„Jeśli
kochasz dwie osoby, wybierz tą drugą. Gdybyś kochał pierwszą,
nigdy
nie zakochałbyś się w drugiej.”
Johnny Deep
Zawarte
z ludźmi więzi tak naprawdę nigdy nie zostaną do końca rozszyfrowane. Oczami
wyobraźni widzę wtedy cienką nić, która pomimo swojego lichego wyglądu jest w
stanie przetrwać najpoważniejsze nadszarpnięcia i pokaźne przeszkody. Moje
wewnętrzne uczucia ograniczają się zatem do niezmierzonego zaufania. Osoba, z
którą zacieśniam ową więź w moim mniemaniu jest idealna – nie ma podstaw by
mnie skrzywdzić, jest zawsze tuż obok, chętna do pomocy i uśmiechnięta od ucha
do ucha.
Ale
teraźniejszy Ren nie był tą zaufaną osobą z moich wyobrażeń. Tryliony filmów i
opowieści uświadomiły mi, że tak naprawdę nigdy nie zdołamy w stu procentach
poznać naszej najdroższej osoby. Wierzyłam w to, ale wyłącznie w fikcyjnym
świecie zza kamery. Tam potrzebowali spektakularnych wątków do pobudzenia
ciekawości widza. Nie rozumiałam tylko dlaczego przytrafiło mi się to w
prawdziwym życiu. Dlaczego akurat ja padłam ofiarą?
Walczyłam
z szokiem, owszem, ale za nic w świecie nie mogłam dopuścić do siebie oczów
Ren’a, które ziały chłodem, przeszywając mnie na wskroś. Na pierwszy rzut oka,
po przestąpieniu progu szpitalnej sali wiedziałam, że to nie jest mój
roześmiany, oryginalny Ren. Mój Ren
paradował wszędzie z notatnikiem i wiecznie naostrzonym ołówkiem, gotów
naszkicować to, co uzna za odpowiednie. Jego „galeria” zamknięta w zeszycie
była wypełniona moimi portretami i zawsze prezentował mi je ze zniewalającym
uśmiechem. Tylko ten aspekt pozwalał mi tolerować niekończące się prośby o
pozowanie.
Teraz
zamiast wesprzeć psychicznie, wyjaśnić… przełknęłabym nawet gdyby i tym razem
przywlókł ze sobą nieszczęsny notatnik i narysował mnie w takiej odsłonie.
Otępiałą, ledwo zbudzoną, z mętlikiem w głowie i szokiem odmalowującym się na
twarzy. Ale Ren wcale nie sprawiał wrażenia skorego do pomocy. Stał odwrócony
do mnie profilem, a plecy opierał na framudze drzwi.
- Przykro mi, Chibi – Jego usta poruszyły się
nieznacznie. Zmrużyłam oczy, by móc dostrzec kawałek jego twarzy, ale szczelnie
ukrywał się za kotarą ciemnych włosów. Otarłam wzbierające się łzy i
odetchnęłam. To zadziwiające – kiedy Naruto zapowiedział przybycie Ren’a miałam
przyszykowane dziesiątki formułek, teraz nic nie mogło przyjść mi do głowy.
Naruto,
siedzący na drobnym taborecie pod oknem, wyraźnie naprężył mięśnie wraz z
pierwszymi rozbrzmiałymi w powietrzu słowami Kanoe.
- Nie jestem na to przygotowany – Ren wznowił
szeptaną wypowiedź. – Nigdy nie byłem, odkąd cię poznałem.
- Myślisz, że ja jestem na to gotowa? – Wpływ
szoku na mnie zaczął być słyszalny. W rzeczywistości zabrzmiało to jak
odszczeknięcie. – Nie mogę uwierzyć, że do tego doszło… Nie mogę… To zbyt
nierealne. Przecież jesteśmy przyjaciółmi. Przed chwilą dowiedziałam się, że
będziemy mieli wspólnie dziecko. O tu! – Jednym rozpaczliwym ruchem osunęłam z
siebie kołdrę, wskazując na brzuch. Głos mi się łamał, a serce biło w dzikim
obłędzie, oblężone przez setki rozmaitych emocji.
Kątem
oka zauważyłam jak Naruto opiera łokcie na kolanach i z głośnym westchnięciem,
zakrywa twarz obiema rękoma.
Postanowiłam
kontynuować, póki przejawiło się u mnie chwilowe odzyskanie mowy:
- W takiej sytuacji mówisz mi, że nie jesteś
na to gotowy? Naprawdę tylko tyle masz do powiedzenia?! To jakiś koszmar!
- Sakura-chan – odezwał się Uzumaki. –
Przepraszam cię. Za wszystko.
- Nie chcę od ciebie żadnych przeprosin,
Naruto! Ty nie masz nic wspólnego z tą sprawą!
- Chibi! – Głos zadźwięczał od strony drzwi i
nabrał ostrości. Łypnęłam na Ren’a, który tym razem zaciskał zęby i pięści
równocześnie. – Wysłuchaj mnie. To zajmie tylko chwilę.
Przełknęłam
ślinę.
- Dobrze.
Chłopak
bezszelestnie zmienił pozycję. W pierwszej chwili myślałam, że ukaże mi się w
całości, ale – wręcz przeciwnie – odwrócił się do mnie plecami i teraz jedna
czekoladowa tęczówka przypatrywała mi się znad jego ramienia.
- Nie tak wyobrażałem sobie naszą przyjaźń i…
przyszłość. Kiedyś było inaczej. Nie miałem żadnych trosk ani zmartwień. Ludzie
robili wszystko co zechce na skinięcie palca. Byłem przyszłym władcą. Nie
znałem wówczas emocji takich jak smutek, czy zawód. W każdym razie, gdy
przytrafiło nam się… to - śmierć naszych rodziców - byłaś osobą, która
częściowo niwelowała obce dla mnie emocje i dzięki tobie nauczyłem się doceniać
życie. Tak, Chibi. To ty pomogłaś mi, a nie ja tobie – podkreślił, widząc moje
zdziwienie. – Ja chciałem tylko znaleźć wspólny język z osobą, która
prawdopodobnie przeżywa to samo. Chciałem, żebyśmy sobie nawzajem pomogli.
Lecz… po tym wszystkim co się wydarzyło. Po twojej trzymiesięcznej utracie
pamięci… ja… nie mogę traktować cię już tak jak wcześniej.
Serce
podeszło mi do gardła. Łzy z brawurą zmagały się z siłą mojej woli, by wydostać
się na wierzch, ale byłam równie dzielna. Głos Ren’a – wyprany z emocji,
beznamiętny, suchy – to nie był głos mojej najdroższej osoby.
- Nigdy nie będę – dorzucił, odwracając wzrok.
Właśnie
dowiedziałam się, że w wyniku amnezji przeżyłam beztrosko trzy miesiące
zupełnie nic z nich nie pamiętając. Zrobiłam to(!) z własnych przyjacielem. Jakby tego było mało, ów przyjaciel
wydaje się w ogóle nie być zainteresowany moim obecnym roztargnieniem i
najwyraźniej do jego ciała bezczelnie wdarł się jakiś niecny demon.
- Wpakowaliśmy się w taką sytuację i chcesz
mnie zostawić samą… z dzieckiem? – zapytałam drżącym głosem. Tak naprawdę nie
uwierzę, że jestem w ciąży, póki wielkość mojego brzucha mi tego nie udowodni.
– Tak mam to rozumieć? Jestem twoją przyjaciółką, ale nie jesteś przygotowany
na… bycie ojcem…
Głos
uwiązł mi w gardle. Ren ojcem?! Cóż za niedorzeczność. Potrzebowałam chwili na
przetrawienie faktów.
- Chcesz mnie zostawić? – chlipałam. – Chcesz
mnie zostawić, bo nie jesteś gotowy na bycie ojcem, tak? Nigdy nie będziesz
mnie traktować tak samo, bo dowiedziałeś się, że mamy zostać rodzicami?
Ja
sama jestem jeszcze dzieckiem, do licha! Potrzebuję opieki, wsparcia… Nie
wyobrażałam sobie roli samotnej matki. Takie przebiegi fabuły oglądałyśmy
wspólnie z mamą tylko w filmach, zawsze komentując naiwność głównej bohaterki.
I teraz co? Sama mam stać się tym, z kogo niegdyś się naśmiewałam?
- Nie potrafię… - wyszeptał Kanoe.
- Nie potrafisz mnie wesprzeć? To wszystko
brzmi tak jakbym to ja się do ciebie dobierała! Jakby to była moja wina!
- Spokojnie, to nie twoja wina – Naruto
poderwał się z miejsca, naparł jedną dłonią na łóżko, a drugą ulokował na moim
ramieniu. Jego obecność, a tym bardziej słowa nieco ukoiły nerwy. – Ren, chyba
traktujesz ją zbyt surowo. – Oczy mojego przyjaciela zmrużyły się w gniewnym wyrazie.
– Ledwie co się zbudziła, nie za bardzo rozumie całą sytuację i potrzebuje
jeszcze wiele wyjaśnień. Mógłbyś okazać jej więcej empatii.
- Dlaczego?
- Dlaczego? – zawtórowałam.
Naruto
przygryzł dolną wargę i zacharczał, tak jakby właśnie odniósł porażkę w jednym
z istotniejszych celów życiowych.
- Jest twoją przyjaciółką. Oboje znów
przechodzicie przez to samo. Sam o tym zadecydowałeś.
- Co? – Spojrzałam nierozumnie na Uzumaki’ego,
lecz on to zlekceważył, nie odczepiając wzroku od Ren’a. Rzadko kiedy widuję go
w takim stanie. Sytuacja była poważniejsza niż mi się na początku wydawało.
Jasne! Zostanę mamą. Mam dziecko… to znaczy, będę miała. Z żałosnym szlochem
skuliłam się, pocierając własne ramiona. Cała dygotałam. Naruto wyczuł to i
wzmocnił uścisk na moim ramieniu, przysiadając na skraju łóżka i obejmując
mnie.
- Zważaj na słowa, Naruto – ostrzegł go Ren.
- Sakura-chan… odpocznij, dobrze? Prześpij się
z tym wszystkim, a po przebudzeniu odpowiemy ci na wszystkie twoje pytania.
Niedługo przyjdzie tu Hinata i Ino. Najlepiej, żebyś odzyskała energię.
- Ale Ren… - Chciałam zaprotestować, jednak
Naruto przyłożył palec do moich ust i nakazał milczeć.
- Pogadasz z nim, kiedy odpoczniesz.
- My nie mamy o czym gadać – wtrącił Kanoe.
- Owszem, macie – Naruto zmarszczył brwi.
Poczułam jak ucisk na moim ramieniu wzmaga się gwałtownie. Musiałam się
wtrącić:
- On chce mnie zostawić… samą. Będę tylko ja i
to dziecko. Jak na filmach, Naruto… - pociągnęłam nosem. – Jeśli moje życie ma potoczyć
się ścieżką scenariusza z filmu to wolałabym, aby było to o księżniczce i
księciu na koniu, wiesz? Ren… - Uzumaki ze spokojem wsłuchiwał się w mój
jazgot, jednocześnie układając mnie do pozycji leżącej. – Jesteś moim
przyjacielem. Spędzaliśmy razem każdą wolną chwilę. Uczyłeś mnie rysowania,
kreatywnego myślenia, pomogłeś mi nazwać pluszaka bardziej oryginalnym
imieniem, a Momo zastępowała mi ciebie, kiedy przychodził czas rozstania.
Nie
odwrócił się, chociaż głęboko w to wierzyłam. Nie spojrzał na mnie, chociaż
pragnęłam ostatni raz poczuć na sobie wzrok, który nieraz mnie krępował. Nie
powiedział tego, co chciałam usłyszeć.
- To nie ma dla mnie znaczenia.
Chłopak
zaczął tracić się z moich oczu – zaczął odchodzić.
- Nie! Ren, proszę! – Nogi same poniosły mnie
przed siebie. Naruto zbyt późno przejrzał moje zamiary i nie zdążył mnie
schwytać. Chwiejnym krokiem zerwałam się z łóżka, chcąc podążyć za Ren’em,
którego nie było już w pomieszczeniu. Dolne kończyny miałam jak z waty,
natychmiast odmówiły współpracy, uginając się raptownie. Uderzyłam kolanami o
ziemię.
- Sakura-chan! – Biała szata Naruto gorzała w
tle. Zaniosłam się płaczem, szlochem zranionej naiwnej kobiety, skazanej na
rolę samotnej matki.
Opadłam
bokiem na ziemię i skuliwszy się w kłębek, kontynuowałam płaczliwy koncert,
zupełnie ignorując Uzumaki’ego, który z zatroskaniem i histerią pochylał się
nade mną, usiłując uspokoić.
To nie ma dla mnie znaczenia… W głowie zabębnił mi głos
Ren’a.
To nie ma dla mnie znaczenia…
To nie ma dla mnie znaczenia… Przy trzecim razie ton zaczął
się przeistaczać w bardziej męski, ale równie stanowczy baryton. Rozpoznałam go
natychmiast.
Sasu…
Sempai!
Hę?
Wielokrotnie
powtarzane echa, głosy Ren’a i Sasuke zaczęły milknąć. Do nawałnicy dźwięków
dołączył się kolejny odgłos. Bardziej dziecinny… zmartwiony. Twarz Naruto
poczęła mętnieć, zamieniając się w czarną papkę.
***
- Sempai! – Coś nieprzyjemnie futrzanego
łaskotało mnie po policzku. Zareagowałam natychmiast odruchowo usuwając
zawadzającą przeszkodę ręką i mrużąc oczy. Kolejnym dźwiękiem, który dobiegł
moich uszu był głośny jęk i kilka siarczystych przekleństw rzuconych pod moim
adresem. Słysząc uwagi typu „dziecinna, nadpobudliwa wariatka”, nie mogłam
dłużej znieść bezczynności.
