„Miłość
jest to jakieś nie wiadomo co, przychodzące
nie wiadomo skąd i nie wiadomo jak, i sprawiające
ból nie wiadomo dlaczego.”
Luís
de Camões
Od wczorajszej wizyty Ren’a pałętałam
się po powierzchni domu bez konkretnego celu. Otumaniona i lekko przybita
usiłowałam poradzić sobie ze stresem i niepewnością,
które stale się mnie trzymały. Od ostatniego razu, gdy wspólnie
spędzaliśmy czas, niezależący
od rodzicielskich obowiązków dzieliła nas gigantyczna przepaść.
Akashi wciąż uskarżał się na moje zachowanie. Nie mógł znieść
wiszącego w powietrzu napięcia i braku kontaktu ze mną
– momentami nazbyt długo topiłam się w drugim świecie, zapominając
o tym rzeczywistym. Mało tego, śmiertelnie się
na mnie obraził, gdy byłam zmuszona zaryglować
go w pokoju na czas pobytu na festiwalowych uroczystościach.
Mimo chęci, nie miałam wyjścia.
Ino była moją ostatnią deską ratunku. Zgodziła się
funkcjonować jako niańka przez ten wieczór, ale pod żadnym
pozorem nie wolno było jej natknąć się na gadającego ssaka w moim mieszkaniu. Rzecz jasna
napomniałam jej o obecności kotka, ale zaznaczyłam także,
iż zwierzak większą część dnia spędza poza domem.
Zatem owego nieszczęsnego
wieczora, kiedy do spotkania z Ren’em pozostało zaledwie kilka minut,
skorzystawszy z chwilowej krzątaniny Ino, zajrzałam do sypialni, by
skontrolować Akashi’ego.
Mój przyjaciel prężył
kocie cielsko na parapecie. Odchrząknęłam oficjalnie – jak do mojej obecnej formy
przystało, przez co kociak zerknął na mnie, wyrwany z transu. Błyszczące
ślepia nabrały blasku i rozwarły się
delikatnie.
Wesoło chichocząc,
okręciłam się wokół własnej osi.
- I jak?
- No, no
– mruknął. – To ta blondyna tak cię urządziła?
Reakcja godna prostackiego mężczyzny!
Z dostojną dumą spojrzałam na brzoskwiniową,
zwiewną suknię, która dosięgała
moich łydek i sprawiała, że ulatywał ze mnie gromadzony raz za razem
stres. Całokształt dopełniał oplatający mnie pod piersiami gruby, karmazynowy pas i
nieskończenie wiele srebrzących się błyskotek na moich nadgarstkach.
Akashi zeskoczył z miejscówki i ostrożnie
zbliżył się do mnie.
- Wyglądasz…
- Daruj
sobie! – przerwałam mu kąśliwie. – Wiem, że
to nie w moim stylu, ale od czasu do czasu należy
ubrać się przyzwoicie – Przypadkowo słowo w słowo
zacytowałam ówczesną wypowiedź Ino i wzburzona natychmiast ugryzłam się
w język. Spodziewałam się gromkiej fali pogardliwego śmiechu
od strony przyjaciela, ale ten tylko wpatrywał się
we mnie jak zaklęty. – Hej! – pstryknęłam
palcami.
Odchrząknął.
- Wyglądasz…
ładnie, naprawdę. Podoba mi się.
Nie mogłam oprzeć
się wrażeniu, że gdyby Akashi stał przede mną
w swojej ludzkiej odsłonie, jego policzki pokrywałby dorodny rumieniec. Wyobrażenia
samej sceny zdołały mnie uszczęśliwić. Swoją drogą dotąd nie poznałam żadnego
maleńkiego szczegółu odnośnie prawdziwego wyglądu
przyjaciela, a sam on nie chciał uchylić mi rąbka tajemnicy, mimo, że
wielokrotnie o to naciskałam.
Dygnęłam więc w ramach wdzięczności.
- Czy ty…
masz na ustach błyszczyk? – zapytał.
- Tak –
odrzekłam, bynajmniej nie trudząc się w ukryciu zniesmaczenia. – Ta wiedźma
piętro niżej mnie do tego zmusiła. Ale nie martw się.
To wciąż ja, Sakura!
W tym momencie dostrzegłam jak wzrokowa wędrówka
kociaka dobiega kresowi na moich stopach. Ach, wybuch dzikiego śmiechu
tylko utwierdził mnie we wcześniejszym przekonaniu. Tak! Do błyszczyka dałam
się namówić, ale Yamanaka nie dopięła
swego i nie odziała mnie w wymarzone buty, prosto z jej własnej kolekcji.
Zamiast tego, niewygodne obuwie zastąpiłam parą znoszonych tenisówek.
- Racja,
to zdecydowanie ty – stwierdził Akashi w przerwach między
chichotami. – Stuknięta indywidualistka. I wariatka.
-
Normalne osoby nie przyjaźnią się z bezczelnymi, gadającymi
zwierzętami – bąknęłam pod nosem.
Akashi spochmurniał. Wnet przypomniałam sobie o
jego kocim słuchu. Gdy miałam już zaczął pytlować na temat braku żalu,
bądź też poczucia winy, znienacka dobiegło nas
pohukiwanie na schodach.
- Sakura,
z kim rozmawiasz? – rozległ się krzyk Ino.
- Eee…
paplam do siebie! Czasami tak mam! – odkrzyknęłam.
Akashi uśmiechnął się do mnie i dał susa z powrotem na parapet.
- Lubisz
gadać ze sobą? – prychnął, zapatrzony w panoramę
za okienną szybą.
- Pewnie!
Konwersacje z jedyną pojętną osobą w tym domu zawsze są
przyjemne.
- Dobra!
Zaczynam się o ciebie martwić!
– Ino najwyraźniej zatrzymała się
w drodze po stopniach, bo wszelakie dźwięki kroków ucichły. – Przestań
mamrotać coś pod nosem, tylko chodź
tutaj prędko! Utrwalę ci fryzurę!
Przybrałam maskę
męczennika, gotowa na pożegnanie z Akashi’m. Nagle kocie ciałko
podskoczyło w miejscu, niczym porażone elektryzującym
promieniem.
- Co
jest? – spytałam.
- Chyba
przybył twój Romeo – rzekłszy to, nieświadomie doprowadził moje serce do silniejszych
i żwawszych łomotów. Nie miałam zielonego pojęcia,
w której chwili przykleiłam się do szyby, by go dostrzec.
Faktycznie, Ren kluczył nonszalancko przy
furtce, w tę i z powrotem, po krótkim odcinku trasy. Wyglądał
zniewalająco. Prawdopodobnie rozszyfrował z mojej mimiki
jak mocno działa na mnie z tym urokliwym nieładem wśród
burzy czarnych włosów. Od niedawna widocznie mu urosły, przez co kilka lekko kręconych
kędziorów ulokował za uchem. Ubrany był w elegancką
białą koszulę z krótkim rękawem
i dopasowane spodnie. Widok podziałał na mnie jak lek odurzający.
Zaparło mi dech w piersi i przez moment zupełnie zapomniałam o tym, że
piętro niżej czatuje na mnie Ino z lakierem utrwalającym.
Przestała się dla mnie liczyć
także obecność Akashi’ego.
Ren oparł się
ramieniem o furtkę i z melancholią
na twarzy wbił wzrok w podłogę. Albo w ogóle nie odczuwał napięcia,
albo potrafił doskonale kamuflować wzbierające się w nim emocje. W przeciwieństwie
do mnie – pałał błogością i uchodził raczej za oazę
spokoju.
- No
dalej, Sempai – powiedział ochoczo Akashi. – Pośpiesz
się, bo jeszcze ci ucieknie. Wbrew pozorem mężczyźni
nie są tak romantyczni jak w poezji Szekspira.
Przełknęłam ślinę. Kociak wyczuł promieniujący
ze mnie niepokój i odwrócił się w moją stronę. W jego oczach błyskały ciepłe, kojące
iskierki.
- Jest z
tobą gorzej niż myślałem. Weź głęboki wdech, bo w innym wypadku zejdziesz na
zawał. Nawet z tej odległości słyszę bicia twojego serca.
- Dobra –
Wykonałam kocie zalecenia, odświeżając płuca. – Życz mi powodzenia.
- Uwierz
mi, gdybym mógł, zacząłbym trzymać kciuki, ale niestety… - Z pożałowaniem
uniósł przed siebie łapę. Choć zdołał rozbawić
mnie tym gestem, w tym momencie obiecałam sobie, że
bez względu na wszystko wesprę Akashi’ego i pomogę
mu odzyskać jego ludzką postać. Miał naście lat, a we wnętrzu
zamkniętą niebotyczną ilość brawury i wytrwałości.
Ilekroć zachodziłam w głowę nad moim podejściem
do takiej sytuacji, zawsze docierało do mnie, że
byłabym zbyt przygnębiona, by w jakiś
sposób sobie poradzić. Osamotniona, niedoświadczona
nastolatka uwięziona w kocim ciele przez czysty przypadek. Na
samą myśl dostałam gęsiej
skórki. Nawet przy dobowych nadzorach najbliższych
wciąż miałabym skłonności
do depresji. – Dlaczego mi się
tak przyglądasz? Śpiesz się, do licha, Romeo nie będzie
długo czekał!
- Mogę
ci jeszcze raz podziękować? – Odsłoniłam szereg zębów
w pogodnym uśmiechu.
- Rany,
za co tym razem? – westchnął.
- Należy
ci się.
- Serio?
– Coś podszeptywało mi, że Akashi dobrze o tym wiedział, ale ku chwale
przyzwoitemu zachowaniu, nie planował nakłaniać
mnie do okazywania wdzięczności. Oczywiście wiedziałam, że
jedno, proste słowo nie wynagrodzi mu starań,
główkowania i bycia przy mnie niezależnie od przeciwności
zastępujących naszą drogę. Mimo to wyszeptałam:
- Serio,
zasługujesz na to i o wiele więcej. Dziękuję ci.
Przyjrzał mi się,
unosząc podejrzliwie jedną brew. Przynajmniej tak odebrałam ten koci
grymas.
- Chyba
ekscytacja randką źle się na tobie odbija. Jesteś
stanowczo za miła, Sempai. Lepiej już idź.
I to był Akashi, którego dobrze znałam.
Wysunęłam butnie podbródek, uznając,
że w tym przypadku najtrafniejszą ripostą będzie jej brak. Gdy zbiegałam na dół po stopniach
nie dostrzegłam Ino. Dopiero wstępując do sieni kątem
oka zauważyłam jak kołysze się
z Satoshi’m w ramionach i zwraca się do niego przyciszonym, szeptanym głosem.
Przynajmniej uniknę konfrontacji z lakierem.
- Już
wychodzę Ino! Postaram się szybko wrócić!
Domyślałam się, że z salonu dobiegną
mnie ożywione szmery ruchów przyjaciółki. Kiedy usłyszałam pierwsze z nich,
czym prędzej otworzyłam drzwi na oścież i zatrzasnęłam je za sobą,
tak żeby Yamanace nie przyszło do głowy za mną
podążać.
Ren przestał wpatrywać
się w pustkę na deptaku i równo z dźwiękiem
uniósł wzrok. Nasze spojrzenia się na siebie natknęły.
Im mniejszy dystans nas dzielił, tym bardziej zauroczona byłam bijącą
od niego aurą, która momentalnie mnie zdeprymowała. Bez grama
przebojowości ruszyłam wprzód. Prawdopodobnie obserwowano
mnie teraz z każdego zakamarka mojego domu. U góry czatował
Akashi, zaś pieczę nad pierwszym piętrem
przejęła Ino. W moich wyobrażeniach odchylała teraz firanę,
a z Satoshi’m na rękach wygląda jak kiepska kopia pani Kagekee. Te aspekty
sprawiły, że czułam się zupełnie wyzuta z filmowego rycerstwa. Stąpałam
powoli i niepewnie.
Ren wyprostował się
jak świeca, uraczając mnie swoim urokliwym uśmiechem,
który także załapywał się
na listę atrybutów, doprowadzających mnie do dogłębnego
zafascynowania. Spróbowałam odwzajemnić gest, ale efekt końcowy
był niczym w porównaniu do wymalowanej na jego twarzy charyzmy. Dopiero po
chwili cała seria z listy dogłębnego zafascynowania nagle zniknęła.
Na pięknej, rzeźbionej twarzyczce zagościło
zdziwienie.
- Hej –
rzucił.
- Cześć
– Dotarłam do furtki i wystąpiłam poza granicę
mojego domu. Starałam się ignorować niespodziewaną
zmianę mimiki, ale kiepsko mi to szło, zwłaszcza, że
nic w fakturze jego twarzy nie sygnalizowało powrotu do normalności.
Chłopak wreszcie otrząsnął
się z transu i nieustannie taksując mnie wzrokiem, wyszeptał:
- Wyglądasz
pięknie, Chibi.
Nie, nie, nie, nie, nie! Zbyt raptownie i mocno
obie moje dłonie klapnęły na policzki, chcąc
ukryć nabierające na intensywności
czerwone zabarwienia. Ren zaniósł się bajecznym śmiechem. Wróciły dawne odczucia. Raz jeszcze
zrozumiałam, że przede mną nie stała osoba, która porzuciła mnie i
stanowczo odmówiła udzielania się w roli ojca. Przede mną
stał mój przyjaciel. Współwłaściciel pluszaka Momo, który co wieczór rozsiadał
się na kanapie, zapatrzony w ekran telewizora, z miską popcornu
na kolanach i kartkami notatnika rozsianymi na stole.
- Dziękuję
– wybełkotałam. – Ty również wyglądasz… inaczej.
- To
komplement, czy delikatnie chcesz mi uzmysłowić,
że źle dobrałem części
stroju?
-
Komplement! Być może źle dobrałeś części stroju, ale nie mnie to oceniać.
Zupełnie nie rozumiem mody oraz zasad jakie tam panują,
która notabene szybko się zmieniają.
- Wiem –
oznajmiwszy to, wyprostował ramię, oparł dłoń na betonowej części
bramy i zaczął przyglądać się mi od góry do dołu. Jego skóra połyskiwała w świetle,
które spowijało go z wnętrza otaczających
nas domostw. Było już ciemno, prawdopodobnie panował też
straszny ziąb, ale obecność
Ren’a była niczym ciepły bawełniany kocyk, który znikąd
zmaterializował się przede mną i opatulił ciało. Odwołałam się
do wspomnień – chwila przywiodła mi na myśl
moment, w którym szelmowsko oznajmił mi, iż chce znaleźć się ze mną na szczycie kamiennego wzgórza, gdzie wykute są
twarze dotychczasowych Kage. Wtedy byłam rozczarowana jego pomysłem, dzisiaj
jestem przeszczęśliwa. Zranił mnie, zbrukał i zostawił, ale na
ten czas jest moim Ren’em. Nie mogę tego bestialsko zlekceważyć,
tym bardziej, że chce mi przekazać
coś dzisiejszego wieczoru.
