niedziela, 14 kwietnia 2013

XXXII. Konfrontacja


„Kiedy życie wręcza ci cytrynę, upiecz ciasto cytrynowe.”
Colleen Houck

Tej nocy wpadłam w szpony koszmaru. Znów pojawił się ten mężczyzna, łąka i błogie uczucie beztroski, kiedy wpadam w jego ramiona, wiedząc, że tylko on zapewni mi bezpieczeństwo. Sen zjawiał się już lata temu. Każdej nocy, za każdym razem wyrywając mnie ze snu bez konkretnych objawów przeżytego koszmaru – czułam się jak w jego wnętrzu, odprężona i bezpieczna. Natomiast dzisiaj, przy swoim nieoczekiwanym powrocie, wbrew poprzednim standardom, byłam zlana potem, a rzeczywistość poderwała mnie z łóżka, stawiając do pozycji siedzącej. Oddychałam ciężko i wtedy, jak błysk flesza, wnętrze pokoju rozświetlił blask. Nie minęła sekunda, a tuż za nim rozległ się huk – dźwięk zwiastujący burzę.
Otarłam oczy. Kilka pasm włosów przykleiło się do mokrych lic. Dopiero wówczas usłyszałam deszcz i jego natarcia w postaci kropel wody, które dynamicznie i bogato bębniły o okienną szybę.
„Nie pozwolę im tego zrobić!”
„Nie zniszczą nas!”
Melodyjny głos enigmatycznej postaci z koszmaru nękał moje myśli. Słyszałam go wpatrując się w pejzaż za oknem. Zasnute ciemnymi, złowróżbnymi chmurami niebo sprawiało, że odczuwałam tę porę jako późne stadium zmierzchu.
Dlaczego sen powrócił? Rozczesując w łazience włosy stwierdziłam, iż w jakiś sposób jest to przywiązane do mojego nastroju. Ostatni raz nawiedzał mnie po traumatycznych przeżyciach z Ren’em i wieści o przyszłym macierzyństwie. Być może te poplątane wydarzenia i słowa, których nie da się rozsupłać, spowodowały nawrót sennych dolegliwości. Być może znów będzie emitowany przez moją podświadomość w czasie snu, każdej, pieprzonej nocy, bez wyjątku. Póki nie zwalczę depresyjnych symptomów.
Z drugiej strony sen mógłby być przekazem, przestrogą, ukrytą wiadomością, przepowiednią… Pewnie! Trzy lata temu taki wariant nie wpadłby mi do głowy, ale w przeciągu ostatnich miesięcy przytrafiło mi się tyle cudaczności i surrealistycznych akcji, że „sen-przepowiednia” nie powinien być dla mnie niczym zaskakującym.
Wskoczyłam w szorty, wygodną, znoszoną bluzkę w kolorze karminu i z ponurym nastrojem zeszłam na dół. Momentalnie uderzyła we mnie tarcza zegara, umiejscowionego nad kominkiem i jego zapewnienia o wybitym południu.  Byłam w rozsypce – zagubiona i otumaniona, ale musiałam stanąć na nogi dla Satoshi’ego. Wystarczająco wykorzystałam Ino. Wczorajszej nocy nie chciała wysłuchiwać żadnych moich protestów. Po prostu zaryglowała mnie w pokoju, nakazała relaksującą kąpiel i szybki sen na pozbieranie myśli. Jej pazerna osobowość nie łaknęła nawet szczegółów. Czasami potrafiła uchować ją w odpowiednich momentach i dać człowiekowi odrobinę swobody.
Ale dzisiaj nie mogłam od tego uciec. Jeszcze przed przekroczeniem progów kuchni wywęszyłam smakowity zapach jajecznicy. Ino ponownie paradowała w mojej podomce i bez skrupułów odpowiednio poruszała patelnią. Satoshi usadowiony był w swoim dziecięcym foteliku ze śliniakiem w gotowości. Na mój widok rozpromienił się, choć w jego oczach czaił się strach. Nigdy nie przepadał za rozniecającymi blask i potworne hałasy piorunami.
Zastukałam we framugę drzwi. Ino zbudziła się z kuchennego ferworu.
 - Dzień dobry – Wykrzywiłam usta w najbardziej beztroskim uśmiechu, na jaki było mnie stać.
 - Sakura – bąknęła, badawczo mnie taksując. Yamanaka próbowała dowiedzieć się na jak wiele może sobie pozwolić. – Jak się czujesz?
 - Dobrze. Gdzie Akashi?
 - Akashi?
Rany, przypomniałam sobie, że Ino nigdy nie poznała imienia mojego zwierzątka.
 - Tak wabi się mój kot.
Dziewczyna od razu się rozentuzjazmowała. Zgasiła ogień w palniku i poczłapała do górnej półki, stawiając na blacie trzy śnieżnobiałe talarze w kwieciste wzory.
 - Nie martw się, drzemie w salonie. Wrócił wczoraj pod twój dom, zaraz po tym… - zawahała się. – incydencie…
Kolejny błysk flesza rozświetlił wnętrze. Wbiłam wzrok w okno, chcąc upewnić się czy nie czai się tam fotograf.
 - Przepraszam cię. Spotkanie z Ren’em nie poszło do końca po mojej myśli. Wszystko odrobinę się skomplikowało.
Ino spoglądała na mnie jeszcze chwilę. Jej wzrokowe badania wciąż trwały, dezaktywując się dopiero wówczas, gdy, wesoła, zjawiłam się obok syna, całując jego czoło.
 - Witaj skarbie. Przepraszam, że wczoraj tak cię zaniedbałam. To się nie powtórzy, obiecuję.
 - Ren znów cię zranił? – Głos mojej przyjaciółki nie zdradzał poruszenia. Za mną rozległ się pisk metalu. Dziewczyna zabrała się do nakładania porcji na dwóch talerzach. – Nie musisz mi teraz o wszystkim opowiadać. Postaram się wytrzymać. Wiem, że to dla ciebie ciężkie, ale… wiedz, że jeśli kiedykolwiek go spotkam, to gorzko pożałuje tych swoich zagrywek. Raz jest księciem z bajki, a potem znów przeobraża się w…
 - Potwora – dokończyłam szeptem.
 - Słucham? – Ino odwróciła się w moją stronę. Podeszłam do lodówki i sięgnęłam po malinową kaszkę dla maluchów.
 - Karmiłaś go?
 - Sakura… - Twarz jej stężała. Dłuższą chwilę mierzyłyśmy się spojrzeniami, aż w końcu Ino uwolniła się od szponów transu i wybąkała: – Jeszcze nie. Miałam właśnie cię budzić na śniadanie. Musisz być głodna. Przespałaś połowę dnia.
Wiedziałam o tym.
To utrudniało zadanie. Straciłam sporo czasu, który mogłam spożytkować w inny sposób.
 - Siadaj – Yamanaka postawiła dwie porcje jajecznicy na stole i gestem zachęciła mnie do konsumpcji. Z pomarańczowo-żółtawej papki unosił się skłaniający do tego zapach. Racja. Kiszki grały mi marsza. Nocne spiskowanie potrafi pochłonąć na amen. Na festynie nie zdążyłam dobrać się do poczęstunków, bo już życie przyszykowało dla mnie kolejny, szalony obrót spraw.
Zabrałam się za pałaszowanie, potem zajęłam się synem, a na ostatek zakradłam się do salonu, przysuwając pod koci pyszczek specjalną misę na zwierzęcą karmę, przepełnioną wątróbką. Akashi wyglądał jak mały aniołek, bez ironicznych grymasów i pysznych żartów. Skusiłam się nawet, aby kilka razy przebiec opuszkami palców po czubku jego głowy.
Została jeszcze Ino.
 - Dziękuję ci, że zajęłaś się Satoshi’m i zostałaś tutaj na noc, jednocześnie przepraszam za tyle kłopotów – obwieściłam ciut zbyt formalnie, gdy przygotowywała się do wyjścia. To nie była moja przyjaciółka. Zachowywała się ostrożnie, utrzymywała dystans, obawiając się, że każda jej paląca potrzeba zagłębienia się w szczegóły może rozkruszyć mnie jak szkło. – Obiecuję, że to ostatni raz. Nie powinnam była się tak zachowywać.
 - Pamiętaj, jeżeli będziesz chciała porozmawiać, od razu zgłoś się do mnie. Jestem do twojej dyspozycji. Możesz powiedzieć mi o wszystkim – Dopięła ostatnie guziki płaszczyka.
 - To tylko Ren – uśmiechnęłam się krzepiąco. – Nic nowego. Przywykłam już.
Zmarszczyła brwi.
 - On jest bezczelny i…
 - Tajemniczy – przerwałam. – Wyjątkowo tajemniczy. Dba o to, żebym niczego się nie dowiedziała, do czasu, kiedy on nie postanowi, że nadeszła odpowiednia chwila.
 - O czym ty… - Ino wyglądała tak, jakby uznała, że sfiksowałam. Żadna nowość. Do tego też zdążyłam przywyknąć. Po nocach snułam plany, taktyki, strategie, które pozwoliłyby mi go ubiec i dowiedzieć się o jego planach, nim ten zdoła wykonać ruch.
Dzisiaj jest to jutro, które miało zmienić nas wszystkich.
Ja czułam się tak samo. Może byłam trochę bardziej przygnębiona, a serce znów miałam nadszarpnięte, ale pomijając to, wszystko zdawało się być mym światem – stukniętą normalnością.
Nagle Ino wzdrygnęła się w widoczny sposób. Jej oczy otworzyły się szeroko, a twarz wyraziła olśnienie.
 - Coś się stało? – zapytałam.
 - Kartka! – pisnęła. Zanim zdążyłam zareagować, ta zabrała się za plądrowanie kieszeni. – Podomka! – wykrzyknęła. – Daj mi swoją podomkę!
Histeria na jej twarzy zmusiła mnie do natychmiastowego działania. Ubranie, którego domagała się Ino, leżało nietaktownie przewieszone przez oparcie kuchennego krzesła. Chwyciłam go oburącz i migiem wróciłam do sieni. Yamanaka z dzikim spojrzeniem wyrwała go z moich dłoni i powtórzyła czynność z płaszczem, badając zawartość kieszeni.
Coś zaszeleściło.
Także w mojej podświadomości. Szelest karki… jej skrawek.
Tajemnica jutra!
W tejże chwili w rysach mojej twarzy wyryła się panika godna konkurencji z tą od przyjaciółki. Równie dynamicznie porwałam kawałek odzieży, ale w tej samej chwili w dłoni Ino znalazła się zgnieciona papierowa kulka.
 - Trzymałaś to wczoraj w ręku! – oznajmiła w obłędzie. – Prawie zapomniałam ci ją oddać.
Nie uszła mojej uwadze naruszona faktura kuleczki. Od razu się domyśliłam.
 - Czytałaś to…
Ino wystawiła przed siebie dłonie w obronnym geście.
 - A co miałam zrobić? Wiesz w jakim byłaś  stanie? Nawet nie zareagowałaś, kiedy wyciągnęłam ci ją z dłoni. Mamrotałaś coś pod nosem, mówiłaś o jutrze i jakiś zmianach, ciągle powtarzałaś imię Ren’a… i Sasuke… Musiałam zareagować i nieco powęszyć! Martwiłam się.
To akurat nic dziwnego. W tym przypadku nie podzieliłam reakcji Ino, tylko stałam spokojnie. Nawet niepokój wobec ukrytej wiadomości przygasł. Wiedząc, że Ino wcześniej zaznajomiła się z jej treścią, a nic w jej zachowaniu nie wskazywało na jakąś diametralną zmianę, mogłam domyślić się, że „tajemnica jutra” nie będzie następnym gwałtownym obrotem spraw tylko treściwą wiadomością od Ren’a.
Chciał odejść – to była jedna z moich hipotez.
Tylko dokąd?
I dlaczego teraz?
„Nie wiem kim będę jutro…”
 - Daj mi ją – Chciwie wyciągnęłam przed siebie rękę.
Papierowa kulka opadła na moją otwartą dłoń.
 - Tylko się nie rozczaruj – ostrzegła mnie Ino.
Grzmot przeciął powietrze. Obie podskoczyłyśmy w tej samej chwili, a z kuchni dobiegł nas płaczliwy jęk mojego syna. Paskudna pogoda wpłynęła na mnie negatywnie. Stres na nowo wdarł się do mojego środka, ogarniał coraz to nowsze zakamarki, żerował na wszystkich pocieszających nadziejach, przez co w rezultacie – gdy kartka „stała już przede mną otworem” – nie czułam nic, prócz strachu i zdenerwowania.
Kształt papieru pozostawał wiele do życzenia. Komuś naprawdę zależało, abym nie zapoznała się z całą zawartością wiadomości, która na wyczucie była obfita, a przed oczami miałam zaledwie jej mizerny kawałek. Koślawe, niestaranne, nabazgrolone czarnym atramentem litery głosiły:

