„Kiedy
życie wręcza ci cytrynę, upiecz ciasto cytrynowe.”
Colleen
Houck
Tej
nocy wpadłam w szpony koszmaru. Znów pojawił się ten mężczyzna, łąka i błogie
uczucie beztroski, kiedy wpadam w jego ramiona, wiedząc, że tylko on zapewni mi
bezpieczeństwo. Sen zjawiał się już lata temu. Każdej nocy, za każdym razem
wyrywając mnie ze snu bez konkretnych objawów przeżytego koszmaru – czułam się
jak w jego wnętrzu, odprężona i bezpieczna. Natomiast dzisiaj, przy swoim
nieoczekiwanym powrocie, wbrew poprzednim standardom, byłam zlana potem, a
rzeczywistość poderwała mnie z łóżka, stawiając do pozycji siedzącej.
Oddychałam ciężko i wtedy, jak błysk flesza, wnętrze pokoju rozświetlił blask.
Nie minęła sekunda, a tuż za nim rozległ się huk – dźwięk zwiastujący burzę.
Otarłam
oczy. Kilka pasm włosów przykleiło się do mokrych lic. Dopiero wówczas
usłyszałam deszcz i jego natarcia w postaci kropel wody, które dynamicznie i
bogato bębniły o okienną szybę.
„Nie
pozwolę im tego zrobić!”
„Nie
zniszczą nas!”
Melodyjny
głos enigmatycznej postaci z koszmaru nękał moje myśli. Słyszałam go wpatrując
się w pejzaż za oknem. Zasnute ciemnymi, złowróżbnymi chmurami niebo sprawiało,
że odczuwałam tę porę jako późne stadium zmierzchu.
Dlaczego
sen powrócił? Rozczesując w łazience włosy stwierdziłam, iż w jakiś sposób jest
to przywiązane do mojego nastroju. Ostatni raz nawiedzał mnie po traumatycznych
przeżyciach z Ren’em i wieści o przyszłym macierzyństwie. Być może te poplątane
wydarzenia i słowa, których nie da się rozsupłać, spowodowały nawrót sennych
dolegliwości. Być może znów będzie emitowany przez moją podświadomość w czasie
snu, każdej, pieprzonej nocy, bez wyjątku. Póki nie zwalczę depresyjnych
symptomów.
Z
drugiej strony sen mógłby być przekazem, przestrogą, ukrytą wiadomością,
przepowiednią… Pewnie! Trzy lata temu taki wariant nie wpadłby mi do głowy, ale
w przeciągu ostatnich miesięcy przytrafiło mi się tyle cudaczności i
surrealistycznych akcji, że „sen-przepowiednia” nie powinien być dla mnie
niczym zaskakującym.
Wskoczyłam
w szorty, wygodną, znoszoną bluzkę w kolorze karminu i z ponurym nastrojem
zeszłam na dół. Momentalnie uderzyła we mnie tarcza zegara, umiejscowionego nad
kominkiem i jego zapewnienia o wybitym południu. Byłam w rozsypce –
zagubiona i otumaniona, ale musiałam stanąć na nogi dla Satoshi’ego.
Wystarczająco wykorzystałam Ino. Wczorajszej nocy nie chciała wysłuchiwać
żadnych moich protestów. Po prostu zaryglowała mnie w pokoju, nakazała relaksującą
kąpiel i szybki sen na pozbieranie myśli. Jej pazerna osobowość nie łaknęła
nawet szczegółów. Czasami potrafiła uchować ją w odpowiednich momentach i dać
człowiekowi odrobinę swobody.
Ale
dzisiaj nie mogłam od tego uciec. Jeszcze przed przekroczeniem progów kuchni
wywęszyłam smakowity zapach jajecznicy. Ino ponownie paradowała w mojej podomce
i bez skrupułów odpowiednio poruszała patelnią. Satoshi usadowiony był w swoim
dziecięcym foteliku ze śliniakiem w gotowości. Na mój widok rozpromienił się,
choć w jego oczach czaił się strach. Nigdy nie przepadał za rozniecającymi
blask i potworne hałasy piorunami.
Zastukałam
we framugę drzwi. Ino zbudziła się z kuchennego ferworu.
-
Dzień dobry – Wykrzywiłam usta w najbardziej beztroskim uśmiechu, na jaki było
mnie stać.
-
Sakura – bąknęła, badawczo mnie taksując. Yamanaka próbowała dowiedzieć się na
jak wiele może sobie pozwolić. – Jak się czujesz?
-
Dobrze. Gdzie Akashi?
-
Akashi?
Rany,
przypomniałam sobie, że Ino nigdy nie poznała imienia mojego zwierzątka.
-
Tak wabi się mój kot.
Dziewczyna
od razu się rozentuzjazmowała. Zgasiła ogień w palniku i poczłapała do górnej
półki, stawiając na blacie trzy śnieżnobiałe talarze w kwieciste wzory.
-
Nie martw się, drzemie w salonie. Wrócił wczoraj pod twój dom, zaraz po tym… -
zawahała się. – incydencie…
Kolejny
błysk flesza rozświetlił wnętrze. Wbiłam wzrok w okno, chcąc upewnić się czy
nie czai się tam fotograf.
-
Przepraszam cię. Spotkanie z Ren’em nie poszło do końca po mojej myśli.
Wszystko odrobinę się skomplikowało.
Ino
spoglądała na mnie jeszcze chwilę. Jej wzrokowe badania wciąż trwały,
dezaktywując się dopiero wówczas, gdy, wesoła, zjawiłam się obok syna, całując
jego czoło.
-
Witaj skarbie. Przepraszam, że wczoraj tak cię zaniedbałam. To się nie powtórzy,
obiecuję.
-
Ren znów cię zranił? – Głos mojej przyjaciółki nie zdradzał poruszenia. Za mną
rozległ się pisk metalu. Dziewczyna zabrała się do nakładania porcji na dwóch
talerzach. – Nie musisz mi teraz o wszystkim opowiadać. Postaram się wytrzymać.
Wiem, że to dla ciebie ciężkie, ale… wiedz, że jeśli kiedykolwiek go spotkam,
to gorzko pożałuje tych swoich zagrywek. Raz jest księciem z bajki, a potem
znów przeobraża się w…
-
Potwora – dokończyłam szeptem.
-
Słucham? – Ino odwróciła się w moją stronę. Podeszłam do lodówki i sięgnęłam po
malinową kaszkę dla maluchów.
-
Karmiłaś go?
-
Sakura… - Twarz jej stężała. Dłuższą chwilę mierzyłyśmy się spojrzeniami, aż w
końcu Ino uwolniła się od szponów transu i wybąkała: – Jeszcze nie. Miałam
właśnie cię budzić na śniadanie. Musisz być głodna. Przespałaś połowę dnia.
Wiedziałam
o tym.
To
utrudniało zadanie. Straciłam sporo czasu, który mogłam spożytkować w inny
sposób.
-
Siadaj – Yamanaka postawiła dwie porcje jajecznicy na stole i gestem zachęciła
mnie do konsumpcji. Z pomarańczowo-żółtawej papki unosił się skłaniający do
tego zapach. Racja. Kiszki grały mi marsza. Nocne spiskowanie potrafi pochłonąć
na amen. Na festynie nie zdążyłam dobrać się do poczęstunków, bo już życie
przyszykowało dla mnie kolejny, szalony obrót spraw.
Zabrałam
się za pałaszowanie, potem zajęłam się synem, a na ostatek zakradłam się do
salonu, przysuwając pod koci pyszczek specjalną misę na zwierzęcą karmę,
przepełnioną wątróbką. Akashi wyglądał jak mały aniołek, bez ironicznych grymasów
i pysznych żartów. Skusiłam się nawet, aby kilka razy przebiec opuszkami palców
po czubku jego głowy.
Została
jeszcze Ino.
-
Dziękuję ci, że zajęłaś się Satoshi’m i zostałaś tutaj na noc, jednocześnie
przepraszam za tyle kłopotów – obwieściłam ciut zbyt formalnie, gdy
przygotowywała się do wyjścia. To nie była moja przyjaciółka. Zachowywała się
ostrożnie, utrzymywała dystans, obawiając się, że każda jej paląca potrzeba
zagłębienia się w szczegóły może rozkruszyć mnie jak szkło. – Obiecuję, że to
ostatni raz. Nie powinnam była się tak zachowywać.
-
Pamiętaj, jeżeli będziesz chciała porozmawiać, od razu zgłoś się do mnie.
Jestem do twojej dyspozycji. Możesz powiedzieć mi o wszystkim – Dopięła
ostatnie guziki płaszczyka.
-
To tylko Ren – uśmiechnęłam się krzepiąco. – Nic nowego. Przywykłam już.
Zmarszczyła
brwi.
-
On jest bezczelny i…
-
Tajemniczy – przerwałam. – Wyjątkowo tajemniczy. Dba o to, żebym niczego się
nie dowiedziała, do czasu, kiedy on nie postanowi, że nadeszła odpowiednia
chwila.
-
O czym ty… - Ino wyglądała tak, jakby uznała, że sfiksowałam. Żadna nowość. Do
tego też zdążyłam przywyknąć. Po nocach snułam plany, taktyki, strategie, które
pozwoliłyby mi go ubiec i dowiedzieć się o jego planach, nim ten zdoła wykonać
ruch.
Dzisiaj
jest to jutro, które miało zmienić nas wszystkich.
Ja
czułam się tak samo. Może byłam trochę bardziej przygnębiona, a serce znów
miałam nadszarpnięte, ale pomijając to, wszystko zdawało się być mym światem –
stukniętą normalnością.
Nagle
Ino wzdrygnęła się w widoczny sposób. Jej oczy otworzyły się szeroko, a twarz
wyraziła olśnienie.
-
Coś się stało? – zapytałam.
-
Kartka! – pisnęła. Zanim zdążyłam zareagować, ta zabrała się za plądrowanie
kieszeni. – Podomka! – wykrzyknęła. – Daj mi swoją podomkę!
Histeria
na jej twarzy zmusiła mnie do natychmiastowego działania. Ubranie, którego
domagała się Ino, leżało nietaktownie przewieszone przez oparcie kuchennego
krzesła. Chwyciłam go oburącz i migiem wróciłam do sieni. Yamanaka z dzikim spojrzeniem
wyrwała go z moich dłoni i powtórzyła czynność z płaszczem, badając zawartość
kieszeni.
Coś
zaszeleściło.
Także
w mojej podświadomości. Szelest karki… jej skrawek.
Tajemnica
jutra!
W
tejże chwili w rysach mojej twarzy wyryła się panika godna konkurencji z tą od
przyjaciółki. Równie dynamicznie porwałam kawałek odzieży, ale w tej samej
chwili w dłoni Ino znalazła się zgnieciona papierowa kulka.
-
Trzymałaś to wczoraj w ręku! – oznajmiła w obłędzie. – Prawie zapomniałam ci ją
oddać.
Nie
uszła mojej uwadze naruszona faktura kuleczki. Od razu się domyśliłam.
