“When there's nothing left to lose
And the lost cannot be found, I’ll find you”
And the lost cannot be found, I’ll find you”
Kerli
– I’ll Find You
Byłam
jak zwierzę szarpiące się w potrzasku. Zaledwie kilka dni przeminęło od
przyjęcia, a moje życie skomplikowało się na całej możliwej linii. Obcy
mężczyzna nawiedzał moje myśli niczym nocne koszmary. Przerażenie nie
odstępowało mnie na krok. Pilnowałam Satoshi’ego baczniej niż zwykle, a z pracy
w szpitalu na jakiś czas postanowiłam zrezygnować. Wampir wprowadził do mojego
świata zamęt i niepokój. Zdawało mi się, że normalne funkcjonowanie jest w moim
przypadku niemożliwe. Każdy szmer, ruch zasłoń (które notabene powstają
wyłącznie wskutek wiatru) – wszystko doprowadza mnie do szaleństwa i paranoi.
Wszystko może oznaczać przybycie tego mężczyzny.
I
nie bałam się wyłącznie o swoją rodzinę. Bałam się o Sasuke. To on miał zwój.
Wkroczył do mojego świata tak samo niespodziewanie, wręczając mi w podarunku
kilka dodatkowych problemów. I to on zmusił mnie do prędszego obmyślenia planu
działania. Codziennie wyobraźnia podsuwała mi obrazy, w których to Uchiha zmaga
się z nieludzko szybkim intruzem.
Na
domiar tego zaczęłam mieć problemy zdrowotne. I to nie byle jakie. Choć
towarzyszy mi nieprzerwanie od kilku dni, uparcie wstrzymywałem się od
zasięgnięcia pomocy u lekarzy. Sama w końcu nim jestem. Byłam pewna, że prędzej
czy później samodzielnie odkryję co mi dolega.
Tego
dnia obudziłam się pewniejsza i żywsza. Wampir nie dawał znaku życia, a sprawa
ze zwojem w końcu znalazła swoje rozwiązanie. Wiedziałam już co mogę zrobić i
chciałam jak najszybciej udać się do Sasuke. Naturalnie, kiedy dwie ważniejsze
sprawy przestały mnie dręczyć, pozostała jeszcze ta jedna…
Pierwszy
raz zakaszlnęłam już w drodze do kuchni. Odnosiłam wrażenie, że się duszę. Tak
jakby otaczający mnie tlen igrał sobie ze mną i nie dochodził do mojego
organizmu w odpowiednich ilościach. Chwyciłam się za gardło. Uściski w płucach
nie ustępowały. Z każdym dniem wydawało mi się, że jest coraz gorzej. W końcu
zebrałam się w sobie i zadecydowałam lekceważyć ten ból – póki co. Upewniając
się, że Satoshi śpi, wymknęłam się z domu i momentalnie znalazłam się przy
posiadłości klanu Uchiha. W razie czego będę miała wymówkę, że muszę
bezzwłocznie drałować z powrotem.
-
To tylko pięć minut. Powiesz Sasuke o planie i wracasz do Satoshi’ego –
pomyślałam na głos i wlepiłam wzrok w budynek przede mną.
Posesja
już na początku zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Bracia ulepszyli wiele detali
i z pewnością głównym efektem było podkreślenie ważności ich rodu. Wysokie
bramy piętrzyły się do samego nieba. Obwieszone były tysiącami tkanin, a na
każdej czerwono-biały wachlarz. Furtka była otwarta. Choć dzień był w miarę
słoneczny, sceneria ich domu wywodziła się rodem z horroru. Może Sasuke chciał
tym sposobem nastraszyć natrętne fanki?
Z
ulgą stwierdziłam, że unormował mi się oddech. Przyzwyczaiłam się do tego.
Duszności budziły mnie rano i odwiedzały jeszcze pod wieczór. Obiecałam sobie,
że przy najbliższej okazji dokładnie to zbadam.
Z
żołądkiem w gardle zastukałam do drzwi.
…
C
i s z a.
Dom
jest olbrzymi. Minie trochę czasu zanim zejdą na dół, uspokajałam siebie. A jednak.