Coś nad czym główkowałam całą
noc, wymyślając równocześnie swojego „cosia”, którego mu wyznam.
- Hej,
Chibi! – Chłopak z rozbawieniem pomachał mi otwartą
dłonią przed nosem. – Mamy kontakt? Wydajesz się
jakaś nieobecna…
Byłam rozdarta! Sakura Haruno składała się
z dwóch kawałków. Buntowniczej, żywej i feministycznej kobiety, oraz delikatnej,
radującej się z najprostszej rzeczy dziewczynki. Z pozoru
walka jaźni powinna być przesądzona, a jednak największym
mankamentem bitwy była jedyna cecha, które posiadały obie przedstawicielki.
Upartość.
Brutalna Sakura plądrowała
wnętrze mego umysłu, wybierając te najokrutniejsze wspomnienia.
W mentalnym świecie
przed oczyma stanął mi obraz Ren’a, który niezrażony
moim płaczem i wyciskanymi łzami opuszcza szpitalną
salę, w prymitywny sposób lekceważąc moje wołania.
Delikatna wersja znajdywała w zakamarkach strzępy
wspomnień, który oblewały mnie wszechogarniającym
ciepłem.
Teraz widziałam wesołego, pomysłowego Ren’a, który
wymalowywał na wyrzeźbionej podobiźnie
Minato Namikaze swoje najskrytsze pragnienie.
Ren, tak jak ja, miał dwa oblicza. Jednego
kochałam, drugiego nienawidziłam. Mimo wszystko wciąż
nie rozumiałam dlaczego ta okrutna wersja jego samego wylazła na wierzch,
dlaczego wbiła się boleśnie między naszą dwójkę i spartaczyła wyobrażaną
przyszłość.
- To jest
już gruba przesada – Wzdrygnęłam się, gdy coś delikatnie musnęło
mój nos, po czym zwiększyło kilkakrotnie zajmowaną
powierzchnię, lokując się na moim czole. – Nie masz gorączki.
Ale… - Ren wciąż się uśmiechał, jednak na twarzy dojrzałam się
paru ledwo widocznych zmarszczek zatroskania. Stałam nieruchomo, czując
jak zsuwa dłoń niżej i zatrzymuje się
na moim rozżarzonym policzku. – Nieźle.
Do ugaszenia tego pożaru przydałby się
profesjonalny sprzęt.
- Hej! – Odtrąciłam
jego dłoń. – Po prostu jestem odrobinę rozkojarzona… i… i jest mi strasznie ciepło!
- Temperatura
omal nie sięga zera – zauważył.
Jego wzrok nagle powędrował w dół. Myślałam,
że deptak znów przyciągnął go czymś interesującym, ale on chichocząc,
wskazał na moje tenisówki. – To jak mniemam wynik twojego rozkojarzenia?
- Nie, to
akurat ubrałam celowo. Nie będę nosić butów na obcasie – Ostatnie zdanie mogłam określić
mianem mantry do Ino.
Chłopak odstąpił
krok w tył i wystawił zachęcająco dłoń.
- Mogę
prosić?
Z początku nie wiedziałam w jaki sposób oczekuje, abym
ją ujęła. W końcu, zmieszana i poczerwieniała splotłam razem
nasze palce, a ręce zamknęłam w mocnym uścisku,
wyrażającym całą moją tęsknotę za dawnym Ren’em.
Kanoe zdziwił się
bezpośrednim gestem. Kilka sekund stał nieruchomo, wyraźne
zamyślony, po czym ścisnął moją rękę z równie potężną siłą.
Odniosłam infantylne wrażenie, iż w dwójkę pławimy się w tym prostym, niewinnym dotyku.
- Dzisiaj
chcę cię mieć całą dla siebie – powiedział.
***
Wyglądał jak mężczyzna drugiej kategorii – bez krzty romantyzmu,
bądź pomysłowości. Prowizoryczny, stąpający
najkrótszą, utartą ścieżką. Gdyby chociaż
zadbał o tą symboliczną różę i wręczył ją dziewczynie, byłbym w stanie zaakceptować
jego strategię odzyskania utraconej miłości,
ale to co wyprawiał ten człowiek było dla mnie nie do pojęcia.
Sposób „bajerowania” miał doprawdy fatalny. To nie była obraza z mojej strony,
lecz zwyczajna konstatacja.
Poza tym na uroczystości
tej klasy idzie się z kobietą pod ramię. Gdy oboje pochwycili nawzajem swoje dłonie,
zwinąłem w pięść trzymany do tej pory kawałek zasłony, przez co
niewielka jej część opadła z karnisza.
Rozsadzało mnie na samą
myśl o „męskich sztuczkach”, które zaplanował na Dzień
Tańca. Wystarczyło, że na moment przymknąłem
powieki, a nuż w podświadomości zjawiał się
Ren, który sprytną taktyką dosięga jedwabistych włosów Sakury i upaja się
ich dotykiem. Wiedziałem, że obserwując jak odchodzą
przysłużę się do – jak to pięknie
ujął mój brat – masochistycznych przejawów, ale ich widok był niczym
zakazany owoc – kusił. Swoją drogą to właśnie Itachi był temu winien. Najchętniej
zabrałbym się do podróży w czasie i cofnął
go do momentu, w którym brat dowiedział się od paplającej Ino, że Sakura i Ren wybierają
się wspólnie na festiwal. Nie dopuściłbym do ich spotkania i oszczędziłbym
sobie wiele nieprzyjemności.
No bo co ja robię?
Wyglądam zza okna pożartego
przez mrok pokoju. Odczuwałem wyraźny wstręt do samego siebie. Jak Uchiha może
zachowywać się w taki sposób? To niedopuszczalne posunięcie,
gwarantujące falę zażenowania. Przeczesałem włosy i wbiłem wzrok we
własną dygoczącą dłoń, która ulokowana na parapecie zaciskała się
w pięść. Panoszące się we mnie emocje były niczym śmiercionośna
zaraza – pożerały mnie od środka
i napiętnowały moje serce niepokojem. Najciężej
było mi chyba przywyknąć do tego tajemniczego odczucia w klatce
piersiowej, które aktywowało się za każdym razem, gdy pomyślałem
o tej dwójce.
Westchnąwszy, przytknąłem
czoło do lodowatej szyby. Przymknąłem powieki i spróbowałem mentalnie wyrzucić
z umysłu nacierające na mnie obrazy Ren’a i Sakury, wyimaginować
sobie coś innego. Coś co obróci wniwecz wrzące
we mnie uczucia. Kekkei Genkai klanu Uchiha pozwalało mi przeszywać
wzrokiem najniebezpieczniejszych Ninja, kopiować
i przewidywać ich czyny, sprawiać, że krew w ich żyłach
zmrozi się przy pierwszym kontakcie wzrokowym. Potrafiłem
to wszystko. Dlaczego przekazywane genetycznie umiejętności
nie zawierały jakiegoś dodatkowego bonusu oznaczonego etykietą:
„Na wszelkie, nieoczekiwane wypadki”? Dlaczego za jego pomocą
nie mogłem pozbyć się czegoś tak… prostego? Uczuć.
Zwykłych, bezwartościowych uczuć,
wspomnień przypominających klatki filmu. Nawet teraz olbrzymie,
zielone oczy gościły w moich wyobrażeniach,
nacierając następną serią drażliwych ucisków.
Psiakrew!
Podminowanie sprawiło, że
z początku nie zwróciłem uwagi na roznoszące
się z zewnątrz przytłumione łoskoty. Gdy zapanowała kolejna
chwila grobowego milczenia, dziwny dźwięk się powtórzył. Zmarszczyłem nos i wyjrzałem przez
okno. Po Ren’ie i Sakurze nie było już śladu, obie ich sylwetki rozpłynęły
się w zbieraninie migoczących świateł i zainteresowanych festiwalem mieszkańców.
Fragment dzielny Awayaki w zasięgu mojego wzroku był bez żywego
ducha.
Lustrowałem otoczenie w napięciu.
Nagle wszystko umilkło, a ja zacząłem obarczać winą mój stan psychiczny – być
może efektem ubocznym są jakieś iluzje i wymyślone
przez podświadomość odgłosy, ale wtedy, raptownie, zamiast widoku
bezludnej ścieżki ujrzałem ucieszoną,
kocią mordę i gigantyczne ślepia,
w których czaił się triumf i duma zwycięzcy.
- Mam cię!
– usłyszałem stłumiony okrzyk. Kocur znikąd zmaterializował się
na okiennej ramie z zewnętrz, a moja mina wyraźne
go rozbawiła. Owszem, ten nieoczekiwany wyskok zdołał mnie przestraszyć,
ale bardziej niż lęk, odczuwałem obecnie wściekłość.
Moje oczy powróciły do normalnej formy. Ostrzegłem intruza zachrypniętym
charchotem, który wydostał się z moich nozdrzy.
- Co ty
tu robisz, u diaska?
- To
chyba ja powinienem cię o to zapytać!
– odkrzyknął. Wiedziałem jak łapami sygnalizował mi, abym
uchylił okno, ale nie miałem zamiaru tego uczynić.
– Bawisz się w detektywa?! A może
to twoja nowa misja? Jesteś w końcu w oddziale ANBU, gburze!
-
Spieprzaj stąd! – Gniewnie odstąpiłem
od okna z zamiarem udania się do salonu. Akashi brutalnie tłukł łapą
o szybę.
- Hej!
- Czego?
– Zatrzymałem się w półkroku.
- Będę
się darł i ryczał, a lada moment cała dzielnica dowie się
o obecności gadającego kota. To naturalnie sprzyja rozwijaniu się
ilości pretensji od Hokage i zamętu jaki wprowadzisz dookoła! – wyrecytował, ani
na moment nie tracąc zapału. – Wpuść
mnie. Mamy do porozmawiania.
- My? –
prychnąłem. – My nie mamy tematu do rozmowy. Idź
już i nie zawracaj mi głowy.
Akashi mówił dalej, ale dzieląca
nas szyba sprawiała, że dochodziły do mnie wyłącznie
niewyraźne mamroty.
Wiedziałem, że
będę tego żałował, ale nogi poniosły mnie na powrót do
okna. Nim się spostrzegłem, rama była uchylona, a wzburzony
kocur wstąpił do środka, śmigając obok moich stóp i zatrzymując
się przy drzwiach wyjściowych z sypialni. Zastanawiałem się
dlaczego funkcjonuje tak swobodnie w moich progach, nigdy dotąd
ich nie przekraczając, ale wtem przypomniałem sobie nauki z dzieciństwa;
koty widzą w ciemnościach. Po prawdzie, lekko zbiły mnie z pantałyku
błyszczące zwierzęce tęczówki. Akashi mógł konkurować
z drapieżnym tygrysem.
- Aleś
ty głupi! – żachnął się. Najwidoczniej to czatowanie przy drzwiach
miało uniemożliwić mi „ewakuację”.
Całe moje szydzące podejście do jego planu zamknąłem
w jednym prychnięciu.
- Czego
tu chcesz?
Kocur zastanowił się
przez chwilę.
- Właściwie
to nic. Miałem ochotę wymknąć się z pokoju. Sempai mi zabroniła, ale nie mogłem
znieść bezczynności. Gdyby nie ta głupia blondynka, mógłbym bez
przeszkód poruszać się po mieszkaniu. No powiedz mi! Czy ja nie nadaję
się na niańkę? Byłbym idealny!
Wiedziałem,
że
będę tego żałował.
No tak, wiedziałem, ale nie sądziłem, że nastąpi to zaledwie po kilku sekundach.
- W takim
razie wyjdź. Nie mam czasu na użeranie
się z tobą – poleciłem.
Akashi naprężył grzbiet, podkreślając
tym samym swoją pozycję obronną.
- Nie tak
szybko, gburze! Bo widzisz… chciałem potajemnie zobaczyć
na własne oczy na czym polega Dzień Tańca, ale wtedy zobaczyłem ciebie. Zobaczyłem jak
przyglądasz się Sempai i temu gościowi.
Wiesz jaki jestem… Nie znam się na uczuciach, i tak dalej, ale jeżeli
nie podoba ci się, że Sempai się z nim widuje i ze złości
musisz… - Tu zamilkł i przyjrzał się nieporadnie zwisającej
na karniszu firanie. - …demolować cały dom, hę,
to może przydałoby się rozegrać to inaczej.
- Jeśli
to jest temat, o którym chciałeś porozmawiać, to tym bardziej uważam,
że powinieneś już iść – Dosięgnąwszy klamki, mocnym szarpnięciem
odchyliłem drzwi.
- Hej,
no! Co ty robisz? Ja jeszcze nie skończyłem! – Akashi dramatycznym gestem opatulił
moją łydkę i przyczepił się
w natrętny sposób. Szarpałem lewą kończyną, ale bezskutecznie. Kocur miał więcej
siły, niż podejrzewałem. – Albo mi wyjaśnisz co się dzieje, albo będę
cię nękać do końca twoich dni! Ty masz w ogóle pojęcie
w jakim stanie jest Sempai? Naprawdę sądziłem, że po prostu jesteś
gburowaty i przyjaźń z nią się dla ciebie nie liczyła, ale potem jeszcze raz
przeanalizowałem całą waszą wspólną eskapadę na wyspie i doszedłem do wnioski, że
ty, nawet grając gbura i podłego łamacza serca, w rzeczywistości
nim nie jesteś. W końcu pocałowałeś
Sempai, a wierz mi na słowo, dosyć długo się wam przyglądałem w jaskini, zanim postanowiłem ujawnić
swoją obecność. Teraz wiem jedno!
- Ja też;
za dużo gadasz, kreaturo! – Odwołałem się
do nieco drastyczniejszych metod i w miarę ostrożnie ułożyłem nogę tak, aby kocie ciało grzmotnęło
o ścianę. Akashi skrzywił się
z bólu, ale nie poluzował uścisku. Zatrzasnąłem
drzwi do sypialni i w dzikim obłędzie szarpaniny, oboje wgramoliliśmy
się na korytarz.
- Ja
próbuję tylko wam pomóc! Nie wiem co strzeliło ci do głowy, ale wiem, że
zakochałeś się w Sempai!
Zastygłem. Nie od razu. Pierwsze kilka sekund po
usłyszeniu niewiarygodnej wiadomości wierzgałem kończyną
i walczyłem z kocią potęgą. Dopiero po ów odcinku czasu wylane z ust kota
słowa zaczęły uprzykrzać
aktywność mojego umysłu, przeistaczając
się w donośne echa.
Wpierw zacząłem rozmasowywać
swoje skronie, później wczepiłem palce we włosy, a na końcu
Akashi dostrzegł moje dziwne zachowanie i skapitulował, odskakując
w wolną przestrzeń.
- Nie
zakochałem się w niej – Moje słowa były zachrypnięte,
bez emocji.
Kocur nie wydawał się
być przekonany. Runąłem plecami na ścianę,
znosząc ciężar jego przenikliwego spojrzenia. Im dłużej
to trwało, tym bardziej przerażały mnie iskrzące
ślepia. Macałem ścianę dłonią, usiłując wybadać położenie włącznika światła.