-
Czytałaś to…
Ino
wystawiła przed siebie dłonie w obronnym geście.
-
A co miałam zrobić? Wiesz w jakim byłaś stanie? Nawet nie zareagowałaś,
kiedy wyciągnęłam ci ją z dłoni. Mamrotałaś coś pod nosem, mówiłaś o jutrze i
jakiś zmianach, ciągle powtarzałaś imię Ren’a… i Sasuke… Musiałam zareagować i
nieco powęszyć! Martwiłam się.
To
akurat nic dziwnego. W tym przypadku nie podzieliłam reakcji Ino, tylko stałam
spokojnie. Nawet niepokój wobec ukrytej wiadomości przygasł. Wiedząc, że Ino
wcześniej zaznajomiła się z jej treścią, a nic w jej zachowaniu nie wskazywało
na jakąś diametralną zmianę, mogłam domyślić się, że „tajemnica jutra” nie
będzie następnym gwałtownym obrotem spraw tylko treściwą wiadomością od Ren’a.
Chciał
odejść – to była jedna z moich hipotez.
Tylko
dokąd?
I
dlaczego teraz?
„Nie
wiem kim będę jutro…”
-
Daj mi ją – Chciwie wyciągnęłam przed siebie rękę.
Papierowa
kulka opadła na moją otwartą dłoń.
-
Tylko się nie rozczaruj – ostrzegła mnie Ino.
Grzmot
przeciął powietrze. Obie podskoczyłyśmy w tej samej chwili, a z kuchni dobiegł
nas płaczliwy jęk mojego syna. Paskudna pogoda wpłynęła na mnie negatywnie.
Stres na nowo wdarł się do mojego środka, ogarniał coraz to nowsze zakamarki,
żerował na wszystkich pocieszających nadziejach, przez co w rezultacie – gdy
kartka „stała już przede mną otworem” – nie czułam nic, prócz strachu i
zdenerwowania.
Kształt
papieru pozostawał wiele do życzenia. Komuś naprawdę zależało, abym nie
zapoznała się z całą zawartością wiadomości, która na wyczucie była obfita, a
przed oczami miałam zaledwie jej mizerny kawałek. Koślawe, niestaranne,
nabazgrolone czarnym atramentem litery głosiły:
„…i
żebyś zawsze w niego wierzyła. Gdzieś tam głęboko w swoim sercu. Nie poddawaj
się. Nic nie jest w stanie wymazać uczuć…
Pamiętaj
o tym, że cię kocha. Ta jedyna myśl powinna sprawić, że nic nie będzie w stanie
cię zatrzymać…”
-
Wygląda na to, że Ren próbuje cię z kimś spiknąć. Myślałam, że chodzi o Sasuke…
ale… Rany, tu nic nie trzyma się kupy! – Moja przyjaciółka w akcie histerii
zrujnowała ład i porządek wśród skupiska blond włosów.
Stłamsiłam
panikę, chociaż ta rozpierzchła się we mnie niczym gąbka, która po wyciśnięciu
wraca do pierwotnej formy. Spośród wszystkich możliwych przekazów, słów
przeprosin, wyjaśnień, tego nie byłam w stanie przewidzieć. A przecież dzisiaj
miał być dzień przeobrażający nas w innych ludzi – mnie i Ren’a. Jakim sposobem
mam rozpocząć transformację posiadając w zanadrzu jedynie strzępy starego
listu? Wiedziałam skąd pochodzi, domyślałam się także w jakim okresie czasu
został sporządzony.
Koślawe,
niestarannie zanotowane słowa, charakterystyczne zawijasy w miejscach, gdzie
poszczególna litera pozwala na zdeformowanie jej końców.
Wszystko
było jasne.
Pismo
należało do mnie.
Minęła
godzina, a całość ani trochę nie zaczynała się stabilizować. Próbowałam zabić
czas pakowaniem, zająć myśli odnotowywaniem w głowie należytych sformułowań na
pierwszą fazę planu. Zbliżała się trzynasta. Ren mógł już zacząć działać, ale
równie dobrze kolebka jego akcji mogła mieć miejsce w późniejszych porach.
Byłam zła, że sen pochłonął mnie na tyle czasu. Ten jeden aspekt faktycznie
miał szanse na zniweczenie całości zamierzonych obowiązków.
Akashi
powitał dzień niecałą godzinę temu. Czułam jak snuje się po kątach, usiłując
zagaić, ale lęk dotkliwie go powstrzymywał – lęk, który dzierżyła także Ino,
lęk, który czynił z nich nieznane mi postacie. Tylko niekiedy spod grubej i
szczelnej maski wyzierały kawałeczki ich dawnych osobowości, kiedy to nie
musieli się martwić, że czymś mnie skrzywdzą.
Wpakowałam
sprzęt Satoshi’ego do brunatnego plecaczka z zajęczym, pluszowym pyszczkiem na
przodzie. Punkt pierwszy: znaleźć niańkę, tym razem bez udziału Ino i bez
troski o syna wykonać kolejne elementy misji. Przeczesałam włosy, naprędce
skontrolowałam swój stan w lustrze i pochwyciłam klucz z szafki. Szczęk
żelastwa ożywił Akashi’ego. Kot natychmiast zjawił się w przedsieni i nieśmiało
wyjrzał zza ściany.
-
Dokąd idziesz?
Nie
miałam mu tego za złe. Był swojskim nastolatkiem bez pojęcia o problemach
sercowych starszych od siebie osobników. Ponieważ nie do końca ufałam jeszcze
swojemu głosowi, uśmiechnęłam się, aby na wierzch wylazła z niego większa dawka
śmiałości i odczekałam chwilę.
-
Muszę załatwić kilka spraw z Naruto. Niedługo wrócę. Mogę ci zaufać i cię tutaj
zostawić?
Mimo
przypuszczeń, nie rozchmurzył się.
-
Mam tutaj zostać? – zapytał przyciszonym głosem. – Dlaczego nie mogę iść z
tobą?
-
Wolę sama się z tym uporać.
-
Chcę ci pomóc.
-
A ja chcę choć raz zrobić coś samodzielnie – upierałam się. Akashi właśnie miał
zalać mnie następną falą słów, kiedy pośpiesznie zbiegłam na werandę i niemalże
truchtem puściłam się wzdłuż dzielnicy Awayaki.
Sięgnęłam
do zajęczego plecaka po parasol i rozłożyłam go nad synem. Satoshi drzemał w
moich ramionach, raz po raz niespokojnie drgając.
-
Przepraszam cię, znowu. Byłabym lepszą matką, gdybym miała czas się na to
przygotować. Ale uwierz mi… robię wszystko co w mojej mocy – wyszeptałam,
niezupełnie dbając o to czy mija mnie dziesiątka, czy setka przechodniów.
Czułam, że co chwila kogoś zawodzę. Czułam, że zawiodłam Ren’a, Sasuke – który
oczekiwał po mnie zapewne więcej błyskotliwości i powagi – i Satoshi’ego.
Deszcz bębnił o powierzchnię parasola, mróz opatulił moje nagie ramiona, a
obawy nie dawały spokoju.
Jasne,
chciałabym, żeby Akashi mi towarzyszył, ale jednocześnie lękałam się pytań,
które mogłyby paść, gdyby nasza rozmowa przeszła na bardziej ustabilizowany
tor.
Na
moment uwolniłam się z bestialskich łap strachu i skoncentrowałam na
otaczającej mnie przestrzeni. Nie musiałam martwić się, że ktoś uzna mnie za
wariatkę – co najwyżej ludzie rotujący przy oknach w poszukiwaniu świeżych
tematów dyskusji z sąsiadami. Niewielu mieszkańców o zdrowych zmysłach wybiera
się na spacer w deszczową pogodę. Poza tym burza wciąż kluczyła gdzieś blisko
naszych terenów, pohukując co kilka sekund i rozświetlając spowite czernią
chmury w oddali.
Przyśpieszyłam
chód. Satoshi wzdrygał się przy każdym kolejnym grzmocie, a mój nastrój
markotniał. Posesja Ren’a, zwykle umiejscowiona niedaleko mojego mieszkania,
miała na mnie potężny wpływ mimo sporego dystansu, który na chwilę obecną nas
dzielił. Uczucia wzmagały się z każdym kolejnym krokiem. Były jak pąki kwiatów,
które, usychające, przy pierwszym kontakcie z wodą, wzbiły plącze w górę, które
narastały równomiernie z ruchami kończyn. Prawdopodobnie łączyły ich jakieś
poplątane kabelki. Kończyny, lub moją podświadomość, rozdartą i postrzępioną,
pragnącą ucieczki, ale też prawdy.
Pragnącą
Ren’a.
-
Sakura?
Na
dźwięk swojego imienia zamrugałam oczyma dwa razy szybciej niż przeciętny
człowiek. Uniosłam wzrok, a parę metrów przede mną stał mężczyzna, trzymając
nieporadnie siatkę nad głową i tworząc z niej prowizoryczną parasolkę.
-
Itachi… - ucięłam. Jak mogłam się zachować po wczorajszym występku? Kocham
twojego brata. Jest idiotą, egoistą – ale i tak go kocham, wiesz? Wyretuszowałam
wyraz własnej twarzy, dokładając tu i ówdzie poprawek, które przedstawiłyby
mnie jako osobę pewną i konkretną – nie zaglądającą w wydarzenia dnia
wcześniejszego.
Itachi
nie odstawiał aktorskich wyskoków. Wyraźnie okazywał zmieszanie i prawdę mówiąc
przez dłuższą chwilę staliśmy naprzeciwko siebie w milczeniu. Zgrywałam
twardzielkę… On nie był Sasuke – nie orientował się detalicznie w istocie
mojego charakteru.
-
Dobrze się czujesz? – Nie zabłysnął też kreatywnością. Sama nie wiedziałam czy
naprawdę się o to troszczy, czy w jakiś sposób chciał rozerwać ciążącą na
naszych barkach ciszę.
-
Tak, jest w porządku.
- Paskudna pogoda…
-
Taa… - Jako dowód zaszczękałam zębami. – Dzięki Bogu burza zdaje się omijać
Konohę szerokim łukiem. Póki co ucichła.
-
Racja – potaknął.
Nastała
nowa forma ciszy, przerywana natarciami deszczu. Wiatr urósł w siłę, podrywając
nasze włosy w ruch. Przygryzłam dolną wargę. Tak, pogoda była paskudna.
Musiałam czym prędzej znaleźć się u pani Kagekee i uchronić syna przed
warunkami atmosferycznymi.
Bum!
Następny grzmot zabębnił mi w uszach. Był głośniejszy niż jego poprzednicy.
Czyżby burza zawróciła?
-
Itachi, ja… Ja już pójdę… Mam dużo pracy i… Satoshi nie może się pochorować! –
Obie wymówki nie odbiegały od prawdy. Zabierałam się już za wznowienie pędu,
gdy Uchiha niespodziewanie zabrał głos:
-
Gdzie wybierasz się w taką pogodę?
Sama
nie wiem. Prawdopodobnie wrócę odmieniona, wyrecytowałam spoglądając na niego.