„…i żebyś zawsze w niego wierzyła. Gdzieś tam głęboko w swoim sercu. Nie poddawaj się. Nic nie jest w stanie wymazać uczuć…
Pamiętaj o tym, że cię kocha. Ta jedyna myśl powinna sprawić, że nic nie będzie w stanie cię zatrzymać…”

 - Wygląda na to, że Ren próbuje cię z kimś spiknąć. Myślałam, że chodzi o Sasuke… ale… Rany, tu nic nie trzyma się kupy! – Moja przyjaciółka w akcie histerii zrujnowała ład i porządek wśród skupiska blond włosów.
Stłamsiłam panikę, chociaż ta rozpierzchła się we mnie niczym gąbka, która po wyciśnięciu wraca do pierwotnej formy. Spośród wszystkich możliwych przekazów, słów przeprosin, wyjaśnień, tego nie byłam w stanie przewidzieć. A przecież dzisiaj miał być dzień przeobrażający nas w innych ludzi – mnie i Ren’a. Jakim sposobem mam rozpocząć transformację posiadając w zanadrzu jedynie strzępy starego listu? Wiedziałam skąd pochodzi, domyślałam się także w jakim okresie czasu został sporządzony.
Koślawe, niestarannie zanotowane słowa, charakterystyczne zawijasy w miejscach, gdzie poszczególna litera pozwala na zdeformowanie jej końców.
Wszystko było jasne.
Pismo należało do mnie.

