„Musisz
odnaleźć nadzieję i nieważne, że nazwą ciebie głupcem.”
Katarzyna
Nosowska
Cztery
miesiące później
Powrócił
względny spokój. Strumień kondolencji i wyrazów współczucia zaczął stawać się
coraz rzadszy, aż w końcu całkiem wysechł. Pogodziłam się również z tym,
że oboje z Ren’em potrzebowaliśmy chwilowej izolacji. Od trzech miesięcy Kanoe
pomieszkuje w swoim własnym domu, a także pełni posadę osobistego sekretarza
Naruto.
Jednak
nawet to nie sprawiało, że mogłam z lekkością spojrzeć w jego głębokie,
złocisto brązowe oczy. Nie mogłam tego zrobić, wiedząc, że w środku czai się
prawdziwa agonia, dla której moje cierpienie jest pestką.
-
Och, dziecko. W twoim wieku nie potrafiłam ustać w miejscu, a ty zachowujesz
się jak staruszka podobna do mnie! – skarżyła się pani Kagekee, prowadząc mnie
na kolejną praktykę do szpitala. Była niesamowita i śmiałam wątpić w to, że
brakiem wigoru konkuruję z jej zachowaniem. Tą kobietę rozsadzała energia i
ponad wszelką wątpliwość stosowała jakieś misterne Jutsu na tak pracochłonne
mielenie językiem.
-
Czy to wada? Sama pani powiedziała, że chce uniknąć osób, które sprawiają problemy.
Poza tym jestem wycieńczona…
-
Moje praktyki tak bardzo cię męczą? Oj, niedobrze. Hokage zapewniał mnie, że
jesteś pojętną i pracowitą ucze…
-
Ach, nie, nie! – nieuprzejmie wbiłam się jej w słowo, marszcząc brwi. –
Praktyki są naprawdę super! Dużo się już nauczyłam i dzięki pani jestem pewna,
że to moja przyszła droga.
Pani
Kagekee z dumą skinęła głową i usunęła kilka zbłąkanych pasm włosów, które
wydostały się z ciasnego koka.
-
Konoha z pewnością w przyszłości będzie mogła pochwalić się wspaniałym
Medykiem.
-
I pielęgniarką – dźgnęłam palcem ramię staruszki i cicho się roześmiałam.
-
Jeśli nie będę się przewracała już w grobie, to być może twoje słowa znajdą
swoje urzeczywistnienie – pani Kagekee uśmiechnęła się do mnie, a ja upomniałam
ją oburzonym prychnięciem.
-
Proszę nawet tak nie mówić.
-
Tak. Zbyt uparta ze mnie kobieta, abym tak łatwo kopnęła w kalendarz.
To
była właśnie niesamowita Yakishiko Kagekee. Wprawdzie początkowo nie byłam
nastrojona pozytywnie do naszej znajomości. Naruto, jako niespodziankę
obwieścił mi któregoś dnia, że swoimi umiejętnościami dorównuję lepszym
Medykom, przez co załatwił mi praktykę w szpitalu. Owszem, cieszyłam się. Praca
w tym miejscu była moim największym marzeniem, ale mimo wszystko coś w moim
wnętrzu podszeptywało mi, że to wcale nie moje umiejętności przemówiły do
Naruto.
-
Otwórz się na innych, pozwól sobie pomóc – powtarzał w nieskończoność Uzumaki.
Codziennie o wpół do ósmej składał mi wizyty. – Nie możesz bez przerwy siedzieć
zamknięta w czterech ścianach. Nawet Ren zdołał wziąć się w garść i pogodzić z
rzeczywistością.
Oczywiście
miało to miejsce jakiś miesiąc po tych traumatycznych wydarzeniach w mieście
Ren’a. Przedtem Naruto służył jedynie jako chusteczka na łzy i smarki. Pomoc niósł
zarówno poprzez słowa, jak i czyny. Byłam też wdzięczna za to, że zaniedbywał
swoją posadę, aby podnosić mnie na duchu.
Prawdziwy
przyjaciel.
Następnego
dnia zdecydowałam, że muszę jakoś uczcić mój względny powrót do normalności.
Pierwszym postanowieniem z listy było urozmaicenie moich posiłków, którymi w
okresie żałoby na co dzień były chemikalia, potrzebujące wyłącznie zagotowanej
wody.
Wyciągnęłam
z lodówki polewę truskawką i z prawdziwym zapałem wzięłam się za robienie
naleśników. Do szklanki nalałam soku pomarańczowego, a mój nos zaczął
rozkoszować się zapachem, doprowadzając tym samym żołądek do obłędu.
-
Szybciej, szybciej… - niemalże podskakiwałam przy patelni, z zapartym tchem
oczekując gotowości naleśników. Przy okazji wspominałam jak mama zawsze rugała
mnie za brak cierpliwości.
Och,
już widziałam jej minę, gdyby teraz mogła na chwilę zmaterializować się obok.
Ale
niezaprzeczalnie mama zadowoliłaby się moim teraźniejszym życiem. Zmieniłam
się. Mimo zapewnienia o tym, że przezwyciężyłam zauroczenie Ren’em, raz za
razem przyłapywałam się na zbyt intensywnym wytężaniu mojej wyobraźni. Jakby
Kanoe czaił się za każdym kątem, gotowy do wklejenia mi długiego kazania
odnośnie braku pomysłowości.
Przez
te wszystkie myśli posiekałam banana na plasterki i pięknie udekorowałam
naleśniki. Wyglądały teraz jak twarze uroczych ludzików z Bananolandi.
Cha! I niech Ren odważy się powiedzieć, że nie jest to pomysłowe.
Wślizgnęłam
się do salonu, odpaliłam telewizor i z uśmiechem na ustach zasiadłam na
kanapie, długo szukając dogodnej pozycji.
Nagle
przy oparciu zauważyłam wgniecionego Momo.
-
Och, a cóż ty wyprawiasz? – teraz zaprezentowałam zachowanie godne pani
Kagekee. Jej wpływ udziela mi się naprawdę szybko. Mimo straszliwego odkrycia
kontynuowałam: - Kto cię tak urządził Momo? Nie mów mi, że Naruto zmiażdżył cię
swoim wielmożnym siedziskiem. To byłoby okropne przeżycie.
Dziabnęłam
zębami kęs naleśnika, usadawiają misia na kolanach. Przyglądałam się jego
oczom, które stanowiły dwie, lśniące kuleczki. Odważyłam się musnąć jedną
opuszką palca.
-
Wiesz… całkiem nieźle idzie ci wsysanie tego naszego bólu. Mam nadzieje, że
potajemnie pomagasz również Ren’owi mimo, że go tutaj nie ma. Chyba miał rację.
Potrzebowaliśmy samotności na wypłakanie się. A ty co o tym sądzisz? Czy to
jest już odpowiedni czas, aby pójść do niego i… po prostu odwiedzić, po
przyjacielsku?
Chyba
sprawię sobie kota… albo psa. Cokolwiek, przy czym czułabym się normalnie,
rzucając długie monologi w jego kierunku.
-
Jesteś beznadziejny – położyłam Momo obok siebie i powróciłam do konsumowania
naleśników. Swoją droga były naprawdę wyśmienite. Zaspokoiłam burczenia w swoim
brzuchu, a dwie słodkie polewy zapełniły mój organizm po brzegi hormonami
szczęścia. Wskaźnik nastroju gwałtownie wzrósł. Było miło i przyjemne. Mogłabym
nawet po raz kolejny przetestować swoją wyobraźnię.
Zamknęłam
oczy, wmawiając sobie, że tato siedzi na swoim ulubionym fotelu, pochłonięty
przez poranną gazetę. Przez chwilę wydawało mi się nawet, że w powietrzu unosi
się woń jego kawy i herbatników, z którymi do salonu śpieszy mama.
Odłożyłam
talerz na stół, wcisnęłam misia pod policzek i opadłam na kanapę, odpływając do
innej krainy.
Zrobiłabyś
coś, dziewczyno! Ciągle gnijesz w miejscu! Możesz chociaż pomóc mi przy
obiedzie.
Nad
uchem słyszałam głos mamy, która właśnie postawiła na stoliczku salaterkę
wypełnioną herbatnikami.
Tata
wkroczył do akcji.
Mebuki,
dałabyś jej spokój. Jest wcześnie rano. Na pewno jest zmęczona po treningu z
mistrzem Kakashi’m.
Jeśli
mielibyśmy przestrzegać twojej zasady, to nasza córka równie dobrze mogłaby
kompletnie nic nie robić, tylko wylegiwać się na kanapie.
-
Mi pasuje… - uniosłam leniwie rękę do góry.
Oczami
wyobraźni widziałam jak tata z uśmiechem wygląda zza gazety i wzrusza
ramionami.
Widzisz?
Nadchodził
akt, w którym Mebuki Haruno stopniowo zostaje opętana przez potężny gniew,
kierując go oczywiście w moja stronę.
Posłuchaj
mnie no, młoda damo! Jeśli w taki sposób masz zamiar prowadzić swoje życie, to
nigdy, przenigdy nie zaowocuje to czymś pożytecznym, ani ciekawym. Masz zamiar
całe życie tutaj przesiedzieć? Ach! Od śmierci Tsunade-sama strasznie się
rozleniwiłaś. Twoja trenerka wcale nie byłaby z ciebie dumna, wiedząc, że…
Sakura! Spójrz na mnie jak do ciebie mówię!