Minęła minuta, później dwie, potem pięć… sterczałam tak chyba z piętnaście, aż
w końcu zażenowana uderzyłam delikatnie czołem o dębowe wrota.
Czułam
na poły zrezygnowanie i nerwy.
Chciałabym,
żeby ten mężczyzna nigdy mnie nie nawiedził. Chciałabym, żeby były to tylko
wspomnienia wypaczone przez szok.
***
-
Satoshi… – mruknął pod nosem Itachi, krocząc obok mnie. Dostał bzika wskutek
ostatnich wydarzeń. A najboleśniejsze dla niego było to, że w nich nie
uczestniczył. – A ile ma?
Ze
zdenerwowania omal nie zgniotłem trzymanych siatek.
-
Mówiłem ci już, że nie znam się na dzieciach. Poza tym skończ już ciągle o tym
gadać. Gdybym był na jej miejscu też nie ogłaszałbym wszem i wobec nowo
poznanym osobą, że jestem ojcem.
Na
parę chwil brat zatonął w morzu ciszy. Byłem przekonany, że moje słowa wywarły
na niego wpływ i zrozumiał, że młodszy braciszek ma rację. Ale wtedy dobiegł do
mnie jego kpiarski chichot.
-
Co jest? – warknąłem.
-
Zacznijmy od tego, że gdybyś ty był na miejscu Sakury… to nie wiem czy w ogóle
miałbyś to dziecko. Pewnie przy pierwszym płaczu wyleciałby już przez okno.
-
Do diabła z tobą! – grzmotnąłem go pod żebro, słuchając gromkiego śmiechu. –
Nie przesadzaj, dobra? Nie wyrzuciłbym go przez okno.
-
Wolisz balkon? – kolejna dzika salwa.
Podrapałem
się po brodzie i udałem zagłębionego w krainę przemyśleń. Itachi zamilkł i wbił
we mnie spojrzenie.
-
To już prędzej – mruknąłem.
Odsunął
się ode mnie jakbym na kilometr promieniował jakąś niebezpieczną odmianą
śmiertelnego wirusa.
-
Czasami się ciebie boję braciszku. Zwłaszcza, gdy patrzysz na mnie tym swoim
spojrzeniem – westchnąłem na jego słowa. Wtedy Itachi na nowo zrównał ze mną
kroku i klepnął w plecy. – Ale przynajmniej byłeś na tyle miły, aby odpuścić
sobie poranne treningi i wybrać się ze mną na zakupy.
-
Taa – odruchowo otaksowałem wzrokiem wszystkie siatki, którymi byliśmy
obłożeni. Itachi trzymał jedną przy piersi, a dwie inne wisiały w jego drugiej
ręce. Ja sam niosłem ich około cztery. Kolejny rąbek tajemnicy mojego brata
został uchylony. Może nie mógłbym go nazwać od razu zakupoholikiem, to jednak
dotarło do mnie, że kiedy już idzie do sklepu, to w jego planach są porządne
zakupy.
Uniosłem
lekko głowę i zamknąłem oczy. Pogoda była doskonała. Lekkie powiewy i w miarę
znośna temperatura. Zacząłem żałować, że nie skorzystałem z treningów. W takich
warunkach ruch fizyczny jest wręcz nakazem.
Przyjęcie
powitalne dla braci Uchiha nie okazało się jednak taką klapą, której się
spodziewałem. Po wczorajszych kacach, wszyscy (ze szklankami wody w ręku)
stwierdzili, że było świetnie. Przynajmniej tak wynikało z opowieści Naruto,
kiedy przyszedł do mnie twierdząc, że nie da rady uczestniczyć w dzisiejszym
treningu.
Mięczak.
Wtedy
poczułem jak Itachi szturcha mnie w ramię.
-
Czego?
Skrzywił
się i stanął na czubkach palców niemal tak doskonale co wyszkolona baletnica
(czyżby kolejny sekret?), próbując uparcie dojrzeć teren, który póki co był dla
niego zagadką. Nasze oczy się spotkały.
-
Czy mi się wydaję, czy ktoś naprawdę jest przy naszych drzwiach?
-
O czy ty do diaska… - uciąłem, w momencie gdy moim oczom ukazał się rażący róż
czyiś włosów. Nie było trudnością zgadnąć kto był ich właścicielem.
