdziwiła się kobieta.
Nie
musiałem być ekspertem, żeby wyczuć jak mięśnie Sakury po kolei się spinają.
Była taka przewidywalna… i stanowczo za dużo paplała.
-
Cha, cha! Zauważyłam, że jest już tak późno, pani na pewno jest zmęczona.
Obiecałam w końcu, że wrócę góra za dwie godziny, a jest już grubo po północy.
No
dobra. To nie była jej matka. Przynajmniej ja dotąd nie słyszałem, żeby ktoś
zwracał się per pani do swojej rodzicielki. Oczywiście było mnóstwo innych
opcji. Może w rodzinie Haruno panuje taka tradycja?
Fuknąłem
zirytowany swoimi myślami i wlazłem na ganek.
W
progu minęła mnie staruszka, której głos słyszałem zaledwie chwilę temu.
-
Powiedziałam ci dziecko, że mogę z nim być nawet całą noc, to żaden problem.
Nie musiałaś się tak spieszyć. Zabawa musiała być naprawdę świetna, skoro… -
ucięła, gdy mnie spostrzegła. Najdziwniejsze było to, że z jej oczu nie
uleciało ani odrobinę ciepła. – Oj! Witaj młodzieńcze. Chcesz mnie przyprawić o
zawał serca? – zażartowała.
Doprawdy
wygląda na doszczętnie przerażoną, pomyślałem z sarkazmem.
-
Ależ nie. Przyszedłem do Sakury.
-
Oj, oj. W takim razie wam nie przeszkadzam. Do zobaczenia jutro w szpitalu
dziecino! – odwróciła się w tył, pomachała do Haruno, skinęła na mnie głową, a
ja nawet nie zdążyłem tego odwzajemnić, bo już zniknęła mi sprzed oczu.
Nic
nie rozumiałem.
W
poszukiwaniu odpowiedzi zajrzałem w głąb domu. Dopiero wtedy poczułem na sobie
spojrzenie Sakury, wypalające dziurę na mojej twarzy.
Z
rękami w kieszeni wszedłem głębiej. Znów zaatakowały mnie te ciemno-bordowe
ściany w sieni i szafka na buty, sięgająca mi do kolan. Sakura stała odwrócona
tyłem w salonie, spozierając mnie wzrokiem przez ramię.
-
I jak? Złapałaś wampirzego Ninja? – spytałem.
Spojrzała
na mnie jak płatny zabójca.
-
To nie jest śmieszne Sasuke. Naprawdę bałam się, że coś mogło się stać. Muszę
ukryć ten zwój.
-
Jeśli chcesz, na jakiś czas mogę zabrać go do siebie. Przynajmniej póki nie
wymyślisz jakieś bardziej sensownej kryjówki. – zaproponowałem.
Źrenice
różowo-włosej delikatnie się rozszerzyły. Wyraz twarzy miała nie do odczytania.
Patrzyła na mnie jak gdyby z wyrzutem, ale kipiała z niej również złość. W
końcu westchnęła ciężko i odwróciła się do mnie przodem.
Zmroziło
mnie.
Wszystko
byłoby w najlepszym porządku. Pomyślałbym nawet, że Sakura w pogrzebowej sukni,
ze zmierzwionymi włosami i kropelkami potu na twarzy wygląda zjawiskowo, to
jednak ten jeden odbiegający od reszty element, odsunął myśli o wyglądzie
Haruno na dalszy plan.
Tym
element było bowiem dziecko.
Mała
śpiąca istota okryta była szczelnie jej ramionami. Nie znałem się na dzieciach.
Nawet w zaokrągleniu nie potrafiłem ocenić jego wieku. Sterczałem jak
zaczarowany, świdrując wzrokiem pulchne policzki i ledwo widocznie czarne
włoski.
Sakura
podrapała się nerwowo po głowie. Nie wiedziałem już co mam myśleć. Po prostu
stałem, czekając na wyjaśnienia.
-
Um… Sasuke. To jest Satoshi.
Satoshi…
-
Brat? – ugryzłem się w język, gdy tak bezceremonialnie wypowiedziałem to słowo.
Wprowadziłem
Sakurę w jeszcze większe zmieszanie. Nie ma co! Czułem się tak samo nieswojo
jak ona, ale to jej mina… jej mina utwierdziła mnie w przekonaniu, że moja
pierwsza myśl okazała się tą trafną.