Otworzywszy
gwałtownie oczy, migiem zmieniłam pozycję na siedzącą i wyślizgnęłam się spod
wełnianego koca. Salon świecił pustkami, a podłoga zasiana była zabawkami
Satoshi’ego. Od razu uderzyły we mnie promienie jutrzenki, wdzierającej się
przez okienne szyby. Usłyszałam szmer i odgłosy płytkiego oddechu. Z czasem
uświadomiłam sobie, że ten drugi dźwięk pochodzi ode mnie.
- Co do… - Przyłożyłam sobie rękę do czoła i
skrzywiłam się, zaskoczona nowym odkryciem. Byłam zlana zimnym potem, a na
ziemi przesiadywał…
Kot?!
- Akashi? – Moje myśli otrzeźwiły się w jednej
sekundzie. Kociak z naburmuszoną miną podnosił się z ziemi, gładząc grzbiet o
nóżkę stołu. Pierwsze co przykuło moją uwagę to maleńka, ciemnobrązowa saszetka
przyczepiona do jego… obroży? – Dobra! Co się tu, u licha dzieje?
- Dziękuję za miłe powitanie, Sempai! –
prychnął.
Puściłam
tą uwagę mimo uszu, splotłam ręce na klatce piersiowej i wlepiłam w niego wzrok
oczekujący wyjaśnień.
- Jak dostałeś się do mojego domu i co tutaj
robisz?
- Nie patrz tak na mnie. To nie mój pomysł, tylko waszego
Hokage.
- Naruto?
Akashi
skinął łbem i wskoczył na sofę.
- Mam dla ciebie świetną wiadomość. Od dzisiaj
masz „zwierzątko domowe”, cieszysz się?
- Żartujesz sobie? – bąknęłam nieprzekonana. –
Nie możesz być moim zwierzątkiem domowym.
- I nie będę. Mimo wszystko nadal jestem
człowiekiem, więc proszę zachować takie tytuły dla siebie.
- Wybacz – Przeczesałam ręką włosy i
dźwignęłam się na nogi. Dom był w kompletnym chaosie. Na ziemi spoczywały nie
tylko gadżety Satoshi’ego, ale także moje własne ubrania. Od czterech dni na
nic nie miałam ochoty. Zmagałam się z szokiem i roztargnieniem. Próbowałam żyć
normalnie, ale bałam się przekroczyć próg tego mieszkania. Wiedziałam, że
jeżeli się od niego oddalę nie poczuję duszności, ani ucisków w płucach. Nic
nie poczuję. Sasuke odszedł razem z problemami zdrowotnymi i szczerze
powiedziawszy z takim układem, wolałabym nadal martwić się o odległość dzielącą
mnie od posiadłości Uchihów.
- Hej, wszystko dobrze? – usłyszałam
Akashi’ego. – Hokage wioski kazał mi się tobą zająć. Podobno w ogóle nie
kontaktujesz się z ludźmi. W gabinecie była taka głupiutka blondyna… ładna, ale
za wiele gadała… w każdym razie strasznie się na ciebie skarżyła.
No
tak, Ino raz złożyła mi wizytę, ale odesłałam ją z kwitkiem, tłumacząc się
chorobą. Nie uważałam tego za wymówkę, ani niewinne kłamstewko. Naprawdę byłam
chora. Chora na miłość… z miłości, nie wiem jak mogłabym to określić. Tak czy
inaczej misja znienawidzenia Sasuke póki co nie zapowiadała się powodzeniem.
Podreptałam
do łóżeczka. Satoshi już nie spał. Wiercił się w nim, obmacując otaczające go
pluszaki.
- Hej skarbie. I jak się spało? – Wzięłam go
na ręce i od razu przetransportowałam do kuchni.
- Mam rozumieć, że mogę się czuć tutaj jak w
domu? – krzyknął Akashi.
- Nie! To włamanie!
- Włamanie? To nie moja wina, że nie zamykasz
na noc okien. Ciesz się, że to ja Sempai, a nie prawdziwy włamywacz. Ale do
rzeczy… - Po salonie rozległo się odchrząknięcie, a potem kilka szmerów, które
finalnie zakończyło wstąpieniem kota do kuchni. – Och, prawie zapomniałem, że
masz dziecko…
- Do rzeczy – burknęłam.
- A tak – zreflektował się. – Widzisz to coś
wkurzające, o tutaj? – Jego łapa delikatnie drasnęła saszetkę. – Tam Hokage
przyszykował dla ciebie prezent. No dalej, rozpakuj.
- Muszę nakarmić Satoshi’ego.
- Z głodu nie umrze.
- Kretyn – Z westchnieniem przycupnęłam
naprzeciw kota i chwilowo usadowiłam syna na ziemi. Oderwałam saszetkę z jego
szyi i wziąwszy ją do ręki, nerwowo odpakowałam, walcząc z czerwonym
sznureczkiem. Akashi przyglądał się moim poczynaniom, a kiedy wreszcie udało mi
się dopiąć swego, moje oczy omal nie wyszły z orbit na widok grubego pliku
banknotów.
- To za misję – wyjaśnił. – Reszta jest dla
mnie.
- Dla ciebie?
- Zwierzątko domowe potrzebuje odpowiednich
gadżetów, sama wiesz.
- Zaraz, zaraz. Chwilę temu powiedziałeś, że
taki tytuł ci nie odpowiada i że jesteś tylko człowiekiem. O ile mnie wzrok nie
myli, mam wszystkie gadżety, których potrzebuje człowiek do przeżycia – zachichotałam.
Kociak
wpatrywał się we mnie z ironią wypisaną na twarzy. Czekałam cierpliwie na jego
kontratak.
- Czyli pozwalasz mi srać do twojej toalety? –
wyszczerzył się.
- Że co? Nic takiego nie powiedziałam!
- Przecież to jest gadżet, który zaspokaja potrzeby
fizjologiczne ludzi!
Ścisnęłam
banknoty w dłoni i wyprostowałam się z Satoshi’m w ramionach. Maluch od
dłuższego czasu dawał mi do zrozumienia, że gadający kot jest nowym obiektem
jego zainteresowania, ale i ja, i Akashi zupełnie to ignorowaliśmy zajęci
własnymi negocjacjami.
- Chcesz mi powiedzieć, że mam ci kupić
kuwetę?
Akashi
spojrzał na mnie uważnie.
- To dla mnie upokorzenie, ale taka jest kocia
natura. Muszę się do niej dostosować. Jeżeli będziesz niegrzeczna, wiedz, że
ośmielę się nasikać ci na podłogę. I nie martw się, to tylko chwilowe. Hokage
powiedział, że być może znajdą sposób na odwrócenie kociej techniki. Kiedy
stanę się człowiekiem, wrócę po Tsubaki i przypłynę tu! Hej ho!
Rany,
kiedyś marzyłam o zwierzątku domowym, ale wyobrażałam sobie wtedy przeurocze
kociątko o oczach błękitnych jak niebo, które przysiadałoby na moich kolanach,
mrucząc i nie obawiając się zmiażdżenia przez ciekawską naturę raczkującego
Satoshi’ego. Co dostała Sakura Haruno? Gadającego czarnego kocura bez manier!
Tylko mnie mogło się przytrafić coś takiego. Dziwactwa lubią się mnie trzymać.
- Czyli jesteś gotowa na zakupy? – zapytał
Akashi.
Chyba
czas wrócić do życia.
- Niech będzie. Tylko nakarmię i przygotuję
Satoshi’ego.
- Na co?
- Eee… na wyjście. A o czym teraz rozmawiamy?
– zerknęłam na niego z niezrozumieniem, ale im dłużej się mu przyglądałam, tym
bardziej pojmowałam jego myślenie. Akashi Kazuma mimo wszystko był
nastolatkiem. – Naprawdę myślałeś, że zostawię go samego w domu? Przecież to
tylko dziecko! – obruszyłam się.
- Ech, świetnie.
Minęły
cztery dni od powrotu do Konohy. Cztery ciągnące się dni bezustannych tłumaczeń
o chorobie i zbywaniu odwiedzających mnie przyjaciół. Nie miałam ochoty z nikim
się widywać. Nie miałam ochoty na naciąganie moich nikłych umiejętności
aktorskich i zabawianie się w szczęśliwą Sakurę. Tylko raz ta procedura była
konieczna. Musiałam przecież odebrać od Hinaty Satoshi’ego i prawdę
powiedziawszy poszło mi całkiem nieźle mimo, że szokujące doznanie były
poniekąd jak świeże, zajadające się czerwienią rany. Zapewne wszyscy
wtajemniczeni wiedzą już, że łączące nas Kyori zostało dezaktywowane za pomocą
prostej sztuczki. Podejrzewałam to, biorąc pod uwagę, że od tego czasu nie
doznałam żadnych problemów z pompowaniem powietrza. Najwidoczniej wszystko
podziałało poprawnie, a wraz z Kyori skończyła się moja znajomość z Sasuke.
Akashi
był pierwszą osobą (zwierzęciem), którego nie odprawiłam z powrotem. Jego
charyzma i niespotykane poczucie humoru pozwoliły mi dzisiejszego dnia jako
tako rozprawić się ze smutkiem. Kociak na szczęście nie zadawał żadnych pytań
odnośnie ojca Satoshi’ego, tylko zajmował się nim z prawdziwym zapałem, kiedy
odkrył, że mój syn reaguje głośną salwą śmiechu na kocie mruczenie.
- To dziwne, że można cieszyć się z takiej
prostej rzeczy – powiedział, siedząc naprzeciwko malucha pośrodku salonu. Z
telewizora ulatywała wesoła, energiczna muzyka – część programu dla dzieci,
który co rano puszczam Satoshi’emu. Boże, świat zmierza ku kresowi! Kota także
wciągnęły przygody gadającego psa, który zadawał widzą pytania i uczył tekstu
piosenki.
Kiedy
piosnka stała się już przereklamowana i ciężko było nie znać jej słów, Akashi z
rechotem zaczął podśpiewywać, zachęcając do tego mojego syna, który niestety
był zdolny tylko do dziecinnego śmiechu i machania rączkami w rytm muzyki.
Reasumując;
był to naprawdę pokręcony dzień. Zobaczyłam Akashi’ego z zupełnie innej
perspektywy i kiedy przygotowałam syna i siebie do wyjścia, z oszołomieniem
odkryłam, że jestem w dobrym nastroju, ba! Mogłabym nawet po drodze wstąpić do
Ino i nasłuchać się jej jazgotu.
- Akashi – zwróciłam się do kociaka przy
drzwiach. Czarna kulka zatrzymała się przy moich stopach i podniosła wzrok. –
Dziękuję ci – uśmiechnęłam się promiennie.
Jego
oczy powiększy się dwukrotnie pod wpływem zdziwienia.
- Hmm? Za co? Chwilę temu byłaś na mnie
wściekła…
- Za wszystko – roześmiałam się i lekceważąc
jego minę, która miała mi uświadomić jak wielką wariatką jestem, uchyliłam
drzwi, pchając przed siebie wózek.
Gdy
wyszliśmy na ganek, Akashi zerknął na posesję obok.
- Hej, słyszałem, że gbur tutaj mieszka.
Cholera,
przeklęłam w myślach. Serce natychmiast odmówiło przeciętnego egzystowania i
podwoiło szybkość swojej pracy. Do tej chwili szło mi całkiem nieźle, można by
rzec; idealnie. Myślałam, że moje złamane serducho szybko się pozbiera, ale
wiedziałam już, co zaproponuje Akashi.
- Cha, cha! Mam pomysł! Chodźmy do gbura! Chcę
zobaczyć jego minę, gdy zauważy mnie z tobą. Może potowarzyszy nam podczas
zakupów?
- To nie jest najlepszy pomysł –
odchrząknęłam, sunąc z wózkiem do przodu. Nie minęła sekunda, a już usłyszałam
szelest trawy zbliżający się do mnie.
- Ale dlaczego? Z doświadczenia wiem, że
lubisz go denerwować. Czy to nie byłaby świetna okazja?
- Nie.
- Hę? – Kocia brew powędrowała do góry.
Właściwie nie miałam bladego pojęcia czy była to brew, ale mina Akashi’ego
wyrażała niezrozumienie. – Aaa, rozumiem. Gbur znów czymś cię uraził, tak?
Jasne, kobiety są zbyt delikatne, a gbury zbyt szczere.
Przyśpieszyłam
kroku zaciskając ręce na wózku.
- Sempai?
Nie
odpowiedziałam.
- Czyżby tym razem sprawa była poważna? –
Akashi nastawił pyszczek.
- To nie było zwykłe „urażenie”, jak ci się
wydaję – prychnęłam zjadliwie, nie chcąc już więcej wsłuchiwać się w jego
kpiny. Nastolatkom z reguły wydaje się, że pozjadali wszystkie rozumy.
Kot
zatrzymał się przy bramie i pomachał łapą w kierunku posesji Uchihów.
- Czyli on…
- Nie! Nie idzie z nami! Właśnie usiłuję go
znienawidzić!
Ze
środka wózka rozległ się śmiech mojego syna. Akashi zastygł w bezruchu, a ja
miałam szczerze dosyć tego spojrzenia, którego zadaniem było przekazanie mi
treściwej informacji: „Jesteś wariatką”. Może i jestem, ale to nie ja
bezceremonialnie kończę łączące mnie stosunki z osobą, z którą tak wiele
przeżyłam. Nie! Nigdy nie ośmieliłabym się odepchnąć od siebie Sasuke i w grę
wcale nie wchodziła tu moja… miłość.
- Kobiety… - Za plecami usłyszałam donośne
westchnienie. – Jako twój kompan na kilka przyszłych tygodni, mam obowiązek cię
wysłuchać… Czuję, że będę tego żałował, ale raz się żyje, prawda?
Głupi
futrzak…
- Więc co się wydarzyło?
***
W
domu panowała napięta atmosfera i to bynajmniej nie z mojego powodu. Itachi był
za nią w stu procentach odpowiedzialny. Od szarpaniny jaka miała miejsce cztery
dni temu, zbywa mnie półsłówkami, odzywając się wyłącznie wtedy kiedy jest to
naprawdę konieczne.
- Podasz mi cukier?