Z
prawdziwą niechęcią pozbyłam się misia, który kamuflował moje obliczę. Oczy
nadal miałam zamknięte. Wiedziałam, że jeśli je otworzę, to mama zniknie. Teraz
przynajmniej kręciła karcąco palcem wskazującym, pochylając się nade mną.
Spójrz
na swoje życie i coś zmień! Ominiesz wszystko co najlepsze, zobaczysz! Jesteś
nudna i bez życia!
Słucham?
Potrząsnęłam
głową, by uwolnić się od głosu mamy, który echem rozchodził się po całym moim
umyśle. W tym samym czasie ktoś żywo zastukał do drzwi.
Zbita
z tropu podniosłam się do pozycji siedzącej.
Nadal
słyszałam jej głos.
Nu-dna
i bez ży-cia!
Złośliwie
podkreślała każdą sylabę.
-
Nie jestem nuda, ani bez życia – odburknęłam urażona.
Ktoś
chyba naprawdę chciał się ze mną zobaczyć, bo stopniowo zwiększał siłę napierania
na drzwi.
-
Chwileczkę, chwileczkę – wstałam nieco otumaniona poprzednimi wyobrażeniami.
Owinęłam ciało podomką, a stopy wsunęłam do radosnym kapci z różowiutkimi
świnkami. Zdezorientowana ostatni raz zerknęłam do salonu, upewniając się, czy
moi rodzice, aby na pewno nadal się po nim nie krzątają.
Fotel
był pusty, a woń kawy i herbatników uleciała gdzieś w powietrzu.
Coś
rąbnęło w drzwi.
Tym
razem otworzyłam je naprawdę szybkim, wyrażającym całą złość ruchem. Był to
dopiero mój trzeci raz korzystania z zasobów ludzkiej wyobraźni i już zdążyłam
zrozumieć, że nie mogę pozwolić, aby ktokolwiek przerywał stan nieświadomości.
Fatalnie skutkuje to na wskaźnik samopoczucia.
-
Proszę tak mocno nie… - z lekko podniesionym głosem zbierałam się do
rozpoczęcia kazania, ale coś mocno chwyciło mnie za nadgarstek i przyciągnęło
do siebie.
-
Chi-bi – nad moim uchem rozległ się piękny, aksamitny głos, nucąc nadany mi
pseudonim. Serce od razu zaczęło walić mi jak szalone.
Ren…
Zdziwiona
uniosłam wzrok. To był Ren! Poznałam od razu po czekoladowych oczach, które
błyszczały szczęściem i zdawały się uśmiechać razem z ustami właściciela.
Kanoe
ujął obie moje dłonie, jakby szykował nas obojgu do romantycznego tańca.
Zrobiłam kilka kroków do tyłu z szeroko rozwartymi oczyma. Czułam jak stopniowo
moja twarz nabiera zupełnie innej barwy.
Ren
roześmiał się głośno, wciąż trzymając mnie za ręce.
-
Ale ty płochliwa, Chibi.
-
C-co ty tu robisz?
-
Chciałem ci coś pokazać – odsunął się wskazując palcem na uliczkę, prowadzącą w
głąb wioski. – Byłem tam wczoraj i jestem pod wrażeniem. Muszę cię tam
zaprowadzić.
Przetarłam
oczy i stanęłam w lekkim rozkroku. Czyżby moja wyobraźnia była na tyle pobudzona,
aby doprowadzić mnie do stanu mylenia jej z rzeczywistością? Ren od miesięcy
nie zamienił ze mną słówka, tłumacząc to chęcią izolacji. A teraz nagle, po
takim czasie, najzwyczajniej w świecie przychodzi do mnie z uśmiechem na
wszystkie trzydzieści zębów? Coś było nie w porządku.
Najwyraźniej
musiałam wyglądać naprawdę komiczne, bo znów go rozbawiłam.
-
Idziesz czy nie?
-
Ren, ale…
-
Żadnych „ale” – mocno ścisnął moją rękę i zaczął ciągnąć we wcześniej wskazanym
kierunku. – Chcę żebyś to zobaczyła.
-
Co? Odbiło ci? Nie jestem odpowiednio ubrana, nie mam nawet butów i…
-
Nie potrzebne ci buty, ani odpowiednie ubranie – przerwał mi podekscytowany.
Jeszcze parę chwil zmagałam się z jego mocnym uściskiem, aż w końcu
zrezygnowałam i pozwoliłam mu prowadzić siebie w nieznane. Miałam do niego masę
pytań. Dlaczego ogarniało go takie szczęście? Dlaczego tak nagle sobie o mnie
przypomniał? Jak wyzbył się całego cierpienia? I gdzie mnie zabierze…
Ze
spuszczonym wzrokiem znosiłam ciekawskie spojrzenia gapiów. Nie na co dzień ma
się okazję ujrzeć nierozgarniętą siedemnastolatkę w podomce i kapciach w
świnki. Ale i tak uważałam, że są przesłodkie. Ponadto były prezentem od taty.
Do
moich uszu dobiegł nagle cichy chichot.
Spojrzałam
zdziwiona na Ren’a.
- O co chodzi?
-
Jesteś naprawdę dziwna.
***
Po
godzinnym marszu przez całą Konohę wysunęłam pierwsze przypuszczenie odnośnie
tajemniczego miejsca, które muszę zobaczyć. W końcu zeszliśmy z piaskowej drogi
i wkroczyliśmy na leśny teren za wioską. Kilkadziesiąt metrów dalej, między
bujnymi koronami drzew widziałam już mur otaczający całą Konohę.
-
Chyba nie masz zamiaru wyjść poza teren. To zabronione – zwróciłam się do
Ren’a, który całą drogę wlókł mnie za sobą w milczeniu.
Dopiero
wtedy przystanął i poklepał kawałek skalistej góry, na której wykute były
twarze wszystkich Hokage.
-
Ciekawy pomysł – stwierdził zamyślony. – To było pierwsze co od razu zwróciło
moją uwagę po przybyciu do waszej wioski. Niedawno postanowiłem, że muszę
zobaczyć jak to wygląda z góry.
Ach…
-
To jest to miejsce, które chcesz mi pokazać?
Gdy
skinął głową ciężko było mi zatuszować rozczarowanie. Spodziewałam się czegoś
naprawdę spektakularnego ze strony wielce pomysłowego Kanoe.
Ren
zauważył moje spochmurnienie.
-
Coś nie tak, Chibi?
-
Byłam już na szczycie. Jest tam małe pole treningowe i jedna pokiereszowana
kukła, nic wyjątkowego.
Teraz
przygotowywałam się do obserwacji procesu, w których Ren utraci cały nabyty
entuzjazm i zrezygnuje z podróży. Mijały sekundy, a on wciąż się uśmiechał, podpierając
bark na górze wielkich Hokage.
-
Uwierz mi – zaczął prowokacyjnie. – Przy mnie zobaczysz to z zupełnie innej
perspektywy.
I
wyciągnął do mnie rękę.
- To jak? Będziesz mi towarzyszyć?
Nie
miałam pojęcia jaka inna perspektywa kryje się na szczycie skalistego wzgórza,
oprócz widoku na całą wioskę. Owszem, był niesamowity i przy kilku pierwszych
razach zapierał dech w piersiach, ale z czasem to wrażenie spowszedniało.
Mimo
wszystko złączyłam nasze dłonie.
-
Niech ci będzie.
W
oczach Ren’a dostrzegłam błysk gotowości, jakbym właśnie rzuciła mu trudne
wyzwanie.
Półgodzinna
wspinaczka poskutkowała dotarciem tam, gdzie tego oczekiwałam. Kukła nadal
wisiała na drewnianym pręcie, wyraźnie zmęczona atakami początkujących Shinobi.
Słonce wschodziło dopiero zza linii horyzontu i przepiękne rozświetlało całą
przestrzeń. Spojrzałam na Kanoe i przez chwilę wydawało mi się, że jego skóra
błyszczy.
-
Chcesz trenować, czy co? – spytałam zniecierpliwiona.
Ren
nie odpowiedział, tylko uśmiechając się pomaszerował wprzód. Poczłapałam za
nim, rozsadza od wewnątrz przez ciekawość.
W
końcu zatrzymał się na skraju wzgórza, kilkanaście metrów nad wyrzeźbionymi w
skałach twarzami Hokage. Co teraz? Czyżby Ren planował samobójczy skok w dół?
Może to wszystko pułapka! Może Ren wcale nie uleczył się od natrętnych
wspomnień przeszłości i postanowił się zabić, tak aby wyszło, że to ja go stąd
zepchnęłam.
Roześmiałam
się histerycznie zażenowana swoimi myślami.
Ren
nie mógłby tego zrobić. Ale na pewno pobudził moją wyobraźnię, czego żałowałam
właśnie w takich momentach.
-
Wszystko w porządku? – żałowałam tego jeszcze bardziej, kiedy dochodziło do
mnie, że ludzie w moim otoczeniu dziwnie się mi przyglądają. Zmieszana pokiwałam
głową i dołączyłam do niego.
-
Co teraz?
-
Idziemy w dół.
A
niech mnie!