Minęła godzina, a całość ani trochę nie zaczynała się stabilizować. Próbowałam zabić czas pakowaniem, zająć myśli odnotowywaniem w głowie należytych sformułowań na pierwszą fazę planu. Zbliżała się trzynasta. Ren mógł już zacząć działać, ale równie dobrze kolebka jego akcji mogła mieć miejsce w późniejszych porach. Byłam zła, że sen pochłonął mnie na tyle czasu. Ten jeden aspekt faktycznie miał szanse na zniweczenie całości zamierzonych obowiązków.
Akashi powitał dzień niecałą godzinę temu. Czułam jak snuje się po kątach, usiłując zagaić, ale lęk dotkliwie go powstrzymywał – lęk, który dzierżyła także Ino, lęk, który czynił z nich nieznane mi postacie. Tylko niekiedy spod grubej i szczelnej maski wyzierały kawałeczki ich dawnych osobowości, kiedy to nie musieli się martwić, że czymś mnie skrzywdzą.
Wpakowałam sprzęt Satoshi’ego do brunatnego plecaczka z zajęczym, pluszowym pyszczkiem na przodzie. Punkt pierwszy: znaleźć niańkę, tym razem bez udziału Ino i bez troski o syna wykonać kolejne elementy misji. Przeczesałam włosy, naprędce skontrolowałam swój stan w lustrze i pochwyciłam klucz z szafki. Szczęk żelastwa ożywił Akashi’ego. Kot natychmiast zjawił się w przedsieni i nieśmiało wyjrzał zza ściany.
 - Dokąd idziesz?
Nie miałam mu tego za złe. Był swojskim nastolatkiem bez pojęcia o problemach sercowych starszych od siebie osobników. Ponieważ nie do końca ufałam jeszcze swojemu głosowi, uśmiechnęłam się, aby na wierzch wylazła z niego większa dawka śmiałości i odczekałam chwilę.
 - Muszę załatwić kilka spraw z Naruto. Niedługo wrócę. Mogę ci zaufać i cię tutaj zostawić?
Mimo przypuszczeń, nie rozchmurzył się.
 - Mam tutaj zostać? – zapytał przyciszonym głosem. – Dlaczego nie mogę iść z tobą?
 - Wolę sama się z tym uporać.
 - Chcę ci pomóc.
 - A ja chcę choć raz zrobić coś samodzielnie – upierałam się. Akashi właśnie miał zalać mnie następną falą słów, kiedy pośpiesznie zbiegłam na werandę i niemalże truchtem puściłam się wzdłuż dzielnicy Awayaki.
Sięgnęłam do zajęczego plecaka po parasol i rozłożyłam go nad synem. Satoshi drzemał w moich ramionach, raz po raz niespokojnie drgając.
 - Przepraszam cię, znowu. Byłabym lepszą matką, gdybym miała czas się na to przygotować. Ale uwierz mi… robię wszystko co w mojej mocy – wyszeptałam, niezupełnie dbając o to czy mija mnie dziesiątka, czy setka przechodniów. Czułam, że co chwila kogoś zawodzę. Czułam, że zawiodłam Ren’a, Sasuke – który oczekiwał po mnie zapewne więcej błyskotliwości i powagi – i Satoshi’ego. Deszcz bębnił o powierzchnię parasola, mróz opatulił moje nagie ramiona, a obawy nie dawały spokoju.
Jasne, chciałabym, żeby Akashi mi towarzyszył, ale jednocześnie lękałam się pytań, które mogłyby paść, gdyby nasza rozmowa przeszła na bardziej ustabilizowany tor.
Na moment uwolniłam się z bestialskich łap strachu i skoncentrowałam na otaczającej mnie przestrzeni. Nie musiałam martwić się, że ktoś uzna mnie za wariatkę – co najwyżej ludzie rotujący przy oknach w poszukiwaniu świeżych tematów dyskusji z sąsiadami. Niewielu mieszkańców o zdrowych zmysłach wybiera się na spacer w deszczową pogodę. Poza tym burza wciąż kluczyła gdzieś blisko naszych terenów, pohukując co kilka sekund i rozświetlając spowite czernią chmury w oddali.
Przyśpieszyłam chód. Satoshi wzdrygał się przy każdym kolejnym grzmocie, a mój nastrój markotniał. Posesja Ren’a, zwykle umiejscowiona niedaleko mojego mieszkania, miała na mnie potężny wpływ mimo sporego dystansu, który na chwilę obecną nas dzielił. Uczucia wzmagały się z każdym kolejnym krokiem. Były jak pąki kwiatów, które, usychające, przy pierwszym kontakcie z wodą, wzbiły plącze w górę, które narastały równomiernie z ruchami kończyn. Prawdopodobnie łączyły ich jakieś poplątane kabelki. Kończyny, lub moją podświadomość, rozdartą i postrzępioną, pragnącą ucieczki, ale też prawdy.
Pragnącą Ren’a. 
 - Sakura?
Na dźwięk swojego imienia zamrugałam oczyma dwa razy szybciej niż przeciętny człowiek. Uniosłam wzrok, a parę metrów przede mną stał mężczyzna, trzymając nieporadnie siatkę nad głową i tworząc z niej prowizoryczną parasolkę.
 - Itachi… - ucięłam. Jak mogłam się zachować po wczorajszym występku? Kocham twojego brata. Jest idiotą, egoistą – ale i tak go kocham, wiesz? Wyretuszowałam wyraz własnej twarzy, dokładając tu i ówdzie poprawek, które przedstawiłyby mnie jako osobę pewną i konkretną – nie zaglądającą w wydarzenia dnia wcześniejszego.
Itachi nie odstawiał aktorskich wyskoków. Wyraźnie okazywał zmieszanie i prawdę mówiąc przez dłuższą chwilę staliśmy naprzeciwko siebie w milczeniu. Zgrywałam twardzielkę… On nie był Sasuke – nie orientował się detalicznie w istocie mojego charakteru.
 - Dobrze się czujesz? – Nie zabłysnął też kreatywnością. Sama nie wiedziałam czy naprawdę się o to troszczy, czy w jakiś sposób chciał rozerwać ciążącą na naszych barkach ciszę.
 - Tak, jest w porządku.
  - Paskudna pogoda…
 - Taa… - Jako dowód zaszczękałam zębami. – Dzięki Bogu burza zdaje się omijać Konohę szerokim łukiem. Póki co ucichła.
 - Racja – potaknął.
Nastała nowa forma ciszy, przerywana natarciami deszczu. Wiatr urósł w siłę, podrywając nasze włosy w ruch. Przygryzłam dolną wargę. Tak, pogoda była paskudna. Musiałam czym prędzej znaleźć się u pani Kagekee i uchronić syna przed warunkami atmosferycznymi.
Bum! Następny grzmot zabębnił mi w uszach. Był głośniejszy niż jego poprzednicy. Czyżby burza zawróciła?
 - Itachi, ja… Ja już pójdę… Mam dużo pracy i… Satoshi nie może się pochorować! – Obie wymówki nie odbiegały od prawdy. Zabierałam się już za wznowienie pędu, gdy Uchiha niespodziewanie zabrał głos:
 - Gdzie wybierasz się w taką pogodę?
Sama nie wiem. Prawdopodobnie wrócę odmieniona, wyrecytowałam spoglądając na niego. Wyglądał jak wczoraj. Zdekoncentrowany, rozjuszony, nieprzystosowany do konfrontacji z szaloną miłośniczką jego brata.
  - Wpadnę do mojej znajomej ze szpitala. Obiecała zająć się Satoshi’m. Mam wiele spraw do zrobienia.
 - Hę? Nie masz z kim zostawić tego malucha?
Pokręciłam głową.
 - Dlatego właśnie… wybacz, śpieszę się. Satoshi jest bardzo podatny na choroby. Nie chcę, żeby coś go…
 - Daj mi go – wypalił znienacka.
 - Słucham? – Spojrzałam na niego obłąkana. Itachi, niezrażony, wyciągnął przed siebie ramiona ofiarując całego siebie. – Co ty…
 - Zajmę się nim przez ten czas. Do szpitala jeszcze długa droga, a ja i tak nie mam nic do roboty – wyjaśnił. Nie odpowiedziałam. Mężczyzna wywęszył niepokój, którym cuchnęłam na kilometr i dodał: - Spokojnie, wiem, że niegdyś byłem zdrajcą, kryminalistą i mordercą, ale nic mu nie zrobię. Masz moje słowo – uśmiechnął się. Zrobił to tak, że byłabym w stanie wcisnąć syna w te ramiona, nawet go nie znając. Charyzma Uchihów przezwyciężała z kretesem moje opory.
 - Jesteś pewien? Nie chciałabym robić problemu…
 - Spokojna głowa. Planowałem cały dzień wałęsać się po kątach domu, więc przynajmniej umilę sobie wieczór.
 - Oj, nie byłabym tego taka pewna. On… - Tu z czułością zerknęłam na dziecko. – potrafi być nieraz prawdziwym łobuzem. Trzeba mieć na niego oko non stop.
 - Kiedy byłem młodszy zajmowałem się Sasuke… Yyy… - Ups! Itachi wkroczył na niebezpieczną strefę i od razu się zaciął. Alarm zawył w jego głowie i powstrzymał przed dalszą wypowiedzią.
A jednak wizja małych braci, z których jeden był niewinnym niemowlakiem pod pieczą tego starszego nie wprawiła mnie w zakłopotanie, lecz wręcz przeciwnie, roznieciła w moim sercu ciepły płomyk.
 - Eee… - Itachi podrapał się za tył głowy. Siatka zsunęła mu się z jej czubka i opadła. Uśmiechnęłam się.
 - Chcesz parasolkę?
 - No co ty! Przecież jej potrzebujesz! – oburzył się.
Niewiele brakowało, żebym zaniosła się śmiechem. Skarciłam się w myślach za to postępowanie, za tę myśl, że mam ochotę na beztroski śmiech, kiedy w pobliżu czyhają niebezpieczeństwo i nienaruszone sekrety. Swoją drogą sugestia Itachi’ego była mi na rękę. Miałam do niego zaufanie, nie zawiódł mnie do tej pory i, choć często zdawał się urwać z cyrku, jak nikt inny opiekował się innymi, kiedy nadeszła taka potrzeba.
 - Resztę drogi przebiegnę – zaoferowałam, zachęcająco merdając parasolką. Itachi odmówił i wznowił gestykulującą prośbę o powierzenie pod jego opiekę Satoshi’ego.
Westchnęłam i podałam mu syna, łącznie z zajęczym plecaczkiem. Na szczęście Satoshi spał, nawet nie zauważając obecności obcego człowieka. Da mu popalić dopiero w domu, kiedy zorientuje się, że mama rozpłynęła się w powietrzu, pozostawiając go na pastwę losu.
 - Dziękuję – szepnęłam.
Itachi skłonił się żartobliwie.
 - Zawsze do usług, Sakura! Wpadnij po niego jak będziesz wracała. Mamy w domu wyborną herbatę. Musisz jej skosztować.
 - J-jasne… - Nie miałam serca odmówić. Zatem postanowiłam, że kiedy nadejdzie ów chwila, wykombinuję jakąś skuteczną, wybawiającą z opresji wymówkę. Nie chciałam, aby doszło do konfrontacji z Sasuke. Itachi mógł wypaplać mu wczorajszą wiązankę komplementów i oszczerstw puszczoną pod adresem młodszego brata.
 - Dobra, biegnę z tym małym do schronu – oznajmił żywo.
 - Dam ci para…
 - Nie trzeba! – wykrzyknąwszy puścił się do biegu. Wiatr ustał, deszcz nieustępliwie dudnił o parasolkę i kawałki mnie, których powierzchnia tarczy nie była w stanie uchronić.
Wkrótce otrząsnęłam się z transu i zaczęłam przebierać nogami. Mogłam robić to szybciej bez balastu w ramionach.
Moim celem był Ren. I prawda.
***
Kiriko właśnie rozstała się z mężczyzną, którego pragnęła – jaka szkoda! To było typowe i do przewidzenia. Jeszcze w poprzednim epizodzie dziewczyna zapalczywie przekonywała Yaro do prawdziwości kiełkujących w niej uczuć i więzi, jaką wspólnie stworzyli. Nierozerwalną, odporną na przeszkody i zły los. W dzisiejszym emitowanym odcinku, Kiriko przypadkowo natknęła się na stare zapiski z pamiętnika wybrańca, z których wynikała jego podatność na wpływy pięknych kobiet.
Który facet decyduje się na pisanie pamiętników? To babska taktyka. Yaro sam jest sobie winien. Gdyby tylko wykazywał odrobinę więcej męskości, byłby w stanie ukryć romans. No i ta nierozerwalna, odporna na wszystko więź nagle pękła. W serialach miłość daje popalić, ale widz ma pewność, że całość dobiegnie szczęśliwego zakończenia. Kiriko i Yaro będą razem – bez względu na romans i babskie zapiski.
Drzwi do mieszkania otworzyły się w momencie, kiedy na ekranie telewizora zaczęły gorzeć informacje o scenarzystach, aktorach i wykorzystanej muzyce. Usłyszałem szelest butów o wycieraczkę i typowe dla mojego brata mamrotania pod nosem.
Grzmotnął następny piorun. Czystość wyświetlanego obrazu na ułamek sekundy została naruszona, ale prędko wróciła do dawnej formy.
Chwyciłem pilot rozpoczynając podróż po kanałach. Czułem jak brat stoi już w salonie i przygląda się mi, domagając odrobiny uwagi, ale mógłbym przysiąc, że braterska więź pozwoliła przekazać mu wszystko mentalnie. W głowie słyszałem już jak zaklina mnie za lenistwo i brak wsparcia w porannych zakupach.
 - Masz zamiar spędzić tak cały dzień? – usłyszałem, doznając szoku na dźwięk odprężonego głosu.
Itachi podszedł bliżej. Słyszałem spływające na dywan krople z jego przemoczonych włosów.
 - Jesteś podejrzanie ucieszony… - Sięgnąłem po usmarowaną grubą warstwą masła kromkę chleba. – Czemu, lub komu mogę to zawdzięczać?
Roześmiał się.
 - Oj, Sasuke…
Nie mogłem znieść tego perfidnie dobrego humorku. Spiorunowałem go spojrzeniem, tyle, że zamiast czarnych, śmiejących się oczu, natknąłem się na bardziej niewinne i… dziecięce. S a t o s h i. Ten Satoshi – syn Sakury i Ren’a, tkwił właśnie w ramionach mojego brata. Chrzanić to, że po raz pierwszy widzę go z dzieckiem – chociaż prezentował się całkiem nieźle – on przyniósł do domu… istotę, która od pewnego czasu jest odpowiedzialna za zamęt w mojej głowie i wypchaną watą czaszkę.
Moja mina nie rozśmieszyła wyłącznie Itachi’ego, Satoshi rozchmurzył się, a strach wymknął się z olbrzymich, zielonych oczu.
 - C-c-c-c-co… on tu robi?! – wyjąkałem. Oczywiście przed udzieleniem mi sensownej odpowiedzi, mój brat wręcz nie mógł przepuścić okazji do ponabijania się ze mnie.
Cha, cha, pośmiejmy się razem.
 - Itachi! – Zwinąłem obie dłonie w pięści. Już miałem przeklinać się za donośność mojego głosu, ale Satoshi wcale się tym nie zraził – przeciwnie – zdawał się odczuwać ulgę na mój widok. Zaczął machać rękoma i wierzgać, wysyłając Itachi’emu sygnał, że to kres pobytu w jego ramionach.
Z twarzy brata zniknęła duma zdobywcy pucharu w uprzykrzaniu życia młodszego członka rodziny.
 - Hej, hej! Co ty robisz?
Dziecko nie odpuszczało.
 - Spadniesz! – zagrażał Itachi. Chyba liczył, że zdoła tym nastraszyć Satoshi’ego. W końcu uległ i z najwyższą ostrożnością posadził go na dywanie. Maluch na czworaka sunął do przodu, a każdy detal salonu przyciągał jego wzrok. Oniemiałem, gdy dotarło do mnie, że zmierza do szeregu zapachowym świec obok telewizora. – Pilnuj go! – nakazał zdezorientowany Itachi.