Wymieniliśmy się z bratem pytającymi spojrzeniami. – To …
-
To Sakura – wciął mi się w słowo.
-
Tak wiem. Ale co tu robi do cholery?
-
Zamiast zadawać bezsensowne pytania pośpiesz się! – momentalnie spoważniał i
przybrał zacięty wyraz twarzy. Przyśpieszył kroku, a ja sfrustrowany podążyłem
za nim. Że niby co? Sakura jest tak zdesperowana, że postanowiła nas okraść? To
niedorzeczne!
Kiedy
znaleźliśmy się przy bramie ona obracała się właśnie na pięcie. Była dziwnie
przybita i rozjuszona. Zauważywszy nas, podskoczyła jak poparzona ogniem.
-
J-jesteście.
Zamarliśmy
w ciszy niczym umarlaki. Nawet ja nie miałem zielonego pojęcia co powinienem z
siebie wydusić. Na szczęście Sakura wyszczerzyła się niewinne i znów podrapała
się po głowie w ten charakterystyczny sposób. Dopiero niedawno zadomowiłem się
w wiosce, ale już wiedziałem, że dla niej jest to oznaka zmieszania.
-
Nie chciałam nawiedzać was tak rano, ale… Sasuke… no bo… chciałam porozmawiać.
Skrytka jest gotowa, to znaczy… ja tą skrytkę i…
-
Dobrze się czujesz? – do akcji wkroczył Itachi. Dzięki niemu Sakura mogła
zaczerpnąć powietrza po potoku słów, jaki wylał się z ust. Dostrzegłem jej
zamglony wzrok i załzawione oczy. – Nie wyglądasz najlepiej.
Mało
powiedziane.
-
Ciężka noc.
-
Źle spałaś?
-
Mniej więcej…
Do
stu piorunów. To się będzie ciągnąć w nieskończoność.
-
Przyszłaś w jakimś konkretnym celu? – spytałem „sucho”, lekceważąc brata, który
gromił mnie wzrokiem po lewej.
-
Do ciebie – odparła. – Chodzi mi… no zwój… ja… chodzi mi o zwój!
Raptem
zrozumiałem w czym rzecz.
-
Zwój? – zdziwił się Itachi. – Przecież Sasuke miał go mieć jeszcze przez
najbliższe miesiące. Chcesz mi powiedzieć, że już zaznajomiłeś się z nim całym?
– zwrócił się do mnie.
Teraz
to oczy Sakury zrobiły się nieludzko okrągłe.
-
Zaznajomić? O czym…
-
Nie rób rabanu – przerwałem jej. Usilne próbowałem nie podejmować żadnych
impulsywnych działań, a ciężar spojrzenia Itachi’ego wcale mi w tym nie
pomagał. Ze zmarszczonymi brwiami położyłem siatki na ziemi, poderwałem się
przed siebie i ująłem dłoń Sakury. – Porozmawiamy o tym w środku – nacisnąłem
już dłonią na klamkę, a kiedy chciałem pociągnąć różowo-włosom do przodu, ona
zaciekle trwała w bezruchu. Gdy się odwróciłem twarz Haruno była purpurowa. –
Sakura – popędzałem ją.
-
Nie mogę do was iść – gorączkowo zerknęła na Itachi’ego, a potem westchnęła. –
Satoshi jest sam w domu. Muszę przy nim być.
Zacząłem
powoli przyswajać sobie sposób myślenia Sakury.
Kiwnąłem
głową na brata.
-
Powiedziałem mu.
-
Naprawdę?
Wzruszyłem
ramionami.
-
Prędzej czy później i tak by się dowiedział, nieprawdaż?
Skrępowana
przytaknęła. Spostrzegłem jak jej wzrok raz po raz omiata jakiś punkt w dole.
Powędrowałem za nim i ujrzałem nasze splecione dłonie.
-
Chodźmy więc do ciebie – dodałem pośpiesznie.
Wtem
przed nami zmaterializował się mój brat. Wyraz jego twarzy ociekał grozą, ale
poniekąd widziałem w nim również tą minę półgłówka, którą zawsze przyjmował
Naruto w niezrozumiałych sytuacjach.