-
Idziemy? My? – niepewnie zerknęłam w dół. – Przecież…
-
Nigdy nie byłaś na wielkich Hokage? Daj spokój! Mieszkasz tutaj od urodzenia i
naprawdę na to nie wpadłaś? Przecież to będzie nieziemskie! Zajmuję fryzurę
tego czwartego mężczyzny – powiedział w zamyśleniu pokazując na swój teren.
Nie
byłam do tego przekonana. Zwłaszcza, gdy zrozumiałam kogo dokładnie miał na
myśli.
-
To nie jest najlepszy pomysł.
-
Skoro się boisz, to chodź ze mną. Koleś ma tak bujne włosy, że pomieściłby w
nich wszystkich mieszkańców.
Oj,
nie wiem czy Naruto byłby zadowolony, słysząc to.
Ale
zanim wymyśliłam jakieś przekonujące argumenty Ren zaczął ostrożnie schodzić w
dół, używając chakry jako swojego łącznika ze skalistym wzgórzem. Jego stopy
mocno przymocowały się do powierzchni, a sam ich właściciel podążał dalej,
zachęcając mnie ruchem dłoni.
Co
ja tu robię? pomyślałam wtedy. Powinnam teraz zmieniać pozycję na kanapie i
przełączać kanał w telewizji, poszukując czegoś, co najbardziej kojarzyłoby mi
się z Ren’em.
-
Dasz radę, Chibi! – kibicował mi, będąc już kilka metrów niżej.
Oczywiście,
że dam. Panowanie nad chakrą to jedna z moich najbardziej opanowanych
umiejętności. Wprawdzie nigdy nie robiłam tego w różowiutkich kapciach, więc na
wszelkie, nieoczekiwane wypadki, pozbyłam się ich ciężaru i usadowiłam je obok
siebie na trawię. Skoncentrowałam się, umieszczając odpowiednią ilość energii w
stopach i ruszyłam śladami chłopaka.
Ren
w tym czasie wskoczył już na głowę Yondaime, podtrzymując się jednego ze
szpiczastych włosów. Chwilę później nawoływał mój denerwujący pseudonim.
Zatrzymałam się kilka stóp nad powierzchnią i łypnęłam na niego.
-
Skacz – powiedział.
Sprawiłam,
że ciepła, pulsująca energia w moich stopach zaczęła szybko zanikać, a kiedy
zupełnie się rozpłynęła, Ren objął mnie stalowym uściskiem w talii, głośno się
przy tym śmiejąc.
Odruchowo
potraktowałam jego szyję jako jedyne źródło utrzymania równowagi.
-
To najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek w życiu zrobiłam – oznajmiłam nie do
końca dowierzając w to, gdzie obecnie się znajduję.
Czekałam,
aż Ren postawi mnie na nogi, ale on tego nie robił. Odchylił natomiast głowę i
spojrzał w moje oczy.
-
To dla ciebie zupełnie nowe przeżycie, co?
-
Poniekąd. Obserwacja wioski z czubka głowy Czwartego Hokage nie była szczytem
moich marzeń.
-
Nie o tym mówiłem, Chibi – prychnął ubawiony i wzmocnił uścisk wokół moich
bioder. – Mam na myśli twoją pozycję. Jesteś wyższa ode mnie. To dla ciebie
nowe przeżycie.
-
Co za… - a myślałam, że wyjątkowo dzisiejszego dnia nie skumuluje się we mnie
żadna negatywna emocja. Użyłam całej mojej siły, aby wyrwać się z objęć Ren’a i
na szczęście mi się to udało. Poczułam jak moje bose stopy wchłaniają całe
zimno ze skalistej rzeźby. Ale nawet ten nagły przypływ chłodu nie pozwolił mi
zapomnieć o słowach Ren’a. – To było niemiłe! Ile jeszcze będziesz naśmiewał
się z mojego wzrostu?
-
Czy ja się naśmiewam? – wystawił przed siebie dłonie w obronnym geście. –
Powiedziałem tylko prawdę.
Nie!
To absolutnie mnie nie przekonało.
-
Chibi…
Strzeliłam
prawdziwego kobiecego focha i z fuknięciem skrzyżowawszy dłonie na piersiach,
umknęłam przed jego spojrzeniem.
-
Chibi, nie bądź na mnie zła.
Milczałam.
Ren
westchnął.
-
Dobrze. Sakura. Sa-ku-ra. Chciałem tylko, abyś poczuła się lepiej. Moja młodsza
siostra zawsze lubiła, gdy nosiłem ją na plecach. Cieszyła się, że może ujrzeć
świat z „wyższej” perspektywy.
To,
że powiedział do mnie po imieniu zdążyło częściowo ujarzmić mój gniew, ale gdy
usłyszałam, że Ren miał młodszą siostrzyczkę, nie mogłam już dłużej się na
niego gniewać. Czułam nutkę smutku w jego głosie, gdy o niej wspominał.
-
Miałeś siostrę?
Miałeś!
Cholera, jak beznamiętnie i zimno to zabrzmiało. Spuściłam wzrok, kryjąc się za
włosami.
-
Tak – odparł. – Hanabi.
-
Ile ma lat? – tym razem zadbałam, aby kolejne pytanie zadać w czasie
teraźniejszym.
-
Osiem.
-
Nie rozumiem… dlaczego twoja rodzina nie wzięła jej do nas, tak jak ciebie?
Ren
spochmurniał i odwrócił się do mnie tyłem. Oczami wyobraźni widziałam jak jego
tęczówki błyszczą, kąpane w promieniach słonecznych, nabierając miodowego
odcieniu.
-
Tak naprawdę nie przywędrowałem tu, aby chronić się przed wojną. Nie miałem
żadnych szczególnych umiejętności, aby przydać się w konflikcie, więc mama
postanowiła sprawić mi kolejną lekcję. Miałem nauczyć się tradycji innych
wiosek. Kilka tygodni przed wojną byłem w Sunie i Iwie, potem przyszedł czas na
Konohę.
-
Ale dlaczego? Dlaczego wysłali cię tutaj akurat podczas wojny?
-
Już mówiłem – jego głos nabrał ostrości. – Nie miałem żadnych specjalnych
umiejętności. Większość osób z naszej rodziny dysponuje takim samym stylem
walki, co ja. Mama i tata zgodnie stwierdzili, że jestem zbędny w tej wojnie.
Wojnie? – nagle zaniósł się gardzącym śmiechem. – Oni nie traktowali tego jak
wojny. Kpili z wrogiego miasta, byli pewni wygranej. I zapewne wygrana by
nastąpiła, gdyby nie… bomba.
Podeszłam
bliżej Ren’a i wyszeptałam:
-
Przykro mi.
Spróbowałam
wyobrazić sobie małą ośmioletnią dziewczynkę o ciemnej karnacji i takich
samych, czarujących oczach. Jak mała Hanabi podróżuje na plecach swojego
starszego brata, ciesząc się i dopingując jego prędkość.
Kilka
minut pogrążeni w milczeniu, przypatrywaliśmy się widokowi, który rozpościerał
się przed nami. Mieszkańcy zaczynali powoli zbierać się na ulicach, a gwary
rozmów stały się bardziej donośniejsze. Wiatr wprawiał w ruch kępy krzaków,
którymi otoczone było niemal całe pole. Szukałam w najgłębszych zakamarkach
mojego umysłu jakiegoś odpowiedniego zdania, które podniosłoby go na duchu i
przywróciło do dawnej formy.
Jednak
wtedy uprzytomniłam sobie, że kilka spraw wciąż jest dla mnie zagadką, a ja
muszę jak najprędzej je rozwikłać.
Zaczerpnęłam
powietrza i zaczęłam ostrożnie:
-
Ren?
-
Tak?
-
Dlaczego mnie tu dzisiaj zabrałeś? Dlaczego w ogóle dzisiaj do mnie
przyszedłeś… przecież… mówiłeś, że potrzebujesz czasu.
-
Właśnie – odpowiedział, a ja z ulgą stwierdziłam, że znów się uśmiecha. –
Potrzebowałem czasu i dobrze go wykorzystałem. Nie do końca z wszystkim się
pogodziłem, ale wierzę, że w końcu mi się uda. Lecz ty Chibi… - powrócił do
dawnej pozycji i spojrzał głęboko w moje oczy. Na ułamek sekundy odniosłam
wrażenie, że wertuje mnie od środka. – Przecież ty też się z tym zmagasz.
A ja chcę ci pomóc to pokonać, przywrócić cię do dawnej formy. Wiesz… być może
to głupie i lekkomyślne, ale robiąc takie rzeczy jak teraz zapominam o
rzeczywistości, o tym, że jestem samotny, a moje ziemie zostały zniszczone
przez wybuch. Zapominam o wszystkim. Cieszę się tą chwilą. A dzisiaj…
-
Co „dzisiaj”? – wydukałam nierozumnie. Przebywałam teraz w zupełnie innym
świecie. Tam Ren prawił swoje monologi w nieskończoność, a ja uważnie się w nie
wsłuchiwałam.
Nagle
urwał, tak jakby nie był pewien, czy może kontynuować.
-
Dokończysz? – ponowiłam próbę.
Na
jego twarz wpełzła zupełnie nowa odmiana uśmiechu. Tego jeszcze nie miałam
okazji podziwiać. Nie był od doprawiony pogardliwością, ani też zwykłym
szczęściem. Za tym gestem kryło się coś głębszego, coś czego nie potrafiłam
rozszyfrować.
Ren
musnął opuszką palca mój nos i zbliżył się.
