„Być spadającą
gwiazdą w czyichś marzeniach i spełniać każde życzenie.”
Barbara Rosiek
Na wierzchu byłam Sakurą Haruno –
niedojrzałą matką, dzieckiem utkwionym w ciele kobiety, osobą, której każda
decyzja podlegała zakwestionowaniu. Poczułam się odrobinę jak Sasuke. Ukrywałam
w sobie mrok, moją własną ciemną stronę osobowości. Ukrywałam zamęt i tysiące
myśli, jakie mi się narzucały. Upodobniałam się do kogoś innego, co było
tymczasową koniecznością. Ino zapragnęła mnie odwiedzić, natomiast ja z dnia na
dzień nie mogłam porzucić natury osławionej wśród znajomych. Musiałam zdobyć
się na coś, z czego słynęli Uchiha. Ukrycie nowych skaz.
Ubolewałam nad obecnością Hinaty.
Dziwnym trafem ona także nabrała chęci na składanie wizyt. Ale zdążyłam ją
przejrzeć. Znałam prawdę. Hinata wykorzystała Ino, żeby u mnie zapunktować.
Wiedziała, że przy niej nie dam po sobie niczego poznać – choć wtajemniczenie
Yamanaki było jedną z alternatyw na przyszłość.
- Nie wyglądasz najlepiej – oceniła Ino, nie
mając pojęcia, że jestem stosownie usprawiedliwiona. – Jesteś strasznie blada…
i spięta.
I okropna w skrywaniu targających mną
emocji.
- Zdaje ci się – odrzekłam z rozbawieniem.
Kocham
cię.
K
o c h a m c i ę.
Ren i Sasuke toczyli bitwę. Bitwę o
moje uznanie. Ledwie skoncentrowałam się na jednym z panów, a już drugi
przybywał w odwecie za odrzucenie. Przymykałam oczy i pojawiały się ich twarze.
Obie w chwili, kiedy uznali, że jestem godna tych pięknych słów.
Kocham
cię.
Satoshi wbił się między walkę ojców,
bełkocząc coś, bez szczególnego znaczenia. Raczkował po kanapie obok mnie i
chyba ubzdurał sobie, że gdy dosięgnie szczytu oparcia, wszystkie trzy
wynagrodzimy go oklaskami.
- Ale wyrósł – bąknęła Hinata. Zaczerwienienia
pod oczami zdradzały nieprzespaną noc. Dzisiaj nie wyglądała jak żona Szóstego,
skojarzyłam ją raczej z dziewczyną z sąsiedztwa. Miała na sobie luźny top i
dresy, ponadto swoje lśniące włosy zwinęła w węzeł na karku. Topiła się w
miękkości mojego fotela, a jej wzrok naprzemiennie błąkał się to po mnie, to po
Satoshim.
Ino rozciągnęła się jak kotka,
ziewając. Wkrótce poderwała się z drugiego siedziska i przykucnęła przed
kapaną.
- Kochany malec. – Jej palce przebiegły po
rączce mojego syna, który właśnie zaprzepaścił swoją szansę na dotknięcie
szczytu oparcia. Jego wielkie, szmaragdowe oczy zatrzymały się na Yamanacę. –
Ale twój ojciec to ciemięga. Dobrze, że odziedziczyłeś po nim tylko kolor
włosów.
Hinata zerknęła na mnie wymownie.
Ojciec Satoshiego nie jest ciemięgą!,
zapragnęłam dodać. Jest potężnym Ninja, szanowanym obywatelem i porządnym
człowiekiem, który zwyciężył, mimo brzemienia na barkach. Och, jak bardzo
chciałam upomnień Ino, żeby nie obciążała Sasuke uchybieniami Rena. Chciałam go też wybronić, lecz odezwała się
nowo zaaplikowana blokada. Jeszcze nie
czas, Sakura…
- Weźmiesz go dzisiaj do siebie? – zapytałam
Ino.
Twarz momentalnie jej zrzedła.
- Nie dam rady. Mówiłam wam o tym tajemniczym
liścisku? Muszę czym prędzej spotkać się z moim wielbicielem.
- Kiedy? – Nie kryłam swojego gniewu. Teraz
przyjdzie mi domagać się pomocy od państwa Uzumakich.
- Za godzinę. Nie będzie cię w domu?
Pokręciłam głową, a wzrok Hinaty znów
przenikliwie mnie otaksował. Nie potrafiłam wyjaśnić sobie, dlaczego moje serce
tak nagle zatrzepotało w piersi. Prawdopodobnie przyczyna leżała gdzieś
głębiej, w nieświadomych wizjach, które podsuwała mi wyobraźnia. Ja, Ren,
zachód słońca, a przede wszystkim Sasuke, którego mi brakowało. Ranek wstał już
dawno, a Itachi zawiadomił mnie, że przywlecze ojca Satoshiego do południa.
- Sakura? – Mrugnęłam, ponieważ coś pstryknęło
mi przed oczami. Ino odsunęła dłoń i spojrzała na mnie z troską. – Jesteś
blada, spięta i nieobecna. Powiesz mi o co chodzi, czy muszę wcielić w życie
swoje szpiegowskie zdolności?
Udałam obruszenie, ot tak. Kiedyś w
ten sposób reagowałam na pozornie bezpodstawne oskarżenia.
- Nic mi nie jest. Miałam ciężką noc. Satoshi…
nie mógł zasnąć – powiedziałam, przypisując synowi własne dolegliwości. – Tak
czy inaczej, nie dasz rady zaopiekować się nim na godzinkę?
- Mogę się nim opiekować całą wieczność! To
najbardziej urocze stworzenie pod słońcem! Niestety, nie wiem ile potrwa moja
rozmowa z autorem liściku. Mogę nie zdążyć wrócić. Lepiej nie ryzykuj, Sakura. Cha!
Uśmiechniesz się dla cioci Ino, brzdącu? – zaczęła droczyć się z Satoshim.
Ostatnimi czasy pomalutku wychodziły na jaw prawdziwe fakty z mojego zatajonego
skrawka życia, mimo ich wagi i absurdalności, potrafiłam z rozbawieniem
obserwować dziwactwa, które wyczyniała moja przyjaciółka. Patrzyłam też na
Satoshiego – wciąż był moim synem. Miał pękate policzki, skradł mi kolor oczu,
a jego roześmiana twarz do tej pory cieszyła się rozgłosem wśród znajomych. Tego
dnia, jak zawsze, wsunęłam go do pstrokatych śpioszków, a on podskakiwał na
moich kolanach, zniecierpliwiony i pochmurny. Nie znosił tych zabiegów, mimo
ich konieczności. Satoshi był tym samym, nieposkromionym maluchem, a
codzienność w ogóle się nie przeinaczyła. A jednak robiłam to – zestawiałam go
z ojcem, podobnie jak czyniłam to dawniej w przypadku Rena. Patrzyłam na syna,
myśląc o jego oliwkowej karnacji, która była doskonałą kopią tej od Sasuke.
Patrzyłam na jego nieśmiało wzbijające się wzwyż włoski, czarne jak heban,
szpiczaste jak u prawdziwego Uchihy. Patrzyłam jak nieporadnie usiłuje objąć
rączką wystawiony z rozmysłem kciuk Ino i machinalnie przypomniałam sobie o
moich sherlockowych odkryciach. Oboje usypiali z dłoniami zwiniętymi w piąstki
– Satoshi i Sasuke.
Przez ujawnienie samej sobie tych
faktów, odczułam wstręt i rozczarowanie. Byłam zaślepiona. Myślałam tylko o
własnym nieszczęściu, niespełnionej miłości i odrzuceniu. Lękałam się jak nic
innego skazania na rolę samotnej matki. Nie przywiązywałam wielkiej wagi do
samopoczucia najbliższych. Owszem, pojawiło się parę sygnałów ostrzegawczych,
ale nigdy ich nie uwzględniłam.
Byłam egoistką. Samolubną, nierozsądną
dziewczynką, która za pośrednictwem jakiegoś nieporozumienia znalazła się w
ciele dojrzałej kobiety.
Poczułam jak wisi na mnie spojrzenie
Ino. Gdy je odwzajemniłam, przyjaciółka przechyliła głowę w bok, udając
zaintrygowaną.
- Kim jesteś i co zrobiłaś z prawdziwą Sakurą?
– rzuciła żartobliwie.
Ale ja jej odpowiedziałem.
- Jest tutaj, właśnie dojrzewa.
To wyznanie napotkało się z dwiema,
odmiennymi reakcjami. Ino prychnęła, nieprzekonana. Nieświadoma! Nieświadoma
moich przygód. Hinata zaś nagle się odprężyła. Wydawać by się mogło, że do tej
pory przepełniało ją od środka zbędne powietrze, jak balonika. Moje słowa były
dla niej pokrzepieniem. Były igłą, która wbiła się w jego nawierzchnię,
spuściła to, co niepożądane i rozluźniła panią Uzumaki.
Nawet Satoshi sprawiał wrażenie na
tyle pojętnego, żeby zrozumieć diametralną przemianę matki. Dziecko wspięło się
na moje kolana i roześmiało bez powodu.
Naruto miał rację. Wydoroślałam.
Michigatta mnie odmieniła, Sasuke mnie odmienił, Ren też maczał w tym palce. Cały
pobyt na wyspie był jednym, wielkim procesem transformacji. Pomógł mi zobaczyć,
że nie jestem jedyną pokrzywdzoną przez przeszłość. Moi bliscy cierpieli. Poczułam
się podle z myślą o tym egocentrycznym nastawieniu.
I nagle dotarły do mnie słowa Ino:
- Hmm, a więc ponownie rozkwitłaś, Sakura –
szeptała, poświęcając uwagę Satoshiemu. Na jej twarzy widniał jednak delikatny
uśmiech. – Dobrze wiedzieć.
- Ino… - Oczy mi się zaszkliły. Ach, wolałam
nawet nie sięgać pamięcią do czasów początku przyjaźni z Ino, żeby bardziej się
nie rozczulić.
- Och, nie becz mi tutaj – zbeształa mnie.
Rzuciwszy tęskne spojrzenie ku Satoshiemu, ulokowała się w wolnym fotelu, non
stop uśmiechając. – To te powiązanie z Sasuke tak na nią podziałało? – zapytała
Hinatę.
A ona potaknęła z chichotem.
Zrozumiałam! Zrozumiałam, że nie jestem tak konsekwentna jak Sasuke i przebaczę
przyjaciołom wcześniej, niżby należało.
Ino przewróciła oczami.
- Serio? Znowu uległaś urokowi Uchihów?
- Hej! Co z tobą? – zaoponowałam. – Przecież
kiedyś rywalizowałyśmy o względy Sasuke.
- Kiedyś, kochana – uściśliła. – Nie
zauważyłaś jak wszystko się pozmieniało? Shikamaru zniknął z Temari, ponoć
oboje czynnie udzielają się Sunie. Nie do wiary, że kobieta w końcu poruszyła
tego lenia. A Chouji? Jasna cholera, ten się wziął za odchudzenia. Słyszałam,
że stracił już parę kilo, ale odseparował się od świata, żeby zrobić na nich
większe wrażenie swoją przemianą. A Naruto Uzumaki został Hokage, no koń by się
uśmiał! A Hinatka go poślubiła, czego akurat jej gratuluję…
A ja przez półtorej roku nieświadomie
wychowywałam potomka Uchihów, przerwałam jej w myślach, ale, o zgrozo, nie
powiedziałam tego na głos.
- Pomyślałabyś dawniej, że ci wszyscy ludzie
tak skończą? – dodała.
- Nie – odparłam. – ale w każdym z nas została
cząstka z dzieciństwa.
- Naruto wciąż jest tępy – westchnęła Hinata.
- Ty, Sakura, ciągle jesteś nierozgarnięta –
zarzuciła mi Ino. – A Ren wciąż jest odporny
na uroki własnego syna.
Postanowiłam tym razem stawić się za
Kanoe:
- Dawniej był inny. Kochał poznawać świat,
kochał śpiewać, kochał rysować…
- Rysować ciebie. – Ino spróbowała wyrazić się
ostro, w końcu mowa tu o Renie, antagoniście mojego życia. Wyobraziłam sobie
jednak jak z wolna docierają do niej wspomnienia. Gdy prawiła tyrady na jego
temat; zachwalała rodzinną urodę, zazdrościła talentów. Zawsze wałkowała kwestie
jego szkiców – marzyła, żeby ją narysował. Właśnie to wpłynęło teraz na rozwinięcie
jej tęsknego uśmiechu. – O rany, to były czasy. Myślałam, że będziecie ze sobą
już na zawsze. – Poddała się fantazjom. - Nie zabij mnie za to, co ci teraz
powiem, ale wydawało mi się, że Ren zawsze czuł coś więcej. Sposób w jaki na
ciebie patrzył…
- Hej, dziewczęta! – Hinata weszła jej w
słowo. Momentalnie przejrzałam zamiary Uzumaki, kiedy na jej twarz wkradło się
współczucie. Odrzuciła je jednak pośpiesznie i podjęła: - Znam kogoś, kto
zmienił się na tyle, że nie została w nim żadna namiastka z dawnych czasów.
- Kogo? – zdziwiłam się.
Ino nadstawiła ucha.
- Itachiego! – Uzumaki wymówiła jego imię
nieomal ze czcią. Niemniej stwierdzenie nie podlegało dyskusji – faktycznie,
przemiana tego Uchihy była czymś wyjątkowym. Do teraz zastanawiało mnie
dlaczego Itachi niweczy reputację, na jaką elitarny klan Konohy pracował
prawdopodobnie od samych jego początków. Wcale nie uznawałam tego za błąd. W
gruncie rzeczy chlubienie się znajomością wygadanego Uchihy miało swoje jasne
strony.
Gdy tylko padł temat Itachiego, Ino w
mig postanowiła to wykorzystać. Gawędziła z Hinatą, wspominając pierwsze jego
sugestie o pozmywaniu nauczyć. Cha, ten widok bawił mnie po dziś dzień. Mimo to
wzięłam Satoshiego w ramiona i poczłapałam do okna. Rozżarzył się we mnie
promyczek nadziei. Może przyjdzie do mnie lada moment. Może z odsłoniętym w
uśmiechu szeregiem zębów przyjmie Satoshiego. Może zdradzi, że zaczyna darzyć
go rodzicielskimi uczuciami.