-
Czuję się ignorowany, wiecie? – zakpił.
-
My… - Sakura chciała zaszczyć nas kolejną porcją jęków, ale momentalnie
pokrzyżowałem jej plany.
-
A my się śpieszymy i musisz nam wybaczyć.
-
Sasuke!
-
Co? Zaraz wrócę. Musimy tylko coś obgadać.
-
Urządzacie sobie jakiś schadzki, czy co? To zaczyna mi śmierdzieć. Ostatnio
wyszedłeś od Sakury z domu. I najważniejsze! Jak ja u licha mam wnieść te
wszystkie zakupy, bo… - kiedy zaczął kręcić mi przed nosem palcem, gwałtownie
go wyminąłem, ciągnąc za sobą Sakurę.
-
A niech was – ostatnie burknięcie mojego brata dobiegło nas stłumione i
niewyraźne. Itachi wszedł do domu, a kiedy zamknął po sobie drzwi, Haruno
poczęła korzystać z każdej sekundy.
-
Co ty robisz do diaska? Zaglądałeś do zwoju? To zakazane!
-
Nie zaglądałem – powiedziałem nie patrząc na nią. Nadal mknąłem przed siebie, a
celem był jej dom. – Nie zdradziłem mu prawdy. Itachi od razu wypaplałby
wszystko Naruto… mam nadzieję, że ty tego nie zrobiłaś.
-
Nie, ale… - otworzywszy przed nią furtkę, puściłem jej rękę. Skuliła się i
podreptała przed siebie.
-
I niech tak zostanie. Po prostu schowajmy to gdzieś i zapomnijmy o całej
sprawie. Tak będzie najlepiej.
-
Jasne – wymamrotała, będąc już kilka stóp przede mną.
***
Gdy
przekroczyliśmy progi mieszkania, Satoshi był już zbudzony. Nie było wyjścia.
Musiałam znieść go na dół i jeszcze raz zapoznać z Sasuke. Byłam świadoma, że
ryzykuję oschłością Uchihy, ale za żadne skarby nie mogłabym zostawić syna
samego w sypialni.
-
Powiedziałem Itachi’emu, że dałaś mi ten zwój do treningów. Musiałem coś
wymyślić – zaczął, gdy usłyszał moje kroki, ale raptem zamilkł, a wzrok utkwił
na dziecku. – Oh…
-
Obudził się – wyjaśniłam, schodząc po stopniach. – Ale spokojnie. Wydaję mi
się, że on nie wygada nic Naruto. Przynajmniej ja na tyle mu ufam.
-
Bardzo śmieszne – obruszył się i opadł na fotel. Pokręciłam zniesmaczona głową.
Kolejna przejawka braku wychowania.
Wtedy
Satoshi dostrzegł Sasuke w domu, lecz w jego mniemaniu był to intruz, który za
żadne skarby nie zasłużył na wybaczenie. Usta malca rozpoczęły
wędrówkę ku dole. Pośpiesznie odwróciłam go w swoją stronę.
- Nie
płacz, skarbie. To Sasuke. Mama go dobrze zna i nic nam nie zrobi. No już… chcę
widzieć uśmiech. Dalej mały! A ty przestać patrzeć na mnie jak na idiotkę –
ostatnim zdaniem zwróciłam się do Uchihy, gromiąc go morderczym spojrzeniem.
Prychnął.
-
Czy ty siebie słyszysz?
-
Tak słyszę. Dla twojej wiadomości rozmawiam z dzieckiem. To było wiadome, że
nie będziesz miał o nich bladego pojęcia.
-
Właśnie Sakura – ukoronował mnie kilkoma klaśnięciami, tyle, że bez cienia
entuzjazmu. – To jest dziecko, a nie mały debil.
-
Coś ty powiedział?
-
Prawdę.
Gdy
wzruszył ramionami myślałam, że eksploduję. Mózg pracował mi na najwyższych
obrotach, panicznie bałam się tego spotkania, ale teraz… „Niesamowita odwaga i
swoboda” – wielki powrót. Zaczęłam szukać powodu, ażebym to mogła grzmotnąć go
w twarz bez żadnych konsekwencji.