-
Dzisiaj zrozumiałem, że o wiele lepiej odłącza się od rzeczywistości będąc w
twoim towarzystwie.
Natychmiast
po moim organizmie roztoczyło się ciepło i ulga. Oczywiście zdążyłam się już
zaczerwienić, ale byłam zbyt skoncentrowana, by ze wstydem odwrócić wzrok.
Potem
się rozluźniłam. Nie dopuszczałam już do siebie kolejnych, pomylonych domysłów
odnośnie Ren’a, nie wyobrażałam sobie, że stąpam po garści gwoździ, będąc przy
nim, nie obawiałam się, nie stresowałam. Moje ciało, niezależnie od woli
usiadło po turecki naprzeciw Ren’a. Znajdowałam się właśnie na czubku głowy
Yondaime i przestałam odczuwać jakiekolwiek negatywne emocje. Cieszyłam się.
Cieszyłam się mimo, że obecne zachowanie można byłoby zaliczyć do bardzo
nieprzyzwoitych.
Opowiedziałam
Ren’owi o wszystkim zmianach jego zaszły w moim życiu. O moich praktykach w
szpitalu, o rozgadanej pani Kagekee, o niezastąpionym Naruto i pomocnych na
swój sposób pocieszeniach Ino. Słowa same płynęły z moich ust. Jakiś kawałek
serca ubzdurał sobie, że mogę zaufać temu chłopaki, że nie mam się czego
obawiać, przez co natychmiast rozesłał komunikat po całym moim organizmie.
Nawet rozsądek przyłączył się do opowiastek.
Potem
role się zmieniły. Pracę rozpoczęły moje uszy i mózg. Słuchałam z niebywałą
uwagą o tym jak Ren dał się ponieść wirowi zajęć i obowiązków. O jego własnym
sposobie na pozbycie się bólu.
-
A Momo? – wymsknęło mi się w któryś momencie.
Roześmiał
się, zmieniając pozycję. Teraz opierał dłoń na jednym kolenie, a drugą miętosił
pasmo moich włosów.
-
Może Momo też się do tego przyczynił.
Straciłam
poczucie czasu. Oczy miałam rozpalone ze szczęścia i ekscytacji. Oczywiście nie
okazywałam tego mojemu rozmówcy. Wolałam ograniczyć się do normalnej,
codziennej mimiki i do skinięć głową.
W
którymś momencie Ren poderwał się z ziemi, ruchami rąk pozbył się warstwy
kurzu, jaka zdołała go obtoczyć i z brawurą spojrzał na rozpościerającą się
panoramę wioski.
-
OK, teraz spełnię swoje poprzednie słowa.
-
Hę?
-
Chodź – polecił, wystawiając dłoń pod sam czubek mojego nosa. Wiedziona
ciekawością bez żadnych wątpliwości ją chwyciłam, a jego siła postawiła mnie do
pionu.
Chwilę
później oboje powróciliśmy na skraj wzgórza. Ren zeskoczył ze skalistego czubka
głowy i tym razem przetransportował się na nos Yondaime. Analizując poprzednie
wydarzenia, przestałam już brać pod uwagę nieodpowiednie zachowanie i brak
szacunku dla zmarłych. Po prostu poszłam jego śladami, wskakując na zgrabny,
kamienny nosek.
-
Odważysz się? – zapytał.
-
Na co?
Oczywiście
to, czego najbardziej się obawiałam musiało przelać się na rzeczywistość. A
jakżeby inaczej! Przełknęłam ślinę, patrząc jak palec wskazujący Ren’a
naprowadza mój wzrok w dół.
-
Zobaczysz widok Konohy z zupełnie innej perspektywy – jeśli to jego zdaniem
miała być zachęta, to absolutnie na mnie nie zadziałała.
Prychnęłam.
-
Jeśli chcesz popełnić samobójstwo mogłeś powiedzieć mi to od razu.
Potraktował
to jako żart, cicho chichocząc. No cóż… ja mówiłam jak najbardziej serio,
biorąc pod uwagę jego kolejny cel.
-
Daj spokój, Chibi. Nie mam zamiaru kończyć swojego życia. Sam tego nie
próbowałem i prawdę powiedziawszy chciałem przetestować to jutro, ale… Jeśli
udało mi się ciebie tutaj wyciągnąć, muszę to wykorzystać.
-
O czym ty mówisz, do licha?
-
Rodzina Kanoe ma bardzo specyficznie umiejętności – wyszeptał z nutką
tajemniczości, przywodząc mi na myśl opętanego chęcią nowych odkryć doktorka.
Raptem podniósł wzrok i wbił go we mnie. Z przerażeniem stwierdziłam, że jest
śmiertelnie poważny. – Ufasz mi?
-
Um, ja… to nie tak, że ci nie ufam, ale to, co masz zamiar zrobić… Ty myślisz
poważnie? Nie, nie obraź się! Ale…
-
Nie ufasz mi? – spytał rozczarowany.
-
Ach! Ufam! – wykrzyknęłam. Ufam! Tylko niech wróci jego dawny, energiczny
uśmiech. To chociaż po części sprawiało, że byłam szczęśliwsza. Zwłaszcza, że
niedługo ma nastąpić moja śmierć.
Ostrożnie
się wychyliłam, obserwując teren pod nami. Co prawda dół porastał jeszcze
rzadkimi źdźbłami trawy, ale kilka metrów dalej zaczynała się twarda, piaszczysta
uliczka Konohy, a spotkanie z nią ponad wszelką wątpliwość nie zalicza się do
przyjemnych doznań.
Poczułam
czyjąś dłoń na moim ramieniu. Spojrzałam na Ren’a.
-
Chibi. Zaufaj mi.
-
Przecież powiedziałam, że ufam, ale to… To jest samobój…
-
Nie pozwolę, żeby coś ci się stało – przerwał mi. – Obiecuję.
Zagryzłam
dolną wargę. Mimo, że znów zahipnotyzował mnie swoją osobowością nadzwyczajnego
magnesu o kwiecistych wzorkach, nie potrafiłam zatrzymać dzikich uderzeń mojego
serca.
Zamknęłam
oczy.
-
Jeśli zginiemy, odnajdę cię i zabiję w świecie duchów. Jeśli tylko ja zginę,
obiecuję ci, że będę nawiedzać cię każdej nocy i nie pozwolę ci normalnie
funkcjonować.
-
Zrozumiałem! – zaśmiał się. – Więc ty pierwsza, Chibi!
-
Co? Ale…
Zanim
zdążyłam wpaść w całkowity stan desperacji, jego dłoń zepchnęła mnie w dół.
Pisnęłam przerażona. Ja naprawdę to robię! Skaczę z nosa Minato Namikaze, ślepo
wierząc chłopakowi, z którym spędziłam zaledwie kilka godzin! Powietrze
natychmiast uderzyło we mnie potężną siłą, wprawiając moje włosy w agresywne i
nieokiełznane ruchy. Różowe pasma raz za razem wirowały przed moimi oczyma,
utrudniając dostęp do obiecanego przez Ren’a widoku. Skuliłam się.
-
To mój koniec, to mój koniec – rozpoczęłam lamentację.
Wtedy
tuż obok mnie rozległ się głośny okrzyk radości. Ledwie co byłam w stanie
odwrócić głowę, ale zrobiłam to na tyle, aby dostrzec szybującego nade mną
Ren’a z rozłożonymi ramionami i szerokim uśmiechem, rozpromieniającym jego
twarz.
-
Gotowa Chibi? – wykrzyczał do mnie.
-
Na co?
-
Łap! – po raz kolejny wyciągnął dłoń w moim kierunku. Uczepiłam się jej
zaciekle, wiedząc, że jest to jedyna droga ratunku przed śmiertelnym upadkiem.
Kiedy byłam już wystarczająco blisko niego, wczepiłam palce w jego koszulkę z
przerażeniem zerkając w dół.
-
Nie chcę psuć ci nastoju, ale zaraz zamienimy się w placki.
-
Zobaczymy.
Na
te słowa dłonie Ren’a zetknęły się ze sobą, zabierając za formułowanie setek
skomplikowanych znaków. Przyglądałam się temu z uwagą, chcąc rozpoznać
jakiekolwiek pieczęcie, niestety jego ruchy były zbyt szybkie. Zerknęłam na
jego skoncentrowaną twarz, a wewnątrz mnie zakiełkowało uznanie.
- Hiko
Guro no Jutsu! – skończywszy procedurę, tuż przed nim rozjarzyła się
nagle świetlista masa energii w kształcie koła. Z początku była maleńka, ledwie
dostrzegalna, ale z każdym ruchem dłoni Ren’a zaczęła zwiększać swoją
powierzchnię.
Ren…
sterował nią. Z szeroka otwartymi oczami lustrowałam jak pasmo energii porusza
się zgodnie z jego dłonią, która działała jak magiczna różdżka. Oczarowana
pragnęłam poczuć ją na własnej skórze, ale owe światło w okamgnieniu zniknęło
mi sprzed nosa materializując się pod nami.
Poczułam
jak oboje stopniowo zwalniamy.
Kropla
potu potoczyła się po twarzy Ren’a.
W
jednak chwili wpadliśmy na masę energii, która teraz przypominała owal. Wiatr
szumiący dotąd w moich uszach i porywający włosy w taniec, gwałtownie umilkł.