Siedzieliśmy
wspólnie przy stole popijając wieczorną kawę. Byłem przygnębiony, zdesperowany
i poirytowany zachowaniem brata, dlatego gdy wszystko się skumulowało,
machinalnie zachowałem się wbrew moim wcześniejszym zasadom.
- Nie – burknąwszy, zagłębiłem się w oparcie
fotela. Na Itachi’m nie zrobiło to wrażenia, gdyż kilka sekund po mojej
rzeczowej odpowiedzi, podniósł cztery litery i sięgnął po salaterkę, ulokowaną
na drugim końcu stolika. – Długo masz zamiar odstawiać jeszcze te kretyńskie
cyrki?
Tak
jak się spodziewałem; zignorował mnie.
Następnie
pięć minut przesiedzieliśmy w milczeniu, przerywanym szczękaniami łyżki, która
mieszając napój, obijała się przy okazji o filiżankę i wydawała przyprawiający
o ból głowy dźwięk. Itachi nie ułatwiał mi sprawy. Potrzebowałem wsparcia,
pocieszenia, a najbardziej cieszyłbym się gdyby mój brat wraz ze mną
zbagatelizował całą sprawę i pomógł mi żyć tak jak wcześniej, tyle że bez
Tankyori no Jutsu, gadającego kota i Sakury na karku. Jedyny problem polegał na
tym, że jakaś część mnie – a ściślej: ta przeważająca – wolała to kłopotliwe
życie.
- Itachi – jęknąłem. Byłem już na skraju
depresji.
Brat
upił łyk gorącego napoju i z istną melancholią na twarzy wlepił wzrok w ekran
telewizora.
- Nie możesz zwyczajnie odczepić się od mojego
życia i się nim nie interesować? Zwłaszcza mną i… Sakurą… - Świetnie! Już nawet
ze świętym spokojem nie potrafię wymówić jej imienia. Nic dziwnego. Za każdym
razem wracały do mnie obrazy z feralnej nocy. Gdyby tylko Itachi nie wszedł nam
w drogę, sprawy wyglądałyby zupełnie inaczej. Po pierwsze; mój ukochany
braciszek zacząłby normalnie się ze mną komunikować. Po drugie; dzięki punktowi
pierwszemu, łatwiej byłoby mi odsunąć od siebie myśli dotyczące Sakury i Ren’a.
Po trzecie; to wszystko moja wina! Gdybym nie zakazał bratu pić na spotkaniu u
Naruto, bez cienia wątpliwości balowałby tam o wiele dłużej. Może mógłbym w
jakiś inny sposób przekonać go do…
- A więc mój brat jest masochistą, hmm? –
Refleksje przerwało mi ostentacyjne westchnienie Itachi’ego. Spojrzałem na
niego jak na czubka, nie wiedząc już czy mam się cieszyć z nawiązanego
kontaktu, czy być może żałować słów, które padły. – Uważałem cię za normalnego
człowieka, ale okazuje się, że masz ze sobą poważne problemy, mój drogi.
- Ja mam problemy? Ja? Tak dla jasności; to
nie ja od kilku dni zabawiam się w
lekceważenie własnego brata. Powinieneś się bardziej wysilić.
- Po prostu czekam aż zmądrzejesz – oznajmił,
spoglądając na mnie.
- Acha, zmądrzeję. Świetnie! Uwielbiam rozmowy
z tobą.
- Słuchaj! – Itachi naprawdę zdołał mnie
przestraszyć, gdy tak raptownie odstawił filiżankę na stół i zmienił pozycję,
zbliżając twarz do mojej. – Wprawdzie dzieli nas niewiele lat, ale chyba
wystarczająco, żebym mógł udzielać ci życiowych rad. Pierwsza? Nigdy nie kończ
znajomości z osobą, na której ci zależy, chyba, że jesteś masochistą, o co
niestety cię podejrzewam, braciszku.
Zamrugałem
kilkakrotnie powiekami, w szybkim tempie przetrawiłem komunikat, a
kontrargumenty natychmiast zaczęły nasuwać się na mój język.
- Nie jestem żadnym pieprzonym masochistą! Nie
byłeś z nami na Michigacie, więc nie masz o niczym pojęcia! Zrobiłem to, co
najlepsze dla nas obu!
- A więc uważasz, że cierpienie to dla ciebie
i dla Sakury najlepsze wyjście? – zaszydził. Ocho, nie sądziłem, że będę miał
do czynienia z gniewną stroną Itachi’ego.
- Nie. Uważam, że najlepiej będzie jeśli ona
skoncentruje się na własnej rodzinie, a ja na dołączeniu do ANBU.
- Jesteś idiotą! – Mój brat poderwał się
gwałtownie z miejsca i stanął nade mną. Nie mogłem tego zignorować, to nie leży
w naturze Uchihów, dlatego prędko powtórzyłem jego czynności, odwzajemniając wzgardliwe
spojrzenie. – Przez zazdrość postanowiłeś skazać ją na cierpienie! – wykrzyknął
Itachi, a widząc moje zdziwienie, dodał: - Tak, Sasuke. Wszystko sobie
przemyślałem. Teraz potwierdziłeś moją teorię. Jesteś zazdrosny o Ren’a. Jest w
końcu ojcem Satoshi’ego! Na początku myślałem, że przeszkadza ci fakt, iż
Sakura jest już matką, ale… Ech, jak mogłeś do tego dopuścić?
- Ty nic nie rozumiesz! – Dźgnąłem go palcem w
tors. – Nie mam zamiaru pchać się między ich rodzinę.
Itachi
poirytowany zmierzwił sobie włosy i odsunął się.
- Jaką rodzinę, u diabła? Czy ty naprawdę
sądzisz, że Sakura i Ren kiedykolwiek mogą stworzyć rodzinę? Nie widzisz jak
oni się zachowują?
- Ren wciąż coś do niej czuje. Wiem to.
- Ważniejsze są dla ciebie uczucia Ren’a, czy
Sakury? – zapytał marszcząc brwi. W tym momencie potrzebowałem chwili na
ustalenie odpowiedniego kontrataku. Ren się dla mnie nie liczył, to jasne.
Itachi wykorzystał moje milczenie, aby dodać swoje: - Kiedy z Naruto
podróżowałem do Suny w poszukiwaniu poszlak, opowiedział mi co nieco o tobie i
drużynie siódmej. Powiedział mi kim byłeś dla Sakury, powiedział mi, że… cię
kochała. Dobra! Nie mam zielonego pojęcia co zaszło między nią, a Ren’em, ale
to jasne, że nie stworzą szczęśliwej rodzinki. Zwłaszcza, że Sakura chcąc nie
chcąc kiedyś cię kochała, a nie od dzisiaj wiadomo, że uczuć nie da się tak
łatwo pogrzebać. Widziałem przecież w jakim stanie była po tym jak obwieściłeś
jej swój genialny plan. W jednej chwili zgasiłeś całą nadzieję w jej oczach. Mógłbym
do niej iść, ale zapewne nienawidzi mnie tak bardzo jak ciebie…
Przygryzłem
dolną wargę i spuściłem wzrok. Z niewyjaśnionych powodów słowa Itachi’ego
zdołały drasnąć jakiś kawałek mojego wewnętrznego „ja”.
- Sasuke – usłyszałem. – Staram się ciebie
zrozumieć. Nie chcesz być piątym kołem u wozu. Nie chcesz wtrącać się między
nich, ale i c h nie ma. Oni we dwójkę nie istnieją – dobrze o
tym wiesz. Zdecydowałeś się zakończyć twoją znajomość z Sakurą, ale… Czy
pomyślałeś o jej uczuciach? Pomyślałeś jak będzie się czuła po twoim nagłym
odejściu? Jak teraz musi się czuć?
- Wiedziałem, że nie będzie szczęśliwa, ale
czy nie lepiej byłoby, aby Sakura zeszła się z Ren’em… aby Satoshi miał
prawdziwego ojca, a nie…
- Ciebie?
Poczułem
ciepło w okolicach twarzy. Na krótką, króciusieńką chwilę wyobraziłem sobie siebie
w roli ojca Satoshi’ego i aż sam nie mogłem uwierzyć, że przed mymi oczyma
naprawdę stanął obraz wesołego Sasuke, który macha przed dzieckiem barwną
zabawką.
Itachi
roześmiał się. Ku mojej uldze napięcie uleciało z jego twarzy.
- Więc myślisz o niej aż tak poważnie? –
Mrugnął do mnie okiem. Zrozpaczony przeczesałem ręką włosy.
- To nie tak…
- Cha, cha… Rozumiem. Ale skoro jesteśmy przy
temacie… Co przeszkadza ci w byciu ojcem dla Satoshi’ego?
- Itachi! – warknąłem ostrzegawczo.
- Co? – Wzruszył ramionami. – Mówię poważnie.
Lubisz Sakurę i temu nie zaprzeczysz, prawda?
- Możesz skończyć?
- Nie! Zaczęło nam się dobrze rozmawiać, więc
doprowadźmy to do końca.
- Ale ja… - Nie wiedziałem co takiego w naszej
rozmowie sprawiło, że Itachi określił ją mianem dobrej, ale z wrażenia zabrakło
mi języka w ustach, poza tym brat wszedł mi w słowo i nie pozwolił się skupić.
- Sasuke! Kto jak kto, ale Sakura na pewno nie
znajdzie pocieszenia w ramionach innego mężczyzny, który ją skrzywdził…
- Ja też ją skrzywdziłem – Ostatnia uwaga
Itachi’ego przywołała mnie do rzeczywistości.
- Ale masz szansę to naprawić.
- Ren też ma szansę…
Bach!
Otwarta dłoń Itachi’ego plasnęła mnie delikatnie w policzek. Oczywiście musiał
się popisać swoimi umiejętnościami i zjawił się przede mną w nadludzkim tempie.
- Wiesz co? Teraz brzmi to tak jakbyś czuł się
gorszy od Ren’a. Halo! Masz zamiar się poddać w walce o kobietę? Naprawdę
czujesz się takim prostakiem w porównaniu do czarno-włosego aroganta? – Jego akcent celowo padł na ostatnie
słowa. Nieraz zdradziłem Itachi’emu moje idealnie określenie na Kanoe. – Ty,
Uchiha odpuszczasz kobietę swoich marzeń przez to, że twój konkurent przeważa
tylko tym, że jest ojcem dziecka?! To absurd.
- Przyznaj się co piłeś… - wymamrotałem.
Mój
brat szybkim ruchem wskazał na filiżankę.
- Kawę mój drogi, kawę!
- Chyba jednak wolałem jak mnie lekceważyłeś.
- Prawda w oczy kole, co?
- Spadaj! – Odwróciłem się na pięcie, kierując
w stronę drzwi wyjściowych. Potrzebowałem świeżego powietrza i odrobiny
rozrywki, której dostarczy mi trening przy świetle zachodzącego słońca. Na samą
myśl pole treningowe zaczęło nabierać magnesowych zdolności, które przyciągały
osoby mojego typu; zagubione, zalane słowami starszych, szurniętych braci.
- Jesteś tchórzem Sasuke i tyle! – stękania
mojego brata umilkły, gdy wtargnąłem do sieni. Udając obojętnego chwyciłem do
ręki katanę i wybiegłem na ganek trzaskając za sobą drzwiami. Naturalnie nie
musiałem zbyt długo czekać, by te ponownie się otworzyły, a wraz z nim
dobiegający mnie jazgot brata. Oddałbym wszystko byle tylko na krótką chwilę
pozbyć się zmysłu słuchu. Kilka dni temu, w noc, w której dogłębnie zrujnowałem
swoje życie z ledwością nakłoniłem brata do dezaktywowania Kyori, który to
uparcie twierdził, że potrzebuje zgody obu stron. Ostatecznie metodą prób i
błędów przegadałam mu do rozumu tłumacząc, że załamana Sakura równa się setką
nieprzemyślanych i lekkomyślnych decyzji, kończących się śmiercią przez
uduszenie. Wraz z tym kończącym wszystko argumentem częściowo wytłumaczyłem
bratu moją decyzję. Wtedy rozpętał się kolejny spór, a także kolebka
lekceważącej taktyki Itachi’ego.
Nazywasz się Uchihą, a lękasz
się miłości…
Powiedział do mnie, a ja natychmiast zarzuciłem mu upojenie alkoholowe.
Niestety nie miałem racji, a mój brat mówił zupełnie poważnie.
Ale
miłość – jeżeli tak mógłbym nazwać ten ambaras – miłość to wbrew pozorom jedno
z najbardziej przerażających uczuć. Niszczy, uzależnia, nie pozwala o sobie
zapomnieć. Miłość powinna być traktowana jak najgorsza i najniebezpieczniejsza
używka, powinna być karalna, zabraniania. Ale miłość kusi. Kusi szczęściem,
pocałunkami, dotykiem jedwabistych pasm włosów, spojrzeniem szmaragdowej
zieleni, dźwiękiem subtelnego głosu.
- Dawno cię takiego nie widziałam…
Który
teraz słyszę…
Oniemiały
natychmiast rozpocząłem poszukiwania źródła dźwięku, ale całą akcję ułatwił mi
mój brat. Jego pośpiesznie i dudniące kroki zwróciły uwagę pary stojącej po
drugiej stronie dzielącego nas żywopłotu.
- Co do… - Itachi zatrzymał się obok mnie.
To
właśnie przez miłość, zwykły obraz stojącej nieopodal dwójki staje się
najboleśniejszym przeżyciem.
***
Dwie godziny wcześniej
Straszliwy
ból palił moje nogi. Nie przeszłam zbyt wiele, poza tym ta przechadzka była
niczym w porównaniu do wspólnych zakupów z Ino, ale na moich dolnych kończynach
najwyraźniej wciąż odbijało się użycie zakazanej techniki. Nie tylko nogi
stopniowo odmawiały współpracy. Uszy też najchętniej bym wyłączyła, ale – niestety
– słuch się nie męczył.