Wyglądał jak wczoraj. Zdekoncentrowany, rozjuszony, nieprzystosowany do
konfrontacji z szaloną miłośniczką jego brata.
- Wpadnę do mojej znajomej ze szpitala. Obiecała zająć się Satoshi’m. Mam wiele
spraw do zrobienia.
-
Hę? Nie masz z kim zostawić tego malucha?
Pokręciłam
głową.
-
Dlatego właśnie… wybacz, śpieszę się. Satoshi jest bardzo podatny na choroby.
Nie chcę, żeby coś go…
-
Daj mi go – wypalił znienacka.
-
Słucham? – Spojrzałam na niego obłąkana. Itachi, niezrażony, wyciągnął przed
siebie ramiona ofiarując całego siebie. – Co ty…
-
Zajmę się nim przez ten czas. Do szpitala jeszcze długa droga, a ja i tak nie
mam nic do roboty – wyjaśnił. Nie odpowiedziałam. Mężczyzna wywęszył niepokój,
którym cuchnęłam na kilometr i dodał: - Spokojnie, wiem, że niegdyś byłem
zdrajcą, kryminalistą i mordercą, ale nic mu nie zrobię. Masz moje słowo –
uśmiechnął się. Zrobił to tak, że byłabym w stanie wcisnąć syna w te ramiona,
nawet go nie znając. Charyzma Uchihów przezwyciężała z kretesem moje opory.
-
Jesteś pewien? Nie chciałabym robić problemu…
-
Spokojna głowa. Planowałem cały dzień wałęsać się po kątach domu, więc
przynajmniej umilę sobie wieczór.
-
Oj, nie byłabym tego taka pewna. On… - Tu z czułością zerknęłam na dziecko. –
potrafi być nieraz prawdziwym łobuzem. Trzeba mieć na niego oko non stop.
-
Kiedy byłem młodszy zajmowałem się Sasuke… Yyy… - Ups! Itachi wkroczył na
niebezpieczną strefę i od razu się zaciął. Alarm zawył w jego głowie i powstrzymał
przed dalszą wypowiedzią.
A
jednak wizja małych braci, z których jeden był niewinnym niemowlakiem pod
pieczą tego starszego nie wprawiła mnie w zakłopotanie, lecz wręcz przeciwnie,
roznieciła w moim sercu ciepły płomyk.
-
Eee… - Itachi podrapał się za tył głowy. Siatka zsunęła mu się z jej czubka i
opadła. Uśmiechnęłam się.
-
Chcesz parasolkę?
-
No co ty! Przecież jej potrzebujesz! – oburzył się.
Niewiele
brakowało, żebym zaniosła się śmiechem. Skarciłam się w myślach za to
postępowanie, za tę myśl, że mam ochotę na beztroski śmiech, kiedy w pobliżu
czyhają niebezpieczeństwo i nienaruszone sekrety. Swoją drogą sugestia
Itachi’ego była mi na rękę. Miałam do niego zaufanie, nie zawiódł mnie do tej
pory i, choć często zdawał się urwać z cyrku, jak nikt inny opiekował się
innymi, kiedy nadeszła taka potrzeba.
-
Resztę drogi przebiegnę – zaoferowałam, zachęcająco merdając parasolką. Itachi
odmówił i wznowił gestykulującą prośbę o powierzenie pod jego opiekę
Satoshi’ego.
Westchnęłam
i podałam mu syna, łącznie z zajęczym plecaczkiem. Na szczęście Satoshi spał,
nawet nie zauważając obecności obcego człowieka. Da mu popalić dopiero w domu,
kiedy zorientuje się, że mama rozpłynęła się w powietrzu, pozostawiając go na
pastwę losu.
-
Dziękuję – szepnęłam.
Itachi
skłonił się żartobliwie.
-
Zawsze do usług, Sakura! Wpadnij po niego jak będziesz wracała. Mamy w domu
wyborną herbatę. Musisz jej skosztować.
-
J-jasne… - Nie miałam serca odmówić. Zatem postanowiłam, że kiedy nadejdzie ów
chwila, wykombinuję jakąś skuteczną, wybawiającą z opresji wymówkę. Nie
chciałam, aby doszło do konfrontacji z Sasuke. Itachi mógł wypaplać mu
wczorajszą wiązankę komplementów i oszczerstw puszczoną pod adresem młodszego
brata.
-
Dobra, biegnę z tym małym do schronu – oznajmił żywo.
-
Dam ci para…
-
Nie trzeba! – wykrzyknąwszy puścił się do biegu. Wiatr ustał, deszcz
nieustępliwie dudnił o parasolkę i kawałki mnie, których powierzchnia tarczy
nie była w stanie uchronić.
Wkrótce
otrząsnęłam się z transu i zaczęłam przebierać nogami. Mogłam robić to szybciej
bez balastu w ramionach.
Moim
celem był Ren. I prawda.
***
Kiriko
właśnie rozstała się z mężczyzną, którego pragnęła – jaka szkoda! To było
typowe i do przewidzenia. Jeszcze w poprzednim epizodzie dziewczyna zapalczywie
przekonywała Yaro do prawdziwości kiełkujących w niej uczuć i więzi, jaką
wspólnie stworzyli. Nierozerwalną, odporną na przeszkody i zły los. W
dzisiejszym emitowanym odcinku, Kiriko przypadkowo natknęła się na stare
zapiski z pamiętnika wybrańca, z których wynikała jego podatność na wpływy
pięknych kobiet.
Który
facet decyduje się na pisanie pamiętników? To babska taktyka. Yaro sam jest
sobie winien. Gdyby tylko wykazywał odrobinę więcej męskości, byłby w stanie
ukryć romans. No i ta nierozerwalna, odporna na wszystko więź nagle pękła. W
serialach miłość daje popalić, ale widz ma pewność, że całość dobiegnie
szczęśliwego zakończenia. Kiriko i Yaro będą razem – bez względu na romans i
babskie zapiski.
Drzwi
do mieszkania otworzyły się w momencie, kiedy na ekranie telewizora zaczęły
gorzeć informacje o scenarzystach, aktorach i wykorzystanej muzyce. Usłyszałem
szelest butów o wycieraczkę i typowe dla mojego brata mamrotania pod nosem.
Grzmotnął
następny piorun. Czystość wyświetlanego obrazu na ułamek sekundy została
naruszona, ale prędko wróciła do dawnej formy.
Chwyciłem
pilot rozpoczynając podróż po kanałach. Czułem jak brat stoi już w salonie i
przygląda się mi, domagając odrobiny uwagi, ale mógłbym przysiąc, że braterska
więź pozwoliła przekazać mu wszystko mentalnie. W głowie słyszałem już jak
zaklina mnie za lenistwo i brak wsparcia w porannych zakupach.
-
Masz zamiar spędzić tak cały dzień? – usłyszałem, doznając szoku na dźwięk
odprężonego głosu.
Itachi
podszedł bliżej. Słyszałem spływające na dywan krople z jego przemoczonych
włosów.
-
Jesteś podejrzanie ucieszony… - Sięgnąłem po usmarowaną grubą warstwą masła
kromkę chleba. – Czemu, lub komu mogę to zawdzięczać?
Roześmiał
się.
-
Oj, Sasuke…
Nie
mogłem znieść tego perfidnie dobrego humorku. Spiorunowałem go spojrzeniem,
tyle, że zamiast czarnych, śmiejących się oczu, natknąłem się na bardziej
niewinne i… dziecięce. S a t o s h i. Ten Satoshi – syn Sakury
i Ren’a, tkwił właśnie w ramionach mojego brata. Chrzanić to, że po raz
pierwszy widzę go z dzieckiem – chociaż prezentował się całkiem nieźle – on
przyniósł do domu… istotę, która od pewnego czasu jest odpowiedzialna za zamęt
w mojej głowie i wypchaną watą czaszkę.
Moja
mina nie rozśmieszyła wyłącznie Itachi’ego, Satoshi rozchmurzył się, a strach
wymknął się z olbrzymich, zielonych oczu.
-
C-c-c-c-co… on tu robi?! – wyjąkałem. Oczywiście przed udzieleniem mi sensownej
odpowiedzi, mój brat wręcz nie mógł przepuścić okazji do ponabijania się ze
mnie.
Cha,
cha, pośmiejmy się razem.
-
Itachi! – Zwinąłem obie dłonie w pięści. Już miałem przeklinać się za donośność
mojego głosu, ale Satoshi wcale się tym nie zraził – przeciwnie – zdawał się
odczuwać ulgę na mój widok. Zaczął machać rękoma i wierzgać, wysyłając
Itachi’emu sygnał, że to kres pobytu w jego ramionach.
Z
twarzy brata zniknęła duma zdobywcy pucharu w uprzykrzaniu życia młodszego
członka rodziny.
-
Hej, hej! Co ty robisz?
Dziecko
nie odpuszczało.
-
Spadniesz! – zagrażał Itachi. Chyba liczył, że zdoła tym nastraszyć
Satoshi’ego. W końcu uległ i z najwyższą ostrożnością posadził go na dywanie.
Maluch na czworaka sunął do przodu, a każdy detal salonu przyciągał jego wzrok.
Oniemiałem, gdy dotarło do mnie, że zmierza do szeregu zapachowym świec obok
telewizora. – Pilnuj go! – nakazał zdezorientowany Itachi.
Przez
chwilę oboje trwaliśmy w bezczynności – każdy z nas oczekiwał reakcji ze strony
tego drugiego. W końcu wystrzeliłem przed siebie i chwyciłem malca pod pachami.
-
Nie, nie, nie. To nie miejsce dla ciebie – wyspawszy, natychmiast łypnąłem
złowrogo na brata. – Dlaczego on tu jest?!
-
Spotkałem w drodze powrotnej Sakurę… mówiła, że ma coś do załatwienia i idzie
zanieść Satoshi’ego znajomej ze szpitala…
-
I co? Zaoferowałeś, że to ty się nim zajmiesz, tak?
-
Mniej więcej – Wzruszył ramionami.
Tyle
mi wystarczało.
OK,
dotąd nie byłem czynnym miłośnikiem dzieci i po prawdzie nie miałem pojęcia o
sposobie ich transportowania, ale jakimś cudem znalazłem odpowiednią pozycję,
oplatając malucha ramieniem, a drugą ręką podtrzymując jego zadek. Poczułem
przedziwne uczucie, które mozolnym ruchem się we mnie wlewało, na szczęście nie
dane było mu zakończyć procedury i zakorzenić się we mnie na dobre. Znalazłem
się obok brata, uśmiechnąłem gorzko i wsunąłem mu dziecko w ramiona.
-
A zatem proszę bardzo! Zajmuj się nim. Tylko łaskawie nie przeszkadzaj mi w
oglądaniu serialu.
-
Żartujesz sobie? – obruszył się, marszcząc nos. - Musimy współpracować. Nie dam
rady sam pilnować go dwadzieścia cztery godziny na dobę.
-
Z całym szacunkiem, ale czy podczas rozmowy z Sakurą wspominałeś coś o mnie?