- Jesteś
sam? – padło pytanie.
- Tak.
- Gdzie
twój brat?
- Na
festiwalu – odetchnąłem. Akashi wygodnie zasiadł na podłodze, nie
przerywając kontaktu wzrokowego.
- A więc
nawet twój brat znalazł sobie partnerkę na uroczystość?
Z tego co wiem był niegdyś zdrajcą wioski. A tu proszę!
Widocznie nie jest tak gburowaty jak ty. On na pewno nie pozwala swojej
dziewczynie spotykać się z innymi mężczyznami, a sam nie obserwuje tego z okna.
- Skończ
już.
- Chcę
ci tylko powiedzieć, że…
Na oślep podążyłem przed siebie. W końcu
korytarza ulokowane było maleńkie okno. Z przyzwyczajenia wiedziałem, że
gdzieś nieopodal znajduje się zejście na pierwsze piętro.
Za mną rozbrzmiewały szelesty zwierzęcych kroków.
Po chwili dojrzałem się
zarysu schodów, a także włącznika światła. Wcisnąłem
go bez zastanowienia, a górna część posesji oblała się
oślepiającym blaskiem.
- Kim właściwie
jest ten Ren? – zapytał mój cień.
Wstąpiłem do salonu. Gdzieniegdzie plątały
się rzeczy mojego brata. Garnitury, koszule i krawaty – miał masę
wątpliwości związanych w przyzwoitym strojem, a także
swoją partnerką, która mu nie odpowiadała.
- No więc?
– niecierpliwił się Akashi. – Wydawało mi się,
że stosunki jego i Sempai są dość… skomplikowane. Podczas powrotu statkiem nie
odzywali się do siebie zbyt wiele. Poza tym pamiętam
jak zachowywał się w lochach, gdy przyszliśmy
mu na ratunek. Nie okazywał za grosz wdzięczności, a ona była taka szczęśliwa,
że wreszcie go odnaleźliśmy. Podziwiam ją.
Była traktowała przez tego gościa jak bezużyteczny
przedmiot, a ją uszczęśliwiało najmniejsze zainteresowanie z jego
strony. Nie uważasz, że to dziwnie? I teraz? Co to miało być?
Widziałem jak się do niej szczerzył. Nie mówiąc
już o Sempai… Wyglądała na zaskoczoną,
ale i wesołą. Ja takiego typa ostro bym potraktował.
Uśmiechnąłem się.
- Nie
mówiła ci?
- Czego?
- Kto
jest ojcem jej syna?
- Nie.
Stwierdziła, że skoro ja nie chcę
wyjawić jej nic o swojej przeszłości, to i ona będzie
trzymała gębę na kłódkę w tej sprawie. To… Ej! – olśniło
go. – Nie mów mi, że to ten…
Skinąłem głową. Choć intrygowała mnie jego reakcja, wolałem zostać
w swojej pozycji i nie spoglądać na niego. Czułem się
niezręcznie. Akashi nakrył mnie na zagrywce godnej pożałowania,
mało tego, dał mi wyraźne do zrozumienia, że
moje czyny są żałosne i nie przynoszą żadnych
rezultatów.
Ja tylko chciałem z nią
zatańczyć.
Naprawdę.
Nie potrafię tańczyć i nigdy się do tego nie paliłem, a jednak… wspólnie z nią…
Byłem pewien, że nawet okazując
jej bezpośrednią niechęć, Sakura i tak chichotałaby wesoło i zachęcała
do odważniejszych tanecznych popisów.
- A-ale
jak to…? - Za moimi plecami odbywa się kocia batalia przeciwko oszołomieniu. – Przecież
on w ogóle nie wykazuje zainteresowania i… i… nawet nie opiekował się
tym maluchem na statku! Żarty sobie ze mnie robisz?
- Z tego
nie da się żartować. To skomplikowana historia. Sam do końca
jej nie poznałem.
- I to cię
zatrzymuje?
- Co?
- To, że
ma z nim dziecko. Jasny gwint! – usłyszałem szelest. Kątem
oka zerknąłem na zwierzę,
zauważając jak klepie się
łapami po pysku. – To nie do pomyślenia. Potrzebuję
chwili, żeby się otrząsnąć.
W tym momencie na ganku rozległy się
czyjeś kroki i niezadowolone burczenia. Natychmiast rozpoznałem w tym
ironiczny wydźwięk charakteryzujący
mojego brata. Chwilę później przy drzwiach wejściowych
rozjarzyło się światło, Itachi wetknął
klucz do zamka i przekręcił. Stałem nieruchomo, obserwując
jak przekracza próg.
Mój widok nie zrobił na nim wrażenia.
Mężczyzna sklął pod nosem jakąś
osobniczkę -
dosłyszałem tylko fragment plątaniny nieprzyzwoitych słów o przeklętej
kobiecie – po czym nietaktownie pozbył się butów, nawet nie kwapiąc
się do pochylenia. Dopiero obecność Akashi’ego podziałała na niego ożywczo.
Stanął dęba. Wyglądał przekomicznie w pomiętoszonej
koszuli i garści kwiatów w dłoni. Nawet z doniedawna
perfekcyjnie ułożonego końskiego ogona odstawało parę
pasm.
-
Impreza? – zażartował. –
Aż tak ci się nudziło beze mnie?
- Już
wróciłeś?
- Tak. Od
początku mówiłem ci, że randka z tą
kobietą nie była dobrym pomysłem, ale ty się
uparłeś, i co? To prawdopodobnie najodważniejsza
mieszkanka Konohy! Nawet gdy użyłem swojego zabójczego spojrzenia, ona się
nie zniechęciła! – Wzburzony wymachiwał ramionami. Z
bukietu strąciło się kilka pojedynczych płatków. – Była nachalna, a
gdybym nie wymyślił jakieś dobrej wymówki, jestem pewien, że
byłaby zdolna do gwałtu! Ostatni raz cię słucham, braciszku.
Kocur, który do tej pory trajkotał gdzieś
ze mną, wyskoczył przed moje oblicze, piorunując
wzrokiem. Itachi rzucił mi pytające spojrzenie, ale w odpowiedzi wzruszyłem
ramionami.
- Zmusiłeś
swojego brata do randki, a sam odstawiasz coś
takiego?!
- Ta
panienka sama go zaprosiła.
- Ostatni
raz sam wybieram się na zakupy – poskarżył
się Itachi i odwiesił marynarkę. – Ta kobieta nie przypadła mi do gustu, ale
zasługuje na odrobinę szacunku za odwagę.
Dobierała się do mordercy – zaśmiał
się cierpko i spojrzał na zbiorowisko kwiatów. – Mamy może
jakiś wolny wazon? Nie chcę, żeby zwiędły.
Tak jest! Akurat Itachi’ego nie podejrzewałbym o
wyratowanie z opresji, a jednak! Pośpiesznie pognałem do kuchni w poszukiwaniu
naczynia. Akashi puścił się ze mną.
- Ja
jeszcze nie skończyłem!
Mój brat zatrzymał go w korytarzu.
- O co
właściwie chodzi? Sasuke coś odstawia?
- Eee…
tak! Puszcza dziewczynę, w której się
zakochał na festiwal z innym mężczyzną, a potem przygląda
się jak odchodzą! Chyba coś tu nie gra, prawda?
Głupi, zapchlony futrzak. Plądrowałem
półki nasłuchując jednym uchem konwersacji między
tą dwójką. Myślałem, że Akashi wykaże
się odrobiną zrozumienia i zachowa naszą
rozmowę w tajemnicy. Spodziewałem się za wiele dobrego jak na jeden wieczór.
Mogłem tylko wyobrazić
sobie jak mina Itachi’ego poważnieje.
- Przyglądał
się? Chodzi ci o… Sakurę i Ren’a?
-
Dokładnie. Bez urazy, ale z twoim bratem ewidentnie coś jest
nie tak.
- Jest
masochistą – rzucił posępnie.
– Nic nowego.
Kocur zjawił się
u progu kuchni.
- Idź
do niej.
- Och, to
dobry pomysł – poparł go Itachi. – Idź i natychmiast cofnij wszystkie swoje poprzednie
słowa. Potraktowałeś ją naprawdę okrutnie. Sakura to delikatna dziewczyna.
- To
prawda. Jest delikatna, ale najgorsze jest to, że
uparcie stara się tego nie okazywać,
tłumiąc emocje w sobie.
- Sasuke,
może zapytaj się jej wprost co czuje do Ren’a. Żebyś
miał jasność. Działasz naprawdę
nie w swoim stylu. Najpierw znajdź potwierdzenie swoich wątpliwości,
a potem kapituluj. Walcz, póki możesz.
W końcu odszukałem upragniony przedmiot. Sięgnąłem
po wazon i postawiłem go na stole. Itachi patrzył na mnie jak na wariata, ale
podał mi te przeklęte kwiatki. Napełniłem naczynie wodą,
zanurzając tam łaknące wilgoci łodygi.
Jeszcze nigdy w życiu
nie czułem się tak nieswojo jak teraz. Kompletnie nie
wiedziałem w jaki sposób mam działać. Samoistnie ignorowałem terkotania bliskich,
ale byłem świadom jak bezsensowne jest to co robię.
Ośmieliłem się na nich spojrzeć.
- Możecie
nie ingerować w moje życie? To naprawdę
irytujące i dziecinne. Jestem dorosłym człowiekiem.
- Chcę
ci tylko pomóc, Sasuke – powiedział Itachi. – Ja nie miałem szczęścia
do kobiet, ale ty masz. Sakura cię lubi, ty ją również. Dlaczego twoje lęki
miałby wszystko zrujnować? Zachowaj się
jak Uchiha i stań z nią oko w oko, dociekając
prawdy. To cię uratuje. Prawda. Wtedy nie będziesz
do końca swoich dni żyć w niepewności…
- I nie będziesz
jak starka wyglądać zza okna, podglądając
Sakurę i Ren’a – dorzucił Akashi. Itachi zerknął
na niego z powątpieniem, ale ostatecznie przyznał mu rację
krótkim potaknięciem.
- Dzięki,
kocie. Widzę, że ty też zauważyłeś swoje.
- Oczywiście.
Spędziłem z nimi wiele czasu na wyspie. Gbur pocałował Sempai i wiem, że
nie zrobił tego bez żadnych głębszych uczuć.
Oczy Itachi’ego rozwarły się
delikatnie.
- Skąd
ty wiesz, że oni… się całowali?
Akashi precyzyjnie powtórzył ówczesną
reakcją mojego brata.
- A ty…
Ty niby skąd o tym wiesz?
No świetnie.
- Jak to
skąd? Przypadkowo natrafiłem jak całowali się
w kajucie, podczas powrotu do Wioski Liścia.
- Przecież
oni całowali się w jaskini! Gdy byli jeszcze na wyspie!
Zapanowała niezręczna
i napięta cisza. Itachi i Akashi spojrzeli po sobie, a następnie
to mnie obrali jako swój kolejny cel. Ich dociekliwe spojrzenia natychmiast się
we mnie wlepiły, dobitnie przytłaczając.
- Dwa
razy? – Usta mojego brata pozostały rozdziawione.
Zrobiłbym to nawet tysiąc,
gdybym mógł.
***
Dzień Tańca był świętem ustanowionym przez szóstego Hokage na cześć
jego żony. Odbywał się dwa razy do roku, w rocznice niezapomnianych
dla małżeństwa dni. Dzisiejsza data odwoływała się
do chwili, w której Naruto zakochał się w Hinacie. Do wydarzenia doszło na głównej
uliczce Konohy, tuż pod siedzibą
władcy, dlatego właśnie w ów chwili miejsce po brzegi wypełnione
było mieszkańcami Liścia. Uroczystość
była magiczna pod wieloma względami. Po pierwsze: Naruto osobiście
zabronił stroić ulic, tworzyć
transparentów, bądź innych ubarwiających
przestrzeń atrybutów. Całość
polegała wyłącznie na włączeniu rytmicznej muzyki i zachęcaniu
ludzi do uczestniczenia. Wszystko trwało od jedenastej rano do późnego
wieczora. Po drugie: Yorokobi no jihatsu
– spontaniczny dzień radości, nakazywał, aby wszystko działo się
pod wpływem impulsu, bez żadnego przygotowania. Oczywiście
niektórzy korzystali z rojowiska ludzi, sprzedając
im własne wypieki, lub potrawy. Nie od dzisiaj wiadomo, że
wszelakie przekąski i poczęstunki przyciągają
niczym magnes.
Uliczka prezentowała się
zwyczajowo. Pogrążona w łunach światła
kilku latarni i opatulona przez dźwięki muzyki. To, co sprawiało, że
wokół unosiła się magia, było tłumem wesołych ludzi. W powietrzu
rozbrzmiewały okrzyki, aplauzy, śmiechy i chichoty. Po obu stronach ulicy rozciągał
się szereg straganów z pysznościami. Chciałam od razu obrać
na nie kurs, jednak Ren kategorycznie mi zabronił, tłumacząc,
że z pełnym żołądkiem nie doznam stuprocentowej przyjemności
w tańcu.
Niech mu będzie. Po dzisiejszym wyjściu
mogłam spodziewać się wszystkiego. Postanowiłam nie przewidywać żadnych
względnie normalnych scenariuszy, tylko pozwalać
Ren’owi działać i zaskakiwać
mnie z każdym kolejnym słowem. Chłopak od razu powlókł
mnie w otchłań wirujących mieszkańców.
W tle akompaniowała nam jakaś energiczna piosenka, w której rytm prędko
się wczułam. Kanoe zawsze był blisko. Nie odstępował
mnie na krok i poruszał się nieopodal. Raz puszczał moją
lewą dłoń, raz prawą, raz trzymał je obie, ale nigdy nie pozostawiał
mnie bez swojego ciepłego dotyku. Odpowiadało mi to. Nie powinnam zachowywać
się względem niego tak potulnie i odtrącać
od siebie bolesne wspomnienia, których był sprawcą,
lecz równie dobrze nie mogłam przepuścić jego cudownej metamorfozy. Może
teraz wszystko się ułoży? Może… może te wszystkie przygody z Sasuke i jego końcowa
diametralna zmiana miały mi uzmysłowić, że tak naprawdę
jestem przeznaczona Ren’owi? Może Kanoe potrzebował sporo czasu na
zaakceptowanie swojej nowej roli, na oswojenie się
z myślą, że teraz do końca
życia jest za kogoś odpowiedzialny i musi ochraniać
go całym sobą?
Uśmiechnęłam się, skupiając na tańcu.
Trwało to może
godzinę, dwie. Tak czy owak byłam przepocona i rozpalona z emocji. Od Ren’a
biła pozytywna aura. Chłopak nieustannie zachwycał mnie kolejnymi tanecznymi
krokami. Po jego twarzyczce spływały kropelki potu, które ani trochę
nie przygasały olśniewającego uśmiechu.
W pewnej chwili Ren nachylił się
nad moim uchem.
- Zmęczona?
- Trochę
– wysapałam.