Teraz rozlegał się wyłącznie szum pracującej pod nami energii. Ren opadła na
kolana, zrobiłam to samo. Jedną dłoń wciąż miał jednak uniesioną na wysokość
barków, sterując tym magicznym „czymś”, czego nie potrafiłam z niczym utożsamić.
-
To moja chakra, Chibi – powiedział, wyczuwając moje zaciekawienie i szok. – Z
tego słynie rodzina Kanoe. Potrafimy przetransportować chakrę z naszego wnętrza
i przeobrażać ją w rozmaite kształty, o różnych wielkościach.
-
J-jak to w ogóle możliwe? Nigdy o czymś takim nie słyszałam… - nie wiem jakim
cudem zdołałam wypowiedzieć tyle słów, bez zająknięcia. Czułam się jak na
latającym dywanie, który wzbijał się w powietrze i szybował nad całą wioską.
Ren
wolną ręką nakazał mi spojrzeć w dół.
-
Tylko uważaj – ostrzegł. – Jesteśmy dosyć nisko. Jeśli wypadniesz nie zdążę cię
złapać.
Z
najwyższą ostrożnością wyjrzałam zza skumulowanej pod nami energii, pełniącej
rolę platformy.
Ja…
latam.
Unoszę
się w powietrzu, szybuję nad Konohą.
-
O mój Boże! – nie potrafiłam zatrzymać rozprzestrzeniającego się wewnątrz mnie
podniecenia, które wręcz wstrząsało moim ciałem. Poruszaliśmy się… jak ptaki.
Stąd widziałam gabinet Naruto, a nawet jego samego przez potężną szybę.
-
Opłaca się mi ufać, nie ma co! – Ren za mną parsknął śmiechem. Latająca
platforma mieściła naszą dwójkę i od biedy doczepiłby się tu jakiś zbłąkany,
latający Shinobi. Była lekka, nie czułam jej pod swoimi dłońmi, ani kolanami.
Właściwie tylko jej szum uspokajał mnie, zapewniając, że nadal buzuje,
utrzymawszy nas w powietrzu.
Uniosłam
wzrok. Nad nami fruwało kilka ptaków.
-
Jak to możliwe? – powtórzyłam oczarowana.
-
Jeszcze mało co wiesz o świecie Ninja – odpowiedział Ren. Niechętnie oderwałam
wzrok od otaczającej nas przestrzeni, kiedy wyczułam jak ciężko wciąga do płuc
powietrze. – Ta umiejętność została udoskonalona wieki temu i jest przekazywana
z pokolenia na pokolenie wśród mojej rodziny.
-
Hej… w porządku? – na kuckach przysunęłam się bliżej niego.
-
Tak – wypuścił powietrze ze świstem. – Hiko Guro pochłania
mnóstwo energii, zwłaszcza, że w momencie jego używania pozbawiony jestem
większości mojej chakry.
-
Och nie. Ląduj, szybko!
Ląduj,
jak dziwnie zabrzmiało to w moich ustach. Ostatni raz zerknęłam na Konohę,
która roztaczała się tuż pod nami. To aż dziwne, że dotąd żaden mieszkaniec nas
nie zauważył. Z pewnością wywołałoby to niezły zamęt. Przez parę chwil usilnie
starałam się zostać dostrzeżona. Ciekawość (i ekscytacja) nie pozwalały mi
szybować nad wioską, nikomu się tym nie chwaląc.
Ale
Ren…
Musiałam
odsunąć podniecenie na dalszy plan i skoncentrować na ważniejszych rzeczach.
-
Dziękuję ci – uśmiechnęłam się. – Jesteś naprawdę niesamowity.
Ren
odwzajemnił gest i mimo zmęczenia zdołał się jeszcze roześmiać.
-
Dziwna, a zarazem intrygująca – dodał jeszcze kierując masą energii z powrotem
w głąb lasu. – Już znudziła ci się podróż?
-
No coś ty! Było genialnie. Po prostu… widzę, że jesteś wycieńczony. Nie chcę
cię męczyć jeszcze bardziej.
-
Nie ty mnie męczysz, tylko to piekielnie Jutsu. Wszystko zawsze ma zalety i
wady… niestety.
Po
kilku minutach zatrzymaliśmy się dokładnie w tym samym miejscu, gdzie Ren parę
godzin temu uparcie chciał mi wmówić, że jest w stanie zaprezentować mi widok
Konohy z zupełnie innej perspektywy. Takiego przebiegu działań nie oczekiwałam
nawet po jego niezwykle pomysłowej i oryginalnej osobowości.
Zeskakując
z platformy, którą tworzyła chakra nie mogłam przestać się uśmiechać, raz za
razem nawet chichotałam pod nosem, kompletnie niezdolna do opanowania tych
złośliwych reakcji.
Ren
wyraźnie odetchnął z ulgą, kiedy masa energii straciła swój owalny kształt i
poddała się procesowi wchłaniania przez jego organizm.
Jednocześnie
uważnie mnie obserwował.
-
Przepraszam – otarłam łzę z kącika oka. Ostatnie śladowe ilości chakry
rozpływały się jeszcze w powietrzu. – Jestem po prostu taka szczęśliwa. Nigdy
nie myślałam, że spotka mnie coś tak niesamowitego. Naucz mnie tego Jutsu!
Byłoby wspaniale gdybym codziennie rano mogła zacząć szybować nad Konohą i
ruchami ręki, niczym magiczną różdżką sterować swoim latającym dywanem –
zrobiłam krótką pauzę, przeanalizowałam myśli i przypomniałam sobie jeszcze o
kilku ważnych rzeczach. – Możesz zmieniać kształty swojej chakry, prawda? Więc
teoretycznie może ona przybrać dowolny kształt! Świetnie! Kiedy mnie tego
nauczysz stworzę wielki dywan. To byłoby niesamowite, prawda? Poczułabym się
jak postać z filmu, nie jak Ninja!
Ren
milczał, ani nie moment nie przestając spozierać mnie wzrokiem.
Rozsadzała
mnie taka potężna dawka wigoru! Miałam ochotę wyściskać tego chłopaka, ale
dzięki Bogu rozsądek w porę zainterweniował, uprzytamniając mi, że to dopiero
byłoby nieprzyzwoite zachowanie.
Uspokoiłam
się i kilka razy wchłonęłam spore hausty powietrza, potem przekierowałam
spojrzenie na Ren’a, zaniepokojona jego milczeniem.
-
Hej. Wszystko w porządku? – pstryknęłam palcami przed jego nosem.
Ren
otrząsnął się z transu, ale jego wyraz twarzy nadal pozostawał kamienny.
-
Jesteś wyjątkowa, Chibi. Wiesz o tym? – wyszeptał.
Roześmiałam
się głośno.
-
Nie. Ale dziękuję, że mi to uświadomiłeś.
***
Pogodziłam
się ze stratą rodziców już wcześniej, ale to Ren zaprezentował mi odpowiednie
kroki, których należy się podjąć, aby zupełnie wyzbyć się natrętnych wspomnień
i rwącego bólu. Za każdym razem wprawiał mnie w inny, innowacyjny dla mnie
stan, który przeżyłam z prawdziwą przyjemnością.
Stał
się moim najdroższym przyjacielem, kompanem, sojusznikiem. Niemal każdą wolną
chwilę poświęcałam robieniu z nim kolejnych, dzikich rzeczy.
Naszym
następnym krokiem w znajomości było wyzwanie jakie rzucił mi któregoś dnia.
-
Teraz twoja kolej, Chibi! Wymyśl co będziemy robić następnego dnia.
Ach,
żałowałam, że mnie o to poprosił. To oczywiste, że najlepsze pomysły wpadają do
głowy zupełnie niespodziewanie, dodatkowo przy czynności, która mało ma
wspólnego z ową sugestią. W moim przypadku było inaczej. Przypomniałam sobie
jak Ren snuł opowieści o swojej młodszej siostrze i o jej zamiłowaniu do pewnej
prostej rzeczy.
-
Proszę – wysunęłam w jego stronę dwa wiadra, a z kieszeni wystawały mi
olbrzymie pędzle. Po raz kolejny bezcześciliśmy wielkiego Yondaime,
urzędując wśród jego gęstych włosów.
-
Farby? – zdziwił się Ren. Sama już nie wiedziałam czy z podziwu, czy może z
mojej bezmyślności. W każdym razie zabrał ode mnie narzędzia i przykucnął obok
kamiennego szpica włosów Czwartego. – Co zamierzasz z tym robić Chibi? Chyba
nie chcesz pomazać farbą jednego z najwspanialszych Hokage.
-
I ty mi to mówisz! – prychnęłam oburzona.
-
To do ciebie zupełnie nie podobne, i tyle – odsłonił zęby w jednym z tych
bardziej czarujących uśmiechów, przy których potrzebowałam kilka sekund i
naprawdę silnej woli, aby powrócić do świata rzeczywistego. – Dobrze. Mamy dwa
kolory.
-
Różowy i zielony. Tylko takie miałam pod ręką.
-
Co mam dokładnie narysować?
-
Nie narysować – przykucnęłam obok niego i wzięłam pędzel. Zaczęłam poruszać nim
po pierwszym trafionym miejscu. – Napisz swoje imię i pragnienie. Myślę, że
Yondaime wybaczy nam, wiedząc co tak naprawdę mamy na celu.
Ren
zamrugał i tym razem niewątpliwie w jego oczach czaiło się uznanie.