Odtrąciłam zasłonę i wyjrzałam na
dwór. Satoshi zainteresował się frędzlami firany, toteż zdecydowałam się wziąć
udział w zabawie i jakoś urozmaicić mu próby chwycenia materiału. Kołysałam nim
przed jego oczami, słuchając dziecięcego śmiechu – najpiękniejszej melodii dla
matki. Niedługo potem otaksowałam widoczną zza szyby dzielnicę Awayaki. Pogoda
dopisywała, choć wczorajsza ulewała dała we znaki. Niebo osłoniło się tarczą
chmur. Niestety na brukowanych ulicach nie widziałam żywego ducha. Dopiero
potem przyuważyłam jakieś starsze małżeństwo, pałętające się wśród ogrodów po
przeciwległej stronie uliczki. Chciałabym móc kiedyś zabrać gdzieś Sasuke; na
wycieczkę, bądź spacer. Nagle, przez tę parę, zwykła, niezobowiązująca
przechadzka w jego towarzystwie stała się moim marzeniem.
- Nie pamiętasz tego? – Za sobą słyszałam
chichoty Ino. – To było niecałe dwa miesiące temu. Przecież Satoshi wyrwał
Naruto chyba połowę tej jego czupryny.
Hinata doznała olśnienia, wyrażonego w
nabierającym na głośności jęku.
- Pamiętam! Nie było mnie przy tym, ale
skarżył się.
- Wtedy jeszcze boczył się o to, jak
wyśmiewaliśmy jego „czcigodną” powagę.
Nie umiałam zwalczyć nasuwającego się
uśmiechu. Gdyby w umyśle rozstawione były szuflady, właśnie teraz otworzyłabym
jedną, która uchyliłaby konkretne wspomnienia. Pamiętałam jak bawiły mnie
magnackie zwroty Usabiego. Ponoć Naruto zalecił mówić do siebie: Ooo, Czcigodny. Wtedy przekomarzałam się
z nim, określając tak wszystko, począwszy od czcigodnego płaszcza, aż po
sławną, czcigodną powagę.
Spojrzałam na przyjaciółki i coś
zaświtało mi w głowie. Bez mojej ingerencji uchyliła się któraś z szuflad w
umyśle, ukazując pewne wspomnienie. Przecież tak rozpoczęła się cała przygoda.
Ino i Hinata roztrząsały w moich włościach sprawę powrotu bohaterów. To było preludium.
Podejrzliwość, nieufność, niewytłumaczalna niechęć do Sasuke. Strach… Teraz
mogłam go z czymś utożsamić. Brakujące szuflady. Te, w których gnieździła się
wspólna przeszłość z Sasuke. Być może jakoś na mnie wpłynęła, mimo amnezji.
Może miały swój udział w moich nietaktownych próbach ominięcia szpitalnej sali,
gdzie odpoczywał Uchiha.
Och, wiele się wydarzyło, a jednak
byłyśmy tu we trójkę, tak jak na początku. Ino zachwalała słodycz Satoshiego,
Hinata pławiła się w opowieściach o gafach Naruto, a ja… Przed paroma
tygodniami obserwowałam je, użalając się nad sobą. Dzisiaj? Byłam zagubiona,
skołowana, ale szczęśliwa. Dumna z tego, co dotychczas osiągnęłam.
- Hej, Sakura! – Hinata pomachała mi z
serdecznym uśmiechem. – Chodź do nas!
- Idę! – zaświergotałam, a pokonując trasę
dzielącą mnie od kanapy, natknęłam się na pled Akashiego.
Racja! On znacząco odróżnił otoczenie
„niedojrzałej Sakury” od mojej teraźniejszej osobowości. Zmienił moje życie. Z
jego pomocą prawie wcale nie odczuwałam już samotności. Ubolewałam też, że
Jutsu, którym posłużył się do zamiany w kota, podporządkowane było innej
pieczęci. Liczyłam, że kiedyś ujrzę jego ludzką twarz. Liczyłam, że kiedyś
poznam powód jego przemiany. Była niefortunną wpadką, czy celowym zabiegiem?
W ogóle, gdzie on się zapodział?
Zniknął bodaj godzinę temu, gdy
przyjęłam w gości dziewczyny. Zastanawiałam się co gadający kocur może mieć do
roboty na ulicach Konohy. Tym bardziej, że niespecjalnie kwapił się do ujawnienia
celu wędrówki.
No pięknie, niebawem zacznę się
zamartwiać o tego kociaka!
♦
Szarpanina odbywała się na przykrytej
dachem werandzie posiadłości Uchihów. Trzymałem oburącz murowaną balustradę i
majtałem lewą nogą – wszystko przez to, że przylepiło się do niej pewne kocie
cielsko. Akashi naprzykrzał się od rana, na dobitkę nie rozróżniając własnego
gatunku. Był kotem, tymczasem robił w moją stronę oczka porzuconego
szczeniaczka. Czyżby łudził się, że to mnie rozczuli? Nie byłem Sakurą, do
diaska!
- To niespodzianka! – wołał.
- Nie lubię niespodzianek. Złaź ze mnie!
Itachi przekręcił kluczyk w zamku i
zszedł po trzech stopniach werandy. Przez ramię przewieszony miał grafitowy
płaszcz, a jego dłoń zdobiła złożona parasolka.
- Czekaj! – warknąłem na niego. – Co ty
robisz? Dokąd się wybierasz?
- Tam gdzie ty. – Odwrócił się z tajemniczym
uśmieszkiem. Najwidoczniej tylko mnie postanowiono nie wtajemniczyć w koci
plan.
- Czyli gdzie?
- Niespodzianka! – zaszczebiotał Akashi.
- Niespodzianka… - powtórzyłem cichuteńko,
wiedząc, że słowo pozostawi w moich ustach gorzki smak. Kocur zdążył nieraz
zaleźć mi za skórę w trakcie naszej „znajomości”, nie ufałem mu za grosz,
pewien, że miejsce, gdzie zostanę przywleczony okaże się pułapką – złośliwym
rewanżem za poprzednie nieuprzejmości wobec Akashiego. – Na jak długo mnie
zabieracie? – zapytałem z myślą o nowej rodzinie.
- Rany, gburze! Masz przed sobą całą wieczność
na spędzanie czasu z synem! Mógłbyś poświęcić nam chociaż minutkę?
- Straciłem pół roku, nie poświęcając mu go w
ogóle! – oburzyłem się.
- Sasuke, opanuj nerwy. – Itachi zatrzymał się
przy klinkierowym ogrodzeniu, a spojrzenie, którym mnie obdarzył kazało mi
wystawić się na ryzyko. – Obiecuję, że nie pożałujesz. Naprawdę. Wiem, że
Akashi słynie z… szaleńczych pomysłów, ale tym razem wpadł na coś wyjątkowego.
Spodoba ci się.
Kocur poświadczył te słowa, klepiąc
brukową ulice, która wiodła pod drzwi domu. W zwierzęcym języku gestów miało to
charakter oklasków.
- On ma rację – mruknął, a potem ni z tego, ni
z owego obrzucił Itachiego wzrokiem zabójcy. – Nie zgadzam się tylko z
określeniem moich pomysłów. Nie są „szalone”, tylko oryginalne.
Itachi zaczerpnął powietrza. Wyglądał
jakby zbroił się w cierpliwość.
Nawykłem już do wesolutkiego
braciszka, który czasami zachowywał się jak idiota. Lecz kiedy przychodziło co
do czego, niczyich słów nie traktował tak wiarygodnie. Wystarczyło, że Itachi
okrzyknął tę wycieczkę jako godną utraty czasu, a wtedy byłem pewien, że
niczego nie będę żałować.
Zatem odpaliłem silniki i powierzyłem
im swój czas. Wpierw maszerowaliśmy wzdłuż dzielnicy Awayaki, a na myśl
automatycznie nasunęła mi się Sakura. Co porabiała? Czy wściekała się o moją
nieobecność? Czy jej móżdżek tworzył już karkołomne scenariusze odwrotu, bądź
listę uprzedzeń Uchihy? Była przewrażliwiona, dlatego wiedziałem, że martwią ją
moje uczucia wobec Satoshiego. Pytania zniknęły z czasem, mimo to wciąż zostały
bez odpowiedzi. Po półgodzinnej tułaczce przedreptaliśmy główną ulicę Konohy,
mijając bez szczególnego poruszenia siedzibę Szóstego Hokage. Finalnie i tak
otaksowałem wzrokiem rozpostartą szybę jego gabinetu, ale żadna biel nie
zamigotała wśród odcięci brązu.
- Daleko jeszcze? – zapytałem, wcale nie
zniechęcony faktem, że mnie wytrąciłoby to z równowagi.
- Pięć minut – odwarknął Akashi.
Ku memu zaskoczeniu, zamiast wybrać
którąś ze ścieżek rozwidlenia, Itachi obrał kurs w głąb lasu. Korciło mnie,
żeby wyrzucić z siebie sprzeciwy, ale to groziło „ożywieniem” Akashiego – do
tej pory byłem wdzięczny siłom wyższym za jego milczenie. Nie wędrowaliśmy
żadnym traktem, nawet źdźbła nie były podeptane, ucierając prowizoryczną
ścieżkę. Wyglądała to tak, jakby przez lata rozwoju Konohy, stopa żadnego
mieszczanina nie zdołała dotrzeć do tych rejonów. Trawa wzbiła się w górę na
tyle, że tylko kontrastująca czerń sierści Akashiego pomagała mi w określeniu
jego położenia.
Wyły we mnie głosy, pytania – dokąd
idziemy? Czy moje obawy się potwierdzą, a kocur naprawdę postanowił ukraść mi
rolę mściciela? Może namówił mojego brata do współudziału w jakimś psikusie?
Może to moja pokuta za olanie własnej rodziny? Uch, przez ostatni domysł
poczułem się przytłoczony. Wyrzuty sumienia spłynęły na mnie lawiną, inne zaś
gotowały się jak w wulkanie grożącym erupcją. Żeby zapobiec katastrofie,
zacząłem wymieniać w głowie znane mi daty urodzeń. Możliwe, że świętujemy
czyjeś urodziny… Jasny gwint!
Przystanąłem w półkroku; nowa
rewelacja mnie do tego zmusiła. Itachi i Akashi z początku tego nie wyczuli,
mknąć naprzód w ciszy. Dopiero potem kocurowi zaczął zawadzać brak szelestów
rozlegających się dotychczas tuż za nim.
- Co ty robisz? – Przyjrzał mi się.
Próbuję odgadnąć datę urodzin własnego
syna, odparłem w myślach.
Wielkie nieba! On naprawdę może
dzisiaj obchodzić swoje święto! Zagryzłem dolną wargę, zdjęty przez wstyd.
Nawet nie wpadło mi do głowy, żeby wczorajszego wieczoru dowiedzieć się tego od
Sakury.
- Sasuke? – rozbrzmiał zatroskany głos
Itachiego. – Coś nie tak?
- W porządku – odwarknąłem.
Zapytanie ich wprost byłoby
prawdopodobnie bardziej nietaktownie, niżli udawanie głupiego – byłem świeżo
upieczonym tatusiem. Zasługiwałem przecież na jakieś przywileje i prawa do
niewiedzy.
- Dlaczego stanąłeś? – dociekał Akashi.
- Nieważne.
Kompani kontynuowali wędrówkę, a ja
szukałem wskazówek w otoczeniu. Po przebrnięciu przez obficie porośnięte
tereny, dostaliśmy się na bardziej przerzedzoną część lasu, gdzie momentami
grunt był piaszczysty. Potem na naszej drodze stanęła łąka z bezlikiem fiołków.
Itachi stwierdził wówczas, że turlanie się po jej powierzchni powinno być dla
Akashiego czystą przyjemnością, jednak kocur nie chciał korzystać z rozrywek.
Czułem, że ten „chłopiec” do teraz nie pogodził się z żywotem na jaki go
skazano. Kocie nawyki akceptował wyłącznie z konieczności.
- Już blisko – orzekł Itachi.
Właśnie wtedy wśród świergotu ptactwa,
hulania wiatru i cichych szelestów wyłapałem głos. Znajomy głos. Wkrótce w moim
wykrywaczu - godności każdego shinobi - zamigotała czerwona żaróweczka. Od
źródła chakry dzieliło mnie niespełna dwadzieścia metrów.
- Nie powinniście kazać mi czekać!
Skołowany, zerknąłem na brata.
- Co to ma znaczyć?
- Cierpliwości.
- Pamiętaj, że to był mój pomysł. –
Podrajcowany Akashi śmignął do przodu, gubiąc się w kępach krzewów.
Chwilę później wdarliśmy się szturmem
w ich skupisko. Kląłem raz po raz, gdy jakaś gałązka plątała mi się pod nogami.
W którymś momencie ostre zwieńczenie jednej z nich oberwało materiał moich
spodenek.
- Cholera!
- Boże, kupię ci nowe – roześmiał się Itachi.
Wyszedł z tego bez szwanku. Skupiałem
na nim wzrok, świadomy obecności osób trzecich – niepożądanych zresztą. Brat
rzucił mi pytające spojrzenie, które zlekceważyłem. Gdzieś tam w moim środku
emocje zaczęły kipieć. Teraz nie tyczyły się one Satoshiego oraz Sakury, lecz
uczuć prowadzących do furii.
- Wytłumaczysz mi to? – spytałem brata.
Kątem oka widziałem, że przyprowadzono
mnie do zagajnika. Dookoła rozpościerał się las, a na dalekim horyzoncie
widniała jakaś chata, podobna do pospolitych domów na Michigacie. Działkę
otaczał staroświecki płot, przy czym głowa Naruto przesłania resztę krajobrazu.
Hokage stał pośrodku zagajnika – bez charakterystycznego płaszcza i nakrycia
głowy. Dzisiaj pokazał się światu w swoich oranżowych dresach, które na
ramionach urozmaicał ciemniejszy kolor.