Haruno
otworzyła niepewnie usta, a ja nawet mógłbym być głuchy. I tak wiedziałem już,
jakie będę jej następne słowa.
-
To mój syn – oświadczyła. – Dlatego tak się śpieszyłam… bałam się, że ten
Ninja…
Syn?
Żartuje sobie ze mnie prawda? Do tej pory nie widziałem jej z żadnym mężczyzną,
pomijając Naruto i mojego brata. Jakim cudem wyskakuje mi teraz z wiadomością,
że już od pewnego czasu jest matką? To absurdalne!
-
Kiedy byłem tu po Itachi’ego… - przerwałem jej, ale ona odwdzięczyła się tym
samym.
-
Satoshi wtedy spał w innym pokoju. Dlatego go nie widzieliście.
-
Mój brat wie?
Pokręciła
głową.
-
Póki co wolałam się tym nie afiszować.
Jak
dla mnie mogłaby się tym nie afiszować nawet do końca życia.
-
A kim… - zacząłem, wskazując kciukiem za siebie.
Znów
weszła mi w słowo.
-
To pani Kagekee. Pielęgniarka ze szpitala. Często opiekuje się Satoshi’m, kiedy
ja nie jestem obecna.
Z
niewiadomych przyczyn poczułem jak stopniowo nagrzewa się we mnie nieopisana
wściekłość.
Kobieta
spuściła głowę i ukradkiem zerknęła na śpiącego malca. Jak na zawołanie w oczy
rzuciły mi się wszystkie kolorowe rzeczy. Ściśle rzecz ujmując; dostrzegłem
kilka dziecięcych zabawek w rażących odcieniach, które leżały porozrzucane na
sofie, zaś w kącie widniała granatowa kołyska z błękitnym posłaniem.
Westchnęła
ciężko i cisnęła w bok zieloną wstążką, którą dotąd nieustannie trzymała w
ręku.
-
Może rzeczywiście mi się tylko wydawało.
Jak
grom z jasnego nieba doszło do mnie, że sprawa wampirzego intruza nadal
pozostała nierozwikłana.
-
Daj mi ten zwój – warknąłem. Zarówno Sakurę jak i mnie, zdziwiła ilość wrogości
w moim tonie. – Przechowam go, a kiedy wymyślisz już gdzie będzie nowa
kryjówka, wtedy do mnie przyjdziesz – dodałem prędko.
-
Może powiadomię Naruto?
-
Jest pijany jak świnia.
-
Nie teraz – opadła na fotel. – Jutro, kiedy wytrzeźwieje. Nie chcę dawać ci
zwoju. Ten mężczyzna powiedział mi, że widział jak Naruto mi go przekazuje;
czyli obserwował mnie w ten dzień podczas pracy. Nie mogę mieć pewności, że… -
nie dokończyła, tylko zaczęło się gorączkowo rozglądać na boki.
-
Nie wyczuwam żadnej chakry – zapewniłem ją.
Zmarszczyła
brwi.
-
Tego dnia ja i Naruto też nic nie wyczuwaliśmy! Nie mogę ci go dać. Co jeśli
teraz to ty padniesz jego ofiarą?!
Ścisnęło
mnie w żołądku, gdy wyczułem w tym troskę. Znów natarczywie spoglądałem na
dziecko i pomyślałem, że nie potrafię się z tym pogodzić. Boże! Odgrywa się we
mnie istna batalia uczuć. Z jednej strony zdziwienie, szok, z drugiej
nieokrzesane ciepło.
Zabrzmiało
to tak, jakby Sakura się o mnie martwiła, a to odkrycie wywołało tylko większy
zamęt.
-
Przed chwilą sama przyznałaś, że mogło ci się tylko wydawać – powiedziałem,
żeby zapełnić ciszę.
-
No tak, ale…
-
Więc daj mi go – wystawiłem rękę. – Jestem bardziej czujny niż ty i w razie
niebezpieczeństwa dam sobie radę.
Bez
słowa powstała z miejsca i podeszła do kąta, usadawiając syna w kołysce.
Ukradkiem zauważyłem jak malec leniwie otwiera oczka. Oślepił mnie zielony
blask jego tęczówek.
-
Śpij jeszcze – szepnęła do niego Sakura z matczynym uśmiechem. Swoją drogą
całkiem nieźle sprawowała się w tej roli. Satoshi ponownie zamknął oczy i
zapadł w sen.