Przez chwilę oboje trwaliśmy w bezczynności – każdy z nas oczekiwał reakcji ze strony tego drugiego. W końcu wystrzeliłem przed siebie i chwyciłem malca pod pachami.
 - Nie, nie, nie. To nie miejsce dla ciebie – wyspawszy, natychmiast łypnąłem złowrogo na brata. – Dlaczego on tu jest?!
 - Spotkałem w drodze powrotnej Sakurę… mówiła, że ma coś do załatwienia i idzie zanieść Satoshi’ego znajomej ze szpitala…
 - I co? Zaoferowałeś, że to ty się nim zajmiesz, tak?
 - Mniej więcej – Wzruszył ramionami.
Tyle mi wystarczało.
OK, dotąd nie byłem czynnym miłośnikiem dzieci i po prawdzie nie miałem pojęcia o sposobie ich transportowania, ale jakimś cudem znalazłem odpowiednią pozycję, oplatając malucha ramieniem, a drugą ręką podtrzymując jego zadek. Poczułem przedziwne uczucie, które mozolnym ruchem się we mnie wlewało, na szczęście nie dane było mu zakończyć procedury i zakorzenić się we mnie na dobre. Znalazłem się obok brata, uśmiechnąłem gorzko i wsunąłem mu dziecko w ramiona.
 - A zatem proszę bardzo! Zajmuj się nim. Tylko łaskawie nie przeszkadzaj mi w oglądaniu serialu.
 - Żartujesz sobie? – obruszył się, marszcząc nos. - Musimy współpracować. Nie dam rady sam pilnować go dwadzieścia cztery godziny na dobę.
 - Z całym szacunkiem, ale czy podczas rozmowy z Sakurą wspominałeś coś o mnie?
Zbiłem go tym z tropu, ale odpowiedział natychmiast:
 - Nie, ze względu na wczorajszą sytuację.
 - Właśnie! – przyklasnąłem. Satoshi zareagował na ten dźwięk i z ciekawością badacza sięgnął rączką, by przebiec po mojej. – Powiedziałeś jej, że to ty się nim zajmiesz, nie ja. Zresztą nie mam w tym doświadczenia.
 - A ja mam niewielkie! Zajmowałem się tobą, gdy byłeś dzieckiem, ale miałem do pomocy mamę i tatę.
 - Trudno – udałem niewzruszonego, obierając za cel zanurzenie się w miękkich objęciach fotela. Dzisiaj emitują dwa odcinki. Może sprawa z Kiriko i Yaro zdąży się wyjaśnić.
 - Sasuke! – Itachi ożył, gdy przygotowywałem się do siadu. Zatapiając się w oparciu, relaks migiem ze mnie uleciał, bo raptem zauważyłem jak brat zmierza ku mnie z dzieckiem.
 - Nie, nie, nie, nie! – zacząłem panikować.
Bezskutecznie. Satoshi znalazł się na moich kolanach i zajął guzikami koszuli, pojękując kilkakrotnie.
 - Co ty robisz? – warknąłem.
 - Nie ruszaj się, bo spadnie! – ostrzegł mnie. – Idę po jakiś koc dla niego, a potem przygotuję mu mleko. Musimy współpracować. To za karę. Nie chciałeś iść wyjaśnić wszystko z Sakurą, więc zajmiesz się jej synem.
 - Na zewnątrz pada! Nie mogłem do niej iść!
 - Dom Sakury jest kilka kroków dalej!
 - Po cholerę ci koc? – celowo zmieniłem temat. Itachi to dostrzegł i z politowaniem pokręcił głową. – No co?
 - Dowiedziałem się, że Satoshi ma lichą odporność na choroby. Z tego co pamiętam ty też byłeś łatwym celem dla bakterii jako dziecko i wtedy mama pilnowała, żebyś siedział na kocu.
No… tak, to ma sens.
Wspomnienie o mamie wprawiło mnie z nostalgiczny nastrój, ale dziecko na mych kolanach momentalnie mnie ocuciło. Natychmiast go podtrzymałem. Niewiele brakowało, żeby poturlał się na podłogę.
 - Pędzę po koc! – Itachi zasalutował jak żołnierz. – Nie zawiedź mnie braciszku, bo jeśli Satoshi dozna jakiegoś urazu, Sakura mnie poszatkuje.
 - Ona przynajmniej daje radę sama – szepnąłem.
To sprawiło, że Itachi zatrzymał się jeszcze przy stopniach i zerknął na mnie spode łba.
 - Problem w tym, że ona z pewnością cały czas nie daje sobie rady. Teraz przynajmniej wiesz jak jej ciężko, a ty, głupi, uparty gbur, musisz komplikować jej życie swoimi lękami.
 - Bla, bla, bla… idź już po ten koc! – wtrąciłem.
A niech to, i znów otrzymałem w odpowiedzi wyłącznie to uzmysławiające mi poziom kretynizmu spojrzenie. Za każdym razem liczba wzrastała o jeden, sporadycznie dwa, trzy. Zagrywka mogła konkurować ze sposobami Sakury na ucieczkę od poniesionej winy.
Kiedy Itachi przeteleportował się na wyższe piętro, powiedziałem surowo do Satoshi’ego:
 - Siedzisz spokojnie i dajesz mi oglądać, a ja karmię cię papkami dla dzieci. Zgoda?
Dwa jęki i trzy ruchy prawym ramieniem jak mniemam oznaczały odpowiedź twierdzącą.
***
Nie zastałam go w domu – cudownie, wyśmienicie! To był klarowny znak na podjęcie przez Ren’a tragicznych działań, o których nie do końca miałam pojęcie. Jeżeli pierwszy cel mojej pseudo-misji zakończył się porażką, najrozsądniej byłoby puścić to w niepamięć i zająć się drugim punktem z listy.
Dygająca, przemoczona i skonana złapałam oddech dopiero przed siedzibą Naruto. Wolałabym, aby nie wiedział dokąd zmierzam, zatem ominęłam szerokim łukiem główne wejście i skierowałam się na tyły budynku.
Od razu uderzył we mnie swąd zgnilizny. Teren dzielił od ulicy niewielki dystans, ale zdawał się przynależeć do odmiennego świata. Wokół było chłodniej i mrocznej. Powietrze było ciężkie i powodowało nierównomierną przechadzkę ciarek po moich plecach. Tylna ściana siedziby Hokage była malowana wieki temu, teraz farba była wyświechtana, właściwie wyzierała jedynie w kilku punktach spośród tworzących konstrukcję cegieł powleczonych siatkami pęknięć. Tuż obok piętrzył się otaczający Konohę mur. Nawet w tym miejscu był wyraźnie zaniedbany, choć pamiętałam o jego remoncie w tych rejonach.
Wejście do podziemnego więzienia było przeznaczone dla ludzi mojego wzrostu. Sasuke, Ren… wprawdzie większość moich znajomych byłaby zmuszona do solidnego pochylenia, aby przedostać się do wnętrza. Obie strony drewnianych, zbutwiałych drzwi nadzorowała dwójka z ANBU. Nie mogłam poznać z jakim rodzajem płci mam do czynienia, przez opatulające ich ciała płaszcze.
Wyższy z duetu mnie rozpoznał. Natychmiast dygnął i szturchnięciem uprzedził swojego partnera.
 - Haruno-san, dzień dobry – powiedział w charakterystyczny dla oddziałów, formalny sposób. A więc los podał mi na tacy mężczyzn.
 - Dzień dobry – odwzajemniłam uroczysty ton. – Chciałabym… chciałabym zajrzeć do wnętrza więzienia, jeśli to możliwie. 
 - Do kogo konkretnie? – spytali chórem, prostując się. Najwyraźniej mieli własne regułki do wykucia przy rozmowie z ważnymi osobistościami. Mimo wszystko byłam szanowanym Medykiem i najlepszą przyjaciółką Szóstego Hokage – bohatera wszechczasów. Zasługiwałam na kilka przywilejów.
 - Mam na myśli najświeższego więźnia, Tenshi’ego Tomoko. Chciałabym z nim omówić parę kwestii.
 - Jeżeli chodzi pani o wyciągnięcie informacji, to od razu uprzedzam, że nie dojdzie to do żadnych skutków. Ten mężczyzna jest nieugięty. Wielu próbowało… do wioski przybyli nawet najlepsi konsultanci, którzy mieliby cień szansy na przemówienie mu do rozsądku, ale żadnemu się nie udało.
 - W porządku. I tak chcę spróbować.
 - Zgoda. Proszę tylko o pokazanie dokumentu tożsamości.
Wyciągnęłam z kieszeni potrzebny świstek papieru. Obaj strażnicy przewertowali go gruntownie, po czym jeden z nich skinął głową i dał mi wolną drogę, uchylając zgrzytające, ciężkie wrota.
 - Dziękuję.
 - W środku są inni ludzie. Będą panienkę nadzorować.
Akurat to mnie nie uszczęśliwiało. Kwestii do omówienia było wiele i tyczyły się one prywatnych porachunków. Wolałabym zagłębić się w nie na osobności, ale szanowałam Konohańskie standardy i środki bezpieczeństwa. Istniało przecież ryzyko, że zechciałabym pomóc któremuś z więźniów w ucieczce.
W dół wiodły mnie równie zbutwiałe co drzwi stopnie. W powietrzu nadal roznosiła się chmara nieprzyjemnych fetorów. Rdza, zapach zepsutego mięsa i niemytego ciała – całość działała na mnie odpychająco i byłam gotowa zawrócić, ale…
Ren, Ren, Ren…
Czułam się za niego odpowiedzialna. Nie mogłam dopuścić do tragedii. Nie chciałam, żeby mnie opuszczał…
Schody dobiegły wreszcie końca, wyrzucając mnie w słabo oświetlonym przez kandelabry korytarzu, z których zaledwie jedna trzecia buchała płomieniem. Teraz do odorów dołączyły się odgłosy rozmów, dyskusji, gardłowe śmiechy starych, pomarszczonych ludzi, skazanych na dożywocie. Przełknęłam ślinę. Wszędzie panoszyły się choroby, bakterie, a w szczególności niebezpieczni Shinobi i złodziejaszki schwytani na gorącym uczynku.
Na początku wąskiego korytarza dwa taboreciki były pozajmowane przez kolejnych ANBU. Na mój widok poderwali się z miejsc i zaczęli omiatać wyczulonym na intruzów spojrzeniem.
 - A pani…
 - Do Tenshi’ego Tomoko – wykrztusiłam, kasłając nie tylko duszącymi zapachami, ale obawą przed otoczeniem.
 - Kolejny ochotnik? – Zamaskowany mężczyzna zwrócił się do kompana. Byłam pewna, że pod maską zwierzęcia malowało się powątpienie w sukces.
 - Chcę spróbować – obwieściłam z hartem ducha.
 - Ależ bardzo proszę. Najpierw jednak przejdziemy weryfikację tożsamości.
Rytuał trwał o wiele za długo. Tym razem nie wystarczał niezawodny świstek. Musiałam wpierw zadowolić strażników odpowiedziami na pytania, które dotyczyły zawartych w dokumencie informacji. Nazwisko matki, miejsce urodzenia, data urodzin ojca, itede. Potem jeden z mężczyzn zaoferował się jako mój towarzysz, zaś drugi powrócił na zgrabny taborecik, biegając wzrokiem po treści zamieszczonej w książce.
Nasze kroki niosły się echem w głąb korytarza. Zwężał się z każdym metrem, a swoją kreacją przywodził mi na myśl lochy na Michigaccie. Jedynie brak zielonkawej mazi na ścianach był w stanie je poróżnić, poza tym więźniowie mieli nieco bardziej luksusowe warunki. Łańcuchy były koniecznością jedynie w przypadku notorycznie powtarzanych buntów i prób wymknięcia się spod skrzydeł sprawiedliwości.
Mijaliśmy cele. Znajdowało się w nich nieraz pięć, sześć osób, mimo ciasnoty. Znaczna większość ucinała sobie drzemkę, inni po prostu rozmawiali. Wizyty najwidoczniej nie były tu rzadkością, mało kto zwracał na mnie uwagę. Niektórzy nawet nie zerknęli jak mijałam ich „kąt”. Przyjmowałam to z ulgą.
 - Jesteśmy na miejscu – powiedział strażnik i natychmiast oparł się o ceglastą ścianę. – Dwie cele dalej znajduje się Tenshi Tomoko. Będę panią obserwował z tej odległości, zgoda?
Potaknęłam.
Wkrótce uderzyła we mnie myśl, że pragnęłam obecności Akashi’ego bardziej niż kiedykolwiek. Nawet jeżeli musiałby maskować się ze swoją magiczną zdolnością, zadowoliłabym się samym duchowym wsparciem z jego strony.
Postąpiłam krok i usłyszałam chichoty. Zrozumiałam wnet, że Tenshi nie jest w celi sam i plan podskoczy o jeden poziom w górę. Serce w piersi waliło mi młotem, lecz nie wycofałam się.
 - Przegrałeś! – wykrzyknął znajomy głos. Sekundę później wnętrze za kratami znalazło się w zasięgu mojego wzroku.
Pośrodku, na rozłożonym, przestarzałym kocu siedzieli dwaj mężczyźni – Tenshi i Wampir. Na obecność tego drugiego spięłam się jak najkrótsza struna skrzypiec. Władca Michigatty unosił oba ramiona w górę, otoczony zewsząd kartami. Głowa Wampira była spuszczona, a w jego dłoni wciąż tkwiła talia – najwyraźniej nie potrafił pozbierać się po porażce.
Tenshi zauważył mnie jako pierwszy i od razu się rozpromienił:
 - A niech mnie! Kogo ja widzę?
Wampir przeniknął mnie swymi obezwładniającymi oczyma. Nawet w nikłym świetle świec nie utraciły zdolności paraliżu.
 - To ona… - wymamrotał.
 - Sakura Haruno – Tenshi zaakcentował moje imię w sposób, który przyprawił mnie o gęsią skórkę. To ja, wspólnie z Sasuke zrujnowałam jego wyspę, a jej mieszkańcy, jak robaki, rozpierzchły się po rozmaitych zakątkach świata Ninja. To my pozbawiliśmy go domu i wolności, odkryliśmy ukrywany dotychczas zwój i zakazaną działalność, którą kontynuował przez wiele lat. Ponadto przekabaciliśmy na swoją stronę jednego z najbardziej czynnych królewskich wspólników – Akashi’ego Kazumę, w którym przeważająca większość widziała tylko niedojrzałego smarkacza. Oj, wyjątkowo nie docenili tutaj wspaniałych kocich umiejętności tropicielskich.
Postanowiłam nie odwlekać. Wyprostowałam się z werwą i zbliżyłam do dzielących nas krat.
 - Chcę dowiedzieć się o czym rozmawiałeś z Ren’em Kanoe, kiedy jeszcze przebywałeś na wyspie. Natychmiast!
 - Ren, Ren… - lamentował w fazie namysłu. – Mówisz o tym chłopaku, który towarzyszysz tobie i członkowi klanu Uchiha?
 - Tego, którego wtrąciłeś do lochów przed nami. Tego, z którym rozmawiałeś zanim przyszliśmy mu na ratunek…
 - Ach, tak – Tenshi pozbierał karty w skupisko i niedbale osunął je w bok, oczyszczając koc. Wyglądał mizerniej od naszego ostatniego spotkania. Niegdyś lśniące, orzechowe włosy tworzyły teraz niekończącą się ilość zabrudzonych kołtunów, a zamiast królewskich szat, ciało mężczyzny odziane było w więzienną szmatę w kolorze brunatnym. Ketsuto nie spuszczał ze mnie oka, prawdopodobnie podejrzewał, że coś knuje. W rzeczywistości pragnęłam ocalić mojego przyjaciela.
 - A więc… - zmrużyłam oczy. – Powiedz mi o czym z nim rozmawiałeś.
 - Dlaczego sama go nie zapytasz? – uśmiechnął się zgorzkniale.
Zacisnęłam pięści wokół żelaznych prętów. Kątem oka dostrzegłam jak strażnik gestem nakazuje mi zachować odpowiednią odległość, ale zignorowałam ostrzeżenie.