- Ale to wszystko nie trzyma się kupy! Udawane
pocałunki, marne wymówki na udobruchanie cię, nawet gbura nie podejrzewałbym o
coś takiego! – Akashi spoczywał zatopiony wśród zabawek w drobnej siateczce
przymocowanej do każdego z czterech metalowych prętów wózka. W ten sposób mógł
prosto dostosować się po polecenia Hokage – nie afiszować się swoją
umiejętnością mowy, a także sprawić, że wyglądam jak osoba niezrównoważona
psychiczne, które nieprzerwanie wdaje się w dyskusje z samą sobą. Oczywiście
próbowałam ignorować Akashi’ego na ile tylko było to możliwe, ale on nie dawał
mi o sobie zapomnieć. – Sempai, znowu zachowałaś się naiwnie! Może czymś go
uraziłaś i ze złości postanowił się od ciebie odsunąć? No co? Gbury też mają
uczucia… - rzucił, gdy zerknęłam na niego z irytacją.
- Możesz się na chwilę uciszyć? – syknęłam. –
Próbuję wyglądać jak normalna osoba.
- Powiedz, że rozmawiasz z duchem to staniesz
się obiektem zainteresowania, a kiedy sprawa będzie się rozwijała, nakręcą o
tobie film. Mogłabyś upozorować swoją śmierć tak, żeby było straszniej. Cha!
Już widzę plakat reklamowy… „Czarny zabójca – wejście kota”, aaa! Drugi epizod
mógłby nazywać się tak samo, ale ostatnią część zmienić na „Powrót kota”.
Niestety nie wystąpiłabyś w drugiej części, więc zaciągnąłbym do niej gbura.
Patrz, to jest genialne! Po premierze okazałoby się, że ofiary z obu filmów
były niegdyś niespełnionymi kochankami, a czarny kot okazał się mieć dobre
intencje, chcąc, aby mogli natknąć się na siebie w niebiosach i wyjaśnić co
poniektóre sprawy – Kociak z ładunku emocji zaczął wiercić się w siatkowanym
koszyczku, sprawiając, że każda z zabawek wydała z siebie odgłos – łącznie z
radiem, służącym do naśladowania zwierzęcych odgłosów. Poczerwieniałam po
czubki uszu, gdy z dołu wózka zaczęło wydobywać się „muczenie” krowy,
szczekanie psia i „gdaczenie” kaczki. Najgorsze w tym wszystkim było to, że
teraz każdy mijający nas mieszkaniec nie spuszczał ze mnie spojrzenia.
- Akashi! – Zdobyłam się na upomnienie dopiero
wtedy, gdy okolica przed nami była wystarczająco pustawa, a strumień ludzi
odrobinę wysechł. – Możesz, do jasnej cholery przestać zachowywać się jak
dziecko?! Nie chcę dostać wezwania do psychologa!
Mój
kompan wyszczerzył się i położył łapę na radiu.
- Ej, słuchaj tego…
Po
wciśnięciu odpowiedniego przycisku po przestrzeni rozbiegło się głośne i
piskliwie kocie miałczenie. Akashi poruszał ustami tak, aby zsynchronizować się
z dźwiękiem. Z politowania palnęłam się w czoło. Jeśli ja zachowuję się
dziecinnie, to z przyjemnością pozwolę Sasuke i Ino spędzić jeden dzień na
zakupach z gadającym kotem.
- Obudzisz Satoshi’ego – warknęłam
przyciszonym tonem, tracąc cierpliwość. – Dajże pospać biednemu dziecku!
Dzisiaj wystarczająco go wymęczyłeś!
- Powinnaś być mi wdzięczna. Wyśpi się!
- Nie, jeśli będziesz taki hałaśliwy! Uspokój
się kocurze, bo wrzucę cię do wody!
- Przykro mi, Sempai – prychnął. – Ale na mnie
woda nie działa. Pamiętaj, że nie jestem zwyczajnym kotem, ale człowiekiem
zamkniętym w tym potwornym ciele. – Całą wypowiedź doprawił urodziwym gestem,
pokazując mi drobny języczek. W tym momencie moje przyjazne nastawienie do
zwierząt zaczęło graniczyć z cudem. Wyzbyłam się go prędko i dygotające z
wściekłości dłonie poczęłam kierować ku zwierzęciu, jednocześnie pochylając
się.
- Ty mały, głupi, zidiociały idioto!
Pożałujesz tego, że…
- Obudzisz dziecko – wystrofował mnie.
Fuknęłam
niczym byk na korridzie, a w moich niecnych wyobrażeniach Akashi zmienił kolor
z czarnego na czerwony.
- Może i obudzę, ale przynajmniej się ciebie
pozbędę! Choć no tutaj, szkarado! Pożałujesz dnia, w którym postanowiłeś
zastąpić mi drogę i zmienić moje życie w…
- Sakura?
Znieruchomiałam
na dźwięk dobrze znanego mi głosu. Oczywiście pozycja, w której zastygłam
pozostawiała wiele do myślenia. Na lekko ugiętych kolanach z wyciągniętymi
rękoma, które pierwotnie miały przysłużyć zamordowaniu kota. Teraz
wykorzystałam ów stan na nieco inne działanie. Chwyciłam pierwszą lepszą rzecz
jaka trafiła do moich rąk i wyprostowałam się raptownie z niewinnym uśmiechem.
Pech
chciał, że „pierwszą lepszą” rzeczą okazało się być radio, a ja przypadkowo
wcisnęłam ten nieszczęsny guzik, pobudzając do życia pieskie szczęknięcia.
Z
dołu wózka rozległ się rechot Akashi’ego, miałam tylko nadzieje, że pani
Kagekee tego nie usłyszała.
- Dzień dobry – zagadnęłam szybko, wciąż
rozprawiając się z nerwami. Zdziwiony wzrok kobiety taksował mnie od góry do
dołu. – Piękny dziś dzień, prawda? Wraca pani ze szpitala? Eee… Satoshi
potrzebował zabawki. Nudzi mu się.
- Oj, oj… przecież ten skarb teraz śpi –
bąknęła.
- Serio? A to zaskoczenie! Dałabym sobie głowę
uciąć, że chwilę temu domagał się zabawki.
- Słabe! – ocenił posępnie Akashi. Wymierzyłam
kopniak w jego tymczasowe siedzisko, usatysfakcjonowana stęknięciem bólu.
- Co to było? – Pani Kagekee zbliżyła się do
wózka, spoglądając na mnie z niezrozumieniem.
- To? Ach… chyba burczy mi w brzuchu. Muszę
czym prędzej wracać do domu. Cały dzień spędziłam na zakupach.
Dosłownie.
Dopiero w tym momencie zauważyłam słońce, które powoli skrywało się za
horyzontem, oblewając wioskę barwą ciepłego oranżu.
Ulżyło
mi, gdy moja rozmówczyni uśmiechnęła się serdecznie.
- Nie powinnaś tak dużo czasu spędzać poza
domem. Słyszałam, że byłaś na misji. Powiodła się?
Przytaknęłam.
Nerwy zaczęły ustępować.
- Najlepiej odpocznij dziecino i póki co
odpuść sobie pracę w szpitalu oraz zajmij się tym małym łobuzem. Oj! Rośnie z
dnia na dzień. Poczekaj aż przestanie raczkować i zacznie chodzić. Wtedy
dopiero będziesz musiała wykazać się swoją matczyną opieką. Tego szkraba nie
będzie można spuszczać z oka.
Tak,
to była dawna pani Kagekee. Roześmiałam się wesoło, kryjąc za tym westchnienie
ulgi.
- Jestem tego świadoma, proszę się nie
martwić.
- Z drugiej strony – zamyśliła się kobieta. –
kiedy zacznie chodzić, zaraz po tym powinien zacząć mówić. Wtedy będziesz miała
towarzystwo.
- Nie mogę się tego doczekać – uśmiechnęłam
się. Jeżeli Satoshi więcej cech charakteru odziedziczył po mnie, byłam pewna,
że będziemy prowadzić pogawędki na poziomie.
- To dziwne, że Hokage wysłał cię na misję. Z
tego co pamiętam skarżyłaś mi się dziecko, że już dawno nie uczestniczyłaś w
żadnym powierzonym przez Wielmożnego zadaniu. Poza tym chyba ciężko było ci się
przestawić tak szybko na inny tryb życia. Ja, przykładowo, nie wyobrażam sobie
siebie na misji. To bycie wiecznie czujnym jest zbyt męczące, a co dopiero
zagrożenie życia. Wszędzie czyha niebezpieczeństwo. Ach, jestem taka
szczęśliwa, że nic ci się nie stało, dziecino…
- Dziękuję – dygnęłam. – Faktycznie,
dopasowanie się było nie lada wyzwaniem, a towarzystwo nie było łatwe do
zniesienia, ale dałam sobie radę.
Poczułam
się usatysfakcjonowana. Wiedziałam, że dotknęłam tą uwagą kociej dumy
Akashi’ego Kazumy. Tak jak się spodziewałam, w czasie długiego monologu pani
Kagekee odnośnie świata Shinobi, kociak zaczął wiercić się w swoim miejscu i
szeptem mnie nawoływać:
- Sempai…
Chyba
wolałam jednak wsłuchać się w kazania rozmówczyni. Swoją drogą głos kobiety w
jakiś sposób łagodził mój stres, ból i dziesiątki myśli dotyczących Sasuke,
które raz po raz bestialsko wdzierały mi się do głowy. Skrzeczący głos
staruszki był odskocznią od codziennych problemów, ponadto bawiła mnie jej
perspektywa spoglądania na sprawy Ninja.
Ale
Akashi nie dawał za wygraną.
Czyżby
siła moich słów była aż tak potężna?
Gdy
pani Kagekee zaczęła myszkować w torebce, szukając tabletek, które rzekomo
miały pomóc mi poradzić sobie z doznaniami psychicznymi po przebytej misji,
wykorzystałam chwilę i łypnęłam na niespokojnego towarzysza. W zanadrzu miałam
przyszykowany triumfalny uśmiech, podkreślający moje poczucie własnej wartości,
ale wyraz twarzy Akashi’ego nie był tym, czego się spodziewałam.
- Wreszcie! – naskoczył na mnie. – Musimy się
stąd zmywać, szybko!
Wzruszyłam
ramionami, gestem pytając: „O co chodzi”. Kociak pojął to i rozgorączkowany
wysyczał:
- Wiesz, że jako kot mam dwa razy lepsze
zmysły od przeciętnego człowieka. Mniejsza o to… - podkręcił głową i
odchrząknął. – Czuję obce źródło chakry. Widzę jego właściciela.
- Co? – powiedziałam na głos.
Pani
Kagekee zaprzestała poszukiwań i spojrzała na mnie.
- O co chodzi, dziecino?
Wzrok
Akashi’ego powędrował w dół.
- Lewy bok, skup uwagę na drzewach. Ostrożnie.
Jeśli wyczuje na sobie twoje spojrzenie będzie wiedział, że go zauważyliśmy.
Podtrzymuj rozmowę z tą kobietą, żeby nie wzbudzić podejrzeń – poinstruował
mnie cichuteńko. Nie byłam pewna czy wszystko wyraźnie usłyszałam, ale
postanowiłam podążać jego zaleceniami. Powaga na kocim pyszczku doszczętnie
mnie przeraziła, także wiedziałam, że całość nie jest gierką, ani żartem z jego
strony. – Ostrożnie – dodał, gdy się wyprostowałam.
- Może rzeczywiście powinnam skorzystać z pani
pomocy i wziąć te tabletki – zwróciłam się do kobiety.
Pani
Kagekee jeszcze chwilę przyglądała mi się z uwagą. Ciężko było zatuszować
targające mną emocję i byłam pewna, że wrodzona podejrzliwość pozwoliła jej
wywęszyć pewne nieścisłości. Mimo wszystko walczyłam z pokusą, ażeby to
natychmiast nie zwrócić uwagi na wskazany uprzednio punkt.
- Jesteś strasznie spięta, dziecko –
stwierdziła pielęgniarka.
Grupka
małolatów wyminęła nas wzajemnie się popychając i podśpiewując piosenki,
których uczą w Akademii Ninja. W tym samym czasie pani Kagekee wznowiła
poszukiwania.
Dla
uspokojenia przyłożyłam dłoń do serca i powoli zaczęłam przetransportowywać
wzrok na lewą stronę. Faktycznie, w jednym punkcie pomiędzy dwoma niewielkimi
budynkami była przestrzeń wypchana drzewami o wyjątkowo grubych pniach.
- Ma pani rację. Jestem trochę rozgorączkowana
po misji. Potrzebuję czegoś na uspokojenie – Solennie wypełniałam polecenia
kota.
- Właśnie dlatego mam dla ciebie coś, co
pomogło mnie samej. Nazwa jest zbyt trudna do zapamiętania, ale proszę… O!
Wreszcie je mam! – Kobieta wynurzyła dłoń z otchłani torebki, a pudełko
załoskotało swoją zawartością. To była moja ostatnia chwila do wykorzystania.
Skoncentrowałam się na pniach drzew i… Oniemiałam na widok wybrzuszenia, które
z początku nieruchome powoli zaczęło przyjmować kształt czyjeś sylwetki.
Koloryt skórki niewiele różnił się od drzewa. Nie mogłam powstrzymać się od cichego
piśnięcia.
- A nie mówiłam, że nazwa jest trudna –
zachichotała pani Kagekee opacznie pojmując moją reakcję. – Sama nie potrafię
jej poprawnie przeczytać.
Powinnam
była w tym momencie skupić się na pani Kagekee i odpowiedzieć którymś z
kolekcji sztucznych uśmiechów, przygotowanych na dni wykorzystania umiejętności
aktorskich, ale nie zrobiłam żadnej z tych rzeczy. Za bardzo pochłonął mnie
obraz wroga, który póki co nie rozglądał się na boki. Jego ciało zmaterializowało
się do tułowia, wynurzając z drzewa. Mężczyzna oplótł ramionami następne drzewo
i zaczął się w niego „wsysać”. Obserwowałam całą procedurę starając się zdrowo myśleć
i wszystko dokładnie analizować. Namiastki starej Sakury uwięzione w moim
wnętrzu od razu podszeptały mi jedną z możliwości.
Tak,
tego człowieka nie dało pomylić się z nikim innym.