Zauważając obiekt leżący u jego stóp, od
razu zbaraniałem. Żołądek zaczął się sprzysięgać przeciwko mnie, poddając
skurczom w równych odstępach czasu.
- Sasuke, chcemy jeszcze raz skorzystać z
Shirizoku – powiedział Itachi.
Naruto, jak na komendę, podniósł zwój
i spojrzał na mnie z ufnością. Nie miałem pojęcia co wypadłoby lepiej – typowe
wzgardzenie w stylu Uchihów, czy prosta odmowa i powrót do domu. Aż dziw, że
pomocy w rozstrzygnięciu sporu szukałem u Akashiego. Sprawa zwoju, zakazanych
technik, złych królów, domagających się pieniędzy – myślałem, że zostawiłem to
wszystko za sobą.
- Co zamierzacie zrobić? – zwróciłem się do
kocura.
- Chcę ci tylko coś pokazać, to wszystko –
odparł.
- Zacznij wreszcie mówić konkretnie! Mam już
serdecznie dość tych zagadek!
- A więc – Do rozmowy wtargnął głos Szóstego.
Patrzyłem jak powolutku rozwija zawartość zwoju. – zamiast mówić, pozwól nam
pokazać.
- Mam w tym uczestniczyć?
- Tak. – Itachi przytwierdził dłoń do moich
pleców i zaczął prowadzić ku Naruto. Gdy dystans był już odpowiedni, stwierdziłem,
że moje uczucia są mieszane. Z jednej strony intrygował mnie pomysł kocura, z
innej zaś pragnąłem odsunąć od siebie wszystko, co wiązało się z naszą przeszłością.
Naruto przez chwilę wpatrywał się we
mnie ze spokojem. Zapewne osądzał jakich zniszczeń na mojej psychice dokonały
ostatnie podróże w czasie. O ile zaskoczyło mnie jak doskonale papuguje
wcześniejsze poczynania Zetsu, o tyle Akashi doprowadził Uchihę do granic
wytrzymałości, stając u mego boku.
- Co ty robisz? - zagadnąłem.
- Idę z tobą. – Odsłonił ząbki w uśmiechu. Tego
było za wiele.
- Nie wiem dokąd się wybieram, ale nie ma
mowy, żebyś szedł ze mną.
- Też chcę to zobaczyć. Twój brat i Hokage mi
pozwolili.
Spojrzałem wpierw na Uzumakiego, ale
odczytywanie symboli Shirizoku umiejscowionych na zwoju nazbyt go pochłonęło.
Gdy mój wzrok spoczął na Itachim, brat wzruszył ramionami z przepraszającym
uśmiechem.
- Masz dwie opcje – ciągnął kocur. – Opcja dla
wytrzymałych psychiczne i opcja dla przeciętniaków. Wybór należy do mnie.
Gniewnie spoglądałem na kocie futerko,
myśląc ile korzyści przyniosłoby mi jego obdarcie.
- Ale ja wciąż nie wiem gdzie się wybieramy! –
wykrzyknąłem w końcu.
Naruto rozpoczął jakąś rzadką odmianę
gimnastyki. Uśmiechając się prowokująco, zaczął rozciągać ramiona i palce swych
dłoni.
- Co ty robisz, kretynie?
- Przygotowuję się. Przecież pierwszy raz
używam Shirizoku.
- Zdecydujmy się na opcję drugą, co gburze? –
podjął Akashi. – Poza tym opcja pierwsza jest chyba naruszeniem czyjeś
prywatności, tak mi się wydaję.
- Masz rację – zgodził się Hokage. –
Sakura-chan nie byłaby zadowolona. A spróbuj tylko pisnąć jej słówko o tym, że
pozwoliłem ci towarzyszyć Sasuke, a migiem pożegnasz się z Konohą!
- Sakura wie o tym wszystkim? – Nawet nie
usiłował zdusić w sobie tego pytania. Świadomość, że zostałem pominięty podczas
organizowania kociego planu potęgowała mój gniew.
Na szczęście Akashi zaprzeczył.
- Nie i liczę, że utrzymasz język za zębami.
To będzie malutki sekret w naszym męskim gronie, zgoda?
Naruszenie prywatności Sakury, męski
sekret – zasłyszane wskazówki zapoczątkowały u mnie nietypowe założenia. Cicho
liczyłem, że zbyt częste kontakty z Haruno źle na mnie wpłynęły i za bardzo
histeryzuję. Jednak przede wszystkim liczyłem, że te nietypowe założenia się nie sprawdzą. To byłoby zbyt dziwne,
nieprzyzwoite i ryzykowne, żeby Naruto i Itachi wyrazili zgodę na obserwację
procesu „poczęcia” Satoshiego.
Zadrżałem jakby owiało mnie chłodne,
arktyczne powietrze. Za dużo myślisz, Sasuke!
- Przygotujcie się! – Naruto splótł dłonie na
wysokości piersi. Zanim podjął się formowania pieczęci, zdążyłem mruknąć:
- Byłoby miło, gdybym dowiedział się na co.
- Nie marudź – złajał mnie Akashi.
- Zetsu mówił, że to Jutsu jest
niedopracowane. – Zacząłem stąpać z nogi na nogę, podminowany przesadnym
skupieniem Uzumakiego. Skrycie zazdrościłem mu zdolności odcyfrowywania
widniejących na nawierzchni zwoju symboli. Dla mnie były jedynie dziwacznymi
kreślunkami, niczym więcej. – Naruto?
- Przygotuj się! – polecił z walecznym żarem w
oczach.
Już więcej nie pytałem „na co”. Będzie
co ma być. Szczęście, że człowiek otrzymał możliwość zmiany swojego
przeznaczenia.
- Sasuke kucnij, Akashi zbliż się! –
Usłyszałem następne polecenia, rozochocony prostotą w jego realizacji.
Pamiętałem też co czynić dalej, by Shirizoku mogło wkraść się na moje ramiona,
powlekając je atramentem.
Położyłem dłoń na pieczęci,
uprzedzając instrukcję Uzumakiego.
- Mam zrobić to samo? – Oczy Akashiego
rozbłysły. Kiedy potaknąłem, bez wahania umiejscowił łapę w wyznaczonym
miejscu. Gdy znajoma energia wdzierała się do mojego ciała, przeniknął mnie
chłodny dreszcz. Niemniej jednak poczułem się spokojniejszy, doskonale znając
tajemnice Shirizoku. Przynajmniej w tej okoliczności miałem przewagę nad resztą
ekipy. Oni nie doświadczyli dotąd działania tej techniki.
Akashim wstrząsnęły dreszcze. Wyglądał
jak przemoczone zwierzę, próbujące osuszyć swoje futro.
- Dziwne… - dobiegł mnie jego zaniepokojony
głosik.
Niezwykłe symbole na dobre rozpostarły
się na mych ramionach. Gapiłem się na ten proces, uciekając myślami do Sakury.
Z Shirizoku wiązały się nasze wspomnienia, nic więc dziwnego, że umysł znów przywołał
kilka partii, których wcześniej nie przeanalizowałem.
Ren Kanoe i romantyczna schadzka o
zachodnie słońca wdarły się do mojej głowy szturmem. Toż to dziś! Sakura
wybierze się na to spotkanie, a ja jeszcze wczoraj cicho obiecałem sobie, że
dokonam wszelkich starań, aby jednak odwieść ją od tego pomysłu.
- Gburze! – Akashi zbladł. Tak, mogłem to
stwierdzić, mimo jego nieszczęsnej egzystencji. Emocje, którymi przyprawiony
był ton kocura poszeptywały mi, że nastolatek najwidoczniej spanikował. – Skup
się! – I to się potwierdziło, sekundę późnej, kiedy zrozumiałem, że dopadła go
paranoja.
Cóż, wielka szkoda, że nie mogłem
dostosować się do jego próśb. Nie teraz, kiedy krzątają się we mnie rozmaite
scenariusze tej wyprawy. Nie teraz, gdy podświadomość napomknęła o Renie,
dokładając mi zmartwień.
Lada moment będą razem. Sami.
A między nimi stanie upiorna
przeszłość.
♦
Odkąd Akashi rozpłynął się w
niewiadome miejsce, a Ino, cała w skowronkach, popędziła na spotkanie z
„tajemniczym wielbicielem”, zostałyśmy z Hinatą we dwie.
- Dziękuję, że się zgodziłaś – oznajmiłam,
kątem oka spoglądając na syna, uwięzionego w jej ramionach.
Hinata wygięła usta w ciepłym,
matczynym uśmiechu. Z grzeczności chowałam urazę, ale przeczucie mówiło mi, że
ustępstwa w moich staraniach niczego by nie zmieniły. Na osoby jej kategorii po
prostu nie dało się długo gniewać. Ona była zbyt… pozytywna, wesoła,
opiekuńcza. Nie od dziś wiadomo, że Hinata stawiała czyjeś dobro ponad własne.
- Spójrz – przerwała moje rozważania, a jej
palec wskazujący wysunął się do przodu. – Musisz się pośpieszyć, jeśli chcesz
dotrzeć tam na czas.
Słońce rzeczywiście spełzało już ku
horyzontowi, barwiąc górną część nieba na odcienie różu, które, biegnąc w dół,
przeobrażały się w delikatny oranż. Wyznaczało także mój czas; chwile dzielące
mnie od ujrzenia Rena.
- No dalej! - Hinata stała w progu moich drzwi
wejściowych, a biła od niej pewność zaufanej niani. Przez chwilę zapragnęłam,
żeby jej miejsce zajęła mama. Zawsze rozstawaliśmy się w ten sposób, gdy gnałam
na treningi z mistrzem Kakashim. Uczepiłam się tej myśli, a tęsknota
natychmiast zaczęła rozdzierać mi serca.
- Dziękuję – powtórzyłam bezsensu, żeby
wyeliminować narastające kłucia w piersi. – Hinata! Wiem, że chciałaś dobrze!
Rozumiem to…
- Porozmawiamy jak wrócisz – rozweseliła się.
Smutny dotąd uśmiech, zaczynał uchodzić za szczery i radosny. – Nie bądź dla
niego zbyt ostra.
- Postaram się.
- On też chciał dobrze. Wszyscy chcieliśmy.
Sakura, proszę uwierz, że było mi naprawdę bardzo ciężko, ale i Naruto, i Ren
upierali się przy swoim. Potem nie było już odwrotu.
No pięknie! Mój honor się naburmuszył,
kiedy oczy zalały się łzami.
- Ten chłopak kocha się ponad wszystko! –
wołała Hinata, ja natomiast stałam już na biegnącym w dwie strony trakcie
dzielnicy Awayaki. – Byłaś pierwszą osobą, którą poznał po przybyciu do wioski.
Byłaś mu najdroższa, gry utracił rodzinę. Pokochał cię, Sakura! Może z początku
trzymał się ciebie jak pierwszej znajomości, ale potem zwykła chęć przetrwania
w nowym otoczeniu przeobraziła się w miłość!
Rany, jak bardzo chciałam w końcu go
zobaczyć.
Miałam zamiar poprosić Hinatę o
życzenie powodzenia, ale przyjaciółka zdążyła dodać swoje:
- Hej! – Mina, którą zrobiła zwiastowała coś
niepokojącego.
- Tak?
- Wiem, że nie powinnam mieszać ci w głowie,
zwłaszcza teraz, gdy masz przy sobie Sasuke, ale chyba najwyższy czas, żeby
uświadomić ci prawdę.
- O czym ty mówisz?
- Zastanów się.
- Nad czym? – Wzruszyłam ramionami. Rzeźba
Czwartego Hokage zdawała się taka odległa, jednak zaintrygował mnie wygłoszony
przez Uzumaki wstęp.
- Czy uczucie między wami na pewno było jednostronne
– mówiąc to, odsłoniła zęby w uśmiechu, któremu zaufałby nawet największy
niedowiarek. – Zastanów się – powtórzyła.
Sterczałam nieruchoma i jakby zaklęta.
Słowa tej kobiety wywarły na mnie dziwny wpływ. Gdyby nie ponaglający czas, z
pewnością roztrząsałabym istotę przekazu w jej obecności.
- Nie za bardzo rozumiem. – Uśmiechnęłam się
nerwowo w sposób typowy dla Naruto. Zrobiłam to, drapiąc się po potylicy, co
jeszcze bardziej mnie do niego upodabniało. – Czy ty sugerujesz, że… czułam do
Rena to samo, co on do mnie?
- Może. – Postąpiwszy w tył, ścisnęła uchwyt
drzwi wejściowych. Satoshi zdążył już usnąć na jej piersiach.
- Hinata! – krzyknęłam dramatycznie.
- Ja już więcej nic ci nie mówię, bo Sasuke
dobierze mi się do skóry. Nieładnie postępuję.
- A-ale…
Drzwi poruszyły się, zgrzytając.
- Denerwuje mnie to, jak bardzo się
oszukujesz, to tyle – powiedziała już bardziej nadąsana.
- Dlaczego…?
Przerwał mi łopot. Dźwięk finalizujący
naszą rozmowę. Dłuższą chwilę gapiłam się tępo w elewację własnego domu,
zapominając o płynącym czasie i sunącym w dół słońcu. Hinata trzasnęła
drzwiami, a ja spróbowałam wyobrazić sobie co obecnie czyni. Chichota?
Przeklina samą siebie za niepodobne do niej gadulstwo? Co zamierzała osiągnąć,
mówiąc mi to?
Zastanów
się, czy uczucie między wami na pewno było jednostronne.
Biegnąc do rzeźbionej chluby całej
Konohy, ta prośba rozgaszczała się w mojej głowie, nieco psocąc. Przede
wszystkim narozrabiała w sprawach spotkania. Odkąd Naruto wspomniał o
wyznaczonym terminie z Renem, ani razu nie poczułem się pewnie, ale w gruncie
rzeczy nie byłam jakoś zatrważająco skrępowana. Nie obmyślałam też co pocznę po
dotarciu na miejsce. Myślałam, że moje serce załatwi sprawę i zareaguje
odpowiednio do sytuacji przy pierwszym kontakcie wzrokowym z czekoladowymi
tęczówkami. Och, o tej porze ich odcień był wyjątkowo wyrazisty – pamiętałam
to, gdy Kanoe zawsze nakłaniał mnie do pozowania, zwykle na tle zachodzącego
słońca. Pamiętałam wyraz jego twarzy, gdy się skupiał - każdy jej detal, gdy
mnie szkicował. Pamiętałam kawałek języka, który uciekał z jamy ustnej, kiedy
Ren nazbyt oddawał się rysowniczemu ferworowi.