Zbiłem
go tym z tropu, ale odpowiedział natychmiast:
-
Nie, ze względu na wczorajszą sytuację.
-
Właśnie! – przyklasnąłem. Satoshi zareagował na ten dźwięk i z ciekawością
badacza sięgnął rączką, by przebiec po mojej. – Powiedziałeś jej, że to ty się
nim zajmiesz, nie ja. Zresztą nie mam w tym doświadczenia.
-
A ja mam niewielkie! Zajmowałem się tobą, gdy byłeś dzieckiem, ale miałem do
pomocy mamę i tatę.
-
Trudno – udałem niewzruszonego, obierając za cel zanurzenie się w miękkich
objęciach fotela. Dzisiaj emitują dwa odcinki. Może sprawa z Kiriko i Yaro
zdąży się wyjaśnić.
-
Sasuke! – Itachi ożył, gdy przygotowywałem się do siadu. Zatapiając się w
oparciu, relaks migiem ze mnie uleciał, bo raptem zauważyłem jak brat zmierza
ku mnie z dzieckiem.
-
Nie, nie, nie, nie! – zacząłem panikować.
Bezskutecznie.
Satoshi znalazł się na moich kolanach i zajął guzikami koszuli, pojękując
kilkakrotnie.
-
Co ty robisz? – warknąłem.
-
Nie ruszaj się, bo spadnie! – ostrzegł mnie. – Idę po jakiś koc dla niego, a
potem przygotuję mu mleko. Musimy współpracować. To za karę. Nie chciałeś iść
wyjaśnić wszystko z Sakurą, więc zajmiesz się jej synem.
-
Na zewnątrz pada! Nie mogłem do niej iść!
-
Dom Sakury jest kilka kroków dalej!
-
Po cholerę ci koc? – celowo zmieniłem temat. Itachi to dostrzegł i z
politowaniem pokręcił głową. – No co?
-
Dowiedziałem się, że Satoshi ma lichą odporność na choroby. Z tego co pamiętam
ty też byłeś łatwym celem dla bakterii jako dziecko i wtedy mama pilnowała,
żebyś siedział na kocu.
No…
tak, to ma sens.
Wspomnienie
o mamie wprawiło mnie z nostalgiczny nastrój, ale dziecko na mych kolanach
momentalnie mnie ocuciło. Natychmiast go podtrzymałem. Niewiele brakowało, żeby
poturlał się na podłogę.
-
Pędzę po koc! – Itachi zasalutował jak żołnierz. – Nie zawiedź mnie braciszku,
bo jeśli Satoshi dozna jakiegoś urazu, Sakura mnie poszatkuje.
-
Ona przynajmniej daje radę sama – szepnąłem.
To
sprawiło, że Itachi zatrzymał się jeszcze przy stopniach i zerknął na mnie
spode łba.
-
Problem w tym, że ona z pewnością cały czas nie daje sobie rady. Teraz
przynajmniej wiesz jak jej ciężko, a ty, głupi, uparty gbur, musisz komplikować
jej życie swoimi lękami.
-
Bla, bla, bla… idź już po ten koc! – wtrąciłem.
A
niech to, i znów otrzymałem w odpowiedzi wyłącznie to uzmysławiające mi poziom
kretynizmu spojrzenie. Za każdym razem liczba wzrastała o jeden, sporadycznie
dwa, trzy. Zagrywka mogła konkurować ze sposobami Sakury na ucieczkę od
poniesionej winy.
Kiedy
Itachi przeteleportował się na wyższe piętro, powiedziałem surowo do
Satoshi’ego:
-
Siedzisz spokojnie i dajesz mi oglądać, a ja karmię cię papkami dla dzieci.
Zgoda?
Dwa
jęki i trzy ruchy prawym ramieniem jak mniemam oznaczały odpowiedź twierdzącą.
***
Nie
zastałam go w domu – cudownie, wyśmienicie! To był klarowny znak na podjęcie
przez Ren’a tragicznych działań, o których nie do końca miałam pojęcie. Jeżeli
pierwszy cel mojej pseudo-misji zakończył się porażką, najrozsądniej byłoby
puścić to w niepamięć i zająć się drugim punktem z listy.
Dygająca,
przemoczona i skonana złapałam oddech dopiero przed siedzibą Naruto. Wolałabym,
aby nie wiedział dokąd zmierzam, zatem ominęłam szerokim łukiem główne wejście
i skierowałam się na tyły budynku.
Od
razu uderzył we mnie swąd zgnilizny. Teren dzielił od ulicy niewielki dystans,
ale zdawał się przynależeć do odmiennego świata. Wokół było chłodniej i
mrocznej. Powietrze było ciężkie i powodowało nierównomierną przechadzkę ciarek
po moich plecach. Tylna ściana siedziby Hokage była malowana wieki temu, teraz
farba była wyświechtana, właściwie wyzierała jedynie w kilku punktach spośród
tworzących konstrukcję cegieł powleczonych siatkami pęknięć. Tuż obok piętrzył
się otaczający Konohę mur. Nawet w tym miejscu był wyraźnie zaniedbany, choć
pamiętałam o jego remoncie w tych rejonach.
Wejście
do podziemnego więzienia było przeznaczone dla ludzi mojego wzrostu. Sasuke,
Ren… wprawdzie większość moich znajomych byłaby zmuszona do solidnego
pochylenia, aby przedostać się do wnętrza. Obie strony drewnianych, zbutwiałych
drzwi nadzorowała dwójka z ANBU. Nie mogłam poznać z jakim rodzajem płci mam do
czynienia, przez opatulające ich ciała płaszcze.
Wyższy
z duetu mnie rozpoznał. Natychmiast dygnął i szturchnięciem uprzedził swojego
partnera.
-
Haruno-san, dzień dobry – powiedział w charakterystyczny dla oddziałów,
formalny sposób. A więc los podał mi na tacy mężczyzn.
-
Dzień dobry – odwzajemniłam uroczysty ton. – Chciałabym… chciałabym zajrzeć do
wnętrza więzienia, jeśli to możliwie.
-
Do kogo konkretnie? – spytali chórem, prostując się. Najwyraźniej mieli własne
regułki do wykucia przy rozmowie z ważnymi osobistościami. Mimo wszystko byłam
szanowanym Medykiem i najlepszą przyjaciółką Szóstego Hokage – bohatera
wszechczasów. Zasługiwałam na kilka przywilejów.
-
Mam na myśli najświeższego więźnia, Tenshi’ego Tomoko. Chciałabym z nim omówić
parę kwestii.
-
Jeżeli chodzi pani o wyciągnięcie informacji, to od razu uprzedzam, że nie
dojdzie to do żadnych skutków. Ten mężczyzna jest nieugięty. Wielu próbowało…
do wioski przybyli nawet najlepsi konsultanci, którzy mieliby cień szansy na
przemówienie mu do rozsądku, ale żadnemu się nie udało.
-
W porządku. I tak chcę spróbować.
-
Zgoda. Proszę tylko o pokazanie dokumentu tożsamości.
Wyciągnęłam
z kieszeni potrzebny świstek papieru. Obaj strażnicy przewertowali go
gruntownie, po czym jeden z nich skinął głową i dał mi wolną drogę, uchylając
zgrzytające, ciężkie wrota.
-
Dziękuję.
-
W środku są inni ludzie. Będą panienkę nadzorować.
Akurat
to mnie nie uszczęśliwiało. Kwestii do omówienia było wiele i tyczyły się one
prywatnych porachunków. Wolałabym zagłębić się w nie na osobności, ale
szanowałam Konohańskie standardy i środki bezpieczeństwa. Istniało przecież
ryzyko, że zechciałabym pomóc któremuś z więźniów w ucieczce.
W
dół wiodły mnie równie zbutwiałe co drzwi stopnie. W powietrzu nadal roznosiła
się chmara nieprzyjemnych fetorów. Rdza, zapach zepsutego mięsa i niemytego
ciała – całość działała na mnie odpychająco i byłam gotowa zawrócić, ale…
Ren,
Ren, Ren…
Czułam
się za niego odpowiedzialna. Nie mogłam dopuścić do tragedii. Nie chciałam,
żeby mnie opuszczał…
Schody
dobiegły wreszcie końca, wyrzucając mnie w słabo oświetlonym przez kandelabry
korytarzu, z których zaledwie jedna trzecia buchała płomieniem. Teraz do odorów
dołączyły się odgłosy rozmów, dyskusji, gardłowe śmiechy starych,
pomarszczonych ludzi, skazanych na dożywocie. Przełknęłam ślinę. Wszędzie
panoszyły się choroby, bakterie, a w szczególności niebezpieczni Shinobi i złodziejaszki
schwytani na gorącym uczynku.
Na
początku wąskiego korytarza dwa taboreciki były pozajmowane przez kolejnych
ANBU. Na mój widok poderwali się z miejsc i zaczęli omiatać wyczulonym na
intruzów spojrzeniem.
-
A pani…
-
Do Tenshi’ego Tomoko – wykrztusiłam, kasłając nie tylko duszącymi zapachami,
ale obawą przed otoczeniem.
-
Kolejny ochotnik? – Zamaskowany mężczyzna zwrócił się do kompana. Byłam pewna,
że pod maską zwierzęcia malowało się powątpienie w sukces.
-
Chcę spróbować – obwieściłam z hartem ducha.
-
Ależ bardzo proszę. Najpierw jednak przejdziemy weryfikację tożsamości.
Rytuał
trwał o wiele za długo. Tym razem nie wystarczał niezawodny świstek. Musiałam
wpierw zadowolić strażników odpowiedziami na pytania, które dotyczyły zawartych
w dokumencie informacji. Nazwisko matki, miejsce urodzenia, data urodzin ojca,
itede. Potem jeden z mężczyzn zaoferował się jako mój towarzysz, zaś drugi
powrócił na zgrabny taborecik, biegając wzrokiem po treści zamieszczonej w
książce.
Nasze
kroki niosły się echem w głąb korytarza. Zwężał się z każdym metrem, a swoją
kreacją przywodził mi na myśl lochy na Michigaccie. Jedynie brak zielonkawej
mazi na ścianach był w stanie je poróżnić, poza tym więźniowie mieli nieco
bardziej luksusowe warunki. Łańcuchy były koniecznością jedynie w przypadku
notorycznie powtarzanych buntów i prób wymknięcia się spod skrzydeł
sprawiedliwości.
Mijaliśmy
cele. Znajdowało się w nich nieraz pięć, sześć osób, mimo ciasnoty. Znaczna
większość ucinała sobie drzemkę, inni po prostu rozmawiali. Wizyty
najwidoczniej nie były tu rzadkością, mało kto zwracał na mnie uwagę. Niektórzy
nawet nie zerknęli jak mijałam ich „kąt”. Przyjmowałam to z ulgą.
-
Jesteśmy na miejscu – powiedział strażnik i natychmiast oparł się o ceglastą
ścianę. – Dwie cele dalej znajduje się Tenshi Tomoko. Będę panią obserwował z
tej odległości, zgoda?
Potaknęłam.