Ale
co, u diaska robi w Kohona? Czy nie lepiej byłoby dla niego samego gdyby
trzymał się z dala od miejsca, które zrujnowało armię zła, gdzie uprzednio
przynależał? Rozemocjonowana nawet nie poczułam, jak mocno zaciskam ręce,
poskutkowało to przypadkowym wciśnięciem guzika radia, a z bezczynności wyrwało
mnie pianie koguta.
Pani
Kagekee zareagowała natychmiast, wyrywając mi przyrząd z dłoni.
- Zaraz obudzisz Satoshi’ego, drogie dziecko.
Bądź bardziej uważna. Chcesz te tabletki, czy nie?
- Chcę – Pasywizm trzymał się mnie jeszcze
kilka chwil, dopiero potem mogłam w żółwim tempie spojrzeć na moją
rozmówczynie.
Pielęgniarka
wydawała się być solidnie rozzłoszczona.
- Och, misje chyba naprawdę źle ci służą.
Muszę poważnie porozmawiać z Hokage. Co ty tam widziałaś, skarbie? –
Spanikowałam, gdy pani Kagekee zaczęła wzrokiem szukać punktu zaczepienia,
który przykuł moją uwagę. Tym razem to ja wyrwałam z jej dłoni tabletki i
radio, cisnąć nimi w środek siedziska Akashi’ego. Kociak milczał.
- Myślałam, że tam jest Naruto, ale się
pomyliłam. Dziękuję pani bardzo za pomoc, tabletki bardzo się przydadzą.
- Nie ma za co dziecino, ale…
- Jest już tak późno! Zapomniałam o pilnym
spotkaniu! Proszę mi wybaczyć… - Ucałowałam policzek staruszki i mocno
ścisnęłam metalowy pręt wózka. – Do zobaczenia później, proszę pani. Zapraszam
do siebie w wolnej chwili!
- Ale…
Prędko
ruszyłam przed siebie. Naturalnie starałam się do granic możliwości, żeby
wyboistości podłoża nie zbudziły syna ze snu, ale histeria bynajmniej mi w tym
nie pomagała. Kiedy byliśmy już wystarczająco daleko od otępiałej staruszki,
Akashi odezwał się donośniejszym tonem:
- Jak mniemam nie jest to nikt z Konoha?
- Oczywiście, że nie! – krzyknęłam. Jakiś młody
mężczyzna niedaleko mnie zareagował na mój ryk, ale to był wyjątkowa sytuacja –
nie dbałam o opinię mieszkańców, ani o ich zdziwaczałe spojrzenia. Na tę chwilę
mogę być gadającą z samą sobą wariatką. Musiałam czym prędzej powiadomić o
wszystkim Naruto.
- Zmierza do zamku – powiedział Akashi.
- Do zamku? Jakiego zamku?
- Pfu – Akashi plunął na deptak. – Mam na
myśli ten budynek, w którym przesiaduje wasz Hokage. Wiesz o czym mówię –
zreflektował się.
Dzięki
Bogu od siedziby Naruto dzielił nas niewielki dystans. Nie miałam zielonego
pojęcia co ta kreatura poszukuje w Konoha, ale mogłam się tylko domyślać, że
nie jest to nic dobrego! Między mną, a Akashi’m zapanowała grobowa cisza. Po
przestrzeni rozlegały się tylko odgłosy rozmów mijanych mieszkańców i piski
nadużywanego wózka dla dziecka. Satoshi zaczął powoli się budzić. Zauważyłam
jak przeciera oczka i stęka niezadowolony.
- Przepraszam skarbie, to sytuacja awaryjna –
wyszeptałam.
- To wspólnik Madary, prawda? – zapytał
Akashi, całkiem poważnie.
Westchnęłam.
- Niestety.
- W takim razie musimy się pośpieszyć.
Przy
siedzibie Hokage krzątało się zaledwie kilkoro przechodniów, ale to mężczyzna
przed wejściem sprawił, że osiągnęłam względny, chwilowy spokój. To była
prawdziwa mitręga – wyścig z kryminalistą, w którym szanse wroga na zwycięstwo
były spotęgowane przez śpiącego w wózku Satoshi’ego. Bądź co bądź musiałam
zachować ostrożność.
- Jest już w środku – powiedział Akashi.
Truchtając po ostatnim odcinku transu uniosłam głowę, by przyjrzeć się potężnej
szybie, osadzonej w gabinecie Naruto. Niestety nie zdążyłam przyuważyć żadnego
szczegółu. Z łomoczącym w klatce piersiowej sercem napadłam na Usabi’ego, który
majstrował przy zawiasach drzwi.
- Dzień dobry! Czy mógłbyś… - Zabrakło mi
oddechu. Uczepiwszy się ramienia mężczyzny, pochyliłam się, czerpiąc
potrzebnego tlenu. Rudawy sekretarz przerwał wykonywaną czynność i otaksował mnie
spojrzeniem wielkich oczu.
- Sakura-san?
- Satoshi… - bąknęłam.
Z
dołu wózka usłyszałam kocie westchnięcie.
- Satoshi? – zawtórował Usabi.
- Mógłbyś na moment go przypilnować? Mam pilną
sprawę do Naruto, proszę!
- Jasne, ale…
- Dziękuję – Równocześnie z moim sapnięciem,
Akashi wyślizgnął się spod siatkowanego „gniazda” i stanął mi u stóp. Usabi
zaniemówił. W dłoniach trzymał klucz ze stali chromowej i krakersy sezamowe. Na
widok kota upuścił opakowanie wydając z siebie pisk godny Ino.
Wiedziałam,
że Akashi dzielnie walczy z salwą nasuwającego się na usta śmiechu. Na
szczęście zamiast tego zachował się jak na kota przystało, udając
zaintrygowanego przekąską.
- Od kiedy panienka ma kota?
- Eee… od czterech dni? Zawsze marzyłam o
zwierzątku domowym. To… do zobaczenia…
- Zaczekaj! – Zatoczyłam się do tyłu, gdy
mężczyzna chwycił mój nadgarstek. Takie ordynarne zagrywki nie leżały w naturze
Usabi’ego. Nerwowo spojrzałam na schody i wytężyłam słuch. Miałam złe
przeczucie i okropnie uciążliwe skurcze żołądka na myśl o Naruto i intruzie,
który właśnie przebywa gdzieś na górnym piętrze.
- O co chodzi? – zapytałam.
- J-jutro… czy panienka zechciałaby
potowarzyszyć mi jutro na festiwalu? – Mój rozmówca oblał się rumieńcem, a
piegi na jego twarzy stały się bardziej wyraziste. – Jeśli oczywiście nie masz
żadnego partnera… - dorzucił szybko.
Festiwal,
festiwal…
Jaki
festiwal, u diabła?
- Zapomniałaś? – Usabi poprawnie odczytał
wyraz mojej twarzy. Być może zdołałabym sobie przypomnieć jakie święto ma na
myśli, ale przechodziłam teraz przez poważną awarię procesu myślowego. – Jutro jest
Dzień Tańca na cześć Wielmożnego i jego żony. Podobno właśnie w tym dniu zakochał
się w panience Hinacie.
OK,
chyba nie powinnam była o tym zapominać.
Akashi
ponaglał mnie, napierając na moje stopy.
- Hmm, zastanowię się, dobrze? Teraz naprawdę
śpieszę się do Hokage.
Usabi
był wyraźne zawiedziony, ale dla zachowania pozorów uśmiechnął się
porozumiewawczo i skinął głową.
- Rozumiem, ale kot musi poczekać na zewnątrz.
Zwierzęta nie mają wstępu do…
- On ma! Naruto pozwolił mi go przyprowadzać –
Ponowiłam bieg. Tym razem pędziłam przed siebie bez żadnych zahamowań ani
obciążeń. Usabi zdążył coś jeszcze wymamrotać, ale nie poświęciłam mu już ani
sekundy dłużej. Musiałam się śpieszyć. W maksymalnym tempie zaczęliśmy wspólnie
z Akashi’m wspinać się po krętych schodach przypominających spiralę. Kot mimo
chwili prywatności nie odezwał się słowem.
Gdy
wreszcie dobiegliśmy na właściwie piętro, mięśnie nóg sprzysięgły się przeciwko
mnie. Nawet promieniujący od nich ból nie był w stanie mnie zatrzymywać.
Utrzymywałam stałe tempo, a serce było bliskie palpitacji.
- Zatrzymaj się! – zawołał Akashi.
Słysząc
ton jego głosu, nie sprzeciwiłam się. Mój towarzysz zaczął stąpać do przodu
niczym drapieżnik. Naprężył grzbiet i wyprostował przednie łapy. Wokół
rozbrzmiewały tylko moje szybkie i głośne oddechy.
- Hej! – usłyszeliśmy krzyk.
Krzyk
Naruto!
Wymieniliśmy
się z kotem zgodnymi spojrzeniami, raz jeszcze puszczając się do biegu. Od
głównych drzwi dzieliło nas teraz parę marnych metrów, które pokonałam migiem.
Dla pewności zapukałam do drzwi w kurtuazyjny sposób, wiercąc się w miejscu z
nerwów i stresu, który spływał na mnie nowymi falami.
- Naruto! – powiedziałam. – Otwórz, to ważne!
Kolejnym
dźwiękiem, jaki dobiegł naszych uszu były kroki.
- Jest tam – szepnął Akashi. Wiedziałam, że
nie miał na myśli mojego przyjaciela.
Przełknęłam
ślinę. Drzwi uchyliły się, ale zamiast otworzyć przejście, w które zdołałabym
się wepchnąć, osoba po drugiej stronie wyjrzała jedynie przez wąską szparę. Na
widok oceanicznego błękitu oczu Uzumaki’ego z moich barków zwalił się kilkukilogramowy
ładunek.
- Sakura-chan?
- Co ty robisz? Otwórz mi! Mam dla ciebie
wiadomość!
- Nie mogę teraz – syknął. – To ważne
spotkanie. Przyjdź za chwilę.
Że
co, proszę? Po piętnastu minutach amoku, dzikiego obłędu, zamartwiania się o
jego bezpieczeństwo i losy wioski, on jest w stanie powiedzieć mi tylko tyle?
To był kolejny kiepski żart w moim życiu. Zacisnęłam pięść i wzburzona rąbnęłam
nią w drzwi.
- Chodzi o twoje bezpieczeństwo, idioto!
- To może poczekać!
- Nie, nie może!
- Sakura-chan, daj mi kilka minut, zgoda?
Zaraz do ciebie wyjdę! – oznajmił niemal błagalnym tonem. Żaden człowiek o
zdrowych zmysłach nie przystałby na ten układ. Nastroszywszy brwi, naparłam
całym ciałem na mahoniową przeszkodę i zbliżyłam się do zdezorientowanych ślepi
mojego przyjaciela.
- A jeśli powiem ci, że widziałam Zetsu w
Konoha? Zetsu, który zmierza do twojego gabinetu? – wyszeptałam.
- Skąd ty… - Oczy Naruto otworzyły się szeroko.
- Akashi go wyczuł! On do ciebie idzie,
Naruto! Już tu jest! Akashi powiedział mi, że przebywa w tym pomieszczeniu.
Naruto
mógł spanikować. Mógł przybrać ten swój sztucznie władczy wyraz twarzy i wysłać
mnie po posiłki. Mógł dopytać się o więcej szczegółów, lub rozkazać ewakuację
dla mojego własnego bezpieczeństwa. Spodziewałam się wiele po moim przyjacielu.
Był nadpobudliwy, ale względnie przewidywalny. Mimo wszystko jakimś cudem
dokonał czegoś, o co nigdy nie ośmieliłabym się go podejrzewać. Jego bierność
zaczęła mnie przerażać.
- Zajmę się tym – rzekł. Szparka w drzwiach
zaczęła się zwężać, próbowałam przezwyciężyć go moją siłą, ale bezskutecznie. –
Sprawdzę to, Sakura-chan! Nie martw się! – krzyknął równo z trzaskiem.
Otworzyłam
buzię ze zdziwienia i skierowałam ją w stronę Akashi’ego.
- Widziałeś to? Czy ty to widziałeś?!
Kocur
stał nieruchomo, patrząc na mnie w skupieniu. Po paru chwilach bezczynnej
ciszy, na zwierzęcym pyszczku zawitał grymas, zwiastujący nową idee.
- Mam pomysł Sempai, chodź!
- Dokąd?
- Sprawdzimy to!
- Jak? – Bezradnie rozłożyłam ramiona, ale
Akashi zdążyć już śmignąć z powrotem na spiralę stopni. Mniej zapalczywym
sposobem ruszyłam za nim. Tym razem nie przebierałam nogami z zabójczą
prędkością. Myśli o Naruto skutecznie mnie spowalniały. Albo mi się wydawało,
albo znienacka wszyscy zaczęli zachowywać się wbrew moim oczekiwaniom. Szukałam
kruczka, wskazówki, haczyka… czegokolwiek, co pozwoliłoby mi jakoś przełknąć
traktowanie Uzumaki’ego, ale zanim zakończyłam poszukiwania, znalazłam się na
ostatnim piętrze. Zauważyłam Usabi’ego, który gmerał stalowym kluczem w zawiasach
drzwi i mamrotał coś do mojego syna i Akashi’ego. Ten drugi osobnik zupełnie
nie zwracał uwagi na paplaninę sekretarza, tylko poganiał mnie kocimi ślepiami.
- Jeszcze chwilę, Usabi! – powiedziałam
wymijająco, wybiegając z siedziby. Akashi powlókł mnie dokładnie na przód
budynku, tak abyśmy mieli wyraźny wgląd na szybę usytuowaną w gabinecie Naruto.
Teraz, mogąc się skupić i mając więcej czasu, dostrzegłam śnieżnobiały płaszcz
Hokage i kawałek jego właściciela, który urzędował przed biurkiem i najwyraźniej
przeszukiwał półki.
- Wszystko wydaje się być w porządku –
stwierdziłam, łapiąc oddech.