Chciałam go zobaczyć!
Jednostronne
uczucie – dzwoniło mi w myślach. Byłam
ciekawa cóż takiego skłoniło Hinatę do wyciągnięcia owych wniosków. Ren był mi
bratem, bliskim przyjacielem i ostoją od błahych problemów, nikim więcej.
Nikim więcej… na pewno!
Z powodu wielu chaotycznych myśli, postanowiłam
pokazać światu jak wspaniała ze mnie kunoichi. Wskoczyłam na pierwszy z brzegu
budynek, którym okazała się być zdezolowana kamienica. Hopsałam z dachu na
dach, czując wiatr we włosach i jego siłę, jaka uwalniała mnie od nieznośnego
mętliku. Obywatele Konohy kroczyli ścieżkami, łypiąc na mnie z niesmakiem.
Zwykle to Naruto pławił się w takich zabawach. Dzisiaj zastąpiła go Sakura
Haruno, przyznając, że miało to swój urok. Dzięki akrobacjom poczułam
rozpierający się we mnie hart.
- Poradzę sobie – motywowałam się, gdy
piaszczysta połać dobiegła końca, a przede mną piętrzyły się już rzeźbione
twarze Hokage.
Wspięłam się na nie migiem, odtrącając
mnożące się wspomnienia. Nie czułam nic, mijając kamień; świadka części moich
przeżyć. Nie czułam nic, gdy dobrnęłam do miejsca, gdzie Ren ukończył jedno ze
swoich ulubionych „dzieł”. Przebierałam nogami najszybciej jak potrafiłam.
Niech tam będzie. Niech czeka na mnie,
ponury i beznamiętny – poprosiłam z nadzieją, że ktoś u góry mnie wysłucha.
Wówczas będzie mi łatwiej. Rozprawię się ze słowami Hinaty, zapomnę o nich!
- Ren! – Urwisko było już nieopodal. Widziałam
jak dalszą część jego powierzchni tworzy strome zejście w dół. – Ren! –
krzyczałam, bo to rozdzierało mnie od feralnego „wczoraj”. Krzyczałam, bo
wszystko domagało się ujścia.
Był tam. Dostrzegłam go ze szczytu,
parędziesiąt metrów pod moim położeniem. Patrzył na mnie, zdezorientowany.
Postawę miał luźną, ręce zanurzone w kieszeniach oliwkowych spodenkach, a włosy
burzone przez wietrzysko. Ucieszyłam się na widok opaski wskazującej na
przynależność do Liścia, jednocześnie wspominając jak dawniej podarował ją
Naruto i poprosił o zwrot po dopięciu swego; odnalezieniu moich wspomnień.
Cofnęłam się parę kroków, wstrzymałam
powietrzę, a potem wyskoczyłam z urwiska, szepcząc w podświadomości, że jakimś
cudem wzbiję się w powietrze i przefrunę obok Rena jak koliber. Choć śmiałam
pomyśleć, że mi się powiedzie, grawitacja uwierzytelniła prawa nauki i
pogrzebała moje nadzieje. Spadałam bardzo szybko, ogłuszana przez trzepoczący w
uszach wiatr. Zamknęłam oczy, czekając.
I wreszcie opadłam na upragnioną
platformę chakry. Tego dnia Kanoe nadał jej kształt koła. Schwytała mnie
niecałe trzy sekundy po skoku i odebrała ciut frajdy z pozorowania uskrzydlonej
Sakury. Teraz powolutku opadałam w dół, odważając się wyjrzeć zza „transportu”.
Zobaczyłam roześmianego Rena, który wyglądał jak dyrygent synchronizujący
orkiestrę. W tym przypadku była nią tafla energii.
- Witaj, Chibi. – przywitał mnie łagodnym
uśmiechem, zanim zdążyłam ześlizgnąć się z chakry. Niespodziewanie chłopak
zrzekł się statusu dyrygent, skazując mnie tym sam samym na niewłaściwą
pozycję, dzięki której nasze oczy znajdywały się na tej samej wysokości.
- Ren… - powiedziałam głosem osoby,
zapadającej w trans.
I zrobiłam to, czego mogłabym później
żałować.
Rzuciłam się na niego, opatulając
ramionami. Nie zraziło mnie, kiedy stracił rezon i zachybotał się z dziewczyną
przylepioną do ciała. W rezultacie oboje padliśmy na ziemie. Łkając, przytuliłam głowę Rena do swoich
piersi. Może poczuje! Może poczuje jak trzepocze moje serce, balansując między
nienawiścią, a dwustronnym uczuciem. Może poczuje, że nie wypada mi się cieszyć
jego cudownym powrotem do normalności.
Może poczuje, że jednak to zrobiłam –
zdeptałam własny honor.
♦
- O nie. – Widok Rena wzbudził w Akashim
wstręt, ale ten niesmak prędko zmienił się w dziecięcą ciekawość. Kocur
zmarnował kilka chwil na obserwację wirujących pyłków i przestrzeni, która z
bieli doskonałej powoli odkrywała kontury i kształty.
Ren podziałał odpychająco także na
mnie. Wylądowaliśmy w korytarzu, którego z początku nie potrafiłem scalić z
żadnym wspomnieniem, a jednak po paru sekundach szare komórki uaktywniły tłoki i
zaczęły swoją pracę. Zauważyłem mlecznobiałe krzesełka, kojarzone z tymi w
poczekalniach, poza tym przy końcu trasy stało łóżko z metalowych prętów i
zmiętą narzutą. Później rozpoznałem kolorystykę ścian – ten przyziemny i
jednolity popiel podsunął mi prawidłowe obrazy.
Duszności Sakury spowodowane Kyori,
zatarg z Renem, godziny czekania i przekąski na wynos, które zamówiliśmy z
Itachim, gdy pierwszy raz testował moje powiązanie z dolegliwościami Haruno.
- Szpital? – spytałem wprost mojego
przewodnika.
Jego fascynacja właśnie ustępowała.
Gdy pyłki rozpłynęły się w powietrzu, Akashi skinął głową i zawiesił spojrzenie
na Renie.
- Czy on wszędzie musi się wpychać?
- Najwidoczniej.
Korytarz łączył ze sobą wiele
pomieszczeń, a Ren podpierał się o drzwi, które według moich domysłów zostały
ustanowione celem tej wyprawy. Przyjrzałem się chłopakowi z ciekawością. Był
lekko pochylony, przez co kruczoczarne włosy zawadzały mi w oględzinach.
Niemniej ta postawa i bierność uświadomiły mi, że powód jego obecności tutaj
wiąże się z jakimś dramatem.
- Co się stało? – przemówiłem cicho, jak gdyby
Ren mógł mnie usłyszeć. – Chodzi o Sakurę? Była kiedyś ciężko chora?
Rozległo się kocie parsknięcie.
- I co? Ty niby jesteś spostrzegawczy, gburze?
- Akashi podpełznął do drzwi i ostrożnie wystawił łapę. Powrót magicznych
pyłków wytrącił go z równowagi. – To jest ekstra! Dzieje się tak za każdym
razem, gdy czegoś dotknę?
- Tak. Powiesz mi wreszcie po co mnie tutaj
ściągnąłeś?
- Rany!
Czułem jak kamienieje mi żołądek,
kiedy Akashi obrzucił mnie spojrzeniem przeznaczonym dla karczemnych
oprychów.
- Co? – Z bezsilności rozłożyłem ramiona.
- Zaprowadziłem cię do miejsca, w którym sam
chciałbym się znaleźć, będąc na twoim miejscu – wyjaśnił z prostotą. – Możesz
uznać to za niedojrzałe, ale na karku mam już piętnaście wiosen. Powoli staję
się mężczyzną i wiem jak możesz się teraz czuć. Dlatego też postanowiłem nieco
ułatwić ci przywyknięcie do nowego życia. Będzie musiało stać się dla ciebie
normą, czy tego chcesz, czy nie.
W zwykłych okolicznościach rzuciłbym
coś kąśliwego ze względu na wyniosły charakter jego odpowiedzi. Niestety,
sytuacja wymagała myślenia, a nie bodźca do wszczęcia kłótni.
Nieprawdopodobna opcja znikąd
wtargnęła do mojej głowy, lecz jej rozwinięciu przeszkodził dochodzący zza
drzwi dźwięk. Kobiecie wołanie – krzyk pod naporem uciążliwego bólu, krzyk
przytłoczony brzemieniem zmęczenia i próśb o pomoc. Krzyk, który rozpoznałem
natychmiast. Był dźwiękiem uświadamiającym mi prawdę, lekarstwem na pobudzenie,
bodźcem do działania.
- Sakura – wymówiłem bezmyślnie, szukając
odpowiedzi u Akashiego.
Kocur uśmiechnął się półgębkiem.
- Domyślasz się już?
- Czy ty… - urwałem, ale rozmówca rozwiał moje
wątpliwości.
- Dokładnie.
- I Sakura… - Wskazałem na drzwi.
- Tak. – Pokiwał głową, bynajmniej nie
chowając własnego ubawienia. Dopiero kolejny wrzask przywołał go do siebie. –
Au, to musi boleć.
Ze spuszczoną głową i nerwami w
strzępach odmaszerował kawałek, by po chwili wrócić na wcześniejsze miejsce.
Ren odstąpił od drzwi, mierzwiąc sobie włosy. Ta reakcja sprawiła, że mogłem
dostrzec wszystkie wrzące w nim emocje. W nim też wyrósł wulkan bliski erupcji.
- Chcesz, żebym czekał? – zwracałem się do
Akashiego, ale odruchowo łypnąłem na Rena.
Dwóch domniemanych ojców oczekuje
narodzin syna. To było nieodpowiednie, ale zaciekawiło mnie co powiedziałby
Ren, wiedząc, że towarzyszę mu jako istota niematerialna. Wówczas nie znał mnie
jako „Sasuke-kryminalisty”. Zapewne rozszarpałby teraźniejszą wersję na
strzępy, gdybym tylko wyznał mu prawdę.
Jestem
twoim celem. Będziesz mnie szukać przez następne pół roku.
Ale
to ja cię znajdę…
- Zachowaj się jak prawdziwy ojciec! –
zawyrokował Akashi. – Poczekaj w nerwach, a potem tam wejdź. Zobacz Satoshiego.
Poczuj to, co chciałeś. Mówiłeś przecież Senpai, że nigdy nie zrobiłeś nic, co
należy do obowiązków ojca.
Jego słowa podziałały na mnie jak
kubeł zimnej wody. Na chwileczkę zapomniałem, że odgrywam rolę
rozgorączkowanego tatusia i spróbowałem przełknąć niebywałą prawdę.
Akashi to słyszał. Dobiegły go moje
prywatne zwierzenie, naumyślnie kierowanie do Sakury po przetrawieniu
przeszłości. Rozpoznał żal, przedzierający się przez głos zagubionego Uchihy.
Pamiętaj,
że to był mój pomysł. – Użył tych słów,
żebym mógł bardziej doceniać jego czyny. Żebym w trakcie tej wyprawy doszedł do
prawdy i pomyślał: „To wszystkie dzięki niemu!”. Oczywiście uzyskał zamierzony
efekt i teraz patrzył na mnie, jakby czegoś oczekiwał.
- I co powiesz?
- Zaskoczyłeś mnie – odparłem.
- A mnie zaskoczyła jego obecność! – Nachmurzył
się, rzucając szybkie spojrzenie Renowi. – Naruto nic o tym nie wspominał.
Ostrzegł tylko, że będzie z nami cała gromada waszych znajomych. Ponoć ten typ…
nie brał czynnego udziału w witaniu bobasa. Hej, gburze.
- Hmm?
- Twój syn, Satoshi, urodził się dwudziestego
piątego grudnia, tuż przed północą.
Tak, to wyjaśniałoby pustki. W końcu
korytarza jątrzyło się jakieś wątłe światełko, ale zgasło równo ze szmerem
czyiś kroków.
- Dwudziestego piątego grudnia –
wypowiedziałem, jak gdyby ta data były wykwintnym daniem, którym należy się
delektować. Następnie wgapiłem się w ścienny zegar i wiedziałem już, że Satoshi
złapie pierwszy oddech w przeciągu pięciu minut.
- Nie musisz dziękować – powiedział Akashi
tonem, który nakazywał coś wprost przeciwnego. Na przekór temu spostrzeżeniu,
stwierdziłem, że nie potrafię się na to zdobyć.
Zresztą krzyk zza drzwi odwiódł nas
obojgu od tematu.
Ren wyglądał jakby potępiał metody
porodów. Patrzyliśmy z Akashim jak przytyka lewe ucho do drzwi i daje się opętać
odkrywczym pragnieniom.
- Ty masz lepiej – stwierdził kocur. – Możesz
w każdej chwili wejść do pomieszczenia, ale pamiętaj, że nie będzie to
sprawiedliwe.
- Rozumiem co masz na myśli – warknąłem.
- Naprawdę?
- Nie będę wykorzystywał swojej przewagi,
zawdzięczanej Shirizoku, tylko poczekam jak na ojca przystało.
- Gdybym mógł, nagrodziłbym cię oklaskami,
naprawdę. – Akashi wyglądał na zadowolonego malarza, po skończeniu życiowego
tworu. W tym przypadku efektami jego pracy była możliwość oglądania jak zmagam
się z pierwszym, ojcowskim obowiązkiem. Żałowałem tylko, że po wszystkim nie
będę mógł odfajkować na liście tego, co najefektowniej uświetniłoby moją nową
rolę. Żałowałem, że Sakura nie będzie w stanie powierzyć Satoshiego moim
ramionom. Nie będzie w stanie uraczyć mnie spracowanym uśmiechem, a ja nie dam
rady zetrzeć jej łez z kącików oczu.