Wkrótce
uderzyła we mnie myśl, że pragnęłam obecności Akashi’ego bardziej niż
kiedykolwiek. Nawet jeżeli musiałby maskować się ze swoją magiczną zdolnością,
zadowoliłabym się samym duchowym wsparciem z jego strony.
Postąpiłam
krok i usłyszałam chichoty. Zrozumiałam wnet, że Tenshi nie jest w celi sam i
plan podskoczy o jeden poziom w górę. Serce w piersi waliło mi młotem, lecz nie
wycofałam się.
-
Przegrałeś! – wykrzyknął znajomy głos. Sekundę później wnętrze za kratami
znalazło się w zasięgu mojego wzroku.
Pośrodku,
na rozłożonym, przestarzałym kocu siedzieli dwaj mężczyźni – Tenshi i Wampir.
Na obecność tego drugiego spięłam się jak najkrótsza struna skrzypiec. Władca
Michigatty unosił oba ramiona w górę, otoczony zewsząd kartami. Głowa Wampira
była spuszczona, a w jego dłoni wciąż tkwiła talia – najwyraźniej nie potrafił
pozbierać się po porażce.
Tenshi
zauważył mnie jako pierwszy i od razu się rozpromienił:
-
A niech mnie! Kogo ja widzę?
Wampir
przeniknął mnie swymi obezwładniającymi oczyma. Nawet w nikłym świetle świec
nie utraciły zdolności paraliżu.
-
To ona… - wymamrotał.
-
Sakura Haruno – Tenshi zaakcentował moje imię w sposób, który przyprawił mnie o
gęsią skórkę. To ja, wspólnie z Sasuke zrujnowałam jego wyspę, a jej
mieszkańcy, jak robaki, rozpierzchły się po rozmaitych zakątkach świata Ninja.
To my pozbawiliśmy go domu i wolności, odkryliśmy ukrywany dotychczas zwój i
zakazaną działalność, którą kontynuował przez wiele lat. Ponadto
przekabaciliśmy na swoją stronę jednego z najbardziej czynnych królewskich
wspólników – Akashi’ego Kazumę, w którym przeważająca większość widziała tylko
niedojrzałego smarkacza. Oj, wyjątkowo nie docenili tutaj wspaniałych kocich
umiejętności tropicielskich.
Postanowiłam
nie odwlekać. Wyprostowałam się z werwą i zbliżyłam do dzielących nas krat.
-
Chcę dowiedzieć się o czym rozmawiałeś z Ren’em Kanoe, kiedy jeszcze
przebywałeś na wyspie. Natychmiast!
-
Ren, Ren… - lamentował w fazie namysłu. – Mówisz o tym chłopaku, który
towarzyszysz tobie i członkowi klanu Uchiha?
-
Tego, którego wtrąciłeś do lochów przed nami. Tego, z którym rozmawiałeś zanim
przyszliśmy mu na ratunek…
-
Ach, tak – Tenshi pozbierał karty w skupisko i niedbale osunął je w bok,
oczyszczając koc. Wyglądał mizerniej od naszego ostatniego spotkania. Niegdyś
lśniące, orzechowe włosy tworzyły teraz niekończącą się ilość zabrudzonych
kołtunów, a zamiast królewskich szat, ciało mężczyzny odziane było w więzienną
szmatę w kolorze brunatnym. Ketsuto nie spuszczał ze mnie oka, prawdopodobnie
podejrzewał, że coś knuje. W rzeczywistości pragnęłam ocalić mojego
przyjaciela.
-
A więc… - zmrużyłam oczy. – Powiedz mi o czym z nim rozmawiałeś.
-
Dlaczego sama go nie zapytasz? – uśmiechnął się zgorzkniale.
Zacisnęłam
pięści wokół żelaznych prętów. Kątem oka dostrzegłam jak strażnik gestem
nakazuje mi zachować odpowiednią odległość, ale zignorowałam ostrzeżenie.
-
Nie chce mi powiedzieć. Robi z tego tajemnicę, a teraz zniknął i nie mam
pojęcia dokąd go zabrało. Boję się, że mógłby zrobić coś naprawdę głupiego… -
Nie powstrzymywałam się przed prawdą. Mogę nawet wywołać u Tenshi’ego
współczucie. Potrzebowałam wskazówek.
Władca
splótł dłonie na piersiach i przymknął powieki.
-
Zapewne poszedł wszystko wyjaśnić – powiedział.
-
Dokąd?
-
Do innego źródła informacji. Nie powiedziałem mu wszystkiego, o co nalegał.
Pamiętaj o mojej złożonej obietnicy, której nie mogę złamać.
-
Więc wyjaśnij przynajmniej, gdzie mogę znaleźć człowieka, któremu złożyłeś
obietnicę.
Tenshi
zaśmiał się cierpko.
-
Nigdy go nie znajdziesz.
-
Dlaczego? – wpadłam w obłęd. On współpracował, mówił – nie mogłam tego
zaprzepaścić. – Tak dobrze się kamufluje? Jest szybki i zwinny? Czy ukrywa się
gdzieś na drugim końcu świata Shinobi?
-
Powiedzmy, że znalazł sobie świetną kryjówkę. Wątpię, żeby kiedykolwiek z niej
wylazł.
-
Hę?
Dobrze…
dobrze…. Uspokoiłam się na moment. Przeanalizowałam fakty. Strzępki informacji
od Akashi’ego, Tsubaki, Ren’a, Sasuke i pani Hotaru. Otóż to! Kto przez ten
cały czas był na naszym celowniku? Kto był numerem jeden na liście
podejrzanych? Szpiedzy. Tę grupę charakteryzuje dobry kamuflaż i perfekcyjne
dobieranie kryjówek. Czy całość nie powinna być dla mnie oczywista? A jednak
wiele elementów i kawałków puzzli budziło we mnie wątpliwości.
-
Złożyłeś obietnice jednej, czy dwóm osobom? – podpuszczałam go.
Tenshi
przejrzał moje zamiary, komentując to następną salwą wyniosłego śmiechu.
-
Za dużo chcesz wiedzieć, za dużo…
Załamałam
ręce.
Co
mam robić?
Mężczyzna
jakby odszyfrował moje myśli:
-
Na twoim miejscu wziąłbym się za poszukiwania Ron’a.
-
Ren’a – poprawiłam go.
Poirytowany
wzruszył ramionami.
-
To nie ma znaczenia. Ale wiesz co? Jesteś pocieszną osobą, a ta historyjka na
długo utkwi mi w pamięci. Mogę ci coś poradzić – zablokował odpływ dźwięku ręką
z lewej strony, przykładając ją do policzka. Tworzyło to prowizoryczną tarczę,
która prawdę mówiąc nie afiszowała się wieloma skutkami, ale mimo wszystko
przykucnęłam i nastawiłam ucho: - Sprawdź tego swojego Hokage, co? Z tego co
pamiętam Ron mówił mi, że z nim współpracuje.
***
-
Miś, tandetna grzechotka, butelka do karmienia, sezamowe krakersy…
-
Tego nie dotykaj. To pewnie dla Sakury. Wydaję mi się, że zapomniała o
przekąsce…
-
Albo przygotowała ją w ramach podziękowania dla koleżaneczki, która teraz
powinna siedzieć z tym małym.
-
To też możliwe – Itachi z wymalowanym na twarzy głodem wiedzy, przyglądał się
jak penetruję plecak z wielkim, zajęczym pyskiem pośrodku. Satoshi wałęsał się
gdzieś obok mnie, wystawiając chciwe dłonie po gadżety, które uznawał za godne
jego uwagi. Zrobiliśmy w salonie pseudo-piknik. Itachi rozłożył koc, a ja z malcem
zająłem jego powierzchnię, wraz z ekwipunkiem plecaka rozsianym dookoła.
Wręczyłem
Satoshi’emu zielonkawą grzechotkę, ale przedtem zademonstrowałem mu jej
działanie, kilkakrotnie wprawiając w ruch uwięzione za plastikiem kuleczki.
Maluch
spróbowałam zmałpować moje poczynania, jednak opłakanie mu to szło. Zamiast
wykonywać jednolite, solidne ruchy, on wymachiwał ramieniem nader wolno, nie
tworząc zamierzonego efektu.
Powtórzyłem
prezentację.
-
On dopiero co nauczył się utrzymywać coś w ręku, a i tak ma z tym spore
problemy. Nie łudź się, że mu się uda – stwierdził mój brat, ulatniając się do
kuchni. – I nie próbuj ruszać tych krakersów. Niedługo obiad!
-
Chyba wolę krakersy…
-
Nie masz pojęcia ile książek kucharskich przewertowałem w poszukiwaniu tego przepisu.
Masz to zjeść bez względu na wszystko. Jesteś jedyny w tym domu, który może
cokolwiek skomentować i ocenić – szczebiotał, grzebiąc w szafie i wyciągając
stamtąd swój fartuch w wesołe przebrane za kucharze prosiaki.
Satoshi
zajmował się poszczególnymi przedmiotami. Nadzorowałem go wzrokowo, lokując
głowę na podparciu fotela.
-
Nawet nie spytasz co przyszykowałem? – Z kuchni rozbrzmiał kąśliwy głos
Itachi’ego.
Westchnąłem,
starając się, aby ton mojego głosu zawarł w sobie jak najmniej zaintrygowania.
-
Niech będzie. Co dzisiaj jemy?
Brat
prychnął, ale dobiegły mnie pierwsze szczęki sztućców i garnków, szykujących
się za zapełnienie.
-
Krewetki w cieście kadaifi z puree z mango – zadeklamował z fatalnym akcentem.
– Hinata mi je poleciła.
-
Świetnie.
Satoshi
usadowił głowę na podbrzuszu pluszowego misia. Odczytałem ten znak jako chęć
zażycia odrobiny snu, lecz gdy zbierałem się do wzięcia dzieciaka w objęcia ten
się podniósł i ścisnął miśka wokół szyi. Następnie, nieporadnie i z kilkoma
podkreślającymi trud jękami wspiął się na moje nogi i położył maskotke na
klatce piersiowej.
-
Co mam z nim zrobić? – zapytałem, nie łudząc się uzyskaniem konkretnych
wskazówek.
Mały
wydał z siebie szczęśliwe sapnięcia, przez które na moje usta nasunął się
uśmiech. Naparł na moją klatkę rękoma, podtrzymując się, a jedną dłonią zaczął
poklepywać maskotkę, śmiejąc się i wysyłając mi wzrokowe sygnały.
O
rany.
-
Ja… też mam?
Prawdopodobnie
mnie nie zrozumiał, ale grzmotnął solidnie miśka i wlepił we mnie zielone oczy.
Lekko
plasnąłem pluszową zabawkę, a on zaczął szczęśliwie się kołysać. Powtórzyłem
czynność jeszcze raz… i jeszcze, tak żeby móc usłyszeć coś więcej niż tylko
sapania. Przy czwartym razie Satoshi dołączył się do „zabawy”, zanosząc się
dziecięcym piskiem, który należało odczytywać jako ów upragniony śmiech.