Ku
memu zaskoczeniu, Akashi zamiast wspólnie ze mną taksować okienną szybę,
spoglądał gdzieś w bok z zaciśniętymi zębami.
- Zwiał – obwieścił po chwili milczenia.
- Zwiał? A-ale jak to…
- Może go wystraszyliśmy? W każdym razie
źródło chakry oddala się od nas, raz po raz zupełnie zanikając. To chyba przez
jego technikę. Kiedy Zetsu wtapia się w ziemię nie jestem w stanie czuć jego
energii. Wygląda na to, że nasza wizyta musiała go odstraszyć. Zapewne usłyszał
jak mówiłaś Naruto przy drzwiach, że go widziałaś.
- Jesteś pewny? – Wyprostowałam się. Choć
powinnam wpaść w histerię, bo sprawca zamieszania ponad wszelką wątpliwość
przybędzie z kolejną wizytą, zaczynałam pomału się uspokajać. Dla pewności
jeszcze raz zerknęłam na wnętrze gabinetu Hokage – Naruto właśnie rozsiadał się
w swoim siedzeniu i najwidoczniej zabierał się za wertowanie czyiś notatek.
Akashi
prychnął.
- Ciekawe czego ten typ tutaj chciał?
- Zemsty na Hokage? – zasugerowałam.
- Nie. Gdyby chciał zrobić coś waszemu Kage,
na pewno zabrałby się do tego wcześniej, a cała akcja byłaby dokładnie
zaplanowana.
W
głowie przejawiało mi się dziesiątki wariantów, ale zdecydowałam zachować je
dla siebie. Byłam zbyt przemęczona erupcją emocji, jaka wybuchła u mnie chwilę
temu. Najchętniej od razu zawędrowałabym w stronę łóżka, odpływając w
relaksujący niebyt, niestety, czekało na mnie jeszcze mnóstwo obowiązków.
Wiedziona gasnącą ekscytacją przycupnęłam obok Akashi’ego, klepiąc go po
czubku, między uszami. Jego mina zdołała mnie rozbawić.
- Co powiesz na spacer do parku? Przydałby się
nam odpoczynek na świeżym powietrzu.
- Niech będzie, ale weź tą rękę – zrugał mnie.
Kolejną
godzinę przesiedzieliśmy na ławce, debatując na temat nagłego zjawienia się
Zetsu na terenach Liścia. Gdybym była postacią z kreskówki, mózg już dawno
zacząłby wydobywać z siebie dym, sygnalizujący nadużycie. Miałam mnóstwo
pomysłów, ale niewiele chęci, aby dzielić się nimi z kotem. Potrzebowałam snu,
relaksu, odskoczni od rzeczywistości oraz tego niecodziennego zachowania moich
bliskich. Ciekawe co jeszcze mnie dzisiaj zadziwi.
Koło
osiemnastej wstąpiliśmy z Akashi’m na dzielnice Awayaki. Przez metalowy pręt
wózka przewieszone miałam cztery ekologiczne torby pakunkowe, z których
wynurzały się kocie gadżety. Zaledwie jedna dziesiąta zawartości składała się z
rzeczy potrzebnych do mojej egzystencji. No i przez obłęd zakupów w
zoologicznym, kompletnie zapomniałam o jutrzejszym śniadaniu dla Satoshi’ego.
Akashi naturalnie nie czuł skruchy, że wcześnie rano udam się na wędrówkę do
najbliższego sklepu.
- Śpi? – zapytał mnie, gdy przechodziliśmy już
przez furtkę do mojego mieszkania. Wgramoliłam się z wózkiem na ganek i wzięłam
syna na ręce. Kot dostał odpowiedź, kiedy malec wlepił w niego zaciekawione
szmaragdowe oczy, których kolor w blasku zachodzącego słońca podchodził raczej
pod brąz. – Och, rozumiem.
- Wyspał się w czasie zakupów – zachichotałam.
– Uśmiechnij się. Dzisiaj będziemy mieli go całą noc na głowie.
- Poprawka. Ty będziesz go miała – Akashi
cofnął się o krok w stronę drzwi. Z rozbawieniem przyglądałam się jego
staraniom dążącym do otworzenia wrót. Jedną ręką wyciągnęłam z kieszeni klucz i
wprawiłam metal w szczęk, który zwrócił uwagę kota. – No to na to czekasz?
Otwórz to – warknął.
- Kocie życie nie jest łatwe, co?
- Jest, jeśli drzwi nie mają zamka. Najlepiej
gdybyś zrobiła mały remont i zamieniła wszystkie normalnie drzwi na
harmonijkowe. Znacznie łatwiej byłoby mi egzystować.
- Chyba żartujesz – Pokonałam trzy dzielące
mnie od wejścia stopnie i wetknęłam klucz do zamka. Akashi cierpliwie czekał aż
rozprawię się z przeszkodą, lecz znienacka za naszymi plecami rozbrzmiał dźwięk
czyiś pośpiesznych kroków.
Odwróciliśmy
się z kotem w tym samym momencie.
I
jeszcze raz, gdybym występowała w kreskówce, szczęka opadłaby mi do samej
ziemi. W rzeczywistym świecie stać mnie było tylko na delikatnie rozdziawienie
ust. Gapiłam się ślepo w Ren’a, który zdyszany dobiegł do furtki i wkroczył na
teren posesji.
- A ten tu czego? – mruknął niezadowolony
Akashi.
Zlekceważyłam
przejaw braku manier, tylko oczarowana widokiem i nagłą wizytą na powrót
zeszłam po stopniach, by znaleźć się bliżej niego.
- Ren? – Gdyby nie Satoshi w moich ramionach,
przetarłabym sobie oczy. Swoją drogą malec wyraźnie uradował się na widok ojca.
Jego uśmiech się poszerzył, a w oczach iskrzyły się radosne płomyczki. – Co ty
tutaj robisz?
Wyglądał
zjawisko. Po jego twarzy toczyły się kropelki potu, usta wykrzywiał w delikatnym
uśmiechu, zaś jego włosy celowo ułożyły się w sposób, który zapierał mi dech w
piersiach. Poczułam palącą potrzebę przeczesania ich i doświadczenia
jedwabistości na własnej skórze.
- Chibi, chciałem cię zapytać o coś ważnego –
odezwał się dopiero po chwili, walcząc z nierównym oddechem.
- O co chodzi?
Roześmiał
się.
- No już, już, spokojnie. Patrzysz na mnie
jakbym był kosmitą – Nawet gdy poklepał mnie uspokajająco po głowie, nie
zdobyłam się na odetchnięcie. Przede mną stał Ren, dobrze, byłam w stanie to
zaakceptować – w końcu mieliśmy wspólne dziecko. Ale śmiech tego Ren brzmiał
równie dźwięcznie co kiedyś. Uśmiech zsyłał na moje serce równie intensywną
falę ciepła, a całe moje wewnętrzne jestestwo pławiło się jego widokiem i
teraźniejszą odsłoną. – Hej, przestań. Czuję się niekomfortowo – burknął.
- Przepraszam… A-ale po prostu jestem
zdziwiona, że cię tutaj widzę. Czyżbym o czymś zapomniała? Wydaję mi się, że
miałam przynieść ci Satoshi’ego dopiero w przyszłym tyg…
- Nie martw się, Chibi. O niczym nie
zapomniałaś. Przyszedłem do ciebie.
Dyskretnie
zaczerpnęłam powietrza, zbierając myśli i prosząc samą siebie o zdrowe myślenie
i jak najmniej odskoków godnych wariatki.
- Słucham.
- Jutro odbywa się w Konoha Dzień Tańca,
pamiętasz?
Potaknęłam.
Zaczęłam się domyślać z jaką prośbą do mnie przywędrował i wcale nie byłam tym
rozczarowana. Raczej obawiałam się, że jako, iż przewidziałam scenariusz, los
spłata mi figla i zastąpi go innym.
- Miałabyś ochotę pójść ze mną?
A
jednak nie.
- Ja…
Odpowiedz
teoretycznie powinna być dla mnie oczywista, to jednak niespodziewanie przed
oczami wyobraźni stanął mi Sasuke, a konkretniej moment, w którym pocałował
mnie po raz pierwszy. Czułam jak temperatura moich policzków gwałtownie
wzrasta, a najgorsze było to, że sama już nie byłam pewna, czy wywołało to
wspomnienie, czy też propozycja Ren’a.
Postawiłam
na zdrowe myślenie.
- Ren… dlaczego tak nagle… no wiesz… stajesz
się taki… inny…? – wykrztusiwszy, zgromadziłam w sobie potężną ilość brawury i
skrzyżowałam z nim spojrzenia. Ren sposępniał. Rozzłościłam go.
- Proszę cię jeszcze o chwilę cierpliwości.
- Słucham?
- Uzbrój się w cierpliwość, proszę. Tym razem
nie będziesz musiała długo czekać – Z melancholią na twarzy zamknął oczy.
- O czym ty…
- Hej, koleś! – Akashi znalazł się u mego boku
i oskarżycielsko wysunął łapę w stronę Kanoe. – Nie pogrywaj z nami! Mamy dość
tajemnic i dziwnego języka, którym się posługujecie. Mów wprost czemuś nagle
stał się taki przymilny.
- Akashi, opanuj się! – upomniałam go. –
Pozwól, że sama z nim porozmawiam.
- Właśnie – zgodził się Ren. – Ta rozmowa
ciebie nie dotyczy. Jesteś tu tylko ze względu na możliwość odwrócenia twojej
techniki, więc nie ingeruj w sprawy, o których nie masz bladego pojęcia. –
Chłopak naprawdę się zagniewał. Poczułam zawód. Liczyłam na to, że dobry
nastrój utrzyma się do końca naszej konwersacji.
Akashi
prychnął i odwrócił się do nas tyłem, wprawiając ogon w dziki taniec.
Ren
odchrząknął.
- A więc? Potowarzyszysz mi? Mam ci naprawdę
wiele do powiedzenia. Zaufaj mi, nie pożałujesz swojej decyzji. Niedawno
zrozumiałem, że to nie może czekać i że zachowuję się w stosunku do ciebie nie
fair, ukrywając to – Odwrócił wzrok. – Nienawidzę egoizmu, a sam zacząłem
zachowywać się w ten sposób. Chibi…
- Dobrze, pójdę z tobą – powiedziałam. W tym
momencie uświadomiłam sobie, że nie zachowałam się sklerotycznie wyłącznie
wobec śniadania Satoshi’ego, ale także w sprawie odpowiedzi, której miałam
udzielić Usabi’emu. No cóż, teoretycznie rzecz biorąc byłam bez partnera,
ponadto nie mogłam bezceremonialnie odmówić Ren’owi, kiedy ten ma mi coś do
powiedzenia. To rzadkie zjawisko, a powszechnie wiadomo, że to co rzadkie
trzeba wykorzystywać.
Ren
ukazał swoje uzębienie w czarującym uśmiechu. Ulżyło mi, gdy wreszcie wyzbył
się ostatnich namiastek gniewu.
- Święto zaczyna się od jedenastej rano, ale
uważam, że najlepiej gdybyśmy dołączyli późnym wieczorem, co ty na to?
Wiedział,
że uwielbiam noc. Wiedział, że wprawia mnie w refleksyjny nastrój. Wiedział, że
wtedy nasza rozmowa miała większe szanse na dojście do skutków, niż za dnia.
- Jestem jak najbardziej za.
- Będę po ciebie o dwudziestej.
- Dobrze.
Ciekawość
rozdzierała mnie od środka. Wystarczyło tylko parę słów z jego strony, żeby
wzbudzić we mnie pewność co do nieprzespanej nocy. Ren nie tylko miał mi coś do
powiedzenia. On zachowywał się zupełnie inaczej. Zachowywał się… jak wtedy, gdy
malowaliśmy farbami nasze pragnienia na wykutych w skale podobiznach Hokage,
jak wtedy, gdy wspólnie oglądaliśmy „Wampirzyce Momo”, a on był zmuszony raz za
razem gasić moje nerwy.
Był
moim Ren’em.
Do
kampanii zachodzącego słońca dołączył się porywisty wiatr. Chłopak patrzył
głęboko w moje oczy, a uśmiech nie schodził mu z twarzy. Niczym zaklęta
przyglądałam się zjawisku, w którym jego włosy wprawione w ruch, szybowały w
wyznaczonym przez smagnięcia powietrza kierunku.
Wtedy
Satoshi w moich ramionach zaczął się wiercić. Z zaskoczeniem stwierdziłam, że
malec nieporadnie wyciąga rączki w stronę swojego ojca.
- Nie myślałem, że on kiedykolwiek się za mną
stęskni.
Bez
sprzeciwów wręczyłam Satoshi’ego Kanoe, przyglądając się w jak delikatny sposób
się z nim obchodzi. Dziecko wybełkotało kilka nic nie znaczących głosek i
poklepało policzek Ren’a. Zachichotałam, wyciągając przed siebie rękę i
pozwalając Satoshi’emu opleść maleńką rączką mój palec wskazujący.
Byłam
wdzięczna Akashi’emu za brak komentarza. Nie wiedziałam cóż porabia i jakie
miny stroi, ale szczerze mówiąc mało mnie to interesowało w owym momencie.
Uniosłam wzrok, skupiając go na Ren’ie.
Nigdy
nie byłabym w stanie pokochać go w sposób, w jaki powinnam. Od początku był dla
mnie przyjacielem. Bratem. Nikim więcej. Może gdyby jego dzisiejsze podejście,
towarzyszyło mu od chwili, gdy oboje dowiedzieliśmy się o naszym rodzicielstwie,
sprawy potoczyłyby się zupełnie inaczej i kto wie, może z czasem moje uczucia
do niego znacznie by się pogłębiły – może byłabym w stanie się zakochać. Ale
teraz… po tym wszystkim. Po łzach, zawodach, samotności… traktowaniu, o które
nigdy nie podejrzewałabym Ren’a… nie potrafiłam mu przebaczyć.
Powiedział
kiedyś:
Nigdy nie będę traktować cię
tak jak dawniej.