- Jeszcze trochę. – Usłyszeliśmy silny,
kobiecy głos, tłumiony odgradzającymi nas drzwiami. – Proszę przeć.
- Cholera. – Wziąwszy przykład z Rena, przeczesałem
sobie włosy.
- Nerwowo, co? – rzucił Akashi.
- Trochę.
Kompletnie odrzuciłem Uchihowskie standardy. Nie pilnowałem
się w duszeniu emocji, nie starałem się nadać memu głosu majestatycznego
wydźwięku, który zwykle podkreślał nieprzystępność. Jeżeli mógłbym utożsamić
mój dotychczasowy spokój z murem, to ten właśnie obrócił się wniwecz, runął,
uległ samo-destrukcji. Nie było go!
Ren zacisnął oczy. Sakura dzielnie
borykała się z porodem, czego rezultaty rozbiegały się wzdłuż korytarza w postaci
wrzasków, charchotów oraz urywanych oddechów.
Emocje przytłaczany nas jeszcze dwie
minutki, zanim rozległ się dźwięk, będący jednocześnie kresem fatygi i awansem
na matkę.
Satoshi zapłakał.
Kiedy dziecięcy jazgot przeprawiał się
korytarzami, okazało się, że ma jeszcze jedną, ukrytą funkcję; dał początek
krzątaninie. Następne odgłosy - szurania czyiś butów, wołania pielęgniarek i
doktorów - zaczęły nachodzić na siebie, tworząc zawiły zlepek dźwięków.
- Siostro! – uchwyciłem jedno słowo, ale
reszta ucichła gdzieś w głębi.
Nie tylko wewnątrz panował zamęt. Echo
korytarza niespodziewanie umocniło jakieś dudnienia. Zerknęliśmy z Akashim w
bok, a stamtąd zauważyłem przeklęty płaszcz i burzę jasnych włosów.
- Ren! – Zziajany Naruto śpieszył w jego stronę.
Towarzyszyli mu Hinata, Ino, Kiba i Lee, przy czym ostatni z wymienionych
śmignął między kompanami i dotarł do mety niczym zwycięzca wyścigu.
- Co z Sakurą-san? – pytał, nakręcony jak
zabawka. – Co z nią?
Naruto wparł się na kolanach i złapał
oddech.
- Zdążyliśmy?
Ren nie musiał trudzić się
tłumaczeniami, ponieważ niebawem dziecięcy skowyt powiedział im wystarczająco.
Ino odstawiła krótki taniec radości, a
oczy jej się zaszkliły.
- Słyszę! Słyszę dziecko!
- Sakura urodziła! – orzekła Hinata, traktując
resztę jak kretynów, potrzebujących dosadnego wyjaśnienia.
Ich twarze jaśniały szczęściem, które
zdawało się wprost namacalne. Przyglądałem się grupce w milczeniu, na uboczu.
Akashi bąkał coś pod nosem o nieprzyzwoitym humorku Rena, w końcu ten nie
podjął żadnych wysiłków wobec upodobnienia się do nowiutkiego ojca. Wtedy
poczułem niewyobrażalną złość. Na Naruto, na Ino, na Hinatę, na Lee, na Kibę –
na wszystkich, którzy świętowali przybycie Satoshiego na świat, myśląc, że nie
przynależy on do Uchihów. Myśląc, że niejaki Ren Kanoe jest uprawniony do
pierwszeństwa w walce o wzrokowy kontakt z noworodkiem. Poczułem się przybity,
zniesmaczony i wściekły.
Lekarze zapewne dopiero co przecięli
pępowinę i porwali dziecko na wstępne badania, a jednak i to mnie nie
zatrzymywało.
- Idę tam – bąknąłem do kocura.
Jego zwierzęce tęczówki spoczęły
wpierw na mnie, a później na zgromadzonych przyjaciołach. Chyba zrozumiał
dlaczego chcę uwolnić się od kręgu ekscytacji, zataczającego się wokół nich.
- Idę z tobą. – Usłyszałem ponurą odpowiedź.
Mknąłem ku wejściu, by przeniknąć
przez nie jak duch i przypadkowo zdążyłem spostrzec cień uśmiechu na twarzy
Rena. Uśmiechu, któremu daleko było do doskonałości. Uśmiechu napiętnowanemu
wieloma skazami. Mój żal do niego nie zmalał o grosz, ale przejąłem się przez
chwilę jego uczuciami. Zdecydował się przyjąć obce dziecko. Wprawdzie plan
spalił na panewce, wszak Sakura zarzucała mu wiele w dobrym odgrywaniu roli,
jednak postanowił spróbować. Przyjść z pomocą przyjaciółce, nie dbając wtedy o
to, co wydarzy się po odkryciu prawdy. Ren dbał wówczas o teraźniejszość. Dbał
o jej stan. Wolał, żeby uznawała swoje dziecko za wynik nieszczęśliwego wypadku
z zaufaną osobą, niżli upiorny scenariusz gwałtu, lub cichego romansu z
tajemniczym mężczyzną.
Przeniknąłem drzwi… Napompowałem
płuca.
Wkrótce zobaczyłem zapłakaną Sakurę i
patykowatą kobietę, która uciekła z uwalanym krwią noworodkiem na
zaplecze.
- Oddajcie mi go – szeptała dziewczyna.
Oddajcie
mi lata z synem, które utraciłem,
przyłączyłem się do jej próśb. Może wysłucha nas jakiś cudotwórca.
♦
Czułam się winna, bo to serce
sprawowało teraz naczelną kontrolę nad wszystkimi procesami. To ono sprawiło,
że przyległam do ciała własnego przyjaciela, pochlipując i tonąc w smutku.
Niczym chuligani, leżeliśmy na czuprynie bohatera Konohy. Nie mogłam przebadać
twarzy Rena, jednak wyraźnie odczułam jak naprężyły się jego mięśnie. Właściwie
dzięki naprzemiennie opadającej i wznoszącej się klatce piersiowej, miałam
pewność, że ten chłopak żyje i słucha łomotów mojego serca; despotycznego
władcy, króla woli i czynów.
Wtem gwałtownie się poruszył.
Zamarłam, pewna, że niedługo pokona wszystkie przeszkody patronujące
prywatności Sakury Haruno. Lecz nieoczekiwanie dłonie Rena znalazły się na
moich plecach, a ich właściciel przyjął pozycję, w której to ja skazana byłam
na traktowanie jego piersi jak ukochanej poduszki.
Zawiodłam. Miałam być stanowcza,
konsekwentna, rozgniewana, rozczarowana. Sporządziłam w duchu listę, gdzie
nadmienione zostały wady i zalety oszustwa Rena. Kiedy w kolumnie z numerem
jeden nie starczyło miejsca, wiedziałam już, że mu nie przebaczę.
- Ren…
- Dobrze cię widzieć, Chibi – przerwał mi od
razu. Głos miał czuły i łagodny. Najwidoczniej nie puścił mimo uszu moich
przytłumionych szlochów.
Nie bardzo wiedziałam jak się
zachować. Umysł miałam spaczony, a myśli splątane, mimo to świadomość, że nie
postępuję właściwie nie dawała mi spokoju. Byłam święcie przekonana, że
należałoby wyrazić czymś swoje oburzenie… smutek, rozpacz.
- Ren. – Spróbowałam jeszcze raz. – Co ja mam
teraz zrobić?
- Nie wiem. – Poruszył delikatnie ramionami. –
Powinnaś mnie chyba znienawidzić, prawda?
- Nie mogłabym.
- Dlaczego?
Uczucia paliły mnie jak kwas. Zdawało
mi się, że tkwi we mnie ich bezlik – skuwały się ze sobą, nie pozwalając dojść
do konkretnych wniosków. Byłam rozdarta na miliony kawałeczków, a każdy z nich
żywił do Rena coś innego.
- Miałeś dobre intencje. To… to nie twoja
wina, że Sasuke nie miał kontaktu z synem. Madara nas skrzywdził, to on doprowadził
do tego wszystkiego. Ty tylko przeceniłeś swoje umiejętności aktorskie, myśląc,
że będziesz mógł zagrać dobrego ojca – wyrzuciłam z siebie, objęta naglą
inwencją.
Ren przemilczał moją gadaninę.
Obawiałam się, że te słowa dotkliwe go ubodły, a jednak chwilę później usłyszałam
przyciszony głos:
- Masz rację. Było trudniej, niż
przypuszczałem.
Ścisnęłam oburącz skrawki jego
kamizelki.
- Porzuciłeś mnie.
- Wiem – odszepnął.
- Domniemany ojciec mojego dziecka żył w tej
samej wiosce, a ja i tak zostałam skazana na rolę samotnej matki. – Głos zaczął
mi drżeć. Postanowiłam sobie, że im więcej przytoczę punktów z kolumny,
zawierającej wady jego występku, tym bardziej naostrzę swój tępy gniew.
- Wiem, Chibi.
- Dlaczego? – Wybuchłam mieszanką płaczu i rozgoryczenia.
– Dlaczego postanowiłeś mi to wszystko zrobić?! Dlaczego nie mogłeś powiedzieć
wprost?! Dlaczego uznałeś mnie za fajtłapę, która zbyt wiele się nacierpiała?!
Wiem, że byłam egoistką. Użalałam się nad sobą, zapominając o innych. Wiem o
tym, Ren! Jednak to nie dawało ci prawa do podszycia się pod ojca Satoshiego!
Złość mną zawładnęła. Poderwałam się
do siadu, a Ren zrobił to samo. Nawet najczystszy smutek naznaczający jego
twarz, nie uśmierzył bólu. Eksplodowała we mnie gorycz. Przypomniała o katorgach
Sasuke. Dawała mi do zrozumienia, że mogłabym włożyć coś od siebie do misji
odkrywczych. Być może moja pomoc pozwoliłaby rozgryźć Naruto i Renowi tajemnice
przeszłości. Być może uporalibyśmy się z tym wspólnie, a mój przyjaciel nigdy
by nie zawiódł.
- Oto niszczycielska siła ludzkiej miłości –
powiedział, odgarniając kosmyk moich włosów za ucho. – Niszczy nas gdy jest i
gdy jej nie ma.
- Powiedz mi to jaśniej. – Zezłościłam się.
Dawniej pasjonował mnie jego poetycki dialekt, ale w tej chwili był on
zbyteczny. Poza tym nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że moje żądanie go
zakłopotało.
Powietrze uleciało z ust Rena ze
świstem.
- Powiedziałem ci już przecież, że cię kocham.
– Odwrócił wzrok, markotny i poirytowany. – Kocham cię i nienawidzę siebie za
to.
Musiałam przygryźć dolną wargę – tak
niewiele dzieliło mnie od następnego szlochanego lamentu.
- Ja…
- Przepraszam cię, Chibi. Naprawdę bardzo cię
przepraszam. – Ujął moje dłonie i spojrzał mi w oczy tak, że omal nie
zadławiłam się własną rozpaczą. Miałam rację odnośnie jego oczu. Błyszczały
cudownym odcieniem, a porównywanie ich koloru do czekolady, zdawało się teraz
równie absurdalne jak twierdzenie, że niebo ma barwę zieleni. Tęczówki Rena zdawały
się zalane miodem. Pomyślałam nawet, że gdyby wykoncypował sobie udawanie bezdomnego,
ktoś przygarnąłby go jak szczeniaczka, zginając się pod brzemieniem jego wdzięku.
– Wtedy myślałem tylko o tym, żeby cię chronić – dodał szeptem. - Nie oczekuję
przebaczenia. Właściwie chciałem wyrazić tylko swoją skruchę i coś ci
przekazać.
- Wobec tego mów.
- Teraz wszystko się zmienia – podjął,
gestykulując. – Nie jesteś już więcej tą osobą, której los tak bardzo
potępiałaś. Nie będziesz już samotną matką z filmów.
- To ty kazałeś mi obejrzeć historię Hitori –
poskarżyłam się, wspominając jak Ren udobruchał moje negatywne nastawienie do
oglądania czyjeś biografii. Stwierdził, że dobrze nam zrobi jednorazowa zmiana
gatunku filmów. W tamtym czasie powiedziałam mu o moim lęku i planach na
przyszłość, które miały ustrzec mnie od wychowywania dziecka bez wsparcia
drugiego rodzica.
Nigdy
nie wiadomo, jakiego obrotu nabiorą sprawy – uświadomił
mi tuż po moich zwierzeniach.
Kuźwa. I wykrakał, drań!
- Zrobiłem to tylko przez tymczasowy brak
pomysłów na nowy horror.
- Kreatywny Ren, który regularnie rugał mnie
za brak oryginalności, wypalił się z pomysłów? – zaszydziłam. – A niech mnie!
Mogę udokumentować to zdarzenie?
- Nie – powiedział i nachylił się nade mną. –
To zostanie między nami, zgoda?
Cudnie! I myśl tu rozsądnie w
towarzystwie takiego mężczyzny! Raz odpycha, potem się złości, jeszcze później
kocha. Zmroziło mnie, kiedy Ren obwiązał pukiel różowych włosów wokół palca
wskazującego, tym bardziej, że był to nawyk Sasuke.
- Zgoda – odrzekłam na poprzednie, nerwowo chichocząc.
– Ren?
- Tak?
Przestań
patrzeć mi w oczy!
- Popełniłeś błąd, ale… czuję się winna
twojemu cierpieniu.
- Och, proszę. Daruj sobie gadkę o tym, że
musiało być mi ciężko.
- A nie było? – podpuściłam go.
- Było! – wyrzuciwszy z siebie, poderwał się
na nogi. O! To przywołało w pamięci moment, gdzie omyłkowo wisiał nad nami
temat jego siostry, Hanabi. Ren odwrócił się do mnie plecami, oddając
podziwianiu panoramy Konohy, a ja uznałam, że jest to jego przepis na ułatwienie
sobie rozmów o „ciężkich tematach”. Wiadomo, że są to chwile, w których możemy
ulec emocjom – męska duma Rena sprytnie nim pokierowała. – Każdy dzień
patrzyłem na Satoshiego, wmawiając sobie, że jakimś cudem płynie w nim moja
krew. Patrzyłem w twoje oczy i słuchałem jak bezustannie nas do siebie
porównywałaś. Jednak nie chcę rozwlekać się nad moim własnym egoizmem.