Haruno
nie patrząc na mnie, zniknęła w ciemnościach jakie panowały w górnej części
domu.
W
czasie jej nieobecności nie mogłem oderwać oczu od dziecka. Po mojej głowie
krążyło wyłącznie jedno pytanie: „Kim jest ojciec?”, no dobrze… może było
jeszcze jedno: „Gdzie jest?”. W umyśle zmaterializowały się obrazy wszystkich
znajomych w Konoha, a ja bacznie je analizowałem, szukając podobieństwa. Wyniki
nie były zadowalające. Właściwie tych wyników w ogóle nie miałem.
Dobre
sobie. Sasuke odkrywca… aż zachciało mi się popaść w dziki śmiech. W
zastępstwie zacisnąłem oczy, chwyciłem się za skronie i zacząłem je rozmasowywać.
-
To nie twoja sprawa – mruknąłem do siebie.
W
tym samym momencie zgrzyt drzwi zakomunikował mi o obecności Haruno. Parę chwil
później stanęła na szycie schodów ze zwojem w ręku. Nie kryłem zdziwienia
względem jego wielkości.
-
Wszystkie zakazane techniki – wyjaśniła. – Madara wykradł ten zwój z Suny lata
temu.
-
To dlaczego go tam nie odeślą?
Prychnęła.
-
Gaara woli, żeby pozostał w Konoha. Jestem przekonana, że nie chciał znów
narażać własnej wioski. I miał słuszność. Dzisiaj zaatakował pierwszy Ninja,
który zapragnął poznać zawartość zwoju – zeszła na dół i wręczyła mi przedmiot.
– Tylko bądź czujny.
Choć
powinienem być jej wdzięczny za troskę, chór głosów w mojej głowie drażnił mnie
zbyt mocno, bym mógł w jakikolwiek sposób to okazać. Odwróciłem się na pięcie i
skierowałem do drzwi.
-
Póki co nie mów nic Naruto. On na pewno to wyolbrzymi, a nic nie jest
potwierdzone – rzuciłem mimochodem. – Na razie.
-
Umm… dobrze. Na razie.
Trzasnąłem
drzwiami z taką mocą, że ponad wszelką wątpliwość przerwałem Satoshi’emu słodki
sen.
Byłem
potwornie sfrustrowany i nie miałem bladego pojęcia, dlaczego winne temu jest
to bezbronne dziecko. Normalka. Sakura ma już dziewiętnaście lat. Nikt jej nie
zabraniał znaleźć sobie partnera.
Wychodząc
na ulice, zobaczyłem brata, który zbliżał się do mnie zapełniony podarunkami.
-
Sasuke do jasnej cholery! Gdzieś tak pędził? Miałeś mi pomóc to nieść. Naruto i
Hinata się znaleźli. Byli na spacerze! Naruto potrzebował świeżego powietrza,
ale to nie zmienia faktu, że ty zachowałeś się wręcz pod… Czy ty wyszedłeś
właśnie z domu Sakury? Hej, hej! Co trzymasz w ręku? – już z odległości
kilkunastu metrów wskazał na zwój, a jego oczy zrobiły się nagle wielkie jak spodki.
To
przyjęcie nie mogło wypaść lepiej.
Od
autorki:
Uwaga, uwaga! Zjawiły się nowe podstrony. Proszę się z nimi zapoznać ^ Między
innym Bohaterowie, Soundtrack i linki waszych blogów.
Pozdrawiam
;*
Ohayo Ameki :D
OdpowiedzUsuńPierwsza! Haha :D
Ten Blog też bardzo mi się podoba, nie będę się znowu tak rozpisywała, ale i tak muszę pochwalić Twoją niewyobrażalnie dobrą twórczość. Nie mogę się doczekać tego jak potoczy się ta historia ;D
Pozdrawiam :D :*
Malec zadziwiająco podobny do Sasuke. Czyżbyś miała plany w związku z tym ? ;>
OdpowiedzUsuńA to się jeszcze okaże xD
UsuńTaaaak:-D się doczekaliśmy:-D już wie:-D teraz tylko czekam aż również pokocha tego malucha:-D cudowny rozdział i oczywiście podziwiam tempo:-o mam nadzieję, że go nie zmienisz, choć im szybciej dodajesz tym bardziej niecierpliwa się staje;-) weny i czekam na nn<3 Hay
OdpowiedzUsuńRozdział świetny! Umm, czyżby sasuke był zazdrosny o Satoshiego? Uhuhu xD Ciekawe co sie bd działo dalej... Nie moge się już doczekac nastepnego rozdziału i życze Ci dużo, dużo weny :* Pozdrawiam, Sonia.