To
co później uczynił, a właściwie robił notorycznie, sprawiło, że teraz ja
mogłabym stanąć przed nim i rzec:
Teraz ja też nie wyobrażam sobie
traktować ciebie jak dawniej. Nawet gdybym chciała… Być może chcę, ale nie
potrafię. Nie okazałeś się być tym, za kogo cię uważałam.
I
być może zdobędę się na to jutrzejszego wieczora. Może ja też zanotuję sobie co
zechciałabym mu przekazać, tak dla jasności.
- Dlaczego tak mi się przyglądasz? – Jego
rozbawiony głos przywołał mnie na odpowiednią planetę. Pokręciłam głową z
uśmiechem i odgarnęłam kosmyk rzadkich włosów z twarzy Satoshi’ego.
- Dawno cię takiego nie widziałam.
Potem
rozpoczęła się seria dźwięków;
Zgrzyt
otwieranych drzwi, którym z początku zupełnie się nie przejęliśmy. Ot co, swojskie
odgłosy mieszkańców dzielnicy. Następnie rozległ się ich trzask, jednak kiedy
drzwi ponownie się otworzyły, a ja zrozumiałam, że ich źródło znajduje się tuż
za żywopłotem, oboje z Ren’em nie zdołaliśmy powstrzymać naszej ciekawości,
tylko zwróciliśmy spojrzenia w tamtym kierunku.
Serce
omal mi nie stanęło.
***
Siła
wyższa wsłuchująca się w moją rozmowę z bratem, najwidoczniej chciała dobitnie
uzmysłowić mi, że wszystko, czym podnosił mnie na duchu Itachi to stek bzdur.
Sakura znajdowała się przed domem. Rozpromieniona, po głębszej analizie
dostrzegłem w rysach jej twarzy odrobinę refleksji. Obraz ubódł mnie prosto w
serce. Był niczym naostrzony sztylet, przeszywający mnie na wskroś. Zwykły obraz…
Codzienny obraz dwójki Shinobi był dla mnie piekłem.
Ren
trzymał Satoshi’ego w ramionach i uśmiechał się do dziewczyny. Sam malec wcale
nie czuł się zawiedziony sytuacją, w której się znajduje. Klepał ojca po
policzku. Ojca. Był wśród... najbliższych. Ojca i matki.
Pochłonięty
myślami, nawet nie zauważyłem, w którym momencie mnie zauważyli. Sprawcą musiał
być mój brat, poczułem jego obecność obok. Poczułem jak brakuje mu słów.
Poczułem jak także do niego dochodzi okrutna prawda i brak wartości jego poprzednich
słów.
- Sa… - Sakura wymówiła zaledwie dwie pierwsze
litery mojego imienia. Jej usta pozostały lekko uchylone. Cofnęła się w tył,
nie spuszczając ze mnie oka.
Ren
zmarszczył czoło. Patrzył na mnie niewzruszony. Trwało to zaledwie ułamek
sekundy, po czym młody ojciec szybko wrócił do swoich obowiązków i zajął się
synem. Niestety, ciekawski Satoshi również chciał poznać obiekt zainteresowania
swoich rodziców. W nietaktowny sposób odwrócił głowę. Pozwoliłem sobie na
chwilę masochistycznych działań i wpatrywałem się w niego na tyle długo, na ile
było mnie stać. Rozweselił się. Jego rączki poruszały się, a z ust wydobywał
się bełkot, z prośbą o kontakt ze mną.
Odwróciłem
się na pięcie.
- Nigdy nie stworzą rodziny, co? – wyszeptałem
tak, aby tylko mój brat był w stanie to usłyszeć.
W
oczach Itachi’ego odmalowywało się współczucie. Współczucie, którego nie
chciałem. Nie potrzebowałem go. Teraz przynajmniej byłam świadom, że moje
pierwsze przypuszczenia i podjęta decyzja była prawidłowa. Itachi stopniowo
zaczął budzić we mnie wątpliwości, ale magiczna siła wyższa prędko je rozwiała.
Pośpiesznym
krokiem otworzyłem furtkę i ruszyłem przed siebie. Dokądś zmierzałem. Chyba do
parku. W każdym razie było to jedyne miejsce, do którego prowadziła wybrana
przeze mnie ścieżka. Nie dbałem o to jak wyraźnie pokazuje moją frustrację.
Niech wiedzą, że Sasuke Uchiha właśnie doznał czegoś, co zazwyczaj kojarzył z
głupawymi teoriami zauroczonych nastolatek.
Jemu
rozkruszyło się serce.
Czuł
jak każdy jego najdrobniejszy kawałeczek ukrywa się w wybranym przez siebie
zakamarku duszy. Głęboko… tak, że prawdopodobnie już nikt nigdy nie będzie w
stanie odnaleźć części układanki i skleić zepsuty narząd.
Jest
wiele powodów, z których nienawidzę miłości.
Główny?
Zamienia zwyczajny obraz w koszmar. Zwyczajne słowa w najokropniejszy dźwięk. A
potem wszystko wydaje się być zbiorem najstraszniejszych obrazów i odgłosów, a
procedura odwykowa trwa w nieskończoność i nawet, gdy wydaje ci się, że pozbyłeś
się tych straszliwych odczuć, one i tak na wieczność zamkną się w tobie,
wyglądając wtedy, gdy ośmielisz się zanurzyć we wspomnienia.
Od autorki: No dobra! Przyznaję się, koniec
nie miał być tak depresyjny, ale jakimś cudem na mojej Playliście podczas
pisania odtworzyła się stara, cudowna piosenka, przy której zaczęłam pisać moment
z Ren’em i Sakurą przed domem. Wiece jak to z muzyką… W każdym razie na mnie
bardzo mocno działa, dlatego efekt jest jaki jest. No i taki drobny sentyment
sprawił, że w rozdziale macie do niej link, żebyście mogli poczuć to samo, co ja
pisząc ostatnie fragmenty. Jakoś o wiele banalniej pisało mi się własną regułkę
miłości, a także jej negatywne strony.
Szczerze?
Jestem zadowolona z rozdziału. Przyjemnie mi się go pisało. Trochę humoru i
szczypta refleksji na koniec.
No…
to tyle chciałam wam powiedzieć. Tak dla wiadomości, zaktualizowałam galerię
bohaterów, ale ciągle brakuje mi zdjęć Akashi’ego. Muszę jeszcze pogmerać w Internecie.
Jak wam się podoba nowy szablon? Poprzedni dożył zaledwie kilku dni, ale
ostatecznie stwierdziłam, że kolory są zbyt… nudnawe. Potrzebowałam więcej „przepychu”
(xD) No i wyszło takie coś.
Pozdrawiam
i dziękuję wszystkim za komentarze!
PS:
30 stron w Wordzie (xD)
O matko!! Dziwnie mam odczucia po przeczytaniu tego rozdziału. Z jednej strony dobrze tak Sasuke, bo w końcu to przez niego Sakura cierpi, ale z drugiej to tak smutno, że nie mogą być razem :(
OdpowiedzUsuńZ utęsknieniem czekam na następny rozdział :D
Rozdział z pewnością jest lepszy niż ten poprzedni. I cudnie długi. Pod koniec nawet zrobiło mi się szkoda Sasuke. Chociaż nie powinno, prawda? Facet sam sobie zawinił.
OdpowiedzUsuńCo tu robił Zetsu? Co on chce od naszych bohaterów?! No chyba, że to nie był Zetsu. No i dlaczego Naruto się tak dziwnie zachowywał? Masz talent dziewczyno do wzbudzenia u czytelnika ciekawości i nie tylko :)
Nowy szablon jest śliczny. Jak zawsze. :D
Nowy rozdział pojawi się dopiero 7 kwietnia? Czyli mam rozumieć, że za tydzień mogę wyczekiwać rozdział 2 na nowym blogu? :)
Pozdrawiam i życzę duużo weny.
Miliko ;*
Tak, w przyszłą niedzielę opublikuję rozdział na nowym blogu. W końcu należałoby napisać drugą notkę (xD)
UsuńWyczekiwałam tego rozdziału. Naprawdę, już tak się przyzwyczaiłam, że co tydzień w niedzielę muszę sobie wygospodarować trochę czasu dla Akemii, że w zeszłym tygodniu przeżyłam zawód. Wytrąciłaś mnie z rytmu dnia xd
OdpowiedzUsuńNo ale, do rzeczy. Wchodzę sobie na bloga, patrzę - nowy szablon. To był dla mnie szok, bo kilka dni wstecz zachwycałam się innym. Cóż, ten też jest oczywiście boski <3 Drugie co, piosenka. Avril <3 choć właściwie miałam pewne wątpliwości czy to cover, czy jakaś bardzo młoda Avril, bo jakiś cienki głosik mi się wydawał.. no nie ważne, tym podbiłaś już moje serce. I serio zdziwiłam się, że po przeczytaniu rozdziału zastałam nową melodyjkę - piękną z resztą <3
Dobra, teraz serio do rzeczy xd Zaczytam czytać i... nie wiem o co chodzi :O Ale czytam dalej i dalej, i w końcu w pewnym momencie mnie olśniło - to wspomnienia! Tak, Akemii w końcu raczyła nam coś wytłumaczyć xd
Dalsza część notki już mnie tak nie porwała. Właściwie to czytając ją, robiłam jeszcze kila rzeczy na raz. To gdzieś weszłam - czytałam, to gdzieś poszłam - czytałam, to napisałam coś - czytałam, to podgrzałam sobie zupę - czytałam. Jakoś nie mogłam się wciągnąć. Sprawa z Zetsu mnie zdziwiła, ale właściwie przeszłam obok niej obojętnie. Okej, nowa tajemnica...
Ale jak przeszłam do finalnej sceny, to czytanie było na pierwszym miejscu, a zupa mi ostygła...
Na to czekałam. Przysięgam, że na to właśnie czekałam.
Najpierw scena z Sakurą i Renem. Taka radosna, dająca nadzieję, że wszystko u nich będzie w porządku, że Haruno jako tako odzyska spokój i szczęście (że Akemii coś wyjaśni w przyszłym rozdziale xd). Nie lubię Rena, ale w tamtym momencie cieszyłam się i uśmiechałam do monitora, wyobrażając go sobie takim spoconym i roześmianym. To było słodkie, że zaprosił ja na festiwal. I naprawdę cieszyłam się, że Sakura się na to zgodziła.
A potem perspektywa Sasuke. Gwóźdź rozdziału, który wbił mnie w krzesło i sprawił, że łezka mi się w oku zakręciła. Tak, tym razem się wzruszyłam. Tak współczułam Sasuke. Itachi rozbudził w nim nadzieję, że wszystko może jeszcze naprawić, że może stać się ojcem dla Satoshi'ego... a tu nagle BUM! Piękny obrazek szczęśliwej rodziny, idealne zaprzeczenie nadziei. A potem ta definicja miłości, ponura w porównaniu do tej wcześniejszej. Akemii, uwielbiam Cię za takie sceny.
Pozdrawiam i WENY! ;*
Ahh jestem... oczarowana tym rozdziałem. Teraz nie mogę nic z siebie wykrzesać, aby napisać to co czułam czytając to.
OdpowiedzUsuńNa pewno dużo śmiechu, ale też hmmm... ta definicja miłości... Bardzo prawdziwa. Życzę dalszej weny :)
Wchodziłam na Twojego bloga codziennie z nadzieją, że rozdział już jest. Dziś mogłam oddać się tej przyjemności, jak czytanie. Nie wiem, co powiedzieć, bo opowiadanie doprowadziło mnie do prawdziwej euforii. Dawno nie czytałam czegoś, tak wspaniałego. Uczucia Sakury, jak i Sasuke opisane fantastycznie.
OdpowiedzUsuńNie dziwie się, że muzyka doprowadziła Cię do napisania takiego, a nie innego biegu wydarzeń.
Pozdrawiam gorąco. :)
Oj, muzyka ma swoją potęgę... Cieszę się niezmiernie, że ci się podobało i doprowadziło do euforii ^ ^. Po takich komentarzach robi mi się cieplej w okolicach serduszka (xD), sama rozumiesz.
UsuńDziękuję i również pozdrawiam!
Tak się cieszę, że znalazłam Ai no Ibuki i Secret of Happiness. Właśnie takiego opowiadania mi brakowało.. Historii, która dociera do końca. Która w magiczny sposób zmienia uczucia czytających i ich reakcje- od śmiechu który słyszy cały dom, aż po płacz, który zaciska gardło i wymusza szukanie chusteczek w szufladzie. Każda twoja notka jest cudowna. Jeśli kiedyś wydasz książkę- powiedz mi o tym jak najszybciej, a ją kupię. Z przyjemnością będę ją czytać tyle razy, ile tylko się da.
OdpowiedzUsuńCo do tej notki..
Najbardziej poruszył mnie moment, w którym Sasuke zobaczył Sakure i Rena z dzieckiem w ramionach. Sama doświadczyłam tego, co czarnowłosy. Ludzie dają ci nadzieję na to, że może jednak wszystko będzie w porządku, ale po jakimś czasie i tak zderzasz się z brutalną rzeczywistością. Mam nadzieję że tym razem to tylko przejściowa scena i Sakura z Renem nie stworzą rodziny. A przynajmniej nie żona-mąż i myślę, że nie powinni eksperymentować tylko zostać na poziomie siostra-brat.
Gratuluje trzydziestu stron w Wordzie! Ach, twoja pasja mnie zadziwia. Kiedy to opowiadanie dojdzie do końca, myślę, że wydrukuje każdy rozdział i stworzę sobie taką mini-książkę. Będę mogła wracać do tej historii kiedy tylko będę chciała.
Pozdrawiam Cię, wspaniała autorko, i życzę Ci niekończącej się weny! Masz wielu fanów, którzy mimo nie pisania komentarzy uwielbiają Twoją osobę i opowiadanie. :)
Boże, nawet nie masz pojęcia jak wzruszają mnie takie komentarze. Dziękuję ci. Naprawdę bardzo ci dziękuję. Jeżeli faktycznie zdecydujesz się wydrukować każdy rozdział i stworzyć z tego książkę, będę najszczęśliwszą blogerką na świecie. Cieszę się, że są osoby, które doceniają moją pracę. Warto czekać dla takich komentarzy.