Roześmiał się, wziął mnie za rękę i spróbował wyciągnąć
nas z tłumu. Zanim jednak do tego doszło, energiczna muzyka umilkła. Ludzie
zastygli, wyrażając swoją niechęć w jednolitym, spójnym jęku.
Oboje przystanęliśmy, szukając źródła chaosu. Jakaś
kobieta wlazła na barki swojego partnera i machając
prowokująco rękoma, zaczęła głośno protestować.
Pojedyncze jednostki przyłączyły
się do buntu, zaś znaczna większość stała nieruchomo, oczekując
na groszowe wyjaśnienia.
W końcu do naszych uszu zaczął
dobiegać pewien dźwięk. Z początku cichy, niedosłyszalny. Dopiero po czasie
rozpoznałam piękną, nastrojową melodię, graną na pianinie.
Otaczający nas mieszkańcy
w okresie początkowym nie mieli bladego pojęcia
jak się zachować. W końcu któryś mężczyzna dygnął delikatnie przed swoją
kobietą, zapraszając do tańca. Z czasem coraz więcej
osób papugowało owe poczynania.
Sądziłam, że Ren ponowi wędrówkę
do jednego ze straganów, ale on stanął naprzeciwko mnie i wystawił dłoń.
- To może
ostatni taniec? Spokojniejszy, na rozluźnienie?
Miałam poważne zastrzeżenia do określenia
„na rozluźnienie”, ale jedna z moich jaźni
przejęła kontrolę nad ciałem i zgodziła się.
Ren natychmiast przyciągnął mnie do siebie, umiejscawiając
odpowiednio dłonie; jedną na mojej tali, drugą
zaś elegancko ujął mi rękę i uniósł na wysokości
barków. Chwilę później oboje kołysaliśmy
się w rytm muzyki. Domyślałam się, że taniec nie będzie
należał do harmonijnych. Ren był wyciszony i jak najbardziej spokojny.
Niestety ja miałam gigantyczny problem z osiągnięciem
opanowania. Serce waliło mi w piersi, dodatkowo byłam zmuszona do kontaktu
wzrokowego z hipnotyzującym kolorem czekolady.
- To dosyć
formalny taniec – palnęłam na rozładowanie nerwów. Nadaremnie. Kąciki
ust Ren’a zawędrowały w górę,
przez co odniosłam wrażenie, że chłopak tylko czekał na podobną
insynuację.
- Jeżeli
ci nie odpowiada, mam lepszy pomysł – powiedział to i oplótł palcami oba moje
ramiona, kierując je wyżej. Zrozumiałam aluzję.
Ren zarzucił je sobie na szyję, a sam tym razem oburącz
objął mnie wokół tali, przysuwając się bardzo blisko. Jedyne co ułatwiało sprawę
w tej pozycji, to fakt, iż nie musiałam spoglądać
w jego oczy. Byłam bardziej zakłopotana, owszem, ale ku memu zdziwieniu, z
czasem faktycznie zaczęłam się rozluźniać. – Teraz jest w porządku?
– Czoło chłopaka opadło na mój bark. Zamknęłam oczy, przytknęłam
policzek do jego piersi i odpłynęłam.
- Jest
idealnie.
Poczułam jak się
uśmiecha.
Nigdy dotąd nie znajdowaliśmy
się w takim położeniu. Byliśmy przyjaciółmi, Ren nieraz pocieszał mnie,
obejmując szczelnie obiema ramionami i szeptając
coś do ucha. Nieraz wymyślał innowacyjne sposoby na wywołanie uśmiechu
na mojej twarzy. Kiedyś sama zaprosiłam go do tańca.
Podekscytowana, gdy na ekranie telewizora wyskoczyły napisy kończące
film, nie mogłam się powstrzymać. Było to bodajże
urocze zakończenie komedii romantycznej wymieszanej z
energiczną, acz wzruszającą
muzyką.
Dlaczego Ren nie mógł pozostać
taki do samego końca?
Dlaczego nieustannie zadaje sobie pytania odnośnie
przeszłości, skoro i tak nigdy nie będę wstanie
jej zmienić?
Wzdrygnęłam się. Moja pięść samoistnie zamknęła
w uścisku kawałek jego koszuli. Dla własnej wygody zsunęłam
dłonie niżej, obejmując go na linii piersi.
- Chibi,
co się dzieje? – Ren wyczuł mój niepokój.
Ramiona mi dygotały. Czułam się
zagubiona.
- Hej? –
Jego głos zaczął nabierać powagi i zaniepokojenia. Spróbował mnie od
siebie odsunąć, ale ja stanowczo pokręciłam
głową i przykleiłam się do niego, niczym rozkapryszone, małe dzieciątko.
- Ren… -
wykrztusiłam.
- Co się
stało? – zapytał czule, odpuszczając siłowanie.
- Obiecaj
mi, że już zawsze taki będziesz.
Taki jak teraz. Że już nigdy nie wróci ta twoja odsłona, której tak
bardzo nie lubię. Chcę mieć z powrotem swojego przyjaciela. Cieszę
się, że jest tu teraz ze mną,
ale jednocześnie obawiam się,
że jutrzejszego dnia zniknie i wróci do swoich dawnych standardów.
Proszę, obiecaj mi to – brzmiałam płaczliwie i być
może Ren pomyślał, że już zanoszę się szlochem, a jednak tym razem dzielnie walczyłam
i tylko zaciskałam oczy, próbując zatamować łzy.
Przeciągające się milczenie potęgowało
mój niepokój.
- Chibi –
odezwał się w końcu. – Ja… nie wiem kim będę
jutro.
Akashi na pewno solidnie by się
rozzłościł, słysząc to.
- Proszę,
przestań tak ze mną rozmawiać. Tak, że nic nie rozumiem. Po prostu mi to obiecaj.
- Nie mogę.
-
Dlaczego? – zachlipałam.
Ren westchnąwszy, oddalił mnie od siebie. Nie byłam na to
przyszykowana, więc nie zdołałam zastosować
swoich lepkich zdolności. Patrzyłam jak bada mnie wzrokiem, sprawdza kąciki
moich oczu i ilość łez w nich zgromadzonych. Na szczęście
zwyciężyłam z emocjami. Kanoe też
to zaskoczyło.
- Chodź
ze mną – poprosił.
- Dokąd?
-
Gdziekolwiek. Miałem ci coś powiedzieć, pamiętasz? Chyba nadszedł odpowiedni czas.
Choć nie wiedziałam o czym mówi, posłusznie skinęłam
głową i pozwoliłam się prowadzić. Przynajmniej teraz nie tylko mnie zjadały
nerwy. Rozpoznałam u Ren’a kilka objawów stresu. Unikał mojego wzroku i bez zbędnego
gadania, zaczął wlec w nieznanym kierunku. W tłumie zdążyłam
wypatrzeć Naruto i Hinate. Oboje otoczeni byli ciasnym kręgiem
zachwyconych mieszkańców. Obserwowałam jak Hinata z lekkością
i beztrosko wtula się w pierś męża. Sam Uzumaki uśmiechał
się pogodnie ku swoim ludziom, a potem koncentrował się
na Hinacie szepcząc jej coś na ucho. Nawet Ino się
ułożyło. Choć obecnie zabawiała się
w opiekunkę, brała udział w uroczystościach
o wiele wcześniej i ponoć natknęła się na idealnego mężczyznę.
Za dwa dni umówili się na kolację. Przez trwające
do spotkania z Ren’em przygotowania bez przerwy zamartwiała się
o strój jaki na siebie włoży.
Czy ja też pewnego dnia będę
nękać się z takimi błahymi problemami?
Czy kiedyś zamiast pytań:
„Co wydarzyło się w ciągu tych trzech miesięcy?”,
„Dlaczego Ren kompletnie nie interesuje się własnym synem?”, „Dlaczego Sasuke postanowił
mnie od siebie odsunąć?”, „Dlaczego padłam ofiarą
Tankyori no Jutsu i w rezultacie w tak bezceremonialny sposób, bez konsultacji
obu stron, technika została przerwana?” Dlaczego najpierw jej nienawidziłam, a
teraz pragnęłam, żeby znowu nas ograniczyła?”…
Czy kiedyś zamiast tych pytań,
spojrzę w swoje odbicie zachodząc w głowę, czy aby na pewno zdążę na
promocję owocowych kaszek dla dzieci w pobliskim sklepie?
Szczerze w to wątpiłam.
Jestem wariatką.
Dziwne rzeczy kurczowo się mnie trzymają.
***
-
Wreszcie jesteś Sasuke, którego znam. Ten, który potrzebuje twardych dowodów,
żeby skapitulować i nie kieruje się idiotycznymi przepuszczeniami – rzekł
Itachi. Siedział w kucki nad Akashi’m i spoglądał jak konsumuje posiłek. –
Chyba nie przeszkadza ci, że podałem ci talerz na ziemię? Wydaję mi się, że nie
dosięgnąłbyś do stołu… - zwrócił się do niego.
- Jest w
porządku – wycharczał w przerwie między kolejnymi, łaknącymi pożywienia kęsami.
Pochłaniał wątróbkę, jakby Sakura nie dokarmiała go bodaj od tygodnia.
Wsunąłem stopy w buty i narzuciłem na siebie
skórzaną kurtkę. Choć kalendarzowo wybijała wiosna, noce wciąż były mroźne. Aby
skuteczniej się przed nimi uchronić, opatuliłem szyję szalikiem. Itachi
niejednokrotnie zerkał na mnie jakbym sfiksował i w tym momencie to wrażenie
znów we mnie uderzyło.
- Może
chcesz jeszcze czapkę i rękawiczki? – powiedział półżartem.
- Nie
wierzę, że to robię.
-
Postępujesz słusznie. Rozmowa dobrze wam zrobi. Poza tym – uśmiechnął się. –
cieszę się, że w końcu się do tego przyznałeś.
- Do
czego?
- Do
tego, że lubisz Sempai – Akashi mlasnął, trawiąc ostatnie kawałki wątróbki.
Skrzywiłem się widząc jej śladowe ilości, rozproszone w kącikach zwierzęcych
ust.
- Do
niczego się nie przyznałem. Idę tam dla świętego spokoju.
- Acha, i
tak cię przypilnuję.
- Nie ma
mowy – odmówiłem kategorycznie, kładąc dłoń na klamce.
Kot poderwał się z miejsca i zmaterializował u
mych stóp. Obrzydził mnie do granic możliwości, kiedy zademonstrował uzębienie.
Wszystko byłby w porządku, bądź co bądź ich biel była stosunkowo zwyczajowa,
ale przez uwięzione w przerwach między kłami resztki pokarmu, bez namysłu
odepchnąłem go nogą.
-
Najpierw umyj zęby – zagroziłem. – Nie będę wałęsać się po wiosce z czymś
takim.
- Koty
nie myją zębów – wzburzony podniósł się na cztery łapy. Widziałem jak Itachi
otwiera buzię, żeby mnie zestrofować, ale ostatecznie się rozmyślił. – To
właściciele za to odpowiadają. Niestety Sempai nie pali się zbytnio do tej
roboty.
Wciąż nie radziłem sobie ze swobodną reakcją na
dźwięk jej imienia, lub chociażby tytułu jaki stosuje Akashi. Zamęt w sercu
stale mi wówczas asystował i nie chciał odpuścić. Nawet teraz wznieciły się we
mnie poważne wątpliwości i przez chwilę miałem ochotę pozbyć się ocieplających
szmat, usadawiając się na sofie przed telewizorem. Może uprosiłbym Itachi’ego o
filiżankę kawy?
Ale mój brat zbrukał pełną, cudowną wizję:
-
Powodzenia – wyprostował się, a w jego oczach tliła się duma. To nie lada
wyczyn namówić Uchihę do tak kompromitującego występku.
- Przyda
się. A teraz chodź, gburze. Przerwiemy tym dwóm gołąbeczkom i poznamy w końcu
prawdę. Ale jajca! Czuję się jak swatka, naprawdę! Ja chyba rzeczywiście
powinienem wziąć udział w castingu. Gadający kot miałby wielkie szansę, nie
uważasz?
- Nawet
twoja umiejętność mowy nie byłaby w stanie przezwyciężyć kretynizmu – rzuciłem
uchylając wrota do koszmaru.
Gdyby epizod dwóch pocałunków nie wyszedł na
jaw, byłem pewien, że w jakiś sposób udobruchałbym tych natarczywych kretynów.
Mój brat jednak uparł się, że w takim wypadku Sakura jest mi pisana. Niech
będzie, lubiłem ją… nawet bardzo. Kłapała dziobem dwadzieścia cztery godziny na
dobę, boczyła się o każdą najdelikatniejszą uwagę, potykała się na najbardziej
wygładzonych i utartych trasach, no i miała wielki problem z utrzymaniem czegoś
w rękach na dłużej niż dziesięć sekund – cała ona. Zabójczy miszmasz feminizmu,
nieporadności i upartości godnej największego osła. A jednak jakimś, pieprzonym
cudem jej imię zlewa na mnie falę przedziwnych bodźców, od których nie potrafię
uciec.
Wspólnie z Akashi’m przekroczyliśmy teren
posesji. Na wszelki wypadek zajrzałem w okna domu obok. W salonie jątrzyło się
światło, a zza firan formowała się damska sylwetka o długim końskim ogonie na
czubku głowy. W okolicach piersi trzymała jakieś potężne wybrzuszenie,
podejrzewałem, że to Satoshi.
Towarzysz dostrzegł moje zainteresowanie.
- Świetna
niańka, nie ma co. Ciekawe ile mężczyzn sprowadzi do domu podczas nieobecności
Sempai?
Zignorowałem zbędne uwagi Akashi’ego,
koncentrując się na najistotniejszych sprawach.
- Jak ją
znajdę? Zwłaszcza wśród całego tłumu?
- O to
się nie martw. Chyba nie muszę ci przypominać o moich wyostrzonych zmysłach.
Czuję Semapi nawet z tej odległości. I wiesz co?
W normalnych okoliczność nawet bym się nie
dopytywał, ale na twarzy kota malowało się zdziwienie i podejrzliwość.
- Co
jest?
- Ona
wcale nie jest na festynie.
- Jak to?
– Poczułem olbrzymią gulę w gardle. – Przecież umówiła się z arogantem!
- Z kim?
– Akashi zmarszczył brwi.
Machnąłem ręką.
-
Nieważne. Mów, gdzie ona jest.
-
Zaprowadzę cię.
To musiał być skutek niespełna zdjętego Kyori,
ale wnet w moim środku rozpętało się nieodparte przeczucie, że Sakura wpakowała
się tarapaty. Było tak silne, że byłbym gotów puścić się biegiem, ale zdrowy
rozsądek przekonywał mnie, że na terenach Ukrytego Liścia nic nie powinno być
tak niebezpiecznie, żeby zagrażać jej życiu. Domyślałem się, że dotyczyło to
Ren’a, co w żadnym razie mnie nie uspokoiło.