Ostatecznie
ograniczyłam się do prostych słów.
-
Jesteś bezczelny.
-
Ja jestem bezczelny? – zmarszczył brwi i wskazał na siebie.
Teraz
to ja prychnęłam. Stałam może dwa metry od niego.
-
Tak, ty! Niedawno naszedłeś mnie późnej nocy, teraz bez żadnego pozwolenia
siadasz sobie na fotel jak gdyby nigdy nic, przy czym obok ciebie stoi kobieta.
Ja…
-
Mam wstać?
-
Nie o tym mówię!
-
Ja tylko uważam, że takie zwracanie się do dziecka jest bezsensu. Ono i tak cię
nie zrozumie…
-
A ja przeczytałam tysiące książek i poradników dla przyszłych matek, więc ze
mną nie zaczynaj, jasne? Zniosę wszystko, ale nie będziesz uczył mnie jak
wychowywać dziecko!
Raptem
wstał. Wzdrygnęłam się zaskoczona jego nagłą reakcją. Oczy błyszczały mu jak
rozżarzone węgle.
-
Ostatnie na co marnowałbym czas to pouczanie ciebie. I tak wystarczy już, że
muszę chronić zwój przed jakimś nieistniejącym wampirem.
O
nie. Uderzył w mój czuły punkt.
-
Posłuchaj panie Uchiha! Wiem co widziałam! Ten mężczyzna naprawdę tam był i
chciał odebrać mi zwój! Dla twojej wiadomości… pytałam się ostatnio Kiby czy
podawał mi coś innego niż zwyczajowe Sake. I wiesz co powiedział?...
-
Nie obchodzi mnie to – przerwał mi. – Taka szybkość, którą opisałaś…
-
Jasne, bo ciebie nic nie obchodzi! – odwdzięczyłam się tym samym, wymachując
rękoma. Chciałam tym podkreślić mój sarkazm i przebywanie na granicy
wytrzymałości. – Wypiłam zaledwie dwa kieliszki. Nie mogłam mieć żadnych
zwidów! Choć wolałabym, żeby twoja wersja była prawdą – końcową cześć zdania
mruknęłam bardziej do siebie, niż do niego.
Sasuke
zamilczał i piorunował mnie wzrokiem przez parę chwil. Jego oczy były jak
szarawy ocean tuż po sztormie.
Nagle
po twarzy rozlał mu się uśmieszek. Bynajmniej nie był to ten łobuzerski, który
miałam okazję już podziwiać. Tym razem zastosował coś bardziej urzekającego, co
mocno zbiło mnie z pantałyku.
Skrzyżował
ręce na piersiach:
-
Przy moim bracie nie potrafisz wyjąkać ani słowa, a kiedy jesteś ze mną nadajesz
jak katarynka.
-
Nie nadaj… - zatkało mnie. W dosłownym tego słowa znaczeniu. Sterczałam
stuprocentowo ogłupiała. Raptem zrozumiałam, że w tym wypadku muszę się
obronić. – Twój brat nie jest bezczelny… to najważniejsze.
-
Czyli jak będzie bezczelny to przestaniesz się go bać? – spytał. Ponad wszelką
wątpliwość postanowił sobie ze mnie poszydzić.
-
Nie boję się Itachi’ego! Nie to miałam na myśli!
-
Więc co?
Machnęłam
lekceważąco ręką jakbym chciałam tym odtrącić natrętną muchę. Zaraz jednak przytrzymałam
nią Satoshi’ego, który z nieznanych nikomu powodów wybuchnął śmiechem.
-
Nawet on ma z ciebie polewkę.
Moja
pięść zadrgała.
-
Przejdźmy może to konkretów, dobra? Jeszcze chwilę, a naprawdę nie wytrzymam.
Uśmiech
na jego twarzy zbladł. Znów poczułam się głupio i to zaledwie kilka sekund po
odstawionym występie. Nie miałam bladego pojęcia z jakich przyczyn tak nagle
napełniam się odwagą i swobodą względem niego. Nie widziałam go wiele lat,
powinnam nadal być przerażona, a jednak… wraz z pierwszą oznaką arogancji,
wszechogarniająca pewność siebie brawurowo wkroczyła w mój świat.