-
Sasuke… co ty z nim robisz, do licha? – Itachi wyjrzał zza framugi drzwi od
kuchni, rytmicznie mieszając coś w metalowej misie.
-
To co powinna robić znajoma ze szpitala – zajmuję się nim.
Brat
parę chwil wpatrywał się w malca. Postanowiłem nie zawracać sobie głowy jego
obecnością, tylko dalej katować miśka wspólnie z Satoshi’m. Wciąż nie mogłem
pojąć jak taka prosta czynność może sprawić komuś tyle radości.
-
Świetnie ci idzie – oznajmił Itachi. O dziwo nie doszukałem się w jego oczach
nuty pogardy, ani braterskiej złośliwości.
Albo
Satoshi wyjątkowo pozbawiony jest wrodzonej płaczliwości u dzieci, albo z
dziwnych, niewyjaśnionych przyczyn czuje się przy mnie na tyle swobodnie, aby
nie okazywać strachu, bądź niepewności.
Starałem
się sobie wmówić, że w malcu utkwione są same cechy Sakury, a żadna arogancka
namiastka Ren’a nie wyłazi na wierzch.
Teraz
mogłem rzec, że lubię tego dzieciaka.
***
Wspomnienia
były jak flashback. Uderzyły we mnie, otumaniły, roznieciły awarię na
stanowiskach, które odpowiadały za zdrowe myślenie. Drętwota i otępienie
spowodowały, że nie byłam w stanie nacieszyć się świeżym powietrzem wtłaczanym
do moich płuc. Liczyło się tylko spotkanie z Naruto. Nie mogłam zakładać, że
Tenshi Tomoko odsłonił przede mną prawdę i nie ponaciągał niektórych wątków, by
skomplikować stosunki moje i Hokage, a jednak wielokrotne konfrontację z tym
duetem – Ren’em i Uzumaki’m – uświadomiły mi, iż władca Michigatty nie może
mijać się z prawdą. Ile razy nakrywałam ich na tych przedziwnych wysyłkowych
spojrzeniach, na ich współczujących wyrazach twarzy i poczuciu winy? Ile razy?
Naturalnie już wcześniej mieliśmy na uwadze zażyłość Ren’a z Naruto, ale wtedy
uznałam, że Kanoe jest po prostu po stronie najważniejszego organu Konohy. Na
bieżąco informuje Hokage o postępach na misji.
Cholera,
cholera!
Jeżeli
okaże się, że Naruto od początku był świadom czynów Ren’a, nie ręczę za siebie.
Podziękowałam strażnikom przy wejściu i okrążyłam budynek, przestępując tym
razem jego przednią granicę. Kunsztowne ściany, drogie, srebrzące się zdobienia
rozmieszczone na ścianach – otoczenie, które powinnam przyjąć z ulgą, a jednak
wciąż buzował we mnie gniew i rozgoryczenie.
Zatem
Ren wyjawił Naruto czego dowiedział się od Tenshi’ego na misji, zaś mnie i
Sasuke odsunął na dalszy plan niczym niedojrzałe szkodniki, dla których owe
informacje charakteryzują się zbytnią wyniosłością i wartością.
Minęłam
kluczącego na spirali schodów Usabi’ego bez słowa. Nawoływał za mną, ale ani mi
się śniło odwrócić. Naruto, Naruto… od konfrontacji z nim dzieliły mnie
sekundy.
Gdy
znalazłam się na właściwym piętrze, bez krzty zainteresowania pracownikami
siedziby podążałam przed siebie, poszukując właściwych drzwi ze srebrną
tabliczką i wygrawerowanymi na niej złotymi literami HOKAGE. Ten tytuł stracił
dla mnie wartość, Uzumaki był moim przyjacielem, kretyńskim błaznem i zbyt
nadpobudliwym dzieciakiem – niech oczekuje, że właśnie tak będę go traktować.
Brutalna Sakura wyszła na wierzch, spychając w bezkresne głębiny tą równie
niewyżytą co Naruto, irytującą Sakurę.
Rąbnęłam
pięścią w drzwi jego gabinetu.
-
Naruto, otwieraj to natychmiast!
Jakaś
kobieta spacerująca korytarzem zerknęła na mnie nierozumnie, ale przemilczała
moje zdziczałe zachowanie i zniknęła za zakrętem. Położyłam obie dłonie na
drzwi i przytknęłam do nich czoło.
-
Otwórz to, idioto! – krzyknęłam. – Otwórz to…
Czułam!
Czułam wręcz namacalnie jak Ren szarpie mnie za ramie, nakłania do ratunku,
wrzeszczy w spazmach rozpaczy, wzywa swoją najdroższą przyjaciółkę. Osobę,
którą… kocha….
Pokręciłam
głową. Nie, nie, nie… To była iluzja, sen… koszmar – tak samo nierealny jak
mężczyzna z polany, zapewniający mi bezpieczeństwo.
-
Panienka! – Ktoś znienacka mną szarpnął. Ren, pomyślałam! Ale zamiast
czekoladowego, tryskającego żywotnością spojrzenia, zastałam zmieszane oczy,
pod którymi rozpełzały się połyskujące w świetle piegi.
To
wystarczyło, żeby mnie ocucić. Uczepiłam się ramion sekretarza, niczym
ostatniej deski ratunku.
-
Usabi! Powiedz mi gdzie jest Naruto! Muszę z nim natychmiast porozmawiać!
-
Ależ proszę się uspokoić, panienka jest dzisiaj wyjątkowo nerwowa. Naruto-sama
na moment wyszedł do swojej żony. Powinien niedługo wrócić.
Moja
prawa brew zadrgała. Jeśli zachowa swój spokój, rozszarpię go na kawałeczki.
-
Ale to pilne! – podkreśliłam swoją zapalczywość. – Komuś grozi
niebezpieczeństwo, a Naruto może być tym, który zna miejsce jego położenia.
Usabi
wreszcie spoważniał, przytykając dłoń od ust.
-
Czyżby było coś nie tak, z którąś misją? Z tego co mi wiadomo, teraz zaledwie
dwójka ANBU jest poza terenami wioski.
-
Nie, nie, nie! To nie misja. Chodzi o mojego przyjaciela! On gdzieś zniknął.
-
Dobrze, proszę nie panikować – Mężczyzna odsunąwszy mnie od siebie, ułożył dłoń
na moich plecach, a drugą uchylił wrota do gabinetu przyjaciela. Miejscówka
zionęła pustką. Biurko zalane było falą dokumentów, a obok całego bajzlu
spoczywało wyłącznie jedno, gotowe do notowania pióro. – Niech się panienka rozgości,
a ja za ten czas natychmiast skontaktuję się z Szóstym i polecę mu powrót do
gabinetu.
-
Przekaż mu, że na niego czekam i… że ta sprawa nie może czekać! I nie
masz mu nic polecać, tylko rozkazać! – korzystałam z ostatnich chwil, w której
miałam do dyspozycji Usubi’ego. Sekretarz potaknął ze zrozumieniem i opuścił
pomieszczenie, pozostawiając mnie samą.
Cóż
za nieodpowiedzialność z jego strony. W przeciwieństwie do rozstawionych wokół
podziemnego więzienia ANBU, ten nie poprosił mnie o żaden dokument tożsamości.
Mogłabym być nawet Madarą w skórze Konohańskiego Medyka, a Usabi nic by na to
nie poradził.
Rozejrzałam
się dookoła. Oprócz niestarannie ustrojonego dokumentami biurka nic nie
przykuło mojej uwagi. Szeregi książek na kredensach składały się z tysięcy
raportów, zleceń, propozycji, bądź też dokumentów zawarcia sojuszu. Musiałam
skrupulatnie zbadać sprawę, poszukać wskazówek, zabić czymś czas, korzystając z
nieobecności głowy Konohy. To nieprzyzwoite i absolutnie nie w moim stylu, ale
tu liczył się czas i bezpieczeństwo Ren’a. Tak, chłopak mógł równie dobrze
znużyć się swojskim życiem w wiosce i odrzuconą miłością, wobec tego postanowił
poszukać wrażeń w innych zakątkach świata, mogłam przyjąć taką teorię. Tyle, że
poszczególne części mnie ją odrzucały. Skoro dzisiejszego dnia mam przeobrazić
się w inna osobę, potrzebuję kogoś kto odwali tą brudną robotę, a byłam pewna,
że tylko Ren będzie w stanie to zrobić.
Zasiadłam
na królewskim miejscu Hokage, powtarzając w myślach usprawiedliwiającą moje
postępowanie mantrę. To sytuacja awaryjna, sytuacja awaryjna.
Pociągnęłam
za gałkę pierwszej biurkowej szuflady, zauważając plik nie podpisanych raportów
i drobną rażącą żółcią karteczkę, która informowała o terminie. Odchyliłam
dokumenty, by zajrzeć głębiej. Tam kryło się kilka zapasowych opakowań z cukrem
i spis obecnych członków ANBU.
To
w żaden sposób nie miało powiązania ze sprawą, a jednak magiczna,
nieposkromiona moc sprawiła, że sięgnęłam po teczkę i rozłożyłam ją na biurku.
Następnie zaczęłam błądzić palcem po nazwiskach wpisanych mężczyzn i kobiet.
Pech chciał, że Usabi nie pokwapił się w wypisywaniu sił zbrojnych
alfabetycznie. Przebiegałam wzrokiem po literach z wyostrzonymi zmysłami, aż w
rezultacie dostrzegłam jednocześnie upragnione i niechciane nazwisko.
Uchiha
Sasuke
Urodzony
23 lipca.
A
więc jednak. Odepchnięcie mnie i pozbycie ograniczającej nas techniki zawierało
w sobie jeden, szczególny interes. Wspomaganie oddziałów, bez troski o dzielący
nas dystans, bez uporczywiej nici oplatającej jego nadgarstek. Naruto już
zdążył dopisać go na listę, a od powrotu z Michigatty minął niespełna tydzień.
Od
tego momentu wykorzystywanie zasobów gabinetu Uzumaki’ego szło mi topornie.
Zatopiłam twarz w dłoniach, zaczerpnęłam powietrza, gapiłam się tępo w litery
tworzące jego imię i nazwisko, które zdawały się wołać do mnie jak bardzo
naiwna jestem.
Rozłożyłam
ramiona na blacie i ułożyłam między nimi głowę. Czułam się wyzuta z dotychczas
towarzyszącej mi werwy. Zabrakło mi wigoru, chęci, celu, motywu. Czego ja
oczekiwałam? Może… może Ren faktycznie szuka nowych wrażeń? Skoro syn do tej
pory niewiele dla niego znaczył, opuszczenie Konohy nie powinno mnie zbytnio
zaskoczyć, a jednak nie mogłam się z tym pogodzić. Kocham Sasuke… jak
mężczyznę. Kocham Ren’a… jak brata. Pierwszy osobnik nie odwzajemnia moich
uczuć, zaś drugi pała tymi, których oczekiwałam po osobniku pierwszym. Nie
wydobyłam z siebie łez, ale szloch uświadomił mi, że niechybnie się do tego
zbliżam.