 - Nie chce mi powiedzieć. Robi z tego tajemnicę, a teraz zniknął i nie mam pojęcia dokąd go zabrało. Boję się, że mógłby zrobić coś naprawdę głupiego… - Nie powstrzymywałam się przed prawdą. Mogę nawet wywołać u Tenshi’ego współczucie. Potrzebowałam wskazówek.
Władca splótł dłonie na piersiach i przymknął powieki.
 - Zapewne poszedł wszystko wyjaśnić – powiedział.
 - Dokąd?
 - Do innego źródła informacji. Nie powiedziałem mu wszystkiego, o co nalegał. Pamiętaj o mojej złożonej obietnicy, której nie mogę złamać.
 - Więc wyjaśnij przynajmniej, gdzie mogę znaleźć człowieka, któremu złożyłeś obietnicę.
Tenshi zaśmiał się cierpko.
 - Nigdy go nie znajdziesz.
 - Dlaczego? – wpadłam w obłęd. On współpracował, mówił – nie mogłam tego zaprzepaścić. – Tak dobrze się kamufluje? Jest szybki i zwinny? Czy ukrywa się gdzieś na drugim końcu świata Shinobi?
 - Powiedzmy, że znalazł sobie świetną kryjówkę. Wątpię, żeby kiedykolwiek z niej wylazł.
 - Hę?
Dobrze… dobrze…. Uspokoiłam się na moment. Przeanalizowałam fakty. Strzępki informacji od Akashi’ego, Tsubaki, Ren’a, Sasuke i pani Hotaru. Otóż to! Kto przez ten cały czas był na naszym celowniku? Kto był numerem jeden na liście podejrzanych? Szpiedzy. Tę grupę charakteryzuje dobry kamuflaż i perfekcyjne dobieranie kryjówek. Czy całość nie powinna być dla mnie oczywista? A jednak wiele elementów i kawałków puzzli budziło we mnie wątpliwości.
 - Złożyłeś obietnice jednej, czy dwóm osobom? – podpuszczałam go.
Tenshi przejrzał moje zamiary, komentując to następną salwą wyniosłego śmiechu.
 - Za dużo chcesz wiedzieć, za dużo…
Załamałam ręce.
Co mam robić?
Mężczyzna jakby odszyfrował moje myśli:
 - Na twoim miejscu wziąłbym się za poszukiwania Ron’a.
 - Ren’a – poprawiłam go.
Poirytowany wzruszył ramionami.
 - To nie ma znaczenia. Ale wiesz co? Jesteś pocieszną osobą, a ta historyjka na długo utkwi mi w pamięci. Mogę ci coś poradzić – zablokował odpływ dźwięku ręką z lewej strony, przykładając ją do policzka. Tworzyło to prowizoryczną tarczę, która prawdę mówiąc nie afiszowała się wieloma skutkami, ale mimo wszystko przykucnęłam i nastawiłam ucho: - Sprawdź tego swojego Hokage, co? Z tego co pamiętam Ron mówił mi, że z nim współpracuje.
***
 - Miś, tandetna grzechotka, butelka do karmienia, sezamowe krakersy…
 - Tego nie dotykaj. To pewnie dla Sakury. Wydaję mi się, że zapomniała o przekąsce…
 - Albo przygotowała ją w ramach podziękowania dla koleżaneczki, która teraz powinna siedzieć z tym małym.
 - To też możliwe – Itachi z wymalowanym na twarzy głodem wiedzy, przyglądał się jak penetruję plecak z wielkim, zajęczym pyskiem pośrodku. Satoshi wałęsał się gdzieś obok mnie, wystawiając chciwe dłonie po gadżety, które uznawał za godne jego uwagi. Zrobiliśmy w salonie pseudo-piknik. Itachi rozłożył koc, a ja z malcem zająłem jego powierzchnię, wraz z ekwipunkiem plecaka rozsianym dookoła.
Wręczyłem Satoshi’emu zielonkawą grzechotkę, ale przedtem zademonstrowałem mu jej działanie, kilkakrotnie wprawiając w ruch uwięzione za plastikiem kuleczki.
Maluch spróbowałam zmałpować moje poczynania, jednak opłakanie mu to szło. Zamiast wykonywać jednolite, solidne ruchy, on wymachiwał ramieniem nader wolno, nie tworząc zamierzonego efektu.
Powtórzyłem prezentację.
 - On dopiero co nauczył się utrzymywać coś w ręku, a i tak ma z tym spore problemy. Nie łudź się, że mu się uda – stwierdził mój brat, ulatniając się do kuchni. – I nie próbuj ruszać tych krakersów. Niedługo obiad! 
 - Chyba wolę krakersy…
 - Nie masz pojęcia ile książek kucharskich przewertowałem w poszukiwaniu tego przepisu. Masz to zjeść bez względu na wszystko. Jesteś jedyny w tym domu, który może cokolwiek skomentować i ocenić – szczebiotał, grzebiąc w szafie i wyciągając stamtąd swój fartuch w wesołe przebrane za kucharze prosiaki.
Satoshi zajmował się poszczególnymi przedmiotami. Nadzorowałem go wzrokowo, lokując głowę na podparciu fotela.
 - Nawet nie spytasz co przyszykowałem? – Z kuchni rozbrzmiał kąśliwy głos Itachi’ego.
Westchnąłem, starając się, aby ton mojego głosu zawarł w sobie jak najmniej zaintrygowania.
 - Niech będzie. Co dzisiaj jemy?
Brat prychnął, ale dobiegły mnie pierwsze szczęki sztućców i garnków, szykujących się za zapełnienie.
 - Krewetki w cieście kadaifi z puree z mango – zadeklamował z fatalnym akcentem. – Hinata mi je poleciła. 
 - Świetnie.
Satoshi usadowił głowę na podbrzuszu pluszowego misia. Odczytałem ten znak jako chęć zażycia odrobiny snu, lecz gdy zbierałem się do wzięcia dzieciaka w objęcia ten się podniósł i ścisnął miśka wokół szyi. Następnie, nieporadnie i z kilkoma podkreślającymi trud jękami wspiął się na moje nogi i położył maskotke na klatce piersiowej.
 - Co mam z nim zrobić? – zapytałem, nie łudząc się uzyskaniem konkretnych wskazówek.
Mały wydał z siebie szczęśliwe sapnięcia, przez które na moje usta nasunął się uśmiech. Naparł na moją klatkę rękoma, podtrzymując się, a jedną dłonią zaczął poklepywać maskotkę, śmiejąc się i wysyłając mi wzrokowe sygnały.
O rany.
 - Ja… też mam?
Prawdopodobnie mnie nie zrozumiał, ale grzmotnął solidnie miśka i wlepił we mnie zielone oczy.
Lekko plasnąłem pluszową zabawkę, a on zaczął szczęśliwie się kołysać. Powtórzyłem czynność jeszcze raz… i jeszcze, tak żeby móc usłyszeć coś więcej niż tylko sapania. Przy czwartym razie Satoshi dołączył się do „zabawy”, zanosząc się dziecięcym piskiem, który należało odczytywać jako ów upragniony śmiech.
 - Sasuke… co ty z nim robisz, do licha? – Itachi wyjrzał zza framugi drzwi od kuchni, rytmicznie mieszając coś w metalowej misie.
 - To co powinna robić znajoma ze szpitala – zajmuję się nim.
Brat parę chwil wpatrywał się w malca. Postanowiłem nie zawracać sobie głowy jego obecnością, tylko dalej katować miśka wspólnie z Satoshi’m. Wciąż nie mogłem pojąć jak taka prosta czynność może sprawić komuś tyle radości.
 - Świetnie ci idzie – oznajmił Itachi. O dziwo nie doszukałem się w jego oczach nuty pogardy, ani braterskiej złośliwości.
Albo Satoshi wyjątkowo pozbawiony jest wrodzonej płaczliwości u dzieci, albo z dziwnych, niewyjaśnionych przyczyn czuje się przy mnie na tyle swobodnie, aby nie okazywać strachu, bądź niepewności.
Starałem się sobie wmówić, że w malcu utkwione są same cechy Sakury, a żadna arogancka namiastka Ren’a nie wyłazi na wierzch.
Teraz mogłem rzec, że lubię tego dzieciaka.
***
Wspomnienia były jak flashback. Uderzyły we mnie, otumaniły, roznieciły awarię na stanowiskach, które odpowiadały za zdrowe myślenie. Drętwota i otępienie spowodowały, że nie byłam w stanie nacieszyć się świeżym powietrzem wtłaczanym do moich płuc. Liczyło się tylko spotkanie z Naruto. Nie mogłam zakładać, że Tenshi Tomoko odsłonił przede mną prawdę i nie ponaciągał niektórych wątków, by skomplikować stosunki moje i Hokage, a jednak wielokrotne konfrontację z tym duetem – Ren’em i Uzumaki’m – uświadomiły mi, iż władca Michigatty nie może mijać się z prawdą. Ile razy nakrywałam ich na tych przedziwnych wysyłkowych spojrzeniach, na ich współczujących wyrazach twarzy i poczuciu winy? Ile razy? Naturalnie już wcześniej mieliśmy na uwadze zażyłość Ren’a z Naruto, ale wtedy uznałam, że Kanoe jest po prostu po stronie najważniejszego organu Konohy. Na bieżąco informuje Hokage o postępach na misji.
Cholera, cholera!
Jeżeli okaże się, że Naruto od początku był świadom czynów Ren’a, nie ręczę za siebie. Podziękowałam strażnikom przy wejściu i okrążyłam budynek, przestępując tym razem jego przednią granicę. Kunsztowne ściany, drogie, srebrzące się zdobienia rozmieszczone na ścianach – otoczenie, które powinnam przyjąć z ulgą, a jednak wciąż buzował we mnie gniew i rozgoryczenie.
Zatem Ren wyjawił Naruto czego dowiedział się od Tenshi’ego na misji, zaś mnie i Sasuke odsunął na dalszy plan niczym niedojrzałe szkodniki, dla których owe informacje charakteryzują się zbytnią wyniosłością i wartością.
Minęłam kluczącego na spirali schodów Usabi’ego bez słowa. Nawoływał za mną, ale ani mi się śniło odwrócić. Naruto, Naruto… od konfrontacji z nim dzieliły mnie sekundy.
Gdy znalazłam się na właściwym piętrze, bez krzty zainteresowania pracownikami siedziby podążałam przed siebie, poszukując właściwych drzwi ze srebrną tabliczką i wygrawerowanymi na niej złotymi literami HOKAGE. Ten tytuł stracił dla mnie wartość, Uzumaki był moim przyjacielem, kretyńskim błaznem i zbyt nadpobudliwym dzieciakiem – niech oczekuje, że właśnie tak będę go traktować. Brutalna Sakura wyszła na wierzch, spychając w bezkresne głębiny tą równie niewyżytą co Naruto, irytującą Sakurę.
Rąbnęłam pięścią w drzwi jego gabinetu.
 - Naruto, otwieraj to natychmiast!
Jakaś kobieta spacerująca korytarzem zerknęła na mnie nierozumnie, ale przemilczała moje zdziczałe zachowanie i zniknęła za zakrętem. Położyłam obie dłonie na drzwi i przytknęłam do nich czoło.
 - Otwórz to, idioto! – krzyknęłam. – Otwórz to…
Czułam! Czułam wręcz namacalnie jak Ren szarpie mnie za ramie, nakłania do ratunku, wrzeszczy w spazmach rozpaczy, wzywa swoją najdroższą przyjaciółkę. Osobę, którą… kocha….
Pokręciłam głową. Nie, nie, nie… To była iluzja, sen… koszmar – tak samo nierealny jak mężczyzna z polany, zapewniający mi bezpieczeństwo.
 - Panienka! – Ktoś znienacka mną szarpnął. Ren, pomyślałam! Ale zamiast czekoladowego, tryskającego żywotnością spojrzenia, zastałam zmieszane oczy, pod którymi rozpełzały się połyskujące w świetle piegi.
To wystarczyło, żeby mnie ocucić. Uczepiłam się ramion sekretarza, niczym ostatniej deski ratunku.
 - Usabi! Powiedz mi gdzie jest Naruto! Muszę z nim natychmiast porozmawiać!
 - Ależ proszę się uspokoić, panienka jest dzisiaj wyjątkowo nerwowa. Naruto-sama na moment wyszedł do swojej żony. Powinien niedługo wrócić.
Moja prawa brew zadrgała. Jeśli zachowa swój spokój, rozszarpię go na kawałeczki.
 - Ale to pilne! – podkreśliłam swoją zapalczywość. – Komuś grozi niebezpieczeństwo, a Naruto może być tym, który zna miejsce jego położenia.
Usabi wreszcie spoważniał, przytykając dłoń od ust.
 - Czyżby było coś nie tak, z którąś misją? Z tego co mi wiadomo, teraz zaledwie dwójka ANBU jest poza terenami wioski.
 - Nie, nie, nie! To nie misja. Chodzi o mojego przyjaciela! On gdzieś zniknął.
 - Dobrze, proszę nie panikować – Mężczyzna odsunąwszy mnie od siebie, ułożył dłoń na moich plecach, a drugą uchylił wrota do gabinetu przyjaciela. Miejscówka zionęła pustką. Biurko zalane było falą dokumentów, a obok całego bajzlu spoczywało wyłącznie jedno, gotowe do notowania pióro. – Niech się panienka rozgości, a ja za ten czas natychmiast skontaktuję się z Szóstym i polecę mu powrót do gabinetu.
 - Przekaż mu, że na niego czekam i… że ta sprawa nie może czekać!  I nie masz mu nic polecać, tylko rozkazać! – korzystałam z ostatnich chwil, w której miałam do dyspozycji Usubi’ego. Sekretarz potaknął ze zrozumieniem i opuścił pomieszczenie, pozostawiając mnie samą.
Cóż za nieodpowiedzialność z jego strony. W przeciwieństwie do rozstawionych wokół podziemnego więzienia ANBU, ten nie poprosił mnie o żaden dokument tożsamości. Mogłabym być nawet Madarą w skórze Konohańskiego Medyka, a Usabi nic by na to nie poradził.
Rozejrzałam się dookoła. Oprócz niestarannie ustrojonego dokumentami biurka nic nie przykuło mojej uwagi. Szeregi książek na kredensach składały się z tysięcy raportów, zleceń, propozycji, bądź też dokumentów zawarcia sojuszu. Musiałam skrupulatnie zbadać sprawę, poszukać wskazówek, zabić czymś czas, korzystając z nieobecności głowy Konohy. To nieprzyzwoite i absolutnie nie w moim stylu, ale tu liczył się czas i bezpieczeństwo Ren’a. Tak, chłopak mógł równie dobrze znużyć się swojskim życiem w wiosce i odrzuconą miłością, wobec tego postanowił poszukać wrażeń w innych zakątkach świata, mogłam przyjąć taką teorię. Tyle, że poszczególne części mnie ją odrzucały. Skoro dzisiejszego dnia mam przeobrazić się w inna osobę, potrzebuję kogoś kto odwali tą brudną robotę, a byłam pewna, że tylko Ren będzie w stanie to zrobić.
Zasiadłam na królewskim miejscu Hokage, powtarzając w myślach usprawiedliwiającą moje postępowanie mantrę. To sytuacja awaryjna, sytuacja awaryjna.
Pociągnęłam za gałkę pierwszej biurkowej szuflady, zauważając plik nie podpisanych raportów i drobną rażącą żółcią karteczkę, która informowała o terminie. Odchyliłam dokumenty, by zajrzeć głębiej. Tam kryło się kilka zapasowych opakowań z cukrem i spis obecnych członków ANBU.
To w żaden sposób nie miało powiązania ze sprawą, a jednak magiczna, nieposkromiona moc sprawiła, że sięgnęłam po teczkę i rozłożyłam ją na biurku. Następnie zaczęłam błądzić palcem po nazwiskach wpisanych mężczyzn i kobiet. Pech chciał, że Usabi nie pokwapił się w wypisywaniu sił zbrojnych alfabetycznie. Przebiegałam wzrokiem po literach z wyostrzonymi zmysłami, aż w rezultacie dostrzegłam jednocześnie upragnione i niechciane nazwisko.