Nie zrozumiałam.
- Egoizmem?
- Zazdrość – syknął Ren.
- Och. – No tak, ilekroć Ren musiał dojść do
wniosku, że prawdopodobnie w przecięciu trzech miesięcy pokochałam innego.
Naruto potwierdził, że lekarze nie odnaleźli nic, co wskazywałoby na gwałt, a
kiedy powróciłam do Konohy Satoshi dopiero co pojawiał się w moim łonie. –
Potraktowałeś to jako moją zdradę? – ośmieliłam się spytać.
- Tak, chociaż nie powinienem. Nie należałaś
oficjalnie do mnie.
- Kochałeś mnie. – Niechże mi ktoś wyjaśni,
czemu to obwieściłam! A jednak. Naszła mnie potrzeba – nieodparta i silna.
Ren zerknął przez ramię,
skonfundowany.
- Nie wiem czy Naruto ci o tym wspominał, ale
na tę nieszczęsną misję wyruszyłaś parę dni przed swoimi urodzinami.
Naruto nie odezwał się słowem, lecz
gdzieś głęboko wiedziałam, że zbliżał się wówczas ten dzień. Winna była
prawdopodobnie luka w amnezji, ponieważ moim ostatnim wspomnieniem był właśnie
Ren, zielone wrota Konohy i jego głos:
Za kilka dni twoje urodziny, Chibi!
- Wspomniał – skłamałam, żeby jakoś
wytłumaczyć zasób wiedzy.
- Przygotowywałem się do wyznania. – Kanoe bez
reszty pogrążył się w krajobrazie. – Zaplanowałem sobie, że zrobię to w twoje
urodziny. Powiem ci o moich uczuciach, ryzykując naszą przyjaźnią.
Oczami duszy widziałam tę scenkę. Jak
obładowana ślicznymi pakunkami przeprawiam się ulicami Konohy po skończonych
uroczystościach – ubzdurałam sobie, że przyjaciele zorganizowali dla mnie przyjęcie-niespodziankę.
Ren mi towarzyszył. Spacerował obok wprawiony w dobry nastrój, acz nie umykało
mi nie podobne do niego zakłopotanie. Ostatecznie udało mu się przemóc, wyznał
mi prawdę, powiedział, że kocha, musnął czubek mojego nosa, zarumieniony i napięty.
Rozczuliłam się tym wyobrażeniem. Po
policzkach pociekły mi łzy.
- Wiesz co, Ren?
- Hm? – Odwrócił się do mnie, odprężony po
wgłębieniu w „trudne tematy”. Dopiero widok płaczącej przyjaciółki wprawił go w
osłupienie. – Chibi! – Natychmiast pojawił się przy mnie, ściskając ramiona. –
Hej, dlaczego płaczesz?
- B-b-bo… - Gwałtowny atak kaszlu nie dał mi
dokończyć. Ren delikatnie klepał mnie po plecach, nie rezygnując z czułości
utkwionej w miodowych oczach.
- Powiedz.
- Bo ja…
- Co?
Przytwierdziłam dłonie do jego barków,
a czołem rąbnęłam o tors Rena. Musiał poczekać jeszcze chwilę, żebym mogła
przekrzyczeć własny szloch.
- Gdybyś zdążył mi to wyznać – podniosłam
głos. - j-ja powiedziałabym ci, że… też cię pokochałam!
Hinata,
jego miłość nie była jednostronna. Pomogłaś mi to zrozumieć. Pomogłaś mi
przyznać się przed swoim upartym ego, że gdyby nie inicjatywa Madary, żyłabym
szczęśliwie z Renem… bez Satoshiego.
Jednak moje uczucia uległy tej
osobowości przyjaciela, którą utraciłam po feralnej amnezji. Po tym wszystkim
wyzbyłam się tej miłości, zlikwidowałam ją nieświadomie, przekierowując na
Sasuke.
Od powrotu do Konohy Ren nie robił
nic, prócz rozczarowywania. Nawet wiedziony imieniem miłości, nie otrzymywał w
moich oczach żadnego usprawiedliwienia. Sam skazał się na życie w męczarniach,
sam zadecydował o swoim losie, twierdząc, że nie zasłużyłam na zaznajomienie
się z niesprawiedliwością tego świata.
♦
Poród przebiegł bez powikłań,
Satoshiego skradła położna, a Sakura leżała już na oddziale noworodkowym,
uspokajana przez pielęgniarkę w ciasnawym fartuszku. Wściekłem się na siebie za
poprzednią bierność. Mogłem przecież postąpić wbrew temu co mówił Akashi i
przyjrzeć się dziecku przed odizolowaniem od matki.
- To okropnie – wydyszała Sakura, gdy
nadzorująca ją pracownica sprawdzała temperaturę jej czoła. – Dlaczego
zabieracie go od razu po porodzie?
- Dziecko jest w pokoju obok. Lekarze
pediatrzy muszą dokładnie go przebadać i oczyścić, Haruno-san. Proszę się nie
martwić, niedługo dostanie pani malucha w swe ręce na pierwsze karmienie.
- Będę mogła zostać? – spytała Ino.
- Chyba tak.
Gromada Konohy deptała po piętach
pracowników zajmujących się Sakurą, od kiedy porwano bobasa. Gdy wreszcie
przetransportowano Haruno do pomieszczenia, gdzie należało już tylko uzbroić
się w cierpliwość i oczekiwać Satoshiego, znajomi ciasno rozstawili się wokół
łóżka. Skonfundowana pielęgniarka albo była nowicjuszką i nie miała serca
przeganiać tak zżytej grupy, albo zbyt dobrze ją wychowano. Na szczęście położny
załatwił sprawę, formalnie informując, że według procedur dziecko witają matka
i ojciec.
W rezultacie, po bodaj dziesięciu
minutach protestów, w pokoiczku towarzystwa dotrzymywał już tylko Ren, czego
nie akceptowałem. Położny nieświadomie dopuścił do pogwałcenia procedur.
Wyobraziłem sobie zatem, że Akashiego
i Rena tu nie ma. Sakura i tak nie odezwała się do niego słowem. Jej twarz
mieniła się ekscytacją, mimo wyraźnego zmęczenia. Ren usadowił się na
parapecie, wyglądając przez okno z zamyślonym wejrzeniem. A ja poczłapałem
bliżej i przyjrzałem świeżej matce. Policzki miała oblane potem, ale właśnie
sięgnęła po nawilżone chusteczki, których paczkę zdążyła podarować jej Hinata.
Co rusz rzucała krótkie spojrzenia na drzwi, dekorując twarz cudownym uśmiechem.
Bladł on jednak, gdy decydowała się przypatrzeć plecom rzekomego ojca.
- Ren? – wymówiła ochryple za którymś razem. –
Dlaczego nie chciałeś być obecny przy porodzie?
- Bo jest kretynem – odpowiedział za niego
nadąsany do szczętu Akashi.
Z czystej ciekawości wolałem wysłuchać
słów zapytanego.
- Nie zniósłbym tego.
Sakura zaniosła się krótkim,
nieprzekonującym śmiechem. Spojrzeliśmy po sobie z Akashim, nie pojmując jej
reakcji.
- Bałeś się, że zemdlejesz?
- Tak jakby – odrzekł bez krzty emocji w
głosie. Podejrzewałem, że w procedurze, którymi operował położny, była wzmianka
o dozie ojcowskiej czułości. Ren znów się nie dostosował. Poza tym skądś żyło
we mnie przekonanie, że w czasie porodu partner rodzącej kobiety trzyma jej
dłoń, dodając ukochanej otuchy.
Nie
zniósłbym tego.
Sakura potraktowała to jak słabostkę
do upiornych widoków – rozdzierana przez ból kobieta, płacz, gotowość lekarzy…
Pewnie! Ren mógł tym sposobem omamić Sakurę. W rzeczywistości jego odpowiedź
odnosiła się do narodzin obcego dziecka. Dziecka, które nie było z nim
spokrewnione.
- Czułabym się lepiej, gdybyś tu był. – Haruno
opatuliła się prześcieradłem, jakby z obawą, że Ren lada moment odwróci się w
jej kierunku.
- Przepraszam – powiedział. Tym razem jego
głos nasiąknął odrobiną współczucia. – Ale naprawdę… nie dałbym rady, Chibi.
Przepraszam…
- W porządku.
W tle szumiały debaty z korytarza. Ino
wykłócała się z Lee, kto pierwszy weźmie noworodka w ramiona.
Badania Satoshiego przedłużyły się o
dziesięć minut, jednak kiedy panika obezwładniała Sakurę i podszeptywała, że z
niemowlęciem może być coś nie w porządku, drzwi uchyliły się bezszelestnie.
Dwoje rodziców poderwało głowy z niesamowitą synchronizacją. Zawtórowaliśmy im
z Akashim, z ulgą przyjmując widok mężczyzny w roboczym uniformie. W jego
ramionach tkwiło białe zawiniątko, z którego wyzierała zaróżowiona twarz
bobasa.
- Satoshi! – ucieszyła się Sakura.
I mnie, i Akashiego, a nawet Rena
zaskoczyło wykrzyknięte imię.
Niziutki lekarz podszedł do łóżka z
wyrozumiałym uśmiechem.
- A zatem powitajcie Satoshiego – oznajmił. –
Gratulują wam obojgu. Właśnie zostaliście rodzicami.
- Tak chcesz go nazwać? – Ren ześlizgnął się z
parapetu i niepewnie zerknął na fałszywego syna. Choć nie pochwalałem jego toku
myślenia, coraz bardziej zaczynałem rozumieć pomiędzy iloma zróżnicowanymi
uczuciami balansował. Chyba nie byłbym w stanie zajrzeć też w oczy dziecka,
które tak naprawdę nic po mnie nie odziedziczyło.
Sakura ostrożnie wzięła Satoshiego na
ręce. Lekarz poinstruował ją jak delikatną główkę ma niemowlę i jak prawidłowo
należy ją podtrzymywać.
- Nie podoba ci się to imię? – zapytała Rena,
choć jej wzrok nieprzerwanie spoczywał na dziecku. Satoshi cicho pojękiwał,
tocząc szmaragdowymi tęczówkami po twarzach rodziców. Itachi powiedział mi
kiedyś, że ponoć głos matki uspokaja niemowlę ze względu na to, iż słyszy je
bezustannie przez dziewięć miesięcy rozwoju w brzuchu.
Tak też było w rzeczywistości. Uśmiechnąłem
się pod nosem, gdy pielęgniarka, która włączyła się do grona poprosiła Sakurę,
żeby jak najwięcej mówiła.
- To da maluchowi gwarancję bezpieczeństwa –
mówiła pieszczotliwie. – Nie widział cię, lecz słyszał. Tylko twój głos pomoże
mu zrozumieć, że jest tam gdzie powinien.
- Rozumiem. – Sakura zamyśliła się na chwilę i
wkrótce zastosowała porady pielęgniarki. – Witaj, Satoshi. Jestem Sakura
Haruno, twoja mama. A tu… - ucięła, żeby umożliwić malcowi wgląd na ojca. Ren
do tej pory czaił się przy górnym rogu łóżka. – to twój tata, Ren Kanoe. Hej,
spójrz. Jest uroczy, prawda Ren?
Pracownica szpitala spojrzała na
chłopaka z podejrzliwością.
- Tak – odezwał się ledwie dosłyszalnie. – Ma
twoje oczy.
- Ale oryginalność musi mieć po tobie –
dodała, przebiegając palcami po policzku Satoshiego. – Nie odpowiedziałeś na
moje poprzednie pytanie. Podoba ci się jego imię?
- Tak.
- Uff, to dobrze. Kiedy tylko usłyszałam, że urodziłam
chłopczyka, poczułam, że muszę go tak nazwać. Jakbym już kiedyś słyszała to
imię, chociaż gdy teraz o tym myślę, nie mogę przywołać tego do pamięci. A!
Wiesz co jeszcze jest dziwne?
- Co?
- Po pierwsze: podejdź bliżej. – Sakura
posłała mu zachęcający uśmiech. Wyobraziłem sobie, że wszystkie jej słowa
kierowane są do mnie. – Siadaj. – Poklepała skraj łóżka.
Ren klapnął na prześcieradło i znów
zaczął spozierać niemowlę wzrokiem.
- A po drugie? – szepnął.
- Zawsze zaskakiwałeś mnie pomysłami i nagle
nie potrafisz wymyślić imienia dla swojego dziecka. Właśnie to jest dziwne.
- On nie chciał wymyślić dla niego imienia –
powiedziałem jakbym oskarżał go o zbrodnie.
- Święta racja, gburze. – Akashi
utknął przy ścianie. Jego wzrost nie pozwalał mu ujrzeć czegokolwiek spod
podnóża łóżka, dlatego też ubzdurał sobie, że im dłuższy dystans będzie dzielił
go od zgromadzenia, tym więcej elementów zobaczy. Proponował już, żebym wziął
go na ręce, ale natychmiast odmówiłem. – Gołym okiem widać jak bardzo bolała go
zdrada Senpai. Nie chciał mieć z tym dzieckiem nic wspólnego.
- Ale musiał. Zdecydował się na to.
- Bo był kretynem, mówiłem to już.
- Haruno-san, przygotuj się na pierwsze
karmienie – wtrącił lekarz i poklepał ramię współpracownicy. – Zajmiesz się
resztą, prawda?
- Oczywiście – odparła. – Chce się pani wpierw
zobaczyć z przyjaciółmi, czy zająć małym Satoshim?
- Chcę go nakarmić – zdecydowała Sakura. –
Przyjaciele mogą poczekać.
Na tę wieść lekarz pożegnał pacjentkę
i wyszedł, poganiany nagłym wezwaniem. Pielęgniarka dopytywała się Sakurę o
wiadomości zdobyte podczas ciąży, na co ta opowiedziała o paru książkach, które
wtedy przyswoiła, obiecując, że sobie poradzi.
- W razie czego będę na korytarzu. –
Pielęgniarka zatrzymała się przy drzwiach. – Poinformuję także państwa bliskich
o decyzji.