***
Ren zaprowadził mnie na placyk zabaw
przeznaczony dla młodszych podopiecznych Akademii Ninja. Było to niecałe
dziesięć metrów kwadratowych piaskowej powierzchni zaopatrzonej w upstrzoną
rdzą ślizgawkę i dwie huśtawki, pojękujące z każdym silniejszym natarciem
wiatru. Balast oczekiwań i rozterek nie był byle ciężarem, wobec tego
natychmiast zniósł mnie na dół i w efekcie opadłam na jedną z prostokątnych
huśtawek, obtoczonych zapachem zbutwiałego drewna. W uszach dźwięczały mi
jeszcze przyciszone odgłosy melodii z centralnej ulicy Konohy.
Ren nie poszedł moimi śladami. Owszem, zatrzymał
się obok swojego kawałka dziecinnego przyrządu, ale nic nie wskazywało na to,
że ma zamiar z niego skorzystać. Nie patrzył na mnie, tylko z rozgorączkowaniem
krążył dłonią wokół kieszeni koszuli.
Chyba musiałam przygotować się na najgorsze.
Odepchnęłam się stopami od ziemi i zaczęłam
powoli kołysać. W tył, w przód, w tył, w przód. Ren zbliżał się, raz oddalał –
i tak w kółko. Te ruchy mnie uspokajały, tworzyły wokół mnie mentalną barierę
na wszelakie złe nowiny.
- Nie
wiem jak powinienem to rozpocząć – odezwał się. Mięśnie twarzy miał napięte, a
wyraz nieodgadniony. – Będziesz na mnie wściekła, ale wiedz, że robiłem
wszystko dla twojego dobra.
Zahamowałam. Piasek pod huśtawką wzbił się w
górę niczym zagnieżdżone we mnie wątpliwości.
- Powiedz
mi wreszcie. Czy tym sposobem dowiem się dlaczego tak okrutnie zachowywałeś się
względem mnie?
- Jeszcze
nie – odetchnął. – Dzisiaj jest ostatni dzień, w którym ty jesteś „moją Chibi”.
Moją Chibi?
Jego Chibi?
Uśmiechnęłam się na tę myśl. Niezbyt rozumiałam
co miał przez to na myśli i naturalnie chciałam prędko to odkryć, ale
uszczęśliwiał mnie fakt, że nie tylko ja określałam go godnością „mojej
własności”.
-
Wyjaśnij co masz na myśli – poprosiłam grzecznie.
Chłopak odmówił kręcąc głową.
-
Powiedziałem żebyś była cierpliwa.
- Jestem
cierpliwa od dnia, w którym dowiedziałam się, że na świat przyjdzie nasz syn. Oczywiście
nie zawsze skutecznie tłumiłam emocje. Czasami wzbierały się we mnie i
wybuchały, ale potem zbierałam się w sobie, obarczałam ciebie winą, następnie usprawiedliwiałam…
Czuję się jak… w innym świecie, rozumiesz? Od tego dnia, w którym mnie
zostawiłeś w szpitalnej sali. Od tego dnia wszystko wydaje się być obce. Naruto
nie zachowuje się tak jak kiedyś, nawet Hinata nie raz spogląda na mnie ze
współczuciem. A ty… ty zmieniłeś się diametralnie. Jak potwór z koszmarów –
mówiłam na jednym wdechu. O dziwo potrafiłam znaleźć i dobrać odpowiednio
słowa. Widocznie natrafiłam na wenę i musiałam ją wykorzystać. Wbiłam wzrok w
stopy i dodałam: - To było okropne, bolesne uczucie. Koszmar, z którego nie
umiałam się wybudzić. Najdroższa dla mnie osoba, uśmiechnięty i pomysłowy Ren
przeobraził się w zahartowaną i twardą osobę, która nigdy się nie uśmiecha i
niewiele mówi. Ja też byłam na ciebie wściekła, wiesz? A jednak mimo wszystko
nie wyobrażałam sobie, że mogłabym cię opuścić. Chciałam być przy tobie i
chciałam, żebyś ty też był przy mnie – Pociągnęłam nosem. Uczucia zaczęły
przejmować nade mną władzę. Zamilkłam, żeby pokrzyżować ich zamiary.
W tym miejscu było wyjątkowo mrocznie.
Najbliższe latarnie stały oddalone o kilka metrów, a nikłe światło
uniemożliwiało mi dokładne przebadanie mimiki Ren’a.
- Nie
oczekuję, że kiedykolwiek mi to wybaczysz. Ja też nie mogłem cię zostawić i
dlatego tak postąpiłem. Jutro… wszystko się zmieni, obiecuję – odezwał się.
Jutro wszystko się zmieni.
Jutro będziemy innymi ludźmi.
- Co się
wydarzy? - zapytałam, nie mogąc już
dłużej tłumić ciekawości. Widziałam stopniowo rysujące się na jego twarzy
niezadowolenie, dlatego naprędce dodałam: - Wiem, że kazałeś mi być cierpliwą,
ale nie zniosę tego już dłużej. Mówisz tak… tak jakby ktoś miał odejść, umrzeć,
jakby miało stać się coś… potwornego.
Poruszył się. Nieznacznie, a jednak zmniejszył
dzielący nas dystans. Następnie przykucnął naprzeciwko mnie, umiejscawiając
dłonie na moich kolanach. Wzdrygnęłam się.
-
Posłuchaj mnie. Głęboko wierzę, że to nie będzie nic potwornego, a jednak
jestem pewien, że każdego to odmieni. Dziękuję ci za dzisiejszy dzień.
Dziękuję, że poświęciłaś mi swój czas i byłaś Sakurą z przeszłości. Dziękuję,
że ukryłaś wewnątrz całą nienawiść i pozwoliłaś mi cieszyć się tym dniem i
twoją obecnością. Chciałem ostatni raz poczuć się jak dawniej, bo nie jestem
pewien czy kiedykolwiek do tego wrócimy.
Przełknęłam ślinę. Używał coraz mniej
zrozumiałego języka, ale uformowane zdania, które udało mi się pojąć napełniły
mnie radością. Jakiekolwiek głębsze znaczenie miały w sobie ukryte…
- Chcę
cię o coś zapytać – oznajmił, patrząc głęboko w moje oczy. Czekolada
przypominała teraz ciemną otchłań, zupełnie jak u Sasuke.
- Słucham.
- Co
czujesz do Sasuke?
Akurat kiedy wspomniałam o nim w myślach, on
także musiał to uczynić. Moje ciało stężało, do zgromadzenia sprzecznych
pragnień dołączył się potomek klanu Uchiha. Człowiek, którego też uznawałam za
„swojego”. Który doniedawna był inny, a potem – tak samo jak Ren – przeszedł
metamorfozę i odrzucił moje uczucia.
- Nie
wiem – wyszeptałam, kłamiąc. – Na pewno coś czuję, ale nie wiem co. Ostatnio…
wiele się między nami wydarzyło. Zostałam odrzucona.
- Co? –
Oczy Ren’a zrobiły się wielkie jak spodki. – A-ale… jak to?
-
Odrzucił mnie – Wspomnienia wbiły się w moje serce, opatuliły cierniami,
których każdy pojedynczy kolec boleśnie kaleczył moją skórę. – Powiedział, że
mnie nie chce…
Ren momentalnie się wyprostował. Uniosłam wzrok,
lustrując jak odwraca się tyłem i przeczesuje włosy.
- Cholera
– usłyszałam. – Cholera, cholera, cholera.
Nie spodziewałam się, że Ren będzie zawiedziony
z tego powodu. Otarłam łzę z kącika oka i odezwałam się mocniejszym głosem:
- Co się
stało?
- A to
drań. Sakura… - Mroczna czekolada dosięgnęła mnie wzrokiem znad ramienia. –
Trzymaj się od niego z daleka, zgoda? Najwyraźniej w coś gra. Może… Nie, nie
mógłby tego zrobić. Ale dlaczego… dlaczego tak nagle cię odrzucił, przecież… - Kolejne
słowa mamrotał tak cicho, że nie zdołałam ich rozpoznać.
- Ren,
znowu nie podoba mi się to w jaki sposób ze mną rozmawiasz.
Westchnął i na powrót odwrócił się w moją
stronę.
- Wstań,
proszę.
Wykonałam jego prośbę. Ren był znacznie wyższy i
masywniejszy ode mnie, a jednak, żeby spojrzeć na Sasuke musiałam się bardziej
wysilić w unoszeniu głowy. Mój rozmówca wyglądał na zmartwionego. Zewsząd jego
oblicze dowodziło faktowi, iż ogarnia go smutek. By go pocieszyć, ulokowałam
dłoń na jego ramieniu, ale nie zareagował.
- Teraz
już sam nie wiem co mam o tym myśleć. Myślałem, że Uchiha coś do ciebie czuje.
Ja też tak myślałam. Wprawdzie do czasu, w
którym nie obwieścił mi w kilku prostych słowach swoich odczuć nawet nie
przemknęło mi to przez myśl, ale potem… Cieszyłam się jak małe dziecko z tą
świadomością.
Lubię
cię… jako kobietę.
Wygnałam z głowy jego tubalny głos.
- Powiedz
mi w końcu – zachęciłam Ren’a szeptem. – Powiedz mi to, o czym wczoraj mówiłeś.
Spojrzał
na mnie z powątpieniem. Delikatnie musnęłam opuszką palca jego policzek. Gdy
uświadomiłam sobie, że Ren nie odtrąca mnie od siebie, zdecydowałam się na
odważniejszy ruch, gładząc go otwartą dłonią. Był rozpalony i zestresowany.
W końcu jego mimika nabrała ostrości. Znienacka
chwycił mnie za nadgarstki i przyciągnął bliżej.
-
Wiedziałem, że ten cholerny Uchiha nie jest
ciebie godzien. Wiedziałem to!
- Ren, co
ty…
Chłopak nie dał mi dokończyć. Skulił się i objął
mnie tak mocno, że omal nie zabrakło mi tchu. Jego czoło znów huknęło o mój
bark. Oszołomiona nie odwzajemniłam gestu, decydując się na odrobinę
cierpliwości, o którą tak zapalczywie uprzednio mnie prosił.
- Jest
samolubny i egoistyczny. Kochałaś go od tylu lat, dbałaś o niego i opiekowałaś
się nim, a on nie potrafi tego docenić nawet teraz, kiedy wyrosłaś na piękną
kobietę, której ciężko jest się oprzeć. A teraz… - Podskoczyłam, gdy jego
ciepłe wargi drasnęły moje ucho. – Sięgnij proszę do kieszeni w mojej koszuli.
Śmiało, nie obawiaj się.
Ciężko było mi myśleć zdrowo będąc uwięzioną w
takiej pozycji. Ciało Ren’a działało na mnie jak bawełniany, babciny kocyk na
chłodniejsze dni, kiedy to siedząc we własnym kącie dygotam z zimna i
potrzebuję opoki. Tyle, że Ren miał jeszcze bonusowe działanie. Wprawiał mnie w
zakłopotanie, a niezręczność przepełniała moje najskrytsze zakamarki.
Z natury byłam ciekawska i może dzięki temu
zdołałam przezwyciężyć te bariery. Korciło mnie, aby czym prędzej ugasić własną
chciwość. Ren zrobił mi nieznaczne miejsce do popisu. Odsunął się zaledwie
odrobinę i w rezultacie nasze ciała wciąż się ze sobą stykały. Skorzystałam z
wnęki i wcisnęłam tam dłoń. Wiedziałam dokładnie, w której kieszeni była ukryta
tajemnica, gdyż wcześniej notorycznie ją obmacywał.
Zanurzyłam w niej dłoń i od razu usłyszałam
szelest papieru. Za pomocą dotyku zidentyfikowałam przedmiot jako poobdzierany
i zmiażdżony strzęp kartki. Widocznie Ren nie obchodził się z tym delikatnie.
Uwolniłam dłoń spomiędzy naszych klatek piersiowych i pozwoliłam, żeby opadła
wzdłuż ciała z sekretem w dłoni.
- Ren…
- Jeszcze
nie otwieraj – przerwał mi, przysuwając się z powrotem. Jego dłoń zanurzyła się
w gęstwinie różowych włosów. Chłopak nieśmiało je plądrował i gładził
pojedyncze pukle. – Najpierw chcę jeszcze przez chwilę mieć przy sobie moją
przyjaciółkę.
- Dlaczego?
– Mój głos był zachrypnięty, myśli awanturowały się między sobą, które słowa
najtrafniej zawarłby w sobie istotę wewnętrznej batalii – rozdarcia między moim
Ren’em, znienawidzonym Ren’em oraz znienawidzonym Ren’em, który znikąd zbudził
do życia kawałek dawnego siebie.
- Skoro
Uchiha cię odrzucił, oznacza to, że jest cień szansy. Musisz podjąć po
wszystkim decyzję, Chibi. Naruto opowiadał mi jak często skarżyłaś się na swoje
życie i na brak normalności. Moje było takie samo. Najpierw wojna, która miała
być stuprocentowym sukcesem, okazała się zrujnować całe moje miasto, potem
zjawiłaś się ty, zostałem ojcem, a najdroższa mi osoba zapomniała trzy miesiące
ze swojego życia, bo nie byłem w stanie jej obronić.
-
Przecież to nie twoja wina. Od zawsze jestem łamagą. To, że spadłam ze schodów
nie bardzo mnie zaskakuje.
Ren parsknął śmiechem. Niestety nie był to
zwyczajowy, radosny śmiech. Ten podchodził bardziej pod kategorię „Ty nic nie
rozumiesz, a ja muszę siedzieć w tym sam…”
- Moim
ulubionym zajęciem było ratowanie cię od upadków – wysapał niczym po biegu.
Nagle jego mięśnie ponownie się naprężyły. Aura opanowania, której mu
zazdrościłam błyskawicznie z niego uleciała. Ren powędrował jednym z ramion w
górę, obejmując mój kark i zbierając w uścisku fale włosów. – Kocham cię,
Sakura.
Zdębiałam.
To były trzy słowa, których nie domagałam się z
jego ust. Nazwał mnie po imieniu. Nie powiedział Chibi, ani „mała”, nie
dziabnął palcem mojego nosa, nie zachichotał, nie zrobił czegoś, co
potwierdziłoby, iż jesteśmy przyjaciółmi. Rozwarłam szeroko oczy, otępiała –
nie do końca kontaktująca ze światem rzeczywistym. Milczałam, nie wiedząc nawet
ile to trwało. Mogłam równie dobrze stać w bezczynności pięć minut, jak i pięć
godzin. Ren wciąż mnie ściskał, kurczowo, mocno – tak jakby chciał w potędze uścisku
zawrzeć targające nim emocje i miłość, którą właśnie mi wyznał.
Kocham
cię, Sakura.
Lubię
cię… jako kobietę.
Dostałam dwa wyznania. Oba rzekomo mogły być
zwykłym blefem. Oczywiście niewinna i czysta Sakura na początku swojej życiowej
przygody nie ośmieliłaby wyobrazić sobie, że ktoś mógłby użyć kłamstwa odnosząc
się do spraw tej wartości. Odrzucenie Sasuke uodporniło mnie na takie sytuacje
i sama siebie zaskoczyłam, kiedy dotarło do mnie, że wyznanie Ren’a mnie nie
przekonuje.