-
Jestem z ciebie dumny – znów dźgnął mnie w nos. Choć powinnam była już dawno
przywyknąć do tego ruchu, zawsze mnie nim zaskakiwał.
Nie
miałam trudności z napisaniem pragnienia. Prawdę mówiąc poukładałam go już w
głowie dzień wcześniej, więc posiadałam w zanadrzu gotowca.
Sakura.
Chcę
wyzbyć się ludzkich słabości. Być jak stal. Odporna na wszystko.
-
Stal wcale nie jest odporna na wszystko. Poza tym nie chcę żebyś wyzbyła się
ludzkich słabości. Przecież to właśnie czyni nas… ludźmi – skomentował Ren z
krzywą miną przyglądając się mojemu arcydziełu.
-
Ludzie są słabi – powiedziałam.
Ale
i tak najbardziej nie mogłam doczekać się jego malowidła. Odwróciłam wzrok i
cierpliwie czekałam, aż skończy, pobudzają ciekawość po same granice
wytrzymałości.
-
Gotowe – odezwał się po chwili milczenia.
-
Nareszcie.
Wyjrzałam
zza jego barku, wlepiając wzrok w skośne literki, wymalowane z prawdziwą
starannością.
Ren.
Chcę
szczęścia.
- Niezbyt oryginalne –
stwierdziłam.
-
A czy to miało być oryginalne? Nie. To miało być prawdziwe.
Mijały
miesiące, lata… Ren z roli przyjaciela przeskoczył do brata. Owszem, brata.
Nigdy nie powiedziałam mu tego wprost, ale właśnie tak go traktowałam,
kochałam. Był magiczny, hipnotyzujący, charyzmatyczny. Nawet Ino nie mogła
oderwać od niego wzroku. Bezustannie gratulowała mi szczęścia. Bezustannie
powtarzała; szczęściara.
Kiedyś,
przy dziwnych oddziaływaniach pełni księżyca odważyłam się powiedzieć Ren’owi o
Sasuke. O mojej miłości, zawodzie, rozpaczy… Wysłuchał mnie. Nie kpił, nie
wyśmiewał.
-
Rozumiem potęgę miłości. Trwałą, a zarazem okrutną.
To
były jedyne słowa jakie usłyszałam po mojej długiej, przesączonej bólem i
wspomnieniami opowieści. Dobrze je zapamiętałam.
Potem
wszystko się rozpłynęło.
Jakby
chwile z Ren’em były taflą wody. Wystarczyło, że ktoś złośliwie wrzucił tam
kamień, a obraz zamazywał się. Niestety mimo wszelkich starań w naszym wypadku
już nigdy nie powrócił do dawnej formy.
To
było przy bramach Konohy.
Moje
ostatnie wspomnienie.
Promienny
uśmiech Ren’a i jego złocisto brązowa skóra kąpana w ciepłym blasku słońca.
-
Za kilka dni twoje urodziny, Chibi!
A
potem ten promienny uśmiech zaczyna wirować, wpadając w mieszankę ciemnych,
chłodnych kolorów.
***
Obudziło
mnie brzęczenie szpitalnej aparatury. Rytmicznie piknięcia obijały się o moje
uszy, zaczynając drażnić. Poczułam jak całym moim ciałem wstrząsa zimny
dreszcz, a fala chłodnego powietrza otacza moją skórę.
Nie
chciałam otwierać oczu, coś kusiło mnie do ponownego zatopienia się w czarny,
tajemniczy niebyt, likwidujący wszystkie cierpienia; łącznie z potężnym bólem
głowy. Jednak światło uporczywie mi na to nie pozwalało, przekierowując swoją
energię wprost na moją twarz.
Zamrugałam
kilka razy. Jakiś cień w pokoju delikatnie się poruszył.
Po
chwili usłyszałam gruby, podekscytowany głos:
-
Ach, panienka Sakura! Proszę się nie obawiać, jest pani w dobrych rękach!
OK,
fakt, że ów głos nic, a nic mi nie mówi sprawił, że odepchnęłam od siebie
pokusę czarnego niebytu i szybko podniosłam powieki. Nade mną nachylał się
mężczyzna o jasnej, niemal trupiej cerze i drobnych zielonych oczach.
-
Co się dzieję? – zmarszczyłam brwi. Intruz przytknął ciepłą dłoń do mojego
czoła i odgarnął kosmyki z twarzy. – Dlaczego jestem w szpitalu? – sądząc po
jego śnieżnobiałym fartuchu i pliku dokumentów pod ręką stwierdziłam, że jest
lekarzem – dobrym źródłem informacji.
Mężczyzna
zaczął skrobać długopisem po kartce papieru, po czym nareszcie poświęcił mi
swoją uwagę. Czekałam z niecierpliwością na jego odpowiedzi.
-
Jak się pani czuje? Jakieś bóle, skurcze?
Pokręciłam
zirytowana głową.
-
Mdłości, gorączka?
-
Nie – jęknęłam słabo. – Ale może mi pan w końcu powiedzieć dlaczego, u licha,
jestem w szpitalu?
-
Miała pani wypadek – wyjaśnił spokojnie. – Spadła pani ze schodów, uderzając
się w głowę.
-
Ze schodów? – zerknęłam na doktorka z przerażeniem na twarzy. - Przecież…
ja znikąd nie spadłam. To jakieś brednie.
Twarz
mężczyzny spoważniała i przez chwilę wydawało mi się, że w jego rzeczowym
spojrzeniu czai się współczucie. Patrzyłam na niego bardzo długo, oczekując
kolejnych informacji. Właściwie pełna nadziei czekałam, aż doktorek stwierdzi,
iż zaszczycił mnie jakimś lekarskim żarcikiem, żebym doceniła moją obecną
sytuację, która mogła być przecież bardziej tragiczna.
Otarłam
z czoła pot i wyprostowałam się. Kości natychmiast zaprotestowały, wydając z
siebie głośne chrząknięcie.
Doktorek
chwycił mnie za rękę.
-
Ależ proszę tak gwałtownie nie wstawać. To niebezpieczne. Niech lepiej usiądzie
pani z powrotem. Jest wiele rzeczy, których muszę się w tej chwili
dowiedzieć.
Z
grymasem na twarzy opadłam na łóżko.
-
Proszę mi powiedzieć co się wydarzyło – zwróciłam się rozgorączkowana do
lekarza.
-
Przed chwilą to pani powiedziałem.
-
Ale…
-
Ćśś – mężczyzna uciszył mnie ruchem ręki i zmienił pozycję. Patrzyłam jak
przygotowuje kolejną kartkę papieru i przytyka do niej długopis, który aż palił
się do rozpoczęcia notatek. – Za chwileczkę wszystko sobie wyjaśnimy panienko.
A teraz; proszę mi powiedzieć ostatnią rzecz jaką pani pamięta.
-
Jak to… pamięta? – zdziwiłam się.
-
Niech pani się skoncentruje i przypomni. Musimy to wiedzieć, aby dokonać
dokładnej diagnozy.
Choć
nic nie rozumiałam, zaczęłam gmerać w zakamarkach mojego umysłu. Po kolei
wysuwałam każdą szufladę szukając w niej odpowiedniego wspomnienia. Serce
zaczynało bić mi niespokojnie. Czułam się podminowana i przestraszona. Przecież
jeszcze chwilę temu Ren mówił mi…
-
Ren – wydusiłam z siebie głosem zwycięscy. Lekarzowi jednak niewiele mówiło to
imię, więc szybko dodałam: - Mój przyjaciel. Pamiętam jak przed bramami Konohy
mówił mi, że niedługo… są moje urodziny. To było bodajże tydzień przed nimi.
Ach! Właśnie! Niech mi pan nie mówi, że przespałam swoją dziewiętnastkę! Co
dzisiaj za dzień?
Mój
rozmówca zapełnił papier pierwszymi słowami, a słowa zawisły w powietrzu.
-
Hej! Mówię do pana! – upomniałam się naburmuszona.
Doktorek
westchnął.
-
Dobrze, pokażę pani. Proszę jednak zachować spokój i nie panikować. Najpierw
musimy wszystko wyjaśnić.
-
Tak, jasne – powiedziałam głupio. W rzeczywistości nie zrozumiałam nic z tego
co mi oświadczył, ale wolałam zachowywać się normalnie, na wypadek gdyby
okazało się, że dopadła mnie rzadka choroba psychiczna i niedługo wyląduję w
odpowiednim ośrodku.
Patrzyłam
czujnie jak lekarz wstaje, odkłada zapiski na stoliczek obok mojego łóżka i
podchodzi do drzwi.
Już
miałam wybuchnąć gniewem za jego lekceważące nastawienie, ale wtedy zobaczyłam
jak sięga… po kalendarz. Ach, kalendarz! Mogłam wcześniej o tym pomyśleć!
Prawdę powiedziawszy trochę mi ulżyło. Może jednak nie byłam wariatką…
-
Kiedy są pani urodziny? – zapytał.
-
Dwudziestego ósmego marca.
Gdy
mina doktorka zrzedła wiedziałam już, że ominęłam swoje urodziny. Wściekła
zacisnęłam zęby i pokręciłam głową. Nie, to niemożliwe! Ren planował dla nas
coś naprawdę pasjonującego, przynajmniej takie były jego zapewnienia. A ja
wierzyłam owym zapewnieniom. Zawsze, ślepo w nie wierzyłam, bo nigdy dotąd się
nie zawiodłam.