Wtedy
wśród ciemności, w objęciach moich ramion ujrzałam wyzierającą z mroku żółć.
Uniosłam głowę. Spod spisu ANBU nieśmiało wyglądała maleńka, podniszczona
kartka. Podejrzewałam, że Naruto ze złości zmiażdżył ją w pięści, lub stosował
inne katujące działania. Widniało na niej pismo odręczne – niestaranne, jak
gdyby autor nie używał pióra od wielu lat.
Zagłębiłam
się w treść i zamarłam.
Nogi
poderwały mnie z miejsca. Krzesło straciło balast i huknęło o podłogę.
Dynamicznie pochwyciłam kartkę i podsunęłam ją pod sam nos, upewniając się, że
prawidłowo odczytałam zawartą tam wiadomość.
Niemożliwe…
niemożliwe, niemożliwe! Oczy zaczęły mnie piec, przez ich gwałtownie rozwarcie.
To zadziwiające jak prędko wysunęłam wniosek.
„Niech
będzie góra wykutych Hokage. Chłopak musi wziąć zwój i ma być sam. Jeżeli
wytropię czyhających w ukryciu szpiegów, możecie pożegnać się z jedynym źródłem
informacji. „
Szturmem
wdarłam się na korytarz. Chłopak… chłopak z listu musiał być Ren’em, nie
dostrzegałam innej możliwości. Dzień, który nas zmieni… źródło informacji, no
jasne! Ktokolwiek był nadawcą listu, musiał znać zamiary użycia Kyori. Tenshi
Tomoko sam mnie zapewniał; Ren znalazł inne źródło informacji, skoro władca nie
zdradził mu wszystkiego.
Wrzałam
z emocji. Nie mogłam tracić ani sekundy. Teraz, gdy znałam miejsce spotkania,
dam z siebie wszystko, by uratować Ren’a, cokolwiek gnieździ się w jego głowie,
cokolwiek zamierza… Dlaczego samodzielnie chce dążyć do prawdy? Czy sprawa
rzeczywiście dotyczy Kyori, skoro ani ja, ani Sasuke nie zostaliśmy o niczym
poinformowani?
Jednak
autor listu potrzebował zwoju, chłopaka i prywatności podczas rozmowy. Autorem
listu prawdopodobnie był jeden ze szpiegów Madary. Nie wtargnę tam jako
czyhający w ukryciu szpieg. Wtargnę tam jako zdesperowana przyjaciółka, która
chce powstrzymać wszystkich przed przeobrażaniem się w inne osoby.
Ale
moje czyny zostają brutalnie i gwałtownie zapauzowane.
Znikąd
na ulicy wyłania się Naruto w towarzystwie Usabi’ego i Hinaty.
Mięśnie
jego twarzy stężały na mój widok. Czułam promieniującą z jego oczu wściekłość.
Gdy skrzyżowałam z Uzumaki’m spojrzenia, dostrzegłam jak jego wzrok przebiega
po utkwionej w mojej ręce karteczce.
On
wiedział. Wiedział jakie głupstwo popełnił Usabi pozostawiając mnie samą w
sidłach jego gabinetu. Wiedział, że na biurku leży nieukryta karteczka ze
źródłem informacji, których potrzebowałam. Wiedział, że z moją ciekawością,
rzeczą niemożliwą będzie ominięcie przekazu i zbagatelizowanie sprawy.
-
Sakura-chan! – ryknął. Był rozzłoszczony, a jego oczy błyskały dzikimi,
ognistymi płomieniami. Wręcz słyszałam jak trzaskają w jego wnętrzu.
Ale
nie tylko on nie posiadał się ze wściekłości.
To
ja byłam pokrzywdzona. To przede mną zatajano istotne fakty. To za moimi
plecami Ren i Naruto knuli intrygi, chomikując zebrane dowody i wskazówki.
Dlatego też, gdy emocje wzięły nade mną górę, wzbiły w górę plącze, opatuliły
mnie zewsząd, karmiąc mrokiem i rozgoryczeniem, migiem znalazłam się przy
Uzumaki’m i wymierzyłam mu solidny policzek.
-
Ty… ty zdrajco, oszuście! – wykrzyknęłam, spoglądając jak zatacza się do tyłu i
tylko dzięki pomocy żony, prostuje się na równych nogach, unikając konfrontacji
z piaskowym podłożem.
Cokolwiek
zamierza Ren, on był tego świadom od samego początku, od kolebki jego działań i
zmiany w znienawidzoną przeze mnie, okrutną formę.
Mierzyliśmy
się tryskającymi gniewem spojrzeniami. Hinata za plecami męża zerkała na mnie
ze współczuciem.
-
Ty nic nie rozumiesz… - wyszeptał Hokage.
Wszystko
te pokłady cierpliwości, o jakie nalegał Ren wnet ze mnie uleciały,
pozostawiając po sobie eksplozję dotychczasowych tłumionych emocji.
-
To wy nigdy nie pozwalacie mi tego zrozumieć – powiedziałam.
Uzumaki
wiedział, że mówię prawdę.
Od
autorki: Wiosna,
wiosna, wiosna! Aż przyjemnie pisać, gdy zza okiennych szyb przebija się
słońce. Nawet fakt, że nie widzę nic na laptopie mnie nie drażni, mogę
pocierpieć dla tych cudownych, odświeżających promieni słonecznych. Od razu
rozprawiły się z zimową depresją. To miało też wpływ na rozdział… niekoniecznie
pozytywny. W ogóle to miał być dłuższy, ale nie miałam czasu się tym zająć.
Wreszcie mogę wyjść i pograć w siatkówkę. Planuję też zacząć biegać, ale pewnie
na planach się skończy (xD), tak jak rok temu.
Zastanawiam
się czy nie lepiej wpierw zakończyć Ai no Ibuki, a później poświęcić się Get
Around This. Do końca zostało niewiele, aczkolwiek jeżeli miałabym publikować
rozdziały co dwa tygodnie, to potrwa jeszcze z dwa miesiące o___O. Tak
przynajmniej ujarzmię waszą ciekawość i w pełni poświęcę się nowej historii, a
ANI dobiegnie końca w przeciągu miesiąca.
Co
o tym sądzicie?
I
jeszcze szablon! Cha, pierwsi czytelnicy może poznają obrazek, bo już niegdyś
widniał w nagłówku. Było to bodajże przy piątym, lub czwartym opublikowanym
rozdziale. Minął rok, a ja już pomalutku kończę historię. Musiałam zmienić
szatę, tamta była taka… dołująca. Nastała wiosna, wokół kolorowo, potrzebowałam
czegoś klimatycznego. Szablon jest melancholijni… ani nader radosny, ani nader
dołujący. OK, biorę się za WOS, jutro kartkówka ;___;
Dziękuję
i pozdrawiam!
(Przepraszam
jeżeli pojawią się błędy – niezbyt dokładnie je sprawdzałam.)
Notka świetna. Nie mogę doczekać się rozmowy Sasuke i Sakury. Jestem zdania, że najpierw powinnaś skończyć bloga tutaj. :) Jestem za tym jak najbardziej. :) Bardzo Cię o to proszę. Nie mogę się doczekać, aż poznam całą historię tego opowiadania. :) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńJak na razie mam ochotę czytać tylko Ai no Ibuki, więc proszę dokończ to, póki akcja na Get Around This się jeszcze nie rozkręciła! <3 p.s - przeczytałaś już może najnowszą partówkę Jusii! radzę przeczytać, niesamowita! pozdrawiam :*
OdpowiedzUsuńrozdział jak zwykle cudowny :D Co do ukazywania się kolejnych notek to osobiście chciałabym abyś najpierw skończyła Ai no Ibuki, chociaż będzie mi go brakowało to ciekawość mnie zżera i nie mogę się doczekać kolejnej notki... ale to tylko moje zdanie, zrobisz jak zechcesz :D Pozdrawiam!!!
OdpowiedzUsuńNowy szablon jak zwykle śliczny, tylko,że jak na mój gust, postać na nagłówku jest troszkę przyduża. A co do rozdziału, to również jak zwykle świetny :D. Najlepsze momenty to były te opowiadane ze strony Sasuke. To jak się opiekował Satoshim było przesłodkie. Genialnie potrafisz pisać z jego strony. Moim zdaniem nawet lepiej, niż z Sakury.
OdpowiedzUsuńSakura przyłożyła Naruto O.o I prawidłowo. Ja na jej miejscu zrobiłam tak samo. Jestem strasznie ciekawa co on i Ren ukrywają.
Już nie mogę się doczekać nowego rozdziału.
A co do blogów, to uważam, że dobrym pomysłem jest dokończenie najpierw Ai no Ibuki. Na Get Around This jeszcze akcja się nie rozkręciła, a tutaj zostało ci tak nie wiele rozdziałów.
Pozdrawiam i życzę weny.
Miliko
Rozdział świetny. Jak zwykle zresztą :)
OdpowiedzUsuńCo do twojego wpisu to myślę, że to świetny pomysł. Tobie będzie łatwiej zagłębić się w historię, a my szybciej ujarzmimy naszą ciekawość. Następnie łatwiej nam będzie wczuć się w twoją nową historię na GAT :) Także ja jestem zwolenniczką twojego pomysłu!
Pozdrawiam i życzę duużo weny! :D
Rozdział świetny;)
OdpowiedzUsuńCiekawość mnie zżera co ukrywa Naruto i Ren. I bardzo dobrze, że Sakura przyłożyła Naruto należało mu się. Świetnie opisałaś opiekę nad Satoshim xD
Moim zdaniem dobrym pomysłem jest dokończenie Ai no Ibuki, ponieważ to już końcowe rozdziały i poziom ciekawości czytelników osiągnął maksimum xD ale to tylko moje zdanie zrobisz jak będziesz chciała;)
Pozdrawiam i życzę weny;)
Hymhymhym.
OdpowiedzUsuńWzbudziłaś we mnie ciekawość, jeśli chodzi o Ren'a, muszę to przyznać, lecz ... potrafisz bardziej mnie wciągnąć. Nie przejęłam się za bardzo paniką Sakury.
Jednak Sasuke urzekł mnie całkowicie. No kocham go po prostu i nawet siłą mi go nie zabierzesz xd A z racji, że to Itaś jest moim mężem, to jednak ci go oddam xd
Myślę, że lepiej będzie, jak najpierw skończyś ANI, szybciej poczekam na moje ukochane love story <3
Przepraszam, że jakość tego komentarza, ale jestem padnięta po zawodach i na nic więcej mnie nie stać xd
Pozdrawiam ;)
Dobra, mam 5min na napisanie komentarza, a uwierz mi, dla mnie to wielki wyczyn. Dlatego też, nie spodziewaj się, ze będzie nader długi, z pewnością (wyjątkowo xd) zmieści się w jednym komentarzu, hah xd No, to zaczynam! :D
OdpowiedzUsuńNie wiem czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale Sasuke, które kreujesz jest... momentami aż uroczy ^^ Jak wyobraziłam go sobie z Satoshim na kolanach, to aż mnie za serducho ścisnęło coś :) Naprawdę, mimo swojej gburowatości i dystansu do życia rodzinnego, moim zdanie nadaje się na ojca, jak nikt inny xd Na pewno bardziej niż Itachi, czy Ren, który.... no właśnie, Ren! Co Ty z nim teraz zrobiłaś? Co Ty znowu zamieszałaś! Kolejne tajemnice i kolejne... chwilę temu wyjaśniłaś, coś, właściwie nie wyjaśniając wiele, a tu znowu karmisz nas dawką zagadek >.< Oszaleć z Tobą można od tych tajemnic, a ja jak szaleniec nic sobie z tego nie robię, bo za bardzo jestem ciekawa ich rozwiązania... Dlatego! Jestem absolutnie za tym, byś najpierw zakończyła ANI, a dopiero potem zabrała się za GAT :)
O Boże, już sie mój serial zaczyna, a ja jeszcze mialam coś napisać....