Uchiha Sasuke
Urodzony 23 lipca.

A więc jednak. Odepchnięcie mnie i pozbycie ograniczającej nas techniki zawierało w sobie jeden, szczególny interes. Wspomaganie oddziałów, bez troski o dzielący nas dystans, bez uporczywiej nici oplatającej jego nadgarstek. Naruto już zdążył dopisać go na listę, a od powrotu z Michigatty minął niespełna tydzień.
Od tego momentu wykorzystywanie zasobów gabinetu Uzumaki’ego szło mi topornie. Zatopiłam twarz w dłoniach, zaczerpnęłam powietrza, gapiłam się tępo w litery tworzące jego imię i nazwisko, które zdawały się wołać do mnie jak bardzo naiwna jestem.
Rozłożyłam ramiona na blacie i ułożyłam między nimi głowę. Czułam się wyzuta z dotychczas towarzyszącej mi werwy. Zabrakło mi wigoru, chęci, celu, motywu. Czego ja oczekiwałam? Może… może Ren faktycznie szuka nowych wrażeń? Skoro syn do tej pory niewiele dla niego znaczył, opuszczenie Konohy nie powinno mnie zbytnio zaskoczyć, a jednak nie mogłam się z tym pogodzić. Kocham Sasuke… jak mężczyznę. Kocham Ren’a… jak brata. Pierwszy osobnik nie odwzajemnia moich uczuć, zaś drugi pała tymi, których oczekiwałam po osobniku pierwszym. Nie wydobyłam z siebie łez, ale szloch uświadomił mi, że niechybnie się do tego zbliżam.
Wtedy wśród ciemności, w objęciach moich ramion ujrzałam wyzierającą z mroku żółć. Uniosłam głowę. Spod spisu ANBU nieśmiało wyglądała maleńka, podniszczona kartka. Podejrzewałam, że Naruto ze złości zmiażdżył ją w pięści, lub stosował inne katujące działania. Widniało na niej pismo odręczne – niestaranne, jak gdyby autor nie używał pióra od wielu lat.
Zagłębiłam się w treść i zamarłam.
Nogi poderwały mnie z miejsca. Krzesło straciło balast i huknęło o podłogę. Dynamicznie pochwyciłam kartkę i podsunęłam ją pod sam nos, upewniając się, że prawidłowo odczytałam zawartą tam wiadomość.
Niemożliwe… niemożliwe, niemożliwe! Oczy zaczęły mnie piec, przez ich gwałtownie rozwarcie. To zadziwiające jak prędko wysunęłam wniosek.