Czułam,
że mogłabym mu powiedzieć wszystko, a przecież nawet za czasów drużyny siódmej,
nawet gdy nasze więzi były takie mocne i zdawało się, że niezniszczalne… nawet
wtedy nie odczuwałam takiej swobody jak obecnie.
-
Dziwne – pomyślałam na głos, ale Uchiha tego nie usłyszał. Dostrzegłam jak
wpatruje się w Satoshi’ego.
Odchrząknęłam.
-
Wracając do głównego tematu...
-
Nawet go nie zaczęliśmy – fuknął.
-
Przestaniesz mnie drażnić? Chcę tylko powiedzieć, że możesz dać mi już zwój.
Schowam go i tak jak chciałeś; zapomnimy o całej sprawie. Nie powiem też nic
Naruto.
Westchnął
ciężko i zasiadł z powrotem na fotelu. Zdegustowana zrobiłam to samo, tyle, że
ja wybrałam sofę. Syna usadowiłam obok siebie. Był zaspany, więc istniała
szansa na w miarę spokojne zachowanie.
-
Co dokładnie wymyśliłaś? – spytał.
-
Schowam go w bezpieczniejsze miejsce. I wydaję mi się, że wampirowi nie
przyjdzie do głowy tam zajrzeć.
-
Co to za miejsce?
-
Akurat to musi pozostać dla ciebie tajemnicą – powiedziałam rzeczowo. – Nikt w
wiosce nie wie, że Konoha jest w posiadaniu tak ważnego zwoju i…
-
To dlaczego ty to wiesz?
-
Przyjaźnie się z Naruto! A on jest Hokage… sam rozumiesz.
-
Ja też się z nim… przyjaźnie – skrzywił się na dźwięk tego słowa. – A jakoś nie
miałem pojęcia o zwoju.
Odważyłam
się prychnąć w ten kpiarski sposób, który zawsze pobrzmiewa w głosie Uchihy.
-
Widocznie ty nie jesteś na tyle godny zaufania, by mógł ci to zdradzić.
-
Wydaję mi się, że lepszą opcją byłoby powierzenie zwoju naszemu klanowi. Do
teraz mam go w domu i jakoś żaden krwiopijca dotąd mnie nie nawiedził –
powiedział.
W
tle rozniósł się pisk Satoshi’ego. Spojrzałam na niego z mieszanką złości i żalu.
Malec niewzruszony gładził palcami obicie sofy.
-
Nie żartuj sobie z tego – zwróciwszy się do Sasuke, poczęłam kręcić przed jego
nosem palcem wskazującym. Nie obchodziło mnie, że jest oddalony o kilka metrów.
– Nie chcę wysuwać pochopnych wniosków, ale czuję, że ten Shinobi tak szybko
nie odpuści.
-
Przynajmniej ma ksywkę – w jego głosie wyraźnie słyszałam szyderstwo. Z ładunku
napięcia poderwałam się na równe nogi i wystawiłam przed siebie rękę.
Konwersacja z nim nie miała sensu. Jeśli Naruto i Ino uważali, że zachowuję się
jak dziecko, to z przyjemnością umówię ich z Sasuke. – Co teraz? – spytał,
obserwując mnie ze znużeniem.
-
Daj zwój – zażądałam. – Sama to załatwię. Oficjalnie wykluczam cię z tej misji.
-
Nie uczestniczę w żadnej misji…
-
Wiesz co mam na myśli.
Przysięgam,
że jeszcze sekunda, a miarka się przebierze.
Na
swoje szczęście Sasuke wypuścił ze świstem powietrze i używając oparcia,
odepchnął się rękami, powstając. Może to zbieg okoliczności, ale właśnie
spostrzegłam, że jest prawie o półtorej głowy wyższy.
-
Dam ci zwój, ale mam jeden warunek – oznajmił.
-
Warunek? Jaki warunek? To mój zwój i… - nie dane było mi skończyć, gdyż Sasuke
położył palec na moich ustach. Momentalnie przebiegły przeze mnie przyjemne
dreszcze, a organizm znalazł się w stanie alarmu. Krótką chwilę patrzyłam
oczarowana jego posągowymi kształtami.