Sakura! Popieram całkowicie ten plaskacz dla Naruto! Trzeba było go mocniej trzepnąć! No ale, REN! Co on robi na tej Górze Hokage? Z kim ma sie niby spotkać, i czemu musi mu dać ten zwój? Ogólnie, to jestem tak samo wkurzona jak Sakura na tą dwójkę. Tajemnic im sie zachciało >.< I Tobie!
odpowiednio porusza patelnią. -> poruszała
transformację posiadają w zanadrzu -> posiadając
Byłbym lepszą matką -> byłabym
przyglądał jak penetruję plecak -> przyglądał się
Tyle z błędów. Ogólnie stylistycznie się popisałaś, bo czytało się wręcz fenomenalnie! To chyba ta wiosna tak na Ciebie działa ^^ Nie powiem, też się ciesze z jej przyjścia <3 I wiesz co? Ja już mam pierwsze bieganie za sobą, ha! Tak, jestem z siebie dumna xd Powodzenia w Twoich planach! Sport dobra rzecz, mózg lepiej myśli, wena przychodzi... A szablon cudny, jak każdy Twojego autorstwa :)
Pozdrawiam i WENY! ;)
Zacznę od szablonu. Jest śliczny i uwielbiam takie kolory! *.* Sama chciałabym zrobić kiedyś takie cudeńko, ale wątpię, że mi wyjdzie, taka łamaga ze mnie.
OdpowiedzUsuńPowiem Ci, że... Jestem zachwycona! - w sumie to nie pierwszy raz. I ze szczerym uśmiechem na ustach mogę powiedzieć iż polubiłam Sasukę, co w moim wypadku jest naprawdę dziwne.
Wyobrażenie o nim, jak bawi się z Satoshim, normalnie cieplutko robi się na serduchu. Jest to takie słodkie i urocze.
Cóż, podzielam emocje Sakury, sama bym się wkurzyła, jakbym była okłamywana przez przyjaciół i w dodatku takich bliskich... Oj Naruciak, nie ładnie...
Jestem zaintrygowana, już od jakiegoś czasu podejrzewałam, że Ren macza w tym palce, ale nie spodziewałam się Naruto ;o
Po za tym rozwaliła mnie scena, kiedy Itachi przyniósł Satoshiego do domu - wyobrażenie miny Saska - rozbrajające xD
W sumie nie mam pojęcia co mogę napisać, więc już będę kończyć. Nie zaszczyciłam Cię dzisiaj jakoś wyjątkowym komentarzem.
No nic, będę czekać na następny rozdział.
Pozdrawiam serdecznie i życzę weny! :)
Serioooo? Nikt nie wspomnial o misiu??? Jestem pewna, ze on jest od Rena:-D! i rowniez najbardziej zapadly mi w pamiec sceny z Sasuke i malym:-D i mam nadzieje, ze juz wkrotce wszystko sie wyjasni, bo mam kompletny metlik w glowi w sprawie Rena i Naruto, chociaz juz od pierwszych notek Sasuke wyrazil swe zdziwienie wiezia miedzy Naruto a Kanoe, wiec jestem jeszcze bardziej ciekawa:-D no i ja juz jakis czas temu podzielilam sie opinia, ze chyba lepiej zakonczyc najpierw Ai No Ibuki, chociaz naprawde nie chce zeby to juz sie konczylo:-( obiecasz mi cos? Pliiis niech ostatnia notka, epilog, epilog nr. 2 bd naswietleniem ich normalnego, szczesliwego zycia, bez huraganow;-) wiem, ze pewnie wyjdzie cukierkowo, ale wierze, ze potrafisz to dobrze wywarzyc i zachowasz w tym wszystkim charaktery bohaterow.. A chyba im sie nalezy po takich traumach, co? Pozdrawiam, czekam na nn, hayley :-*
OdpowiedzUsuńCzytam po nocach.. Ach.. Jak mama usłyszy klawiaturę to mnie zabije.. xD
OdpowiedzUsuńNotka jak zwykle cudna, tylko szkoda że przykrótka. Jestem za tym, żebyś porządnie skończyła Ai no ibuki, a potem zajęła się GAT. Nie wiem jak inni czytelnicy, ale ja wczułam się w Ai no ibuki i nie potrafię czytać jednocześnie Get Around This z takimi samymi emocjami co ANI.
Niedługo zaczynam drukować Secret of Happiness, nadal mam zgodę? Chcesz wybrać okładkę? xD
Jak skończysz Ai no Ibuki to również się za to zabiorę, a co!
Jeśli chcesz, napisz w tej sprawie na gg: 5442363.
Pozdrawiam, Hikari.
A szablon jest dokładnie taki, jakim go opisałaś- Wiosenny i lekki. :3
OdpowiedzUsuńAch, podziwiam cię za ogarnięcie blogspotu i tworzenie takich pięknych nagłówków..
*Fanka naglówka MakaxSoul* :D
witaj. przyznaję szczerze, że wchodząc na bloga zostałam solidnie zaskoczona. tym bardziej, że nie pamiętam byś posługiwała się dwa razy tym samym rysunkiem do tworzenia tła xD ale jest wiosna więc wszystko wolno xD
OdpowiedzUsuńjeśli chodzi o rozdział, to bez bicia przyznaję się, że nie pamiętam nic z wydarzeń powiązanych z Sakurą. Zachowanie Sasuke przyćmiło mi cały obraz rozdziału. Bicie pluszaka, grzebanie w plecaku króliku, grzechotka, krakersy i fartuch Itachi'ego w świnki- kucharki powaliły mnie na kolana i nie pozwoliły zdjąć z twarzy tego przezabawnego w moim wykonaniu uśmieszku xD.
o coś pytałaś... ah tak. obecnie jestem na etapie dość egoistycznej osoby, dlatego odpowiem, że lepiej najpierw będzie skończyć( niestety) ANI, a potem kontynuować drugi- trzeci blog xD
pozdrawiam całuję xD
cieszmy się wiosną xD
Przeczytałam rozdział już wcześniej, ale teraz znalazłam czas na skomentowanie i aż mnie nosiło, żeby rzucić wszystkie obowiązki i pędzić komentować.
OdpowiedzUsuńSasuke jako niańka Satoshiego w mojej wyobraźni siedzi teraz cały czas i nie chce wyjść.
Świetnie to opisałaś, aż się cała zasłodziłam xD
Ren... ach! ANI zbliża się ku końcowi, a tu jeszcze tyle tajemnic.
Widać, że masz wyobraźnię. Jak mniemam miałaś już zaplanowaną fabułę od początku?
Niby jeden rozdział, coś czego pełno na dzisiejszych internetach, a jednak te są wyjątkowe, sprawiają, że na mojej twarzy gości uśmiech ;3
Pozdrawiam i życzę Ci, żebyś nigdy nie straciła swojej miłości do Naruto, SasuSaku i pisania ;3
Witam!!
OdpowiedzUsuńZ góry przepraszam za spam, ale jeżeli lubisz SasuSaku, zapraszam na http://taste-the-fever.blogspot.com/
Być może moja historia jest czymś, czego szukasz.
Pozdrawiam:)
Nie wiem czy już pytałam, ale..... jak zrobiłaś takie piękne, idealne okrągłe avatary? :>"""
OdpowiedzUsuńNastępna rzecz: fajna ta nerwowa muzyczka w tle, Kolejna rzecz: no notka oczywiście cudowna. A w ogóle postać Rena została przez Ciebie tak wykreowana, że no przepraszam, że zaraz poczęstuję Cię komentarzem nie na poziomie, ale no: ruchałabym.
pozdrawiam! >:3
Do momentu odczytania listu pędziłam jak szalona, natomiast, gdy się już na niego natknęłam - przeczytałam dwa razy, ostrożnie, by nie ominąć żadnego szczegółu. Mój wniosek był taki, że Ren pisze Sakurze o Sasuke, ale później... JEJ PISMO!? I nagle moja hipoteza poszła się bujać.
OdpowiedzUsuńŁah! Daj mi takiego troskliwego Itachi'ego! Fajnie postąpił, oferując pomoc, ale... Sądzę, że jest w tym drugie dno, tylko jakie, hm... ;>
Dobra, nie! Ja chcę takiego Itachi'ego i Sasuke. Taki komplet, a co!
Jeja, te scena z pilnowaniem Satoshi'ego była piękna i Sasek z 'depresją', oglądający seriale, no bomba!
Hę? Naruto coś kombinuje z Ren'em? No nie! Bez jaj, serio?
Itachi w fartuchu, muahaha xd Kocham mocno! <3 Agh! I Sasuke zajmujący się dzieckiem. Mam właśnie taką przeuroczą wizję przed oczami... ;3
No i sielanka się skończyła. Końcówkę rozdziału niemal chłonęłam, pożerałam. Głupi Naruto! Co on sobie myślał? Dobrze, że Sakura go uderzyła, na jej miejscu zrobiłabym to jeszcze raz.
No i jak zwykle po przeczytaniu czuję jakiś taki dziwny niedosyt. Hm.. o co chodzi z tą kartką i dlaczego Ren miałby chronić sam tego zwoju? Co Naruto kombinuje? Nie mam bladego pojęcia, chociaż jakieś tam podejrzenia są. W sumie to nie wiem kto jest dobry, a kto zły. Wcześniej jakoś to wszystko ogarniałam, ale teraz wszystko jest możliwe, każdy może być zły. xD
OdpowiedzUsuńJakie powiązenie z Renem ma Tenshi? :oooo
Itaś i Sasuś, opiekujący się Satoshim. Słodki obrazek pojawił się w mojej głowie, chciałabym zobaczyć to na żywo. Ahhh <3 No i te krakersy, gryzaki, maskotki. :3 Cieszę się również z tego powodu, iż Sasuke w końcu polubił malucha. Ja go osobiście pokochałam. Najbardziej uwielbiam te jego uśmiechy, które cudownie opisujesz.
Cóż.. chciałabym żeby Uchiha i Haruno w końcu się pogodzili i na zawsze już byli razem. Wiem, że to niemożliwe, bo byłoby nudno i wgl, ale ich zgoda w zupełności by mi wystarczyła