- Proszę uważać, są nieobliczalni – rzuciła
żartobliwie Haruno.
Kobieta zostawiła nas samych. Tak,
mnie i Sakurę – stale to sobie wmawiałem, próbując jakoś zrekompensować moją
nieobecność na „porodzie właściwym”. Z pewnością byłbym wtedy mężczyzną, który
zgodnie z procedurami trzyma dłoń ukochanej i ujarzmia jej cierpienia samą
miłość. To uczucie musi być na tyle potężne, skoro omamiło Uchihę.
Spojrzałem na Satoshiego i od razu
poczułem, że moje przypuszczenia są bliskie prawdzie.
- Umm… Ren? – Sakura chwyciła kawałek popielatej
pidżamy przy dekolcie.
Ren zrozumiał. Wrócił do poprzednich
zajęć, przeglądając panoramę Konohy. Akashi natomiast skwitował ich zachowanie
złośliwym rechotem.
- Oni są udani, serio!
- Zasłoń oczy – warknąłem na niego.
- Słucham? – Kocur mimowolnie zerknął na
miejsce, które niedługo pozbędzie się swojej osłony i wyjrzy na światło
dzienne. – A co z tobą?
- Sakura jest moja. Mam prawo obserwować.
- Obserwować karmienie czy kobiece piersi? –
prychnął.
Jasna cholera! Czułem jak miernik
temperatury mojego ciała gwałtownie wzbija się wzwyż. Obrzuciłem Akashiego
spojrzeniem płatnego hycla - niech się kocur strzeże!
Jako, że Sakura nie wiedziała o naszej
obecności, bez skrępowania biorąc się za robotę, musiałem zareagować. Schwytawszy
kocura, ścisnąłem jego cielsko między ramionami i zadbałem o to, żeby
zablokować dostępne punkty wyjścia z potrzasku. Zwierzę wierzgało nieugięcie,
póki nie odsłoniłem jego buzi.
- Dobra! Zrozumiałem, gburze!
- Wolę się zabezpieczyć – powiedziałem
zgorzkniale. Aż dziw, że Akashi nie protestował, kiedy zakryłem dłonią górną
część jego pyszczka.
- To nie zmienia faktu, że nie widziałeś jej
nago – palnął.
- Widziałem.
- Ale o tym zapomniałeś. Ren przynajmniej
udawał, że widział, a ty wyrzuciłeś ten moment z pamięci. Sam już nie wiem,
który z was jest większym krety… - Nie dałem mu dokończyć, tylko ścisnąłem pysk
drugą ręką. Dzięki temu rozlegały się wyłącznie przytłumione wołania i
niewyraźne mamroty. W względnym spokoju lustrowałem moją rodzinę. Sakura była
na tyle rozweselona narodzinami dziecka, że nawet naganność Rena nie spaprała
jej nastroju. Jedna z jej łez potoczyła się szlakiem policzka Satoshiego i
dopiero to uzmysłowiło mi, że wypłakuje się ze szczęścia.
- Witaj, kochanie. Witaj w domu.
Po wchłonięciu tych słów, oficjalnie
poczułem się ojcem.
Nagle Akashi wyślizgnął się z moich
ramion, wyrażając swój sprzeciw. Akurat jego przekazów nie byłem w stanie
przyswoić, bo niespodziewanie przestrzeń zaczęła zalewać się kolorem, który od
niedawna traktowałem z pogardą.
Kocur spanikował.
- Hej! Co się dzieje?!
Ignorując histerię, popatrzyłem na
znaki Shirizoku. Tak jak za pierwszym razem, stopniowo zanikały, tracąc na
intensywności. Akashi nie mógł tego dostrzec ze względu na sierść, toteż
kucnąłem przed nim i wyjaśniłem:
- Wracamy z powrotem.
- Już? – zdziwił się, zahipnotyzowany
niezwykłością tego zjawiska. – Co to za gwiazdeczki?
- To pył – odpowiedziałem według swojej
teorii. W rzeczy samej wiele łączyło te migoczące punkciki z prawdziwym pyłem,
pochodzącym z gwiazd. Naprędce wbiłem wzrok w Sakurę, żeby nasycić się tym
widok i wykorzystać wyprawę, którą zorganizował dla mnie Akashi. – Hej! –
zawołałem na kota, wiedziony impulsem.
- Co?
- Dzięki.
Akashi najwyraźniej zadławił się
własną śliną. Ostatnim co zobaczyłem były jego zwierzęce ślepia. Ciężko było
sprecyzować co charakteryzuje zdziwione kocury, ale jego pysk zwykle formował
się w sposób, który łatwo przychodziło mi odczytać. Przymknąłem oczy i
odpłynąłem. Zrobiłem to spokojny, wiedząc, że nawet po powrocie oczekuje mnie
ukochana kobieta.
Jakże wielkie było moje zdziwienie po
zetknięciu się z teraźniejszą!
♦
- Mogłabyś chociaż raz poskromić swoją
nieobliczalność. – Zaskoczyłam Rena, ale w głębi jego oczu czaiło się
szczęście. Szkopuł w tym, że niebawem do cudowniej radości wlazł smutek
powiązany z gdybaniami. Gdyby tylko
Uchiha jej nie porwał… Gdybym tylko zatrzymał ją w wiosce… - odniosłam
wrażenie, że w głowie huczą mi myśli przyjaciela.
Przeszłości nie odmienimy. Jeżeli
mielibyśmy taką możliwość, ludzie nie popełnialiby błędów.
Przywołałam resztki trzeźwego myślenia
i odstąpiłam od Rena.
- Przepraszam, że pozwoliłam ci się we mnie
zakochać. Przepraszam, że odwzajemniałam kiedyś to uczucie.
- Przepraszać za miłość, to tak jakbyś
przepraszała za swoje narodziny. – Znów. Znów dał mi w zamian swoją poezję.
Irytowało mnie to bardziej, kiedy jego słowa okazywały się sensowne i
prawdziwe. – Wielka szkoda, że nie jesteśmy sobie przeznaczeni.
- Co teraz? – zapytałam wprost.
- Pozbędę się tej miłości.
Oczywiście to rozwiązanie wydawało się
prawidłowe. Starałam się zlekceważyć dokuczliwe kłucia w sercu. Jakaś myśl
miała ubaw, wbijając w nie szpileczki.
- Jak?
- Nie wiem – przyznał bez osłonek. – Mogę
stawiać cię w złym świetle, mogę szukać w tobie wad, ale z pewnością nie będę
mógł cię zapomnieć.
- Mam wiele wad. Znajdziesz je z łatwością. –
Postanowiłam obrócić tę rozmowę w żart. Nie dopuścić, żeby uczucia przejęły
nade mną kontrolę. – Jestem gadułą, fajtłapą, przewrażliwioną feministką i
zdziecinniałą kobietą.
- Nie mogę uznać tego za wady, skoro były to
pierwsze cechy, które w tobie pokochałem.
- Ren! – Naburmuszyłam się. – Niczego nie
ułatwiasz!
- Posłuchaj. – Jedna z dźgających moje serce
igieł wbija się zbyt głęboko. Najadłam się wystarczającej ilości strachu od początku
naszej rozmowy, a teraz sfiksowałam, patrząc jak Ren podchodzi do mnie
sprężystym krokiem. – Uznasz to za niegrzeczne i głupie, jednak bez tego nie
będę mógł odejść. Jeżeli mam okazję, to chciałbym…
- Chwila, moment! – Zatrzymałam go rozłożonymi
rękoma. – Zamierzasz odejść? O czym ty
mówisz, Ren?
Wyglądało na to, że trochę go
skołowałam.
- A jak mógłbym inaczej próbować wymazać cię z
pamięci? – Zezłościła go także moja niekompetencja. Ostrzegawczo wycelował we
mnie palcem wskazującym. - I nie proponuj mi żadnej techniki ze zwoju. Aż tak
zdesperowany nie jestem.
- Nie miałam zamiaru niczego ci proponować,
ale…
- Muszę odejść – wszedł mi w słowo.
- Odbiło ci – odezwałam się zwyczajnym głosem.
– Nie pozwolę ci tego zrobić.
Ren uśmiechnął się ponuro, a potem
lekko potrząsnął moimi ramionami.
- Wyobrażasz sobie, że ja, Sasuke i Satoshi
mielibyśmy żyć w tej samej wiosce? Chibi, Sasuke jest świadom moich uczuć do ciebie!
Mój pobyt tutaj nikomu nie wyjdzie na dobre. Zresztą… Ej! – wyraził się
ostrzej, kiedy chciałam zakwestionować jego decyzję. Wpierw przyłożył palec do
moich ust, a następnie przesunął go wyżej i musnął mój nos. Nie miał pojęcia,
ile energii władował we mnie tym gestem. – Nie chcę cię już kochać.
Przepraszam, że mówię to w taki sposób, ale jeżeli nie odwzajemniasz moich
uczuć, pokochałaś innego mężczyznę i niedługo zaczniecie nadrabiać wspólne
zaległości, moja miłość nie będzie chyba zbyt pożyteczna, prawda? Zrobiłem
swoje. Wprawdzie sposób był nieco drastyczny.
- To nie zmienia faktu, że…
Uciszył mnie palcem. Znowu.
- Naruto na moją prośbę odnalazł kilku
ocalałych z miasta, w którym się wychowałem. Wiem gdzie mieszkają i spróbuję
się z nimi dogadać. Poradzę sobie, nie martw się.
- Przecież wciąż jesteś moim przyjacielem! –
wyrzuciłam z siebie tak szybko, że Ren mógł mieć trudności z nadążeniem.
Zrobiłam to z obawą przed powtórnym niedopuszczeniem do głosu.
Kanoe odpowiedział westchnieniem.
- Kiedyś wrócę. Masz moje słowo.
- Nie zgadzam się! W Liściu też możesz zacząć
życie od początku!
- Obserwując szczęśliwą rodzinkę Uchihów?
- Nie, ale…
- Wiesz, że mam rację. Nie rozumiem tylko,
dlaczego nie chcesz się do tego przyznać.
- Nie chcę być egoistką. – Chociaż nie można
było wykluczyć, że właśnie z takową się utożsamiałam. Ren miałby odejść… Nie
wyobrażałam sobie dnia bez jego oziębłości i zdystansowania. Nie akompaniował
mi stale, ale czuwał. Byłam świadoma, że domagając się zmiany decyzji, proszę
go o przedłużenie wcześniejszej katorgi. Ponadto wizja jego pomieszkiwania w
Konoha nie uśmiechała się Sasuke. Niemniej jednak zrozumiałam, że siła
przyjaźni potrafi być równie niszczycielska co sama miłość. – To nie w
porządku. Nie powinnam cię zostawiać.
- To ja cię zostawiam. – Od razu znalazł na
mnie kontrargument. – Zamierzam się z tobą pożegnać.
- Nie jestem dobra w pożegnaniach. Poza tym
nie chcę się z tobą rozstawać.
- Nie mamy wyboru – powiedział, zbliżając się
o krok. Po kawałku traciłam swój heroizm. Wreszcie Ren ujął moją twarz w
dłonie, a ja zesztywniałam, zniechęcona hucpiarskimi zalotami.
- Co ty robisz? – Onieśmielenie zamaskowałam
złością.
Ren uwięził mój nadgarstek w stalowym
uścisku.
- Chibi.
- Co?! – wykrzyknęłam, zbita z pantałyku jego
opanowaniem. Wyglądał jak kochanek, który pomimo zdrady nie lęka się odtrącenia
przed ukochaną.
W końcu przyciągnął mnie z powrotem do
siebie i spytał ckliwie:
- Mogę cię pocałować?
Oniemiałam z dwóch powodów. Pierwszym
była zuchwała jawność mojego przyjaciela. Drugi natomiast tyczył się jego
statusu. Oficjalnie widniał w mojej osobistej hierarchii jako bliski
przyjaciel, któremu niedaleko było do przeskoku w przyrodniego brata. Ach!
Nagle przylazł do mnie następny powód do szoku. Otóż jego pytanie wykreowało
przed moimi oczami twarz Uchihy, kiedy czynił dokładnie to samo.
- Co z wami?! – Pokonała mnie męska ujma.
Czułam się zobligowana zrugać go za tę taktykę. Odsunąwszy się od Rena,
splotłam ręce na plecach, dreptając tam i z powrotem po wyznaczonym odcinku
trasy. – Odkąd to facet ma czelność pytać
kobietę o zgodę na pocałunek?! Do jasnej cholery!
- Wystarczyło powiedzieć „nie”. – Ren się
nabzdyczył. Łatwo do tego doszłam przez skrzyżowanie na piersiach ramiona i
urocze rumieńce, które zabarwiły jego policzki.
- Nauczcie się wreszcie, że tego
rodzaju czynności robi się pod wpływem impulsu! - Stanęłam w lekkim rozkroku,
celując w niego palcem, jakbym w rzeczywistości dzierżyła zabójczą spluwę. - To
nadaje chwili więcej… uroku, rozkoszy. O! Pozwól, że przytoczę twoje
porównanie. Pytać się o pocałunek, to jakby pytać o zgodę na narodziny.
Ren skrzywił się krytycznie.
- To, co powiedziałaś nie ma sensu.
- Dla mnie ma.
- I właśnie dlatego brzmi to jak dyrdymały.
- Hej! – Pogroziłam mu zwiniętą w piąstkę
dłonią. Ren zaniósł się śmiechem, którego szczerość ostatni raz wykryłam pod
bramami Konohy. To zjawisko sprawiło, że na parę chwil zapomniał o moim
zbulwersowaniu. Obserwowałam go z fascynacją i nieśmiało wyłażącą na wierzch
tęsknotą.
A oczy znów mi się zaszkliły.
- Ren, ty idioto! – Podciągnęłam barki i
przygryzłam drżącą wargę.
Ren prawdopodobnie już przywykł do
mojej nieobliczalności, bo nie wywarłam na nim wrażenia tym nagłym ujściem
emocjonalnym. Uśmiechał się tylko pod nosem, zniwelował dzielący nas dystans i
położył ręce na mojej talii.
- Będzie mi ciebie brakować.