-
Skończ na chwilę paplać to się dowiesz. Chcę najpierw zobaczyć, gdzie masz
zamiar schować zwój. Bądź co bądź… to naprawdę cenny przedmiot. Wszystkie
zakazane techniki zamknięte w jednym zwoju. Wcale mnie nie dziwi, że już po
paru tygodniach jakiś Shinobi zdecydował się na atak. To…
Odtrąciłam
jego rękę.
-
Teraz to ty paplasz za dużo. Powiem ci gdzie chcę go ukryć, a…
-
Nie. Masz mnie tam zaprowadzić…
-
Wyzywasz mnie na pojedynek w przerywaniu? – zakpiłam, mierząc go wzrokiem
płatnego zabójcy. Być może mi się przewidziało, ale kąciki Sasuke na ułamek
sekundy poniosły się do góry. – Dobra! Zaprowadzę cię, ale ty powstrzymasz się
od wszelkich komentarzy.
-
Czyli mam się bać miejsca, które znalazłaś?
-
Nie. Masz nie komplikować mojej pracy – udałam się do sieni i podchodząc do
lustra, upięłam włosy w luźny kok na czubku głowy. Następnie stanęłam przy
wózku, który był tuż przy drzwiach wejściowych. Sasuke spojrzał na malca, który
został zauroczony przez zielony kolor sofy, a później na mnie.
-
Żartujesz sobie…
-
No co? – wzruszyłam ramionami. – Przecież nie zostawię go samego w domu.
***
Zachowanie
teraźniejszej Sakury było wręcz surrealistyczne. Od kiedy ona taka jest?
Pamiętam ją jako rozsądną i uważną dziewczynkę, która wiedzę teoretyczną ceniła
sobie bardziej od umiejętności fizycznych. To, co obecnie dotrzymywało mi
kroku… to nie była Sakura! Może jej prawdziwą osobę porwali kosmici i zastąpili
klonem? Infantylne myśli… ale naprawdę nie potrafiłem się pogodzić z tak
drastycznymi zmianami jakie w niej zaszły. Jeśli miałbym ją opisać jednym
słowem to z pewnością byłaby to…
-
Paranoiczka.
-
Coś ty powiedział? – obruszyła się. Odniosłem wrażenie, że naraz zaczęła pędzić
z tym wózkiem. – Nie jestem paranoiczką. Czy to źle, że boję się o
bezpieczeństwo własnego dziecka?
Potarłem
brodę.
-
Słuchaj. Na przyjęciu zapewniałaś mnie, że naprawdę widziałaś tego mężczyznę i…
porównałaś jego szybkość do wampira…
-
W horrorach są szybcy – przerwała mi. Znów zmusiła mnie do zduszenia śmiechu.
Jej sposób myślenia czasami doprowadzał mnie do szaleństwa, ale… polubiłem go.
-
Mniejsza o to. W naszym klanie mamy zgromadzone mnóstwo książek i papierów.
Czytałem trochę o tym… Są jakieś poziomy szybkości czy coś w ten deseń. Tak czy
inaczej, wampirza szybkość jest dla Ninja niemożliwa.
Salwa
śmiechu wylała się z ust Satoshi’ego.
Być
może przegadałem jej do rozsądku? W każdym razie więcej się nie odezwała.
Przynajmniej póki naszym oczom nie ukazał się szpital. Masywny budynek już z
zewnątrz dawał nam znak, że w środku rozpocznie fazę rażenia bielą.
Nieprzyjemny odór doszedł do moich nozdrzy dopiero w chwili, gdy Sakura
otworzyła drzwi.
-
Dzień dobry Haruno-san – recepcjonistka urzekła nas uśmiechem. Miała długie
fioletowe włosy zawinięte w gruby warkocz. Sakura nie odpowiedziała tylko
podeszła z wózkiem do okienka.
-
Mogłabym na chwilkę zostawić tu Satoshi’ego? Mam sprawy na górze…
-
Ależ oczywiście! – zaświergotała, wbijając wzrok w dziecko. – Jak tam maluszku?