Tylko jedno było pewne.
- Jesteś
dla mnie jak brat, Ren. Zawsze byłeś – Oczy zaczęły mi się szklić. Stałam
nieruchomo, patrząc jak widziany obraz stopniowo traci zarysy, wypełnia się
wilgocią i ciepłymi łzami. – Może byłabym w stanie cię pokochać, gdybyś był ze
mną od początku.
Ren powoli się ode mnie odsunął. Przez opadające
na jego czoło czarne pasma nie miałam dostępu do oczu. Widziałam tylko drgające
kąciki ust.
-
Rozumiem – bąknął.
Spróbowałam sięgnąć po niego ręką, ale postąpił
krok w tył.
- Nawet
nie wiesz jak wściekły na siebie jestem. Nie chcę cię kochać, a jednak… Co jest
w tobie, że niczym nie potrafisz mnie odtrącić, choć nieraz mnie skrzywdziłaś?
– wyrzucił z siebie w obłędzie. Jego oczy były dzikie, przepełnione
obrzydzeniem do własnej osoby.
Chociaż zanegowałam jego wyznanie, kwestia, w
której zrzekł się chęci do kochania mnie zrzuciła na moje płuca bolesny ciężar.
Zaczerpnęłam powietrza - na uspokojenie, żeby łatwiej przychodziło mi
imitowanie Sakury, dla której to wszystko jest pospolite, naturalnie i
nieodbiegające od standardów jej życia.
- Nigdy
bym cię nie skrzywdziła – powiedziałam.
Nie zrozumiał. Nie dotarło to do niego.
Przez chwilę wychwyciłam w zachowaniu Ren’a,
coś, co zespalało się z jego gorszą, znienawidzoną przeze mnie stroną.
Przeraziłam się tym i pragnęłam przywrócić poprzedni stan rzeczy, ale w tym
samym momencie on się odezwał:
- Chyba
możemy zakończyć nasze wyjście. To wszystko co chciałem ci powiedzieć.
- Czekaj,
ja…
Kiedy myślałam, że zacznie się oddalać, on
powrócił. Zatrzymawszy się nieomalże milimetr ode mnie, ujął mój podbródek i
zmusił tym samym do kontaktu wzrokowego.
- Są
rzeczy, z których trzeba zrezygnować, mimo że przyciągają niczym magnes. Należy
stosować odpowiednie zalecenia, by skutecznie pozbyć się uzależnienia. Jednak…
Zawsze przed rozpoczęciem kuracji odwykowej jest takie coś, co karze zażyć
podwójną, a nawet potrójną dawkę na zapas, wiedząc, że prawdopodobnie już nigdy
jej nie skosztujemy. Względnie bezsensowne, a jednak chciałbym ten jeden jedyny
raz pokierować się tą zasadą. Pozwolisz mi?
Wiat zebrał na sile. Być może poczułabym
narastający chłód, gdyby nie jego obecność, która działała jak macki – oplatała
mnie z każdej strony, zmniejszała widoczny obraz i odseparowywała od realności.
Nie odezwałam się, zresztą Ren wcale tego po
mnie nie oczekiwał. To mnie rozpalała potrzeba doświadczenia jego chwilowej
żelaznej zasady.
Nachylił się. Sądziłam, że draśnie mój nos.
Zrobi to w subtelny, kojący sposób, odprawi z kwitkiem niedorzeczność
dzisiejszego zajścia, a jednak…
Macki w całości pochłonęły moją osobę. Usta
chłopaka zetknęły się z moimi składając na nich miękki i krótki pocałunek.
Zanim zbudził się we mnie rozsądek i potrzeba protestu – zanim w głowie
rozbrzmiał alarm wyjący imię Sasuke, uczucie znikło. Ren wykrzywił ciepłe usta
w czułym uśmiechu i, tak jakby wywęszył moje pragnienia, przebiegł opuszką
palca po moim nosie. Suchość w ustach i szok nie dopuszczały mnie do działania.
Blokowały i obtaczały. Ren odchodził, ale macki wciąż kurczowo plątały się
wokół mojego ciała.
Brat nie całuje siostry.
On był dla mnie bratem.
Ale ja nie byłam jego siostrą.
Ren maszerował przed siebie. Dobrze znałam
pobliskie peryferia, dlatego od razu domyśliłam się, iż zmierza do własnego
mieszkania. Gdy był już wystarczająco daleko, a ciężenie na sercu zelżało,
dobiegły mnie jego ostatnie słowa:
- Celowo
zaprowadziłem cię niedaleko twojego domu. Proszę cię, traf tam bezpiecznie i
nie rób niczego lekkomyślnego. Pamiętaj, że obiecałaś mi być cierpliwą. Jutro
wreszcie wypełnię swoją powinność. Do zobaczenia Chibi, lub żegnaj – sam do
końca nie jestem pewien.
Sakura, nie stój tak! Zrób coś! kawałek mnie
rwał się wprzód, pragnął dogonić Kanoe, pragnął wyjaśnień… Przecież od
niepamiętnych czasów nachodzi mnie to przedziwne wrażenie, że pośród całego
przedstawienia gram główną rolę najmniej doinformowanej bohaterki.
Potem się rozejrzałam. Miałam wiele potrzeb, ale
szczególnie chciałam ujrzeć w końcu prawdę – w całej okazałości, bez kruczków i
niedomówień. Ona by mnie uratowała, wyciągnęła, tonącą, z głębokiej otchłani
niebytu.
Ale spojrzenie czarnych oczu w mig zepchnęło
mnie w głąb czeluści. Przetarłam oczy, pozbyłam się napływających łez, nabrałam
haust powietrza, by jeszcze raz spojrzeć na rzeczywistość. Lecz Sasuke wciąż
tam był. Stał, wpatrywał się we mnie. Zdziwienie malujące się na jego twarzy
etapowo przeobrażało się w gniew. Przeszył mnie na wskroś i podkreślił swą
czernią: „Zawiodłem się na tobie”. Ile tak stał? - przy wrotach Akademii, w półkroku,
znieruchomiały, zatrzymany przez czas i wydarzenia, zastępujące mu drogę.
- Sasuke
– Czułam jak blaknął, jak odległy się dla mnie stawał. Nie zastanawiałam się co
tu robił. W głowie wyryło mi się, że go zraniłam, choć niewielu rzeczy byłam
pewna.
Oprócz tej jednej.
On widział jak Ren mnie p o c a ł o w a ł. Nie
powinien. Wiedziałam o tym. Między nami była przepaść kilkudziesięciu metrów, a
ja i tak byłam uparcie pewna, że właśnie to przekazuje mi mimicznie wyraz jego
twarzy. Łączyła nas więź, silna więź. Nawet „uśpienie” Kyori nie poradziło
sobie z jej zerwaniem.
Sasuke odwrócił się na pięcie, ciemność zaczęła
go połykać. Nie! Nie pozwolę zniknąć drugiej osobie, nie godzę się na to! Nie
odejdzie ode mnie drugi raz! O n m u s
i m n i e w y s ł u c h a ć ! Zawrzała we mnie chęć
walki. Walki o marzenia i zakorzenione pragnienia. Jednym z nich był Sasuke.
Nogi poniosły mnie przed siebie, w oczach
zebrały się łzy.
***
Nie byłem pozytywnie usposobiony do całego
zajścia. Nigdy nie wierzę w nadzieję, odrzucam ją. Czasami jednak nadchodzą
chwilę, w której choćbym nienawidził jej z całego serca, wątpił od samego
początku, ona i tak znajdzie sobie we mnie obszar, wnękę, w której będzie mogła
się ulokować, rozrosnąć, a potem prysnąć z godnością. N a d z i e j a.
Zdradliwe uczucie, bez krzty poruszenia.
Czułem się upokorzony.
Kłamstwo było moją rutyną. Potrafiłem tuszować
emocje i spychać je głęboko w swój środek, tak aby żaden ich przedstawiciel nie
wystąpił w zarysach mojej twarzy, w sposobie patrzenia, bądź rozmowie na
niechciany temat. Teraz byłem świecie przekonany, że Sakura w ciągu tych kilku
sekund rozpoznała wszystkie palące mnie emocje, smutki, rozczarowania.
Słyszałem jej szloch, kroki podążające ze mną,
szczęk żelaznych bransoletek, ale tym razem żadna nadzieja nie zdołała się do
mnie wedrzeć. Przyśpieszyłem kroku, truchtałem. Akashi skryty za budynkiem
Akademii przyglądał się całemu zajściu, wspierając mnie duchowo. Kątem oka
skontrolowałem jego stan, a mój gniew się spotęgował, gdy koci łeb demonstrował
współczucie.
Niech sobie, do licha, będą tą rodziną z
obrazka. Niech całują się i obściskują na każdym milimetrze terenu Konohy.
Niech cieszą się wspólnym dobrem i dbają o syna, ale niech, jasna cholera,
trzymają się ode mnie z daleka, niech znikną z moich oczu, wyparują razem ze
wspomnieniami. Obierałem właśnie zakręt na znajomą przecznice, kiedy
przypomniałem sobie o przypadłości Sakury. Amnezja. Utrata pamięci. Może rąbnę
z całych sił głową w ścianę pokoju, może celowo zrzucę się ze schodów.
Nie chcę jej pamiętać.
To boli.
Jej zahartowany oddech kłuł moje uszy, kroki
mąciły myśli…
Chcę amnezji. Tu i teraz. Mógłbym obudzić się w
szpitalu, zacząć wszystko od nowa z bratem, przestrzeżony do trzymania się z
dala od tej dziewczyny i jej świata. A jednak miałem wątpliwości. Byłaby
wówczas zakazana, a to co zakazane, najbardziej domagało się mojego
zainteresowania.
***
Sasuke zniknął mi sprzed oczu. Dosłownie chwilę
temu czarna męska sylwetka uformowana na tle uliczki, gorzała i ciągnęła mnie
za sobą. Nawet Akashi rozpłynął się w mroku. Dzielnie dotrzymywał towarzystwa
Sasuke, podążał za nim.
Jak się tu znaleźli?
Co robili tu o tak później porze? Razem.
Serce mi pękło, rozkruszyło się na
ostrokrawędziste kawałki, które rozpierzchnęły się w okolicach narządu,
wbijając się w rozmaite miejsca. Czułam każde pojedyncze ukłucie. Za każdym
razem kuliłam się i traciłam grunt pod nogami. Byłam rozemocjonowana,
zdesperowana – gotowa zrobić wszystko, by odzyskać utracone. Tak działa
adrenalina. Jej pobudzające działanie kipiało w moich żyłach.
Dotarłszy na miejsce, wzrok natychmiast utkwiłam
w posesji Uchihów. Akashi nerwowo krążył
po wycieraczce. Nie spodziewałam się ujrzeć w drzwiach Itachi’ego, a jednak był
tam. Kiwał ze zrozumieniem głową, wsłuchując się w historyjkę kociaka. Sasuke
nie było w pobliżu.
Mój zdyszany oddech wyrwał ich z codzienności.
Akashi przymrużył powieki i spochmurniał. Straszy Uchiha wydawał się nic nie
pojmować. Najwyraźniej kot nie zdążył dojść do kulminacyjnego momentu, lub
pominął go dla wspólnego dobra wszystkich.
Itachi rzucił się przed siebie.
- Sakura!
Biegłam ile sił w nogach, dziękując niebiosom,
że nie usłuchałam Ino i zdecydowałam się na tenisówki. Byłam już przy bramie,
kiedy deptak zniknął spod moich stóp i z głośnym chrzęstem kości huknęłam
kolanami o twardy asfalt. Zapłakałam gorzko, nie podnosiłam wzroku. Nie
chciałam. To była wystarczająca kompromitacja, ale uczuciowy ferwor krzyczał
„Nie rezygnuj!”, „Walcz!”, „Kochaj!”.
Kochałam. Kochałam go całą sobą. Od zawsze. W
czasie jego nieobecności uczucie wyblakło, ale wiernie tkwiło zakotwiczone w
sercu. Momentami słabsze, eksplodowało, gdy o n stanął w progu mojego
mieszkania, przyszedł po brata i po raz pierwszy od tylu lat wciągnął mnie w
czeluść mrocznych, surowych oczu.
Podpierałam się na łokciach. Łkałam. Łzy spływały
na asfalt, wsiąkając w niego.
- Stój! –
ryknęłam do podłogi, wiedząc, że Itachi śpieszy mi na pomoc.
- Sakura –
wymówił moje imię z wahaniem. – Co ci się stało? Sasuke coś ci zrobił? Powiedział
coś? Uraził cię?
-
Powiedział, że mnie nie chce – dławiłam się smutkiem.
- Coś
jeszcze? – Itachi zachowywał spokój. Najwyraźniej uznał, że w towarzystwie
niepoprawnie umysłowej wariatki, mądrze byłoby udawać, jakby sytuacja była tą
codzienną.
- Sempai –
rozległ się znajomy dziecięcy głosik.
Dzięki silnemu natężeniu dźwięku zrozumiałam, że
Akashi znajduje się tuż obok. Czuwa i wpatruje się we mnie.
Nie odrywałam wzroku od asfaltu. Zaciskałam
pięści, trzęsłam ramionami, przymykałam oczy.
- Nie
chce mnie widzieć, słyszeć… Chciał, żebym poszła.
Itachi westchnął. Kroki wznowiły swój koncert,
więc wiedziona świadomością ostatniej szansy, wyprostowałam się. Głowę
utrzymywałam spuszczoną, kolana wciąż spoczywały na podłodze, ale siad był dla
mnie wygodniejszą pozycją. Przypadkowo zauważyłam zajadające się czerwienią
draśnięcia – pamiątkę po gwałtownym spotkaniu z ziemią.
- Wstań,
Sakura. Opatrzymy ci to.
- Itachi,
kocham twojego brata.
Itachi przystanął. Wyobraziłam sobie jak
wrażenie konwersacji z wariatką ustępuje miejsca zaskoczeniu.
- Czasami
był egoistą, wielkim egoistą! Wydawało mu się, że wszystko wie najlepiej. Dla
niego byłam niedojrzałym dzieciakiem, głupią, płaczliwą dziewczyną. Nie traktował
poważnie moich słów i często doprowadzał mnie do szału z tą swoją
nieodstępującą go na krok męską dumą! – krzyczałam. Nie spojrzałam na Itachi’ego.
Jeszcze nie. – No i nigdy nie chciał mnie słuchać. Zawsze robił po swojemu, a
mnie posądzał o to samo. Ale jego zdaniem rezultat moich poczynań będzie ze
szkodą dla mnie, zaś jego decyzje były podjęte słusznie i staną się świętością –
Mimowolnie na usta nasunął mi się uśmiech. Otarłam ramieniem odrobinę łez.