UsuńRównież pozdrawiam i dziękuję po stokroć za wsparcie. Gdyby nie czytelnicy, żaden z moich blogów nie doczekałby się swojego końca.
To ja poproszę kopię tej książki!
UsuńJak starczy tuszu... :D
UsuńZaczynają czytać nie wiedziałam o co chodzi ale po przeczytaniu paru linijek doszło do mnie, że to wspomnienia Sakury. Bolesne wspomnienia... Ale potem pojawia się Akashi w roli zwierzaka domowego xD i można by powiedzieć normalny dzień trochę zakręcony ale jednak pełen codziennych spraw. Aż nagle znikąd pojawia się Zetsu (prawdopodobnie), dziwne zachowanie Naruto, Ren wydaje się być taki jakim zapamiętała go Sakura. Wszystkie te wydarzenia burzą dopiero co zyskany spokój Sakury. JEstem naprawdę pod wrażeniem, rozdział jest genialny, cudowny. Nie mogę uwierzyć, że ma 30 stron a przecież czytało się tak przyjemnie za szybko się skończyło;)
OdpowiedzUsuńSasuke i jego definicja miłości mnie przybiła, naprawdę nie spodziewałam się tego ale jest ona prawdziwa.
Pozdrawiam, życzę weny;)
To naprawdę 30 stron? Dlaczego Twe rozdziały czyta mi się tak szybko. Jestem nie pocieszona z tego powodu. Muszę się jakoś nauczyć wolniejszego czytania, albo coś w tym stylu.
OdpowiedzUsuńSasek, aj ten Sasek. Nie zawalczy, a poddaje się już na starcie. Zdenerwował mnie tym. Zdenerwował mnie tą swoją postawą w tym i poprzednim rozdziale. W sumie rozumiem chłopaka. Chce dobrze, a tak naprawdę rani siebie i Sakurę stokroć razy bardziej. No i jeszcze Ren... Nie ukrywam i nigdy nie ukrywałam, że nie lubię tego typa. Średnio mnie obchodzi, dlaczego stał się takim dupkiem, (no doobra, może troszeczkę) i cokolwiek on tam wmówi tej biednej Sakurze, to ja nie zmienię o nim zdania.
Akashi jest cudowny! Uwielbiam tego kocurka :) No i Itachi z tymi swoimi radami :)
Uwielbiam Cię i już nie mogę się doczekać rozdziału!
Ach, a kiedy można spodziewać się kolejnego rozdziału na Twym drugim blogu? :)
Heh, skąd ja to znam.?
UsuńJa czytam jedno słowo średnio trzy razy, żeby czytać jak najwolniej. :)
Koło 31 marca postaram się opublikować rozdział drugi :3
UsuńPisze ten komentarz po raz drugi. Keep calm and love my phone <3
OdpowiedzUsuńWięc znów czuję niedosyt. Jak zawsze cholera, jak zawsze. Nie byłoby takiego rozdziału, abym była w pełni usatysfakcjonowana z otrzymanych informacji. Mało mało mało. Nie obchodzi mnie, że to 30 stron, powinno być 60 minimum, Yhym. Końcówka zniszczyła mój dobry humor, który miałam z początku. Ta część jest po prostu świetna. Sasuke przełamał się w pewnym stopniu, lecz to wszystko zostało zniwelowane przez tego idiote Kanoe. No jak ja typa nie lubię no! On coś kręci, kłamie, na pewno. Musiał wiedzieć, że Sasuke się tu zjawi. Nie mógł się zmienić. Jest na to zbyt pewny siebie.
Pomysł z Festiwalem mi się podoba. Czuję, że będzie to punkt kulminacyjny opowiadania, na który z niecierpliwością czekam. Cytat Deppa na początku idealnie pasuje pod rozdział. Można go dwojako odebrać. Pierwszym jest Sasuke czy Ren? A pierwszym jest ten w który się zakochała, czy zbliżyła. Tyle pytań tyle pytań... Mam nadzieję, że na wszystkie odpowiesz w kolejnej notce.
Pozdrawiam i czekam ;*
"Powinno być 60 minimum" popieram!
UsuńJej, jej, jej, cholercia.. Jestem zachwycona, oczarowana, zakochana. Cudowne...
OdpowiedzUsuńCóż, uwielbiam Akashiego, taki pocieszny z niego kotek. I dosłownie zachowuje się jak na swój wiek przystało. Gdy sobie wyobrażałam Akashiego śpiewającego piosenki z jakiegoś programu telewizyjnego, albo jego gadka o niezłym filmie z Sakurą, nim i Sasuke w głównych rolach - padłam ze śmiechu. To było fenomenalne! Ba, to mało powiedziane.. :D
Rozmowa Itachiego i Sasuke, cóż wiadomo trzymam stronę Itasia, bo według mnie to on ma racje. Sasuke jak zwykle żyje w swoim świecie i ma swoje racje. Cały on.
Cóż, nie spodziewałam się Zetsu O.o, naprawdę, to było zaskoczenie. Ciekawe co on chciał? Hm.. ^^
No i w końcu rozmowa Rena i Sakury, co on takiego skrywa. W sumie też jestem co do tego zaskoczona. Cudowny obrazek rodzinki? Jakoś Ren nie pasuje mi do Sakury, szczególnie, że zmienia humorki jak pogoda, normalnie gorzej niż kobieta. Jakoś za nim nie przepadam, ale skubany ma swój urok, jak każda z postaci, którą kreujesz.
Szczerze przyznam, że szkoda mi Sasuke, co w moim przypadku jest baaaaaaaaaardzo dziwne. Jakoś ogólnie za nim nie przepadam, chociaż w twoim opowiadaniu, jest taki hm... jakby to ująć.. tajemniczy i przyciąga. No i może nie jest takim egoistą, co w nim lubie mimo iż jest gburowaty.
Eh, współczuje mu. Miłość niestety czasami boli.
Osobiście ten szablon podoba mi się bardziej niż poprzedni, co nie oznacza, że tamten był zły. Ten ma coś w sobie, taki urok i magię. Podoba mi się :)
No nic czekam z utęsknieniem na następny rozdział. Życzę dużo, dużo, dużo weny!
Cóż, komentarz może nie jest najlepszy, ale może to dlatego, że piszę go po nocach.. sama nie wiem. xD
Pozdrawiam ! ;3
Huh zapomniałam dodać jeszcze, że muzyka świetnie dobrana, nadawała klimatu całej sytuacji, aż łezka kręciła się w oku. Po prostu cudowne... :)
UsuńKomentarz jest świetny, dziękuję ci za niego (xD) Noc korzystnie wpływa na ludzi - no chyba, że następnego dnia trzeba maszerować do szkoły. Co to, to nie.
UsuńCo do Sasuke... zrobiłam go tutaj o wiele bardziej potulnego, niż w prawdziwym Anime i jestem tego świadoma. Mam już po prostu po uszy tego opętanego nienawiścią Saska i wolałam postawić na coś bardziej... "łagodnego". Chociaż bynajmniej nie umniejszyłam w opowiadaniu jego charakterku. Za to go kocham i tego nie zlikwiduję za żadne skarby świata ^^ Sasuke bez "gburowania", to nie Sasuke xD
Jeszcze raz dziękuję i również pozdrawiam! :3
świetna scena w domu Uchiha xd Chyba jedna z tych, która najbardziej mi się podobała ^^.
OdpowiedzUsuńPóźniej to mi było tylko szkoda Sasuke jak zobaczył ich przed tym domem, aż czułam jego zawód ;c
,, - Czyli pozwalasz mi srać do twojej toalety? " To zdanie rozpieprzyło system <3
OdpowiedzUsuńOdwdzięczam się, ja również znalazłam błąd [xD] widzą - widzom :) Moment, gdy Akashi z Satoshim oglądali telewizję.
A teraz rozdział. Na początku niemal lałam ze śmiechu. Konwersacje Sakury z naszym kochanym kotem są przecudowne *,* A później zrobiło się poważniej i pojawił się Zetsu... Naruto był z nim umówiony? Bo ja to tak odczułam.
I wkroczył Ren, a ja niemal nie zniszczyłam klawiatury ;x On zawsze musi pojawić się w nieodpowiednim momencie. Nie lubię go i tyle.
Wiesz co? Nie masz serca. Chyba po raz trzeci, gdy czytam twój rozdział, z trudem się nie popłakałam! Jak mi szkoda Gbura, no! I te ,,nigdy nie stworzą rodziny, co?" Po prostu brak słów. Sadystka z Ciebie ;c
Ja się pytam, co robiła ta melodia u Ciebie na playliście? Owszem ładna, ale... Ale mogłaby być bardziej żwawa i... I mogłaby zafundować inny koniec.
Pozdrawiam, życzę weny, a rozdział mimo wszystko dobry, jak zawsze.... I... Mogłabyś mi przesłać autograf mailem? Pytam się serio.
A-Ale... że tak całkiem serio? xD
UsuńUff... potrzebowałam chwili, żeby ochłonąć. No bo kto by chciał ode mnie... "autograf"? Dobra, nabazgram swój skromny podpis. Proszę tylko o adres e-mail.
Dziękuję za komentarz! ;3
rina.shadow@gmail.com
UsuńDzięęę-kuuu-jęęę ;3
Jak ja kocham tej blog<3
OdpowiedzUsuńJestem na telefonie, więc komentarz będzie krótki;_;
Piszesz świetnie
Czytając tego bloga miałam wrażenie, że przenoszę się do innego wymiaru, takie coś zdarza mi się naprawdę rzadko... Jak dotychczas to chyba 2 blog, który doprowadza mnie do takiego stanu
Zauważyłam, że piszesz iż twoje rozdziały są.długie... Jak dla mnie mogły by być dwa razy takie
Wiem, że masz jeszcze jeden blog, ale byłam tak pochłonięta tym, że tamtego jesZcze nie zaczęłam czytać, ale to się zmieni, bo jestem go strasznie ciekawa. Mam wrażenie, że się na nim nie zawiodę;))
Nie mogę się doczekać następnej notki!
Pozdrawiam i życzę weny:*
I w tym momencie mogę śmiało powiedzieć, że Ren to debil do kwadratu, a Akemi to mistrz pisania świetnych opowiadań. Serio. Nawet nie jestem w stanie stwierdzić, dlaczego Ren to debil, nic takiego specjalnego nie zrobił, ale dla mnie tak będzie. Zmieniają mu się humory jak kobietom. Raz wredny, arogancki, a raz niby taki jak dawniej. Jeszcze te swoje konszachty z królem w poprzednich rozdziałach.
OdpowiedzUsuńAkemii, czytałam ten rozdział o 3 w nocy i nie miałam jak go skomentować, a nadal pamiętam go kropka w kropkę. Rozumiesz? Pamiętam wszystko, każda wywołana u mnie wtedy emocja nadal u mnie siedzi. To się nazywa mistrzostwo. Przynajmniej dla mnie. Jestem strasznie ciekawa jak pociągniesz to do końca. Teraz, gdy na relacje Sasuke i Sakury napłynęły czarne chmury, ciekawi mnie jak to rozwiążesz. Jak to wszystko rozegrasz. Moim zdaniem Sasuke to idealny materiał na ojca dla Satoshiego *,* Martwi mnie jedynie czas czekania na nowe rozdziały, który dłuży się niemiłosiernie. Ale warto, warto czekać. Na prawdę. Szkoda, że jest to krótszy blog niż SOH, ale trzyma poziom tego drugiego. I pytanie, po co ja się znowu tak rozpisuję? Chyba każdy wie, że jesteś świetna.
Świetne Opowiadanie. Jak mnie postać Renia wkurza wpiernicza się w życie Sakury, a sam na początku częściowo je zniszczył i zostawił samą, a teraz tatusiem dobrym mu się zachciało być. Mimo, że Sasuke tak samo postąpił z Sakurą zrobiło mu się szkoda, mam nadziej.ę ze jakoś to się rozwiąże.
OdpowiedzUsuńŚwietnego masz bloga! :3
OdpowiedzUsuńPS. Zapraszam do siebie:
sasuke-i-erin.blog.pl
Dopiero zaczynam, jednak mam nadzieję, że się spodoba. :D
Będzie dzisiaj nowy rozdział ?
OdpowiedzUsuńDołączam się do pytania :)
UsuńKieeeedy nowy rozdzial. Sprawdzam strone co jakis czas z utesknieniem.
OdpowiedzUsuńTo dokładnie jak ja.. Wczoraj od 16 do 24 siedziałam i co jakiś czas wchodziłam z nadzieją, że nowa notka jest.^^"
UsuńMhmm. Ja tak samu. I teraz wchodzę po siedzeniu 2x dłużej w szkole niż powinnam (T.T) i mam nadzieję na nowy rozdzialik, a tu nic ;c. Mam nadzieję, że jeszcze dziś się pojawi nowa notka.
UsuńToż to już poniedziałek... :(
OdpowiedzUsuńSakura nawet nieźle się trzyma. Nie najgorzej. Myślałam, że będzie jakaś załamana, a tu proszę.
OdpowiedzUsuńAkashi w roli zwierzątka domowego i przyjaciela, któremu można się wyżalić. Jak słodko. :3 Uwielbiam koty. xd
Ren.. czy on robi to specjalnie? Po odrzuceniu Sakury przez Sasuke nagle zrobił się jakiś taki miły, przyjacielski. No i chce ją zabrać na dzień tańca. Wcześniej nawet go odrobinkę lubiłam, ale teraz.. -,- Echh. I Sasuke musiał wszystko widzieć. ;_______________________________________;
Nie spodziewałam się, że tak zareaguje. Wyjdzie gdzieś i będzie się kierował przed siebie. Często tak robię, gdy coś mnie martwi albo jestem smutna. Dobry sposób.
Zapomniałam oczywiście o Zetsu. Co on robi w Liściu? :o Czyżby jakieś kolejne niecne plany?
A to zachowanie Naruto mnie zdenerwowało. Hmpf, nieładnie tak wyganiać przyjaciółkę. xd