„Niech będzie góra wykutych Hokage. Chłopak musi wziąć zwój i ma być sam. Jeżeli wytropię czyhających w ukryciu szpiegów, możecie pożegnać się z jedynym źródłem informacji. „

Szturmem wdarłam się na korytarz. Chłopak… chłopak z listu musiał być Ren’em, nie dostrzegałam innej możliwości. Dzień, który nas zmieni… źródło informacji, no jasne! Ktokolwiek był nadawcą listu, musiał znać zamiary użycia Kyori. Tenshi Tomoko sam mnie zapewniał; Ren znalazł inne źródło informacji, skoro władca nie zdradził mu wszystkiego.
Wrzałam z emocji. Nie mogłam tracić ani sekundy. Teraz, gdy znałam miejsce spotkania, dam z siebie wszystko, by uratować Ren’a, cokolwiek gnieździ się w jego głowie, cokolwiek zamierza… Dlaczego samodzielnie chce dążyć do prawdy? Czy sprawa rzeczywiście dotyczy Kyori, skoro ani ja, ani Sasuke nie zostaliśmy o niczym poinformowani?
Jednak autor listu potrzebował zwoju, chłopaka i prywatności podczas rozmowy. Autorem listu prawdopodobnie był jeden ze szpiegów Madary. Nie wtargnę tam jako czyhający w ukryciu szpieg. Wtargnę tam jako zdesperowana przyjaciółka, która chce powstrzymać wszystkich przed przeobrażaniem się w inne osoby.
Ale moje czyny zostają brutalnie i gwałtownie zapauzowane.
Znikąd na ulicy wyłania się Naruto w towarzystwie Usabi’ego i Hinaty.
Mięśnie jego twarzy stężały na mój widok. Czułam promieniującą z jego oczu wściekłość. Gdy skrzyżowałam z Uzumaki’m spojrzenia, dostrzegłam jak jego wzrok przebiega po utkwionej w mojej ręce karteczce.
On wiedział. Wiedział jakie głupstwo popełnił Usabi pozostawiając mnie samą w sidłach jego gabinetu. Wiedział, że na biurku leży nieukryta karteczka ze źródłem informacji, których potrzebowałam. Wiedział, że z moją ciekawością, rzeczą niemożliwą będzie ominięcie przekazu i zbagatelizowanie sprawy.
 - Sakura-chan! – ryknął. Był rozzłoszczony, a jego oczy błyskały dzikimi, ognistymi płomieniami. Wręcz słyszałam jak trzaskają w jego wnętrzu.
Ale nie tylko on nie posiadał się ze wściekłości.
To ja byłam pokrzywdzona. To przede mną zatajano istotne fakty. To za moimi plecami Ren i Naruto knuli intrygi, chomikując zebrane dowody i wskazówki. Dlatego też, gdy emocje wzięły nade mną górę, wzbiły w górę plącze, opatuliły mnie zewsząd, karmiąc mrokiem i rozgoryczeniem, migiem znalazłam się przy Uzumaki’m i wymierzyłam mu solidny policzek.
 - Ty… ty zdrajco, oszuście! – wykrzyknęłam, spoglądając jak zatacza się do tyłu i tylko dzięki pomocy żony, prostuje się na równych nogach, unikając konfrontacji z piaskowym podłożem.
Cokolwiek zamierza Ren, on był tego świadom od samego początku, od kolebki jego działań i zmiany w znienawidzoną przeze mnie, okrutną formę.
Mierzyliśmy się tryskającymi gniewem spojrzeniami. Hinata za plecami męża zerkała na mnie ze współczuciem.
 - Ty nic nie rozumiesz… - wyszeptał Hokage.
Wszystko te pokłady cierpliwości, o jakie nalegał Ren wnet ze mnie uleciały, pozostawiając po sobie eksplozję dotychczasowych tłumionych emocji.
 - To wy nigdy nie pozwalacie mi tego zrozumieć – powiedziałam.
Uzumaki wiedział, że mówię prawdę.



Od autorki: Wiosna, wiosna, wiosna! Aż przyjemnie pisać, gdy zza okiennych szyb przebija się słońce. Nawet fakt, że nie widzę nic na laptopie mnie nie drażni, mogę pocierpieć dla tych cudownych, odświeżających promieni słonecznych. Od razu rozprawiły się z zimową depresją. To miało też wpływ na rozdział… niekoniecznie pozytywny. W ogóle to miał być dłuższy, ale nie miałam czasu się tym zająć. Wreszcie mogę wyjść i pograć w siatkówkę. Planuję też zacząć biegać, ale pewnie na planach się skończy (xD), tak jak rok temu.
Zastanawiam się czy nie lepiej wpierw zakończyć Ai no Ibuki, a później poświęcić się Get Around This. Do końca zostało niewiele, aczkolwiek jeżeli miałabym publikować rozdziały co dwa tygodnie, to potrwa jeszcze z dwa miesiące o___O. Tak przynajmniej ujarzmię waszą ciekawość i w pełni poświęcę się nowej historii, a ANI dobiegnie końca w przeciągu miesiąca.
Co o tym sądzicie?
I jeszcze szablon! Cha, pierwsi czytelnicy może poznają obrazek, bo już niegdyś widniał w nagłówku. Było to bodajże przy piątym, lub czwartym opublikowanym rozdziale. Minął rok, a ja już pomalutku kończę historię. Musiałam zmienić szatę, tamta była taka… dołująca. Nastała wiosna, wokół kolorowo, potrzebowałam czegoś klimatycznego. Szablon jest melancholijni… ani nader radosny, ani nader dołujący. OK, biorę się za WOS, jutro kartkówka ;___;
Dziękuję i pozdrawiam!
(Przepraszam jeżeli pojawią się błędy – niezbyt dokładnie je sprawdzałam.)

18 komentarzy:

  1. Notka świetna. Nie mogę doczekać się rozmowy Sasuke i Sakury. Jestem zdania, że najpierw powinnaś skończyć bloga tutaj. :) Jestem za tym jak najbardziej. :) Bardzo Cię o to proszę. Nie mogę się doczekać, aż poznam całą historię tego opowiadania. :) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak na razie mam ochotę czytać tylko Ai no Ibuki, więc proszę dokończ to, póki akcja na Get Around This się jeszcze nie rozkręciła! <3 p.s - przeczytałaś już może najnowszą partówkę Jusii! radzę przeczytać, niesamowita! pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  3. rozdział jak zwykle cudowny :D Co do ukazywania się kolejnych notek to osobiście chciałabym abyś najpierw skończyła Ai no Ibuki, chociaż będzie mi go brakowało to ciekawość mnie zżera i nie mogę się doczekać kolejnej notki... ale to tylko moje zdanie, zrobisz jak zechcesz :D Pozdrawiam!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Nowy szablon jak zwykle śliczny, tylko,że jak na mój gust, postać na nagłówku jest troszkę przyduża. A co do rozdziału, to również jak zwykle świetny :D. Najlepsze momenty to były te opowiadane ze strony Sasuke. To jak się opiekował Satoshim było przesłodkie. Genialnie potrafisz pisać z jego strony. Moim zdaniem nawet lepiej, niż z Sakury.
    Sakura przyłożyła Naruto O.o I prawidłowo. Ja na jej miejscu zrobiłam tak samo. Jestem strasznie ciekawa co on i Ren ukrywają.
    Już nie mogę się doczekać nowego rozdziału.
    A co do blogów, to uważam, że dobrym pomysłem jest dokończenie najpierw Ai no Ibuki. Na Get Around This jeszcze akcja się nie rozkręciła, a tutaj zostało ci tak nie wiele rozdziałów.

    Pozdrawiam i życzę weny.
    Miliko

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział świetny. Jak zwykle zresztą :)
    Co do twojego wpisu to myślę, że to świetny pomysł. Tobie będzie łatwiej zagłębić się w historię, a my szybciej ujarzmimy naszą ciekawość. Następnie łatwiej nam będzie wczuć się w twoją nową historię na GAT :) Także ja jestem zwolenniczką twojego pomysłu!
    Pozdrawiam i życzę duużo weny! :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Rozdział świetny;)
    Ciekawość mnie zżera co ukrywa Naruto i Ren. I bardzo dobrze, że Sakura przyłożyła Naruto należało mu się. Świetnie opisałaś opiekę nad Satoshim xD
    Moim zdaniem dobrym pomysłem jest dokończenie Ai no Ibuki, ponieważ to już końcowe rozdziały i poziom ciekawości czytelników osiągnął maksimum xD ale to tylko moje zdanie zrobisz jak będziesz chciała;)

    Pozdrawiam i życzę weny;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Hymhymhym.
    Wzbudziłaś we mnie ciekawość, jeśli chodzi o Ren'a, muszę to przyznać, lecz ... potrafisz bardziej mnie wciągnąć. Nie przejęłam się za bardzo paniką Sakury.
    Jednak Sasuke urzekł mnie całkowicie. No kocham go po prostu i nawet siłą mi go nie zabierzesz xd A z racji, że to Itaś jest moim mężem, to jednak ci go oddam xd
    Myślę, że lepiej będzie, jak najpierw skończyś ANI, szybciej poczekam na moje ukochane love story <3
    Przepraszam, że jakość tego komentarza, ale jestem padnięta po zawodach i na nic więcej mnie nie stać xd
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Dobra, mam 5min na napisanie komentarza, a uwierz mi, dla mnie to wielki wyczyn. Dlatego też, nie spodziewaj się, ze będzie nader długi, z pewnością (wyjątkowo xd) zmieści się w jednym komentarzu, hah xd No, to zaczynam! :D

    Nie wiem czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale Sasuke, które kreujesz jest... momentami aż uroczy ^^ Jak wyobraziłam go sobie z Satoshim na kolanach, to aż mnie za serducho ścisnęło coś :) Naprawdę, mimo swojej gburowatości i dystansu do życia rodzinnego, moim zdanie nadaje się na ojca, jak nikt inny xd Na pewno bardziej niż Itachi, czy Ren, który.... no właśnie, Ren! Co Ty z nim teraz zrobiłaś? Co Ty znowu zamieszałaś! Kolejne tajemnice i kolejne... chwilę temu wyjaśniłaś, coś, właściwie nie wyjaśniając wiele, a tu znowu karmisz nas dawką zagadek >.< Oszaleć z Tobą można od tych tajemnic, a ja jak szaleniec nic sobie z tego nie robię, bo za bardzo jestem ciekawa ich rozwiązania... Dlatego! Jestem absolutnie za tym, byś najpierw zakończyła ANI, a dopiero potem zabrała się za GAT :)