Czułam się spokojnie, wyrzucając z siebie skupisko myśli. Gigantyczną
mieszankę, która do tej pory uczepiała się mojego serca, tworząc potężny
ciężar. Teraz balast zelżał, co przyjęłam z ulgą. – Miał tylko kilka, maleńkich
wad. Potrafił być czuły, troskliwy, wykazywać to, poprzez drobne ostrzeżenia,
lub wszczynając głośne awantury. Potrafił słuchać jak nikt inny. Nawet
pocieszanie mu dobrze wychodziło. On jako pierwszy poznał moją przeszłość i
choć był dumą Uchihów, nie sądziłam, że będę czuła się tak spokojnie, tuż po
mojej opowieści. Był powodem wielu uśmiechów na mojej twarzy. To są te
wszystkie wady, przez które się w nim zakochałam! A miłość nie jest jednorazowym
doznaniem. Tego nie da się ot tak wyrzucić z serca. To nosi się w sobie, nawet
jeżeli zostanie odrzucone.
Pomyślałam o Ren’ie.
Czy on czuł się jak ja?
Bezwartościowy, niekochany, opuszczony…
Trzask!
Jakieś drzwi uchyliły się z impetem. Ich pisk
przeszył moje uszy, doprowadzając do przechadzki nieprzyjemnych ciarek po
plecach.
Teraz musiałam już zachować się normalnie.
Poderwałam głowę w górę. Dotąd nie widziałam Itachi’ego w takim stanie. Lekko
szurniętego, wesołego i energicznego – tak. Jego śmiech często zupełnie bez
powodu odtwarzał się w moich myślach. A jednak teraz był inny. Ta postawa nie
przywodziła mi na myśl nawet jego przeszłości z Akatsuki. To był Itachi,
którego żaden z nas nigdy nie poznał.
Próbowałam wyliczyć emocje zawarte w
zmarszczkach; smutek, współczucie, szok, zdziwienie, rozczarowanie, gniew.
Zauważyłam też jak starszy z braci raz po raz zerka w głąb otaczającego posesję
ogrodu.
Ino wystrzeliła z domu niczym torpeda. Była
równie oniemiałam zastanym widokiem. Na ramiona narzuconą miała moją kobaltową
podomkę. Miałam ochotę się w nią wtulić. Materiał był miękki i miły w dotyku.
- Sakura!
– wypaliła, stając w szerokim rozkroku. – Co ty robisz? Cze… Gdzie jest Ren i…
? Twoje kolana, ty krwawisz! – przytkała sobie usta ręką i ruszyła mi na pomoc.
Pozwoliłam jej sterować moim ciałem. Yamanaka zarzuciła moje ramię przez własną
szyję i rozgorączkowana kontynuowała nieciągnącą się serie pytań.
- Ino, zabierz
ją do domu. Sakura musi odpocząć. Wszystko ci wyjaśni, a jeśli nie; przeczekaj
do jutra. Ona najbardziej potrzebuje teraz czasu. – polecił Itachi.
- Ale co
się w ogóle wydarzyło? Usłyszałam z domu krzyki i… płacz! Sakura, na pewno
dobrze się czujesz? Może lepiej zabiorę cię do szpitala?
Bezwiednie pokręciłam głową.
Itachi przyjrzał mi się z założonymi rękami.
- Jesteś
wyjątkową dziewczyną – Spojrzałam na niego, by upewnić się do kogo konkretnie
się zwraca. Myślałam, że kieruje słowa do Ino, ale oczy utkwione miał we mnie.
Patrzyłam na niego jak małe, przestraszone dziecko, które zgubiło w tłumie
rodziców. – Nie martw się, jestem pewny, że twoje słowa dotarły do Sasuke –
uśmiechnął się.
- Jakie
słowa? – niecierpliwiła się Ino. – Jaki Sasuke, do licha? Z kim ty w końcu
byłaś na tym święcie?
- Z Ren’em
– odrzekłem słabo, odkrywając jednocześnie jak ciężko przychodzi mi
wypowiedzieć jego imię.
- Zabierz
ją do domu – powtórzył Itachi.
Moja przyjaciółka spoważniała. Krew spływała mi
po łydkach, potrafiłam odnotować w głowię jej trasę. Ino w końcu uzgodniła coś
z Itachi’m – świat zaczął się kołysać, a głosy dobiegały mnie z daleka – po czym
wcieliłam się w rolę marionetki, kierowanej przez Ino.
- Idę z
nimi – usłyszałam głos Akashi’ego.
Cieszyłam się, że wciąż tu jest.
- To była
dziwna sytuacja – dorzucił na ostatek.
Nie dopatrzyłam się już reakcji Itachi’ego.
Włączyłam się, by pomóc Ino i delikatnie podtrzymywałam się na nogach.
- Chyba
naprawdę musisz się przespać. Zostanę z tobą na noc. Satoshi będzie potrzebował
opieki, a twój stan mu tego nie zapewni. Nie wiem co się wydarzyło Sakura, ale
pamiętaj, że możesz na mnie liczyć. Jeśli ten drań, Ren, znów w jakiś sposób
cię zranił, obiecuję ci, że osobiście go zamorduję – powiedziała.
Uśmiechnęłam się tak jak uśmiecha się człowiek
po przekroczeniu progów rodzinnego domu, wracając z długiej wyprawy, widząc
otaczających go bliskich. Później ścisnęłam dłoń. Wciąż tkwił w niej skrawek
papieru od Ren’a.
Tajemnica jutra.
***
Łup. Drzwi zatrzasnęły się. W tle nie słyszałem
kociego mamrotania, więc uznałem, że Akashi naprawdę poszedł śladami Ino i
Sakury.
Itachi nie tracił ani sekundy. Zmaterializował
się nade mną. Ponury i surowy. Jego oczy rozbłysły satysfakcją, obwieszczającą:
„A nie mówiłem!” Zaszyłem się w ogrodzie z plecami zanurzonymi w dzielącym domy
żywopłocie. Nie chciałem wracać do brata. Wiedziałem, że będzie zawiedziony
moim zachowanie, ale wydarzenia potoczyły się innym torem. Przeznaczenie zmącił
Akashi, który chciał od razu poinformować o wszystkim mojego brata.
Nie powstrzymywałem go.
Nie miałem siły.
Teraz trawiłem jej wychlipane słowa… Chłonąłem
jak woda gąbkę, dopuszczając do siebie je wszystkie, mieszając je z obrazem
aroganta, złodzieja pocałunków.
Wstałem na nogi, wyminąłem Itachi’ego i wszedłem
na werandę. Brat śledził badawczo wzrokiem każdy mój kolejny ruch. Cóż mogłem
zrobić? Chyba po prostu skorzystam z jego rady. Pierwotnie była ona polecona
Sakurze, ale ja też przechodziłem przez poważną awarię i musiałem się
zregenerować, naprawić… połączyć odpowiednio poszczególne kabelki, wybrać,
który z nich, czerwony, czy niebieski należy podpiąć do mojego serca.
Mimo rozłąki Itachi zdążył mnie poznać przez te
mijające miesiące. Ja też odkryłem większą część jego osobowości, dlatego
wiedziałem, że teraz zostawi mnie sam. Pozwoli się przespać i zebrać sił. Pozwoli
podjąć przemyślaną decyzję.
Jutro.
Wszystko rozegra się jutro.
Od
autorki: Aaaa! Znowu podaję wam na tacy ponad trzydzieści
stron! Jestem potworem, bestią, która nie zna litości i znęca się nad
czytelnikami (xD). Wiecie, że Ai no Ibuki się kończy, prawda? Można to zresztą wywnioskować
po ostatnich słowach rozdziału. Z początku ciężko mi się go pisało, ale
końcówka poszła szybko, gładko i z dobrym efektem. Jestem z niej zadowolona.
Rozdział spóźniony, ale taka ilość tekstu po prostu nie dała się napisać w
tydzień. Potrzebowałam dzień więcej. Wybaczycie, nee?
Mniej niż pięć rozdziałów. Tyle dzieli mnie i
was od końca. Chociaż… włącznie z epilogiem opublikuję jeszcze pięć wpisów. A
niech mnie. Kończę już drugi blog… Znów muszę przygotować się na to uczucie
pustki. Już nie będę co tydzień otwierała Word’a i zaczynała tekstem „Ai no
Ibuki, rozdział…” Wiem, jest jeszcze Get Around This, ale potrzebuję czasu,
żeby przywiązać się do własnego bloga.
Dziękuję wam. No wiecie… jesteście już przy mnie
tyle czasu. Jedni jawnie, drudzy po kryjomu… Komentarze są benzyną, a ja pustym
zbiornikiem, który należy napełniać. Wiecie co mam na myśli? (xD)
Pozdrawiam! ^^
Czemu ty zawsze kończysz w takim momencie?! Czemu, ja się pytam?! Ja chcę jeszcze... ;( Nowy ma być w niedzielę, bo jak nie... :) Świetne, naprawdę :)
OdpowiedzUsuńTo już prawie koniec? Ja nie chcę... Czemu to nie może trwać wiecznie? :)
Pozdrawiam i życzę weny :)
Lisiak (dawniej Pockerowa)
Pierwsza? Czuję się zaszczycona!
OdpowiedzUsuńKończy się? Ale jak to się kończy?! Tak cudowne opowiadanie się powoli kończy... załamka..
Co do rozdziału: ONIEMIAŁAM.
Moja miłość, co do tego opowiadania wzrasta i wzrasta, i chyba się nie skończy.
Szczerze mówiąc przywiązałam się do tego bloga, jak do Secret Of Happiness, więc znając życie znowu będzie mi ciężko i znowu będę płakać - marny los wrażliwego czytelnika [ co za tym idzie, niezliczona ilość zużytych chusteczek - oj "biedronka" sobie zarobi ]
Co do rozdziału... Serce wyskoczyło mi z piersi, aż słyszałam je we własnym umyśle. Tyle emocji! Szczerze mówiąc, wiedziałam, że Ren coś czuje do Sakury, ale nie spodziewałam się, że ni z tego ni z owego, wystrzeli "Kocham cie" - ach Ci mężczyźni.
Spoglądający zza firanki Sasuke, skojarzył mi się z potocznie nazywaną "babcią snajper", która kontroluje z okna całe osiedle. :D
Sasuś, w końcu spiął dupsko - że tak to nie ładnie ujmę - i zrobił chociaż jakiś postęp, może nie duży, ale jak na tego gbura to i tak wielki.
Jak ja kocham Itachiego, co by bez niego zrobił Sasuke... [ bo sam oczywiście nie podjąłby decyzji wyjścia z domu ], wspaniale jest mieć takiego brata.
Wracając do Rena. Skurczybyk podobał mi się na początku rozdziału, taki promienny, ale jak zwykle wszystko zepsuł - jak to on, tak samo jak spartaczył z tym, że zostawił Sakurcię. Oj biada mu biada, gdybym takiego znała to już dawno zostałby przerobiony na marmoladę.
Co mogę jeszcze napisać... No, cóż jest mi niezmiernie smutno, że nieubłaganie zbliżamy się do końca tego opowiadania. Kiedyś siądę z dzieckiem lub swoimi wnukami i pokażę, bądź opowiem " że był kiedyś tak piękny blog, wzruszający, pełen emocji i magii, że tego nie da się opisać słowami. Niesamowite jest to, że można po prostu tak przelewać emocje na papier, niby zwykłym słowem, a jednak tak pięknym, jak to robiła niegdyś Akemii" - takie tam głupiutkie przemyślenia. Kto wie czy tego w ogóle dożyje? Ale liczmy na to, że tak ^^.
Kończę ten jakże, niezbyt inteligentny komentarz. Eh, znowu komentuję tak późno..
"kawałek mnie rwał się wprzód, pragnął dogonić Kanoe, pragnął wyjaśnień…" - o ile się nie myle przed tym wystąpiły pytania, więc powinno być z dużej litery, ale to taki szczególik :) Gdzieś jeszcze znalazłam " połkniętą literkę" - ale o tej porze już nie mam siły szukać. :)
Pozdrawiam i życzę ogromnie dużo weny! :D
A jednak nie pierwsza :(
OdpowiedzUsuńChce więcej i więcej.. Chłonę to wszystko jak gąbka.
OdpowiedzUsuńWszystko rozegra się jutro.. Przerwałaś w takim momencie! D:
Gdybym miała więcej czasu, komentarz byłby dłuższy i dokładniejszy, jednakże mama zaraz mnie zabije bo miałam iść spać pół godziny temu ^^. Powiedziałam, że skończę czytać i pójdę, że to zajmie kilka minut.. xDD
Pozdrawiam, Hikari.
Ps. Z utęsknieniem czekam na kolejną notkę spod twojego pióra, a raczej klawiatury!
Wiemy, wiemy ^^
OdpowiedzUsuńJestem pewna, ze kazdy z czytelbikow wrecz ubostwia napelniac kanister a paliwo jakim jest nasza Akemii ;3 szkoda, na prawde szkoda, ze zblizamy sie do konca. Teraz zamiast trzech , mialam dwa blogi do czytania Twojej tworczosci, po przeczytaniu SoH. Teraz zistanie jeden;___; ale wierzymy w Ciebie. Na pewno zaserwujesz nam jeszcze jakies swietne blogi :3 mam taka ogromniasta nadzieje.
Eee tam. Ponad trzydziesci stron to pikus jak sie czyta cos, co tak wciaga. Rozdzial niby opisuje jeden wieczor (glownie) a tyle sie dzieje, ze ja nie moige ;o
Wiele spraw poozstaje dla mnie tajemnica jak i dla innych czytelnikow, co jest tutaj atutem xD z jednej strony az szkoda konczyx cos tak fajnego, a z druhgiej kazdy chce poznac pelno nieznanych szczegolow.
Nie mam co Ci zyczyc weny, bo widac ze ta Cie nie opuszcza, ale wiecej nie zaszkodzi :3
Pozdrawiam ^^
Habanero ;3
*kanister na paliwo
OdpowiedzUsuńWybacz bledy ale rozuemisz... Pozna pora, a do tg telefon bez polskich znakow ;(
nie wiem czy opublikuje się godzina dodania dlatego zapiszę ją teraz xD 00:42 ... ;p hehe
OdpowiedzUsuńto się nazywa poświęcenie;d
ale było warto zarwać trochę nocy, by przeczytać rozdział xD
jest cudowny i cieszę się, że ty również jesteś z niego zadowolona xD
cieszę się w jaką stronę prowadzi historia i nie mogę się oprzeć pokusie, by powiedzieć, że Sasuke jest słodki zachowując się jak zagubiony chłopiec, który by coś zrozumieć musi jednocześnie zobaczyć, usłyszeć, przemyśleć i schować się za żywopłotem xD hehe ślicznie ;d
miłe zakończenie dnia po ciężkiej pracy umysłu nad analizą euroregionów xD
POZDRAWIAM I CAŁUJĘ xD
Wow! Rozdział pomimo że opisuje dzień tańca (wesoły dzień) to smutny. Nie znaczy że zły bo był rewelacyjny.:D najbardziej było mi żal Sakury jak się wywróciła (nie wiem dlaczego akurat w tym momencie :)) szkoda że zbliżamy się do końca....