- Znowu nie wiem co robić. Powstrzymywanie cię
jest złe, ale zgoda na rozstanie bez poruszenia również wydaje się być
nieodpowiednia – wydusiłam z siebie w przerwach między chlipnięciami.
Wtedy mój przyjaciel raz jeszcze
przekroczył granicę wyznaczoną dla jego pozycji w hierarchi. Wzdrygnęłam się,
kiedy delikatnie objął moją szyję, więżąc jednocześnie pukle włosów.
- A zatem pożegnaj mnie z poruszeniem.
- Nie pocałuję cię – warknęłam.
- Wspomniałem ci już kiedyś o tym, jak to
należy wypić butelkę sake przed odwykiem. Na zapas – drążył.
- Wspomniałeś, ale…
- Zastosuję twoje rady. Nie będę pytać o
zgodę.
Generalnie nie posądzałam Rena o przejawy
brutalności, dlatego też, w najlepszym razie, spodziewałam się złożenia
krótkiego pocałunku na ustach. A jednak! Upór tkwiący w jego tonie był
złowróżbny i niepokojący. Spróbowałam odepchnąć przyjaciela od siebie, ale
ilość siły, którą włożył w przeciwstawieniu się moim staraniom, odrobinę mnie zmartwiła.
Ren był barczysty i dobrze zbudowany, nie miałam cienia szansy w tymże starciu.
- Ren, to niegrzeczne – upomniałam go.
Nadaremno.
- Przecież wiesz jak się czuję.
- Wiem – odparł.
- Więc przestań.
Kanoe odrzucił moje włosy za barki i
przechylił głowę w bok – była to pozycja jednoznacznie wskazująca na gotowość
do pocałunku. Chciałam przewałkować jeszcze moje wcześniejsze kazanie. Mówiąc o
niepotrzebnej zgodzie, nie miałam na myśli przymusów, lecz cudownego
zaskoczenia. To napawało chwilę wyjątkowością, o którą się rozchodziło.
- Nie rób tego! – Napierałam rękoma na jego
tors.
I wtedy ktoś odciążył mnie od moich
mordęg i zajął się resztą.
Poczułam jak tajemnicza siła
szarpnięciem odbiła mnie spod uścisków Rena, tak że z ledwością zdołałam
utrzymać równowagę. Kiedy mrugnęłam oczami, uprzednia czułość przyjaciela przeinaczyła
się w zestawienie gniewu i osłupienia. Ujrzałam falujące kosmyki różu poderwane
przez ten gwałtowny ruch. Czyjaś ręka delikatnie objęła mnie wokół pasa, a tuż
nad uchem usłyszałam głos:
- Ta dziewczyna – przemówił definitywne. –
jest moja, zapamiętaj to sobie.
To niebywałe uczucie najwyraźniej
uskrzydliło moje serce. Nawet w uszach słyszałam jego trzepotanie, zupełnie jak
łopoty ptasich skrzydeł.
Ten głos…
- Sasuke! – Z niedowierzeniem ścisnęłam
oburącz jego przedramię. Poza tym na plecach, którymi teoretycznie powinnam
przylegać do jego torsu odczułam dziwną niezgodność – spore wybrzuszenie, a
przecież nie powinno go tam być.
Z wybałuszonymi oczami powoli
przechyliłam głowę w tył.
Moje serce niemalże wyrwało się z
piersi, a niech to diabli!
Od
autorki: Ciąg dalszy w Epilogu.
Tak, nie zamierzam zrobić z niego pospolitego tekstu, który zaczyna się
wtrąceniem: „Trzy lata później”. Nie! Rozplanowałam już w głowie jego przebieg,
także tego, przygotujcie się! (XD)
Ten rozdział ciągle jakoś mi nie
podchodził, dlatego napisałam chyba z trzy jego wersje. Ta była ostateczna i, według mnie, najlepsza. Parę razy straciłam zapał, ale tu winą obarczam szkołę.
Konkursik zakończony. Ehem, liczbę
zgłoszeń i nagrody ujawnię pod Epilogiem. Na razie żyjcie sobie w niewiedzy, zresztą
i tak niewielu będzie to przeszkadzało ;>
Trzymta się! Komentarze mile widziane!
I potrzebne!
Wybaczcie
błędy. Sokolego oka to ja niestety nie posiadam.
KYAAA !!! Akemi jesteś WSPANIAŁA !!! Ten rozdział był cudny :D :D O, kurcze... Nie wiem co mam powiedzieć ^^" to czyste zło z mojej strony ! Podobała mi się niespodzianka dla Sasuke ale wiesz co ? Jakimś przeczuciem wiedziałam, że pokażą mu narodziny Satoshi'ego :D I nie myliłam się :D :D Pożegnanie z Renem było prawie idealne( w sensie takim, że zostało przerwane przez Uchihę ) i tu znowu mój przejaw przewidywalności ... Pojawia się Sasuke :D :D Oł yeah :D Wiedziałam, że tak się stanie :D Ciekawe czy tym wybrzuszeniem na plecach Sasuke, był nasz stary, dobry przyjaciel Akashi ? Tak mi się wydaje :) Kochana, nie mogę uwierzyć, że Ai no ibuki zmierza ku końcowi. Trudno będzie się rozstać z tym opowiadaniem. Z wielką cierpliwością będę czekała na Epilog. Boshe jak ja nie znoszę tego słowa ! No nic kochana. Przesyłam buziaczki i gorące pozdrowienia :) :)
OdpowiedzUsuńWielkie arigatou, myszko! ♥
UsuńMnie też trudno uwierzyć, że niedługo koniec, tym bardziej, że pamiętam jak zasiadałam do Prologu. Ale no! Nic nie trwa wiecznie. Przynajmniej będę miała następny zakończony blog na koncie XD, czekam też na moje zwycięskie westchnięcie po opublikowaniu Epilogu XD
Dziękuję za komentarz i również pozdrawiam ;*
OSTRZEŻENIE : Komentarz może być odrobinę (czytaj: bardzo) chaotyczny, bo pisze go osoba z 39 stopniami gorączki (xD)
OdpowiedzUsuńKonichiwa, Akemii-chan ^.^ Chyba pisałam to już kilka razy na Twoim blogu, no ale cóż, skoro to czysta prawda: ROZDZIAŁ ŚWIETNY, CUDOWNY, WSPANIAŁY! Ale świadomość, że ostatni, a po nim nastąpi epilog jest przygnębiająca. Wszystko co dobre dobiega końca, mawiają ;)
Aa! To dlatego tytuł "3 metamorfozy"! Bo ja tak czytam i szukam tych zmian...A tu chodzi o trzy podejścia. Nie wpadłabym na to ^^
Szczerze przyznam, że najbardziej wzruszające było zdanie Ren'a - "Oto niszczycielska siła ludzkiej miłości (...) Niszczy nas gdy jest i gdy jej nie ma.". Skojarzyło mi się z Delirium. Przyznaj, że przy tym momencie czerpałaś z niego inspiracje xD !
No i końcówka - powala na kolana! Naprawdę! Jak jakimś w filmie akcji, gdy nieoczekiwanie pojawia się dobry bohater i ratuje swoją ukochaną przed perfidnymi łapami (w tym wypadku ustami)tego złego! No i słowa : "Ta dziewczyna jest moja" Ach, Sasuke i jego nieugiętość :3
Ale najbardziej niepojęte jest to, że chyba w pierwszym rozdziale, Sakura mogła się go bać, ponieważ próbował ją zabić. A potem kilka miesięcy później uprawiają ze sobą dziki seks w jaskini xD Boże! Masashi'owy Sasuke nieźle by się zdziwił gdyby istniał, ha!
Wniosek: Akemii, nie wiem co siedzi w Twojej głowie, ale powiem (napiszę) jedno - niech siedzi tam dalej! xD
A do do konkursu...Ekhem, nie wypowiadam się xD
A mam pytanie: czy najpierw możemy spodziewać się rozdziału na GAT, a potem dopiero Epilogu, czy na odwrót?
Życzę sekstylionu weny! (było w podręczniku od matmy, to 10 do wielkiej potęgi xD)
P.S - Tak, wiem mam spaczony umysł xD
POZDRAWIAM ♥
GAT miał taki zastój, że najrozsądniej byłoby trochę to wynagrodzić czytelnikom. Planuję zatem najpierw napisać rozdział piąty, a później zająć się Epilogiem.
UsuńOsz kurde, dobrze ci się skojarzyło! XD Fragment jak najbardziej zaczerpnięty z Delirium - ta książka jest dla mnie wyjątkowa i często do niej wracam ;)
W komentarzu chaos, przed którym przestrzegałaś jest w ogóle niewidoczny xD. Rany julek, jeżeli chwyciła cię gorączka to życzę szybkiego powrotu do zdrowia - pij dużo Actimela XD
Dziękuję za wsparcie i także ślę pozdrowienia <3
Oj tak Delirium powala! Jak tylko przeczytam "Wywiad z wampirem" i "Przygody Sherlocka Holmesa' to biorę się za drugą część, bo od 2 tygodni stoi na półce ^^
UsuńNo, to już nie mogę doczekać się GAT, bo akcja się rozkręca, a sam tytuł pokazuje, że będzie się działo *.*
Coś ty! Ten komentarz...Boże, brak mi słów, chyba jak go pisałąm podskoczyło mi do 42 stopni, pisałam co mi na język przyniesie.
Dziękuję za radę z Actimelem ;*
Pozdrawiam gorąco :))
A niech to szlag. Następny to epilog, nieee T^T
OdpowiedzUsuńTa historia jest taka świetna, że aż trudno się z nią pożegnać.
Końcówka jest świetna. Taka... tajemnicza. A takie lubię najbardziej, bo najbardziej intrygują :3
Cały rozdział był wciągający, czytałam go z wielką chęcią ^^
Z niecierpliwością czekam na epilog, choć jednocześnie jeszcze go nie chcę >.<
Pozdrawiam! ;)
http://meaning-of-life-okeyla.blogspot.com/
No co tu dużo pisać..
OdpowiedzUsuńCZEKAM NA TWOJĄ KSIĄŻKĘ!!! XD
Nie mogę uwierzyć, że kolejny rozdział to już epilog. Jak ten czas szybko ucieka, jednak wiem, że wszystko co dobre kiedyś musi się skończyć.
OdpowiedzUsuńRozdział wciągnął mnie, bardzo przypadł mi do gustu ;)
Końcówka jest tajemnicza, przez co nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału, ale z drugiej strony jakoś go nie chcę bo przecież to epilog.
Jeśli kiedyś napiszesz książkę , przeczytam ją na pewno;)
Pozdrawiam;)
Nie ma to jak wrócić po biwaku klasowym, usiąść z herbatką w rączkach i Ai no ibuki na lapku. :3
OdpowiedzUsuńNie mogę przetrawić, że niedługo epilog. I nie będzie już tej wersji Sakury i Sasuke, nie dowiem się jak im się życie potoczy. :C
Nie planujesz kiedyś jakiejś notki napisać o tym, co będzie za kilka lat? :D
Tak naprawdę wymyśliłam sobie, że po Ai no Ibuki zrobię krótką serię (około siedem rozdziałów), gdzie zajęłabym się ich przyszłym życiem. Mam na to mnóstwo pomysłów, ze względu na to, że kiedyś planowałam stworzyć drugą serię ANI. Nie wiem jednak czy to zrealizuję. Wszystko będzie zależało od wolnego czasu.
UsuńSzczerze mówiąc *chlip,clip* jeszcze nie epilog a już się popłakałam, no! Co ze mną? ;< Powinnam być twarda, ale nie mogę.
OdpowiedzUsuńKiedy Sasuke zastanawiał się w jaki dzień Satoshi ma urodziny, już wiedziałam na co go prowadzą, a jeszcze zwój i technika - to już wiedziałam w 100 %, że to co Sasuke zobaczy to narodziny Satoshiego.
Rozdział był spokojny, pełen uczuć, melancholijny *chlip,chlip*
Aż pisząc ten komentarz nadal chce mi się płakać. Jakoś nie chce uwierzyć, że to koniec ANI. I pomyśleć, że już niedługo epilog. I co ja zrobię ze swoim marnym życiem kiedy już nie będzie tego opowiadania?
Nie dość, że ostatnio chodzę przygnębiona, to jeszcze mnie to dobija. Za bardzo się przywiązałam do Ai No Ibuki. *idzie po chusteczki*
Żal mi Rena, naprawdę... Nie lubiłam go, ale tym rozdziałem sprawiłaś, że w moim sercu znalazł się cień sympatii dla niego. Szczerze mówiąc, sama bym nie chciała by odchodził. Tak jakoś pusto... Bardzo pusto bez niego będzie.
Po za tym po raz pierwszy chciałam, żeby naprawdę się pocałowali ;O To akurat u mnie dziwne, ale chciałam tego, szkoda jednak, że Sasuke im przerwał.. Bywa xD
Narodziny Satoshiego były bardzo rozczulające, aż czuć było te emocje Sasuke, jak w nim narastały. A jednocześnie, ten żal Rena, kiedy oglądał "rzekomo" swoje dziecko. Ogólnie ta scena bardzo mnie urzekła. A rozdział był.. albo inaczej. Ten rozdział zapadnie na długo, długo w mojej pamięci.
Niby nie mogłam się doczekać zakończenia tej historii. W końcu tak wciągała, że się teraz odczepić od niej nie można - w pozytywnym znaczeniu oczywiście. A teraz... smutno mi. To nie tak, że nie chce zakończenia, ale .. to cholerne przywiązanie, kurde! ;(
Dobrze, że jest jeszcze zakładka "Cytaty", bo mogę sobie poczytać niektóre wypowiedzi Akashiego i od razu już uśmiech pojawia się na twarzy, jednak to nie to samo.. nie to samo.
Nadal płaczę jak głupia, a to jeszcze nie koniec. Ale w sumie wszystko co dobre szybko się kończy. Choć w tym przypadku, aż za szybko. Chociaż ANI trwało już hohoho, to jednak minęło to szybko.
A na końcu zostanie pustka, ta cholerna pustka, która wyżera człowieka od środka, a człowiek biedny nie wie co z sobą zrobić - Właśnie tak się teraz czuję, a jeszcze bardziej to