    O Boże, już sie mój serial zaczyna, a ja jeszcze mialam coś napisać....
    Sakura! Popieram całkowicie ten plaskacz dla Naruto! Trzeba było go mocniej trzepnąć! No ale, REN! Co on robi na tej Górze Hokage? Z kim ma sie niby spotkać, i czemu musi mu dać ten zwój? Ogólnie, to jestem tak samo wkurzona jak Sakura na tą dwójkę. Tajemnic im sie zachciało >.< I Tobie!

    odpowiednio porusza patelnią. -> poruszała
    transformację posiadają w zanadrzu -> posiadając
    Byłbym lepszą matką -> byłabym
    przyglądał jak penetruję plecak -> przyglądał się
    Tyle z błędów. Ogólnie stylistycznie się popisałaś, bo czytało się wręcz fenomenalnie! To chyba ta wiosna tak na Ciebie działa ^^ Nie powiem, też się ciesze z jej przyjścia <3 I wiesz co? Ja już mam pierwsze bieganie za sobą, ha! Tak, jestem z siebie dumna xd Powodzenia w Twoich planach! Sport dobra rzecz, mózg lepiej myśli, wena przychodzi... A szablon cudny, jak każdy Twojego autorstwa :)

    Pozdrawiam i WENY! ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Zacznę od szablonu. Jest śliczny i uwielbiam takie kolory! *.* Sama chciałabym zrobić kiedyś takie cudeńko, ale wątpię, że mi wyjdzie, taka łamaga ze mnie.
    Powiem Ci, że... Jestem zachwycona! - w sumie to nie pierwszy raz. I ze szczerym uśmiechem na ustach mogę powiedzieć iż polubiłam Sasukę, co w moim wypadku jest naprawdę dziwne.
    Wyobrażenie o nim, jak bawi się z Satoshim, normalnie cieplutko robi się na serduchu. Jest to takie słodkie i urocze.
    Cóż, podzielam emocje Sakury, sama bym się wkurzyła, jakbym była okłamywana przez przyjaciół i w dodatku takich bliskich... Oj Naruciak, nie ładnie...
    Jestem zaintrygowana, już od jakiegoś czasu podejrzewałam, że Ren macza w tym palce, ale nie spodziewałam się Naruto ;o
    Po za tym rozwaliła mnie scena, kiedy Itachi przyniósł Satoshiego do domu - wyobrażenie miny Saska - rozbrajające xD
    W sumie nie mam pojęcia co mogę napisać, więc już będę kończyć. Nie zaszczyciłam Cię dzisiaj jakoś wyjątkowym komentarzem.
    No nic, będę czekać na następny rozdział.
    Pozdrawiam serdecznie i życzę weny! :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Serioooo? Nikt nie wspomnial o misiu??? Jestem pewna, ze on jest od Rena:-D! i rowniez najbardziej zapadly mi w pamiec sceny z Sasuke i malym:-D i mam nadzieje, ze juz wkrotce wszystko sie wyjasni, bo mam kompletny metlik w glowi w sprawie Rena i Naruto, chociaz juz od pierwszych notek Sasuke wyrazil swe zdziwienie wiezia miedzy Naruto a Kanoe, wiec jestem jeszcze bardziej ciekawa:-D no i ja juz jakis czas temu podzielilam sie opinia, ze chyba lepiej zakonczyc najpierw Ai No Ibuki, chociaz naprawde nie chce zeby to juz sie konczylo:-( obiecasz mi cos? Pliiis niech ostatnia notka, epilog, epilog nr. 2 bd naswietleniem ich normalnego, szczesliwego zycia, bez huraganow;-) wiem, ze pewnie wyjdzie cukierkowo, ale wierze, ze potrafisz to dobrze wywarzyc i zachowasz w tym wszystkim charaktery bohaterow.. A chyba im sie nalezy po takich traumach, co? Pozdrawiam, czekam na nn, hayley :-*

    OdpowiedzUsuń
  11. Czytam po nocach.. Ach.. Jak mama usłyszy klawiaturę to mnie zabije.. xD

    Notka jak zwykle cudna, tylko szkoda że przykrótka. Jestem za tym, żebyś porządnie skończyła Ai no ibuki, a potem zajęła się GAT. Nie wiem jak inni czytelnicy, ale ja wczułam się w Ai no ibuki i nie potrafię czytać jednocześnie Get Around This z takimi samymi emocjami co ANI.

    Niedługo zaczynam drukować Secret of Happiness, nadal mam zgodę? Chcesz wybrać okładkę? xD
    Jak skończysz Ai no Ibuki to również się za to zabiorę, a co!
    Jeśli chcesz, napisz w tej sprawie na gg: 5442363.

    Pozdrawiam, Hikari.

    OdpowiedzUsuń
  12. A szablon jest dokładnie taki, jakim go opisałaś- Wiosenny i lekki. :3

    Ach, podziwiam cię za ogarnięcie blogspotu i tworzenie takich pięknych nagłówków..

    *Fanka naglówka MakaxSoul* :D

    OdpowiedzUsuń
  13. witaj. przyznaję szczerze, że wchodząc na bloga zostałam solidnie zaskoczona. tym bardziej, że nie pamiętam byś posługiwała się dwa razy tym samym rysunkiem do tworzenia tła xD ale jest wiosna więc wszystko wolno xD
    jeśli chodzi o rozdział, to bez bicia przyznaję się, że nie pamiętam nic z wydarzeń powiązanych z Sakurą. Zachowanie Sasuke przyćmiło mi cały obraz rozdziału. Bicie pluszaka, grzebanie w plecaku króliku, grzechotka, krakersy i fartuch Itachi'ego w świnki- kucharki powaliły mnie na kolana i nie pozwoliły zdjąć z twarzy tego przezabawnego w moim wykonaniu uśmieszku xD.
    o coś pytałaś... ah tak. obecnie jestem na etapie dość egoistycznej osoby, dlatego odpowiem, że lepiej najpierw będzie skończyć( niestety) ANI, a potem kontynuować drugi- trzeci blog xD
    pozdrawiam całuję xD
    cieszmy się wiosną xD

    OdpowiedzUsuń
  14. Przeczytałam rozdział już wcześniej, ale teraz znalazłam czas na skomentowanie i aż mnie nosiło, żeby rzucić wszystkie obowiązki i pędzić komentować.
    Sasuke jako niańka Satoshiego w mojej wyobraźni siedzi teraz cały czas i nie chce wyjść.
    Świetnie to opisałaś, aż się cała zasłodziłam xD
    Ren... ach! ANI zbliża się ku końcowi, a tu jeszcze tyle tajemnic.
    Widać, że masz wyobraźnię. Jak mniemam miałaś już zaplanowaną fabułę od początku?
    Niby jeden rozdział, coś czego pełno na dzisiejszych internetach, a jednak te są wyjątkowe, sprawiają, że na mojej twarzy gości uśmiech ;3
    Pozdrawiam i życzę Ci, żebyś nigdy nie straciła swojej miłości do Naruto, SasuSaku i pisania ;3

    OdpowiedzUsuń
  15. Witam!!
    Z góry przepraszam za spam, ale jeżeli lubisz SasuSaku, zapraszam na http://taste-the-fever.blogspot.com/
    Być może moja historia jest czymś, czego szukasz.
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  16. Nie wiem czy już pytałam, ale..... jak zrobiłaś takie piękne, idealne okrągłe avatary? :>"""
    Następna rzecz: fajna ta nerwowa muzyczka w tle, Kolejna rzecz: no notka oczywiście cudowna. A w ogóle postać Rena została przez Ciebie tak wykreowana, że no przepraszam, że zaraz poczęstuję Cię komentarzem nie na poziomie, ale no: ruchałabym.
    pozdrawiam! >:3

    OdpowiedzUsuń
  17. Do momentu odczytania listu pędziłam jak szalona, natomiast, gdy się już na niego natknęłam - przeczytałam dwa razy, ostrożnie, by nie ominąć żadnego szczegółu. Mój wniosek był taki, że Ren pisze Sakurze o Sasuke, ale później... JEJ PISMO!? I nagle moja hipoteza poszła się bujać.

    Łah! Daj mi takiego troskliwego Itachi'ego! Fajnie postąpił, oferując pomoc, ale... Sądzę, że jest w tym drugie dno, tylko jakie, hm... ;>
    Dobra, nie! Ja chcę takiego Itachi'ego i Sasuke. Taki komplet, a co!
    Jeja, te scena z pilnowaniem Satoshi'ego była piękna i Sasek z 'depresją', oglądający seriale, no bomba!

    Hę? Naruto coś kombinuje z Ren'em? No nie! Bez jaj, serio?

    Itachi w fartuchu, muahaha xd Kocham mocno! <3 Agh! I Sasuke zajmujący się dzieckiem. Mam właśnie taką przeuroczą wizję przed oczami... ;3

    No i sielanka się skończyła. Końcówkę rozdziału niemal chłonęłam, pożerałam. Głupi Naruto! Co on sobie myślał? Dobrze, że Sakura go uderzyła, na jej miejscu zrobiłabym to jeszcze raz.

    OdpowiedzUsuń
  18. No i jak zwykle po przeczytaniu czuję jakiś taki dziwny niedosyt. Hm.. o co chodzi z tą kartką i dlaczego Ren miałby chronić sam tego zwoju? Co Naruto kombinuje? Nie mam bladego pojęcia, chociaż jakieś tam podejrzenia są. W sumie to nie wiem kto jest dobry, a kto zły. Wcześniej jakoś to wszystko ogarniałam, ale teraz wszystko jest możliwe, każdy może być zły. xD

    Jakie powiązenie z Renem ma Tenshi? :oooo

    Itaś i Sasuś, opiekujący się Satoshim. Słodki obrazek pojawił się w mojej głowie, chciałabym zobaczyć to na żywo. Ahhh <3 No i te krakersy, gryzaki, maskotki. :3 Cieszę się również z tego powodu, iż Sasuke w końcu polubił malucha. Ja go osobiście pokochałam. Najbardziej uwielbiam te jego uśmiechy, które cudownie opisujesz.

    Cóż.. chciałabym żeby Uchiha i Haruno w końcu się pogodzili i na zawsze już byli razem. Wiem, że to niemożliwe, bo byłoby nudno i wgl, ale ich zgoda w zupełności by mi wystarczyła

    OdpowiedzUsuń