OdpowiedzUsuńJa Cie chyba... AKEMII! Jak śmiesz wymyślać taką akcję i tak cudownie ją opisywać! No autentycznie odjęło mi mowę, czytałam jak zaklęta w odpowiednich momentach się śmiejąc i wzruszając. To już trzeci (jak nie piąty, czy szósty...) rozdział, który sprawił, że w głowie mam milion myśli, a zarazem ogromną pustkę, a moje emocje się kotłują, niczym emocje Sasuke, czy Sakury. Ewentualnie jeszcze Ren'a xd No i ten Twój styl. Tak cholernie było czuć, że przepełniała Cię wena, że się rozpływam xd Ale właściwie się nie dziwię; jak ma się dobrą scenę do opisania, to chyba zawsze jest wena. Ta duma, ta świadomość "To jest zajebiste, więc musi być dobrze napisane!" daje moc, by rzeczywiście zapisać wszystko idealnie. No i tak było i tym razem. Oprócz drobnych literówek, nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń. Wciągnęłaś mnie całą w tę akcję, całym rozdziałem. Twój talent, zabawa słowem w porównywanie, metafory, ironiczne opisy no i przede wszystkim te uczucia, które potrafisz doskonale wyrazić - to właśnie sprawia, że masz 70 obserwatorów, plus mnie, plus zapewne jeszcze wielu cichaczy ^^ Gratuluję, ten sukces jest uwieńczeniem Twojego talentu i pracy. I wiesz, ja się czasami czepiam, czasami mocno, czasami mniej. Ale ja to robię tylko po to, by Cię zmotywować, aby każdy rozdział był tak genialny, jak ten. :) Więc nie traktuj każdej mojej krytyki, jako obrazy, czy coś, bo ja to robię z premedytacją, by zobaczyć wymuszony efekt polepszenia :D
OdpowiedzUsuńDobra, już się rozpisałam, a przecież mam jeszcze tyyyyle do napisania!
Tak jak Akashi często mnie irytował i wgl nie podobał mi się, to w tym rozdziale był genialny <3 Moment, kiedy pojawił się na parapecie okna Sasuke, był cudowny, a uświadamianie Gburowi, że kocha Sakurę epicki. Nie dość, że się uśmiałam, to jeszcze przejęłam zachowaniem Uchihy.^^ Swoją drogą, Sasuke jest dziwny xd No bo serio, brata wygonił z domu, żeby na ten cały festiwal poszedł z poznaną w sklepie laską, a sam potrzebował interwencji kota i Itachi'ego, żeby ruszyć dupe i zawalczyć! No i ta reakcja Itachi'ego, kiedy dowiedział się, że były dwa pocałunki - bezcenna <3 I słowa/myśli Sasuke, że najchętniej zrobiłby to i jeszcze z tysiąc razy. Widzisz jak się rozpływam? Już tonę w swojej roztopionej skórze (nie ważne), a to dopiero początek wrażeń!
Sakura i Ren. I znowu Kano zyskał w moich oczkach^^ Pomijając fakt, że zdecydowanie wolę SasuSaku, to chyba nie obraziłabym się jakoś bardzo, gdybyś jednak zdecydowała się na SakuRen xd Kanoe, kiedy jest tym starym, dobrym przyjacielem Sakury, jest naprawdę uroczy i wgl, taki fajny. Troszczy się o Haruno i ją kocha (wiedziałam!), a jednak jest jeden zgrzyt, który przemawia na korzyść Uchihy. Co się wydarzyło w czasie amnestii? Bo, cholera, coś się wydarzyło i nie wiem czemu, mam wrażenie, że to rzuci na niego taki cień, że na powrót go znienawidzę xd Ale dowiemy się w przyszłym rozdziale, tak? Ej, to może mała zamiana? Za tydzień rozdział ukaże się tu, a za dwa na Get Around This? Ja jestem za! :D
No i scena finalna. Sakura pędzi na złamani karku, przewraca się (nie wiedziałam, czy się śmiać, czy płakać i ostatecznie zwyciężył smutny, współczujący uśmiech...), wykrzykuje swoje uczucia, a Sasuke bezczelnie chowa się na krzakiem i temu przysłuchuje o.o Fajnie to wymyśliłaś :) Ogólnie ten fragment wygrał. Nawet nie przeszkadzało mi, ze Sakura była znowu płaczącą, bo płakała jakby w obłędzie, i jakoś doskonale się wczułam w jej uczucia. Tak, znowu się wzruszyłam^^ To teraz nie pozostaje mi nic innego, jak czekać na ten nieszczęsny kolejny rozdział, który będzie dopiero za dwa tygodnie (zbrodnia!) i umierać, wysychać z niewiedzy, co też oni poczną, co się wydarzy...
Błędy (bo to przecież ja xd):
Usuń"dzieliła nad gigantyczna" -> "nas"
"funkcjonować jego niańka" -> "jako jego"
"a nuż w podświadomości zjawiał się Ren" -> tu nie jestem pewna czy chodziło Ci o "i jak nuż w podś.." czy "a już w podświad.."
"Plądrowałem póki" -> "pułki" jak mniemam bądź "pokój"
"kalendarzowo wybijała wioska" -> "wiosna" za którą tęsknię i która już nieśmiało się wkrada w granice Polski
"wysapałam niczym po biegu" -> "wysapał"
"Stał, wpatrywał się mnie" -> "we mnie"
5? To jest smutne, zważając na to, że zaczęłam czytać to opowiadanie, kiedy miałaś opublikowane zaledwie 5 rozdziałów. ;< I tu znowu dopada mnie depresja, bo uświadamiam sobie, że nigdy nie będę potrafiła pisać tak szybko, jak Ty... W tydzień 30str - to chyba musiałabym być przybita do krzesła i pisać całymi dniami xd A Ty piszesz od tak, chodząc do szkoły i w międzyczasie robiąc jeszcze jakieś tam cudowne 3 szablony... Czy Ty przypadkiem nie jesteś maszyną, skoro nawet naoliwiać Cię trzeba i dodawać benzyny? xd
Pozdrawiam i WENY! :)
P.S. Dobra, znowu nie zmieściłam się w jednym komentarzu >.<
O wow:-o jestem totalnie rozbrojona tym rozdzialem.. Po pierwsze Sakura i Ren.. Zaczelam sie zastanawiac kogo ona powinna wybrac ,co jest przeciez niedorzeczne! Ale Kanoe nadal nie odkryl wszystkich kart i Sakura nadal mozna powiedziec, ze nie wie skad wzielo sie jej dziecko.. Jestem ciekawa od jakiego momentu Sasuke wszystko widzial i slyszal... No i tego jak to sie dalej potoczy, cieszylabym sie gdyby pogodzili sie juz w kolejnym rozdziale, a przynajmniej szczerze pogadali i w przeciwieństwie do SOH dostalibysmy troche sielanki;-) co do Rena i tej karteczki cos czuje, ze wyjezdza odbudowac swa wioske i chcial zeby Sakura pojechala z nim.. Czyli Sasuke oficjalnie bd mogl zostac tatusiem :-D czekam na nn i tak sie zastanawiam po Twoich wczesniejszych slowach, czy moze nie lepiej dokonczyc najpierw ai no ibuki, a pozniej zabrac sie za nowego bloga, bo jakos tez poki co nie moge sie przywiazac do nowej historii... Moze dlatego, ze nie wyobrazam sobie dziewczyny grajacej w noge? Sama nie wiem.. Cokolwiek zdecydujesz, czekam na nn, pozdrawiam i zycze weny:-* hayley ah! I zgadzam sie ze ten rozdzial to majstersztyk, jest jednym z najlepszych:-D
OdpowiedzUsuńLecąc po całości i wchodząc w metafory, to dla mnie i bez komentarzy byłabyś pełna xD
OdpowiedzUsuńNo masakra. Co jest do cholery na tej karteczce?! No irytuje mnie strasznie moja niewiedza w tym temacie. No combos jak nigdy. Wrrrrrr. Nienawidzę być niedoinformowana.
To spotkanie na placu zabaw i szopka, którą odstawił Ren... Wiesz, że z początku, gdy Sakura opisywała swoje przygotowania, jak i sam festiwal, byłam za nim całym sercem. No urzekł mnie strasznie, bez dwóch zdań. Do tego okazało się, że ją kocha, ale (uwaga czerwona lampka), coś mi tu nie gra.
Co się zdarzyło przez te piep**one trzy miesiące, że uległ aż takiej przemianie. Do tego, czemu najprawdopodobniej odchodzi?! Jesteś straszna, wiesz? -.-"
Do tego włączyły mi się tak klimatyczne piosenki... Na początku:http://www.youtube.com/watch?v=athsXZUaxpg więc idealnie na jakiś bal, a że znajduje się to w mojej playliście, to już w ogóle. Powtarzałam sobie ją w kółko, a jak doszłam do wniosku, że nie pasuje, to włączyłam kolejną i również wpasowała się, jak na zamówienie: http://www.youtube.com/watch?v=-hZUSakW8KA i tekst i klimat, no wszystko.
Spotęgowało to jedynie uczucia, które przelałaś w tekst.
Akashi i jego komentarze również dołożyły swoje trzy grosze, nadając rozdziałowi trochę humoru, który został jednak zniwelowany przez wielką dawkę smutku na koniec. Aż mnie to przybiło, hmpf.
I jak ja mam teraz napisać pracę na polski?
Cieszę się, że pozostało mi jeszcze "Get Around This", bo jesli na tym blogu, skończyłaby się nasza "znajomość", to przetrząsając niebo i ziemię bym cię znalazła i przytwierdziła na siłę do komputera. A jeśli nie, mam dużą siłę persfazji ;3
Rozpisałabym się jeszcze, lecz niestety tatuś się rzuca, więc muszę na tym skończyć.
Pisz kolejną notkę, bo potrzebuję dawki romantyczmu, o!
Pozdrawiam ;*
Rozdział to majstersztyk;) Zdziwił mnie powrót "starego" Rena już miałam nadzieję, że w końcu przestanie być arogantem ale jak widać tak się nie stało. Może to i lepiej ale do jasnej anielki co było na tej kartce ciekawość mnie zżera i nie wiem jak wytrzymam te dwa tygodnie;) Humorystyczny wątek z randką Itachiego xD Sasuke który wziął się w garść i postanowił walczyć, wyznanie Rena... Ta ogromna kumulacja emocji negatywnych jak i pozytywnych tak świetnie ze sobą współgrających.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że w następnym rozdziale wyjaśni się co działo w ciągu tych trzech miesięcy.
Pozdrawiam i życzę weny;)
Jezu... to pierwsze słowo, które przyszło mi na myśl. Jestem pod wielkim wrażeniem. Brakuje mi słów, aby opisać to co przeżyłam czytając ten rozdział. Jestem z ulubionych. Ta kartka hmm. mam nadzieje, ze szybko okaże się co na niej jest,a tym czasem życzę weny.
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że mój komentarz będzie krótki i pewnie chaotyczny, ale korzystam z wolnego czasu jaki udało mi się znaleźć :)
OdpowiedzUsuńRozdział mi się podobał bardzo, bardzo, jednakże chyba trochę się pogubiłam w tym co mówił Ren. Z tego wszystkiego rozumiem chyba mniej niż Sakura O.o Mam wrażenie, że nasz drogi Ren zginie, tylko nie mam pojęcia dlaczego i jak. No, ale mogę się też mylić :D
Zostało mniej niż pięć rozdziałów? Ojej, szkoda. Będę tęsknić ;(
Nie mogę się już doczekać nowego rozdziału.
Pozdrawiam cieplutko, Miliko.
PS. Założyłaś szabloniarnie!! Hura! XD
Akemi! Wiedziałam, że to zrobisz! Że zniszczysz moje marzenie na poznanie tej cholernej prawdy! Tak się napaliłam, myślałam: *Ren powie Sakurze, o co mu chodzi. Wszystko będzie pięknie, a w następnych rozdziałach będzie miłosna sielanka Sakury i Sasuke, po czym Ren odejdzie w niepamięć*...ale nie! Oczywiście! Arghr, jaka jestem wkurzona, bo znooowu muszę czekać na te pieprzone wyjaśnienia, że tak brzydko się wyrażę ;_;.
OdpowiedzUsuńAle i tak, muszę Ci kochana pogratulować. Ze wszystkich "tajemnic" na blogach, zawsze miałam jakieś domysły.. wiesz, typu - temu bohaterowi może chodzić o to i o to, bo to i to jest takie i takie - lecz tutaj...Nic. Pustka w głowie. Nie mam bladego pojęcia, żadnych domysłów, o co może chodzić Renowi...ani co się działo przez te mniemane 3 miesiące amnezji Sakury.
To mnie jeszcze bardziej denerwuję, ale równocześnie potraja moją ciekawość dotyczącą tej sprawy ;_;. Nienawidzę cię, równocześnie kochając...prawie jak Sakura względem Sasuke D: <3
Pozdrawiam, życzę weny i 40 rozdziałów w Wordzie (byłby nowy rekord jak mniemam?) :D <3
*stron. Dlaczego napisałam rozdziałów? xD No nic.
UsuńKurdeee nie będę się już rozpisywała bo w sumie to co chciałabym powiedzieć zawarło się już w wcześniejszych komentarzach, napisze ci tylko tyle, SUPER
OdpowiedzUsuńKocham twoje notki. Długie,m rozgrywają się w odpowiednim tempie akcje i te niewiadome *O* Wszystko znowu mi się skomplikowało. Już czytam kolejną cześć :3
OdpowiedzUsuńZnów spóźniona, znów z poślizgiem, no ja dziękuję -,-"
OdpowiedzUsuńMam do nadrobienia u Ciebie jeszcze dwa rozdziały, więc będę pisać szybko i na temat.
Dlaczego domyśliłam się takiego obrotu spraw? No dlaczego? Dlaczego wiedziałam, że Sasuke jednak się przełamie, a Sakura nieświadomie złamie mu serce? To nie w porządku tak znęcać się nad bohaterami, wiesz? Nie? No to Cię informuję xd
Ale, ale. O co chodzi z tą wiadomością?
Dobra, tak czy inaczej, kocham Akashiego - on jest moim nowym mężem, ot co!
Jej, jaki dramat się zrobił. *,* Lubię takie klimaty. Dobrze, że Sasuke się przełamał.. szkoda tylko, iż tym razem Sakura nawaliła. No kurde, co ją wzięło żeby akurat teraz całować się z Renem!? Echhh. Życie jest brutalne. :c
OdpowiedzUsuńNie lubię kiedy mój mąż cierpi. Nie znoszę tego :x
Matko, Itachi jest takim przykładnym, starszym bratem, że aż sama chciałabym mieć takiego. Naprawdę. ;3 Inne dziewczyny by mi zazdrościły. xD
Akashi nadal jest słodki. <33
To jest genialne.. :3
OdpowiedzUsuńDopiero teraz komentuje bo cały czas się zaczytywałam.. :P
Brak słów.. <3
Czytając wszystkie te rozdziały człowiek chce więcej i więcej.. xD
i normalnie ide chyba czytać kolejny.. xD
Pozdrawiam !
Mysza715 :3