OdpowiedzUsuń[R E K L A M A]
OdpowiedzUsuńW imieniu całej załogi serdecznie zapraszam na niedawno otwartą blogspotową szabloniarnię mangowe-szablony.blogspot.com~ Możesz u nas znaleźć gotowe dodatki do bloga, a także złożyć zamówienie na szablon czy nagłówek~
Super. Czekam nn. :)
OdpowiedzUsuńno i gdzie nn?! Pozdrawiaaam, opowiadanie świetne!
OdpowiedzUsuńHej, no właśnie xD Miał być 29 lipca i co? Tak po za tym to opko świetne, sory, że dopiero teraz to mówię. No i weź powiedz, że to jednak dziecko Sasuke... - nie mogę przez tę niepewność spać w nocy (serio :))
OdpowiedzUsuńAnno Trepner było wyjaśnione w poprzednich notkach, że ojcem Satoshi' ego jest niejaki Ren.
OdpowiedzUsuńAkemi pewnie masz jakiś ważny powód przez który nie ma nowej noty. Mam nadzieję, że
niedługo się pojawi. Przypuszczam że to jakiś problem z komputerem.
Nota jest świetna:) Masz niepowtarzalne wyczucie sytuacji, tzn wiesz co powinno po kolei się dziać. Jestem pod wrażeniem twojej sztuki pisarskiej. Niech to się nigdy nie zmieni. Pzdr:)
Nie wiem dokładnie kiedy opublikuję. Nie mam problemu z kompem, a raczej z treścią notki ^ Muszę jeszcze coś poprawić i zmienić. Pierwszy raz przekroczyłam termin =,= ale wynagrodzę wam to! Może zdołam opublikować rozdział VII i VIII w jeden dzień... okażę się.
UsuńDziękuję za tyle dobrych słów o blogu i pozdrawiam ;**
Fajnie by było gdyby ukazały się dwie noty:) możemy ci wybaczyć to małe spóźnienie, bo to
Usuńtwoje pierwsze:) powodzenia przy tworzeniu XD
Naprawdę nieziemski blog! Miałam wątpliwości, gdy czytałam pierwszy rozdział - żyjący Itachi, Naruto w roli hokage, dziecko Sakury i Bóg wie kogo... Cóż, fabuła zainteresowała mnie do tego stopnia, że postanowiłam czytać dalej ;] Piszesz rewelacyjnie i mam nadzieję, że prędko ukaże się kolejna notka.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, D.R.
Co du dalej pisać, masz po prostu talent pisarski. Na Twoim miejscu pomyślałabym o pisaniu książki :)
OdpowiedzUsuńWielki szacun zgadzam się z poprzedniczką książki powinnaś pisać.
OdpowiedzUsuńBlog strasznie mnie wciągnął mimo że dopiero wczoraj na nie go weszłam.
Czekam na na nową notkę!
Wielbię Cię za te wspaniałe szablony! :*
OdpowiedzUsuńKobieto uwielbiam twoje opowiadania! Pisz szybko! A co do szablonu to jest śliczny :)
OdpowiedzUsuńNo, nadrobiłam wszystko :D
OdpowiedzUsuńRozdziały są super ^^
Akcja z nawalonym Itachi'm w domu Sakury była genialna, nie mogłam się powstrzymać od śmiechu :3
Nie wiem jak ty to robisz, że uzyskujesz te wspaniałe szablony :p
Czekam na kolejny rozdział ;*
Eh ten Kiba. xD
OdpowiedzUsuńŁo matko. Zakapturzona postać.
W sumie nie ma co się dziwić Sakurze, że pobiegła szybko do domu, też bym tak zrobiła. Jednak pan Sasuke twierdzi, że to lekkomyślność. >.<
W końcu zobaczył jej syna. Pewnie nieźle się zdziwił. Chciałabym zobaczyć wtedy jego minę. ^^
Impreza się zepsuła, no ale mówi się trudno i żyje się dalej. :)