Gdzie
jest Ren?
Gdzie
jest Ino, gdzie Naruto?
Zanim
doktorek podsunął mi pod nos upragniony kalendarz rzuciłam szybkie, kontrolne
spojrzenie za okno, chcąc upewnić się, czy aby na pewno znajduję w Ukrytym
Liściu.
Na
szczęście już stąd byłam w stanie dostrzec szczyt siedziby Naruto i wyrzeźbione
twarze jego poprzedników.
-
Proszę – głos lekarza złagodniał.
Moje
ręce dygotały gdy niepewnie ścisnęłam nimi ramy kalendarza. Poczułam jak umysł
po brzegi wypełnia się niedowierzeniem i bezradnością, widząc flamastrowe
kółeczko zatoczone wokół odpowiedniej daty.
-
Przykro mi, panienko. Przykro mi.
Od
autorki: Mam
chorą wyobraźnie, która nie zna granic i uzmysławiam wam to z każdym
rozdziałem, prawda? Cóż! To ostatni rozdział z serii „długich i niekończących
się”. W następnym wrócimy już do Sakury i Sasuke. Przepraszam za błędy, jeśli
jakieś się pojawiły.
Jako,
że dzisiaj Sylwester życzę wam Szczęśliwego Nowego Roku i żeby
był o niebo lepszy od 2012 : )
Świetnie. Czekam na następny rozdział. :)
OdpowiedzUsuńWspaniałe :D ciekawe co bd później... ;D
OdpowiedzUsuńAaaaale jak to. Akemii!!! Znowu nic nie wiem... Ale czemu w szpitalu, dlaczego, jaka data, gdzie Ren, co się dzieje?! Przeczytałam dwa rozdziały pod rząd i teraz no po prostu nie mogę!
OdpowiedzUsuńJak mogła go traktować jako brata, jeśli ma z nim dziecko?! Czemu oni się pokółcili, jaki wypadek! Przecież to wygląda, jak never ending sory! I teraz zamiast cieszyć się z Nowego Roku, będę się nad tym zastanawiać -.- jak możesz. Nie, nie, nie. W kolejnej notce musisz mi towszystko wyjaśnić. Kocham Sasuke, ale w tym wydaniu ubóstwiam Rena. Proszę, zrób to dla mnie! *.*
Czekam na wyjaśnienia! ;)
Oh My Fucking God! Co to było w ogóle! :O teraz to dopiero mi dałaś zagadkę do rozwiązania! Że jak to, nic nie pamięta? I jeszcze przerwałaś w takim momencie, achhh... bo naprawdę Akemii, mogłabyś przynajmniej zakończyć, uświadamiając nas ile to dni/miesięcy/lat Sakura nie pamięta xd aż się boję to napisać, ale mam takie jakieś głupie przeczucie, że w następnej notce okaże się, że Sakura obudziła się już w ciąży. Wtedy dopiero będę miała mindfucka!
OdpowiedzUsuńDobra, dobra, już trochę ochłonęłam ^^ więc wracając do początku notki: naprawdę masz nieziemskie pomysły. Oryginalne i ciekawe. Właściwie to zastanawiam się, czy przypadkiem Ren nie jest Twoim uosobieniem - w sensie wyobraźni. Bo na pewno mu dorównujesz, jak nie przeganiasz xd
Naprawdę, pomysł ze skokiem z głowy Minato i "czakrowym dywanem" był fajny i zaskakujący. Z kolei malowanie swoich pragnień słodkie ^^
Tak btw fajnie rozwiązałaś spór: nie ma seksu , Ren jako przyjaciel, niewyjaśniona ciąża = wszyscy zadowoleni!... chociaż jak dla mnie, Sakura mogłaby "zdradzić" Sasuke. Bo serio? Tyle lat uganiać się za jednym facetem? Bleeeeh, romantyczny rzyg xd
No, tyle co do akcji. Jeśli chodzi o styl, to: Boże, dziewczyno rozwijasz się dynamicznie! Właściwie nie wiem, czy ta notka nie podobała mi się bardziej niż poprzednia, aż trudno mi stwierdzić. Jedno co wiem, że po tych dwóch notkach stałaś się moją drugą ulubioną blogową-pisarką <3
Ale błędy też wychwyciłam! Tak, nawet w Sylwestra nie odpuszczę xd
"Och, już widziałam jej minę, gdyby teraz mogła na chwilę zmaterializować się obok" ---> "gdyby" lepiej byłoby zastąpić "jakby"; "teraz" jest zbędne.
"Mam nadzieje, że potajemnie pomagasz również Ren’owi mimo, że go tutaj nie ma" ---> nie jestem pewna, ale przecinek chyba powinien być przed "mimo że"
"Poczłapałam za nim, rozsadza od wewnątrz przez ciekawość." ---> "rozsadzana"; "od wewnątrz" jest zbędne +właściwie zastanawiam się, czy można rozsadzić coś od zewnątrz :)
"...a gwary rozmów stały się bardziej donośniejsze." ---> "donośniejsze" samo w sobie zawiera jakby "bardziej", wiec jest tu niepotrzebne
"Jednak wtedy uprzytomniłam sobie, że kilka.." ---> można sobie coś "uprzytomnić"? :O przypomnieć..
Plus literówki: kolenie--->kolanie, szeroka otwartymi--->szeroko otwartymi, zmianach jego zaszły--->jakie; ale to to już wiesz, pierdoły :D
Suma sumarum - jesteś genialna! I Szczęśliwego itp. ;**
Pozdrawiam! ;*
To, że ominęłaś sceny erotyczne z TYM paringiem (Sakura x Ren) to właściwie największy plus tej notki. Ja tam cały czas będę broniła Sasusaku. Może i nie jestem jakąś wielką romantyczką, ale zwyczajnie nie potrafię wyobrazić sobie Sakury, a tym bardziej Sasuke z kimś innym. Jak się kocha to na amen. Bo gdyby Sakura zakochała sie w kimś innym, oznaczałoby to, że zbyt mało kochała Sasuke. Czysta logika. Mam nadzieję, że nie spartaczysz tego opowiadania (to moje życzenie noworoczne).
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Hattori
Anno!
OdpowiedzUsuńPo pierwsze: jeśli chodzi o miłość - logika nie istnieje :)
Po drugie: seks bez miłości jest w dzisiejszych czasach raczej znanym zjawiskiem. Poza tym sama Autorka podkreśliła, że Sakura kocha Rena jak brata, więc ewentualnie Satoshi (tak, pamiętajmy, że on jakimś cudem istnieje!) mógł być wynikiem "chcicy"/upojenia/impulsu, a nie wyrazem wielkiego uczucia.
Po trzecie: "Jak się kocha to na amen" ---> zakochaj się, niech facet Cie zdradzi/rzuci/zmiesza z błotem i powtórz te słowa patrząc w lustro.
Po czwarte: pisząc, że Twoim noworocznym życzeniem jest, żeby Akemii "nie spartaczyła opowiadania" pokazujesz swój brak szacunku co do Niej. Te słowa są, delikatnie mówiąc, nie na miejscu. (na początku nie chciałam się mieszać, ale zakończenie Twojego komentarza mnie przekonało, żebym jednak to zrobiła)
Z wyrazami szacunku
Chusteczka_aha
nie chodziło mi o jakiś tam brak szacunku, tylko skoro opowiadanie zaczęło się w nawet fajny sposób, to niech tak też się skończy (a przynajmniej mam na to nadzieję). Po drugie jestem bardzo przekonana o tym, że Sasuke kocha Sakurę, ale po prostu nie potrafi się nawet przed samym sobą do tego przyznać. On taki już jest i może odrobinę pod koniec mangi okaże swe uczucia względem jej. I wogóle, to nie porównuj Sasusaku do mnie. Gdyby mnie facet jak to ujęłaś zmieszał z błotem, to podejrzewam, że w pierwszej kolejności to bym mu ręcznie przetłumaczyła co o nim myślę, a potem ewentualnie zainteresowałabym się kimś innym. Ale między mną a SS jest duuuża przepaść. Raz, że ja (jak i wszyscy inni ludzie) żyję w świecie rzeczywistym, a SS to postacie wymyślone. W anime/mandze miłość rządzi się innymi prawami. Zresztą niewiem, czy czytałaś ostatni wywiad z Kishimoto, w którym to może nie wprost, ale jednak było powiedziane, że Sasuke kocha Sakurę na swój chory sposób, a ona jego. Sądzę, że ta para akurat się nie rozdzieli. A co do tej logiki: Owszem. Istnieje. Ponadto, nigdzie nie było w mandze zaznaczone przez Sasuke, że nie kocha Sakury. To, że chciał ją zabić oznaczało JEDYNIE, że myślał, że jak się pozbędzie Sakury, to i pozbędzie się miłości (innego wytłumaczenia na te jego zachowanie niema, no chyba, że Sasek ma niestwierdzoną schizofrenię). I nie rozumiem po co się od razu tak oburzać. Przecież czytałam notkę i wiem, że Sakura nie żywi ( na szczęscie! ) do Rena żadnych głębszych uczuć. Co do tej "chcicy": wg. mnie takim posunięciem Sakura pokazałaby tylko jak bardzo jest dwulicowa. A na koniec: Luuudzie! Niech mi nikt więcej nie wali tekstami typu: Seks bez miłości w dzisiejszych czasach jest dosyć znanym zjawiskiem. Naprawdę, nie chcę tu pisać (ani zapewne wy też nie chcielibyście wiedzieć) co sądzę o osobach, które uprawiają seks... "dla sportu". I znowu: nie porównujmy naszej rzeczywistości do fikcyjnych wydarzeń!!! Dobra, dosyć już mam jak na razie tej paplaniny... mam nadzieję, że nikt już więcej nie podważy moich słów... bo czasem jak czytam wypowiedzi co niektórych osób, to walę głową w biurko... Heeh... nie chce mi się moralizować tutaj, skoro zapewne i tak albo nie zrozumiecie o co mi chodzi, albo będziecie się oburzać czy coś ;)
UsuńSayonara.