Ach, nie mogę się doczekać aż będziesz umiał mówić! Masz takie ładne oczka, a
kolor uzyskałeś dzięki mamusi.
Biel,
biel, biel… i świergot podnieconej kobiety – musiałem naprawdę zająć czymś
myśli, bo w innym wypadku powinnością doktor Haruno stałoby się udzielenie mi
pomocy. Patrzyłem jak dziewczyna z bladym uśmiechem zmierza w moją stronę,
machając do syna, który znalazł już kolejny obiekt do podziwiania: ulotkę.
-
Hej! Oddaj mi to! Tego się nie je! – ostatni krzyk recepcjonistki i Sakura
chwyciła mnie za ramię, prowadząc do przodu.
-
Pamiętaj co obiecałeś. Żadnych komentarzy.
-
Nie rozumiem. Czy mi się wydaję, czy mówiłaś mi, że Naruto pierwotnie ukrył ten
zwój tutaj?
-
Pamięć masz dobrą – prychnęła. – Więc nie mam się o co martwić.
-
No to o co…
-
Ach, Haruno-san! – wołanie fioletowo-włosej kobiety przerwało moją zadumę.
Dochodziłem już do pewnego punktu i naraz go straciłem.
Sakura
odwróciła się na pięcie, a ja przystanąłem w pół kroku.
-
Coś się stało?
-
Jakiś mężczyzna czeka na panią przed gabinetem!
Rysy
twarzy Sakury stężały. Rozłożyła bezradnie ręce i wydęła wargi.
-
Przecież… przecież wzięłam sobie wolne na kilka dni. Dlaczego go nie
odesłaliście?
-
Pielęgniarki mu to mówiły, ale… dzisiaj miała pani przyjść skontrolować jednego
z pacjentów za … - ucięła i spojrzała na zegarek. – Za dokładnie dwadzieścia
minut. Ten mężczyzna stwierdził, że poczeka… ale pani dobrze go zna! Widuję go
tutaj często w szpitalu.
Spojrzałem
na Sakurę, a ta wygląda jakby natłok myśli zakłócił jej zdolność do logicznego
myślenia. Podniosła ręce i przypuszczałem, że wczepi palce we włosy, lecz tego
nie zrobiła. Dłonie jej zadrgały, po czym zawędrowała wzrokiem w moim kierunku.
-
Pamiętałam o kontroli – wydusiła. – A-ale… Sasuke. Co dzisiaj za dzień?
-
Dwudziestego ósmego lipca, piątek.
Momentalnie
pobladła. Kąciki jej usta opadły, a spojrzenie wlepiła w schody, które
piętrzyły się tuż za nami.
-
Wygląda na to, że zanim pokażę ci skrytkę, najpierw będę musiała spławić
jednego gościa – zmarszczyła brwi, a słowa wypowiedziała z istną grozą.
Zaskoczyła mnie ta nagła zmiana tonacji, a zdezorientowany, jedyne co mogłem
zrobić to zerknąć na nią jak na ostatniego półgłówka.
Nie
dość, że kroczę ścieżką do ponownego poznania brata, to w dodatku po drugiej
stronie zjawiła się kolejna. Długa i kręta droga do Sakury.
Ależ błysłam :3
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam rozdziały od drugiej strony... No nieważne xd
Już wszystko się wyjaśniło ;D
Rozdział świetny. Sasuke chyba zaczyna się aż nazbyt interesować Sakurą, a różowowlosa ma małe problemy nerwowe. Ciekawa jestem dlaczego się tak stało. W noim mniemaniu to przez jakieś wydarzenie z przeszłości - choćby z Renem. Ach, ta nasza Sakura nie ma szczęścia do facetów.
OdpowiedzUsuńHmm.. tajna skrytka na zwój, pewnie jakiś gabinet do którego dostęp ma tylko Sakura. ^^
OdpowiedzUsuńCzyżby Sasuke się chociaż troszeczkę martwił? ;>
Hahha, podzielam jego zdanie co do gadania z małymi dziećmi.
Ciekawe jak Uchiha zareaguje na widok Rena.
A no i jak zwykle polewka z Itachim, kiedy to narzekał, że ma za dużo siatek.
Wampir xd Taka tam ksywka. :D