Okey, widzę, że naprawdę mamy zupełnie inny pogląd na tą sprawę. Na każdy Twój argument mi od razu nasuwa się kontrargument i tak w kółko xd Inne charaktery, poglądy - trudno.
UsuńPrzepraszam, jeśli uraziłam Cie swoim "po trzecie", bo bynajmniej nie miałam takiego zamiaru :) Chodziło mi o pokazanie, że kobieta zraniona raczej nie przejmuje się, że swoim zachowaniem skrzywdzi osobę, która skrzywdziła ją.
+nigdy nie wspomniałam, że Sasuke nie kocha Sakury :O
Pozdrawiam!
No rozdział nie powiem, fajny i jak zwykle kończysz w najciekawszym momencie achh :P czekam na następny
OdpowiedzUsuńHm jak dla mnie ta retrospekcja trwa już zbyt długo. Momentami było nudnawo i sporo sytuacji nic nie wnosi do tej właściwej fabuły. To zaburza całą kompozycję. Czytelnik dowiaduje się aż na zbyt dużo o wszystkich wydarzeniach, które prawdopodobnie nie będą miały znaczenia. Owszem poznajemy rozwój wydarzeń, ale tak jakby trochę na siłę.
OdpowiedzUsuńOgólnie rozdział dobry, ale tak jakby pełniący funkcję tak powszechnie zwanej jednopartówki. W sumie głupia nazwa. Zobaczymy co wyniknie z tej śpiączki. Nigdy jakoś nie byłam przekonana do amnezji, które spotykane są ostatnio tak często w różnych wytworach literackich.
Dodam jeszcze, że bawią mnie jedynie komentarze o tym, że Sakura nie ma prawa kochać kogoś innego. To, że manga i anime to nie życie, jest kiepskim argumentem. Myślę, że ktoś za dużo ogląda komedii romantycznych skoro uważa, że zakochanym można być tylko raz, ale o tym pisałam pod poprzednim rozdziałem. Kto chce, niech do tego wróci.
Akemii życzę powodzenia. Pisz tak, jak dyktuje Ci wyobraźnia, a nie komentarze.
Pozdrawiam
Zapraszam na oszukac-smierc.blogspot.com
: OOOOOOOOOOO Boże, moc euforii jak i jej ilość podczas czytania tego rozdziału jeszcze nigdy w nikim tak nie szalała :D
OdpowiedzUsuńJestem zachwycona, tzn... końcówka nieco mnie rozczarowała...
ale na scenach z Ren'em... o boże, jak mi serce waliło, a dziki pisk cisnął się na usta :D "Chyba sprawię sobie kota… albo psa. Cokolwiek, przy czym czułabym się normalnie, rzucając długie monologi w jego kierunku." - wygrało :D
Czekam na nexta! I happy new year : 33
Ciekawość mnie zżera po jakim czasie Sakura się obudziła i dlaczego spadła ze schodów... Domyślam się że to wydarzenia dużo zmieniło w relacji Ren - Sakura. Bardzo lubię jak tak szczegółowo opisujesz tworzące się wieź między bohaterami tego opowiadania, rozdziały długie ale jeszcze żaden mi się nie dłużył;) Podoba mi się pomysł ze specjalną zdolnością Rena, ciekawe czy nauczył ją tego jutsu ;)
OdpowiedzUsuńZ okazji Nowego Roku życzę Ci wszystkiego co najlepsze, spełnienia marzeń, weny abyś dalej mogła tworzyć i aby dalej sprawiało Ci to przyjemność;)
Pozdrawiam ;)
Dokładnie Akemi jestem pewna, że masz pomysł co, jak napisać, pisz bo chcesz, wdrażaj wątki jakie Tobie się podobają, bo to Twoje dzieło:-) wszystkich nie zadowolisz ;-) rób swoje, czekam na next ;-) hay
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że nigdy nie komentuję na bieżąco, ale niestety to nie zależy ode mnie. Po prostu nie mogę się skupić na tekście, kiedy ktoś zagląda mi zza pleców... Um, dlatego robię to teraz. Nie poszłam do szkoły a w domu prócz mnie ni żywej duszy, oczywistym jest więc, że panuje cisza, spokój... Nadarza się sposobność by nadrobić zaległości na blogach ;-)
OdpowiedzUsuńWiesz, że dokonałaś czegoś niezwykłego? Polubiłam Ren'a. Ja. Ta, która go nienawidziła, ta, która przy każdym nowym rozdziale modliła się, by coś mu się stało, ta która z utęsknieniem czekała na potyczkę: Sasuke VS Ren...
Naprawdę jestem w szoku. Okazało się, że Ren był całkiem, hm, w porządku. Właściwie... Uh, dobra! Przypomina mi mojego brata, tyle, że... Ja nienawidzę swojego brata. Jest skończonym idiotą, kretynem, cały czas stara się mnie zdenerwować, zaczepić, wyśmiać (oczywiście z wzajemnością...) i tak naprawdę nie mam z niego żadnego pożytku, a mimo to... Cóż, no to jest naprawdę dziwne.
Także wiem, iż teraz pewnie zaprzeczam samej sobie, ale mam nadzieję, że nie zabili Ren'a, nie torturowali go zbyt bestialsko i... że Sasuke, Sakura i Akashi (xD) go uratują. Wcześniej nawet miałam nadzieję, że Uchiha go zostawi... Lecz teraz naprawdę chcę by żył.
Jeśli chodzi o dwa ostatnie rozdziały... Jak widać zdania o nich są podzielone. Mnie osobiście się podobały. Mogłam bardziej poznać Ren'a, zmienić o nim zdanie, nawet go polubić... Nie były dla mnie zmarnowane. Długość też mi nie przeszkadzała, niektórym jednak tak, więc chyba rzeczywiście lepiej będzie, jeśli następne rozdziały będą takiej długości jak wcześniejsze. Tak by wszyscy byli w miarę zadowoleni ; )
Pozdrawiam!
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńDobra, dobra, ale w końcu jak...? Ona przespała tą swoją dziewiętnastkę, czy wymyśliłaś coś innego?
OdpowiedzUsuńA więc, powiadasz, że kolejny będzie należeć do Sakury i Sasuke? Dobrze.
Nie zrozum mnie źle, podobają mi się te wspomnienia, ale jednak nasi główni bohaterowie biją je na głowę :)
Przy okazji, piękna piosenka. Niby nie mój klimat, ale jednak ma coś w sobie... Takiego magicznego. Idealnie pasuje do rozdziału.
Pozdrawiam!
Boże... dlaczego wydaje mi się, że Ren ją zgwałcił? XD
OdpowiedzUsuńI am really loving the theme/design of your weblog.
OdpowiedzUsuńDo you ever run into any internet browser compatibility
problems? A few of my blog readers have complained about my blog not
operating correctly in Explorer but looks great in Opera.
Do you have any recommendations to help fix this problem?
Here is my blog - play house
Howdy! Do you know if they make any plugins to safeguard
OdpowiedzUsuńagainst hackers? I'm kinda paranoid about losing everything I've worked
hard on. Any suggestions?
Feel free to surf my web-site ... water removal
Hey there I am so excited I found your blog page, I really found you
OdpowiedzUsuńby accident, while I was searching on Bing for something else, Anyhow I am here now and would
just like to say cheers for a marvelous post and a all round thrilling blog (I also love the
theme/design), I don’t have time to read it all at the minute but I have bookmarked it and also added in your RSS feeds, so when I have time I will be back to read
a great deal more, Please do keep up the excellent b.
Here is my homepage : water damage emergency
Siedzenie na głowie Minato Namikaze i latanie. Ahh.. marzenia.
OdpowiedzUsuńFajnie, że Ren i Sakura bardzo szybko się zaprzyjaźnili, a potem traktowali jak rodzeństwo. Musieli przeżyć ze sobą wiele niesamowitych chwil.
Ale do rzeczy.. kiedy ten wypadek miał miejsce, gdzie i z jakiego powodu? Czy Sakura straciła pamięć? A może była w śpiączce i przespała długi okres czasu? Co robił wtedy Ren? A co z Satoshim? Czy Sakura zaszła już w ciążę? Jak widzisz jest wiele pytań na które nie uzyskałam odpowiedzi, x czego nie jestem zadowolona i będzie mnie to pewnie męczyć całą noc. Ale z drugiej strony lubię to, że przerywasz w takich momentach. Budujesz tym samym coraz większą ciekawość czytelnika i odpowiednie napięcie.
Wracamy do Sasuke <3 Jestem ciekawa jego reakcji na tę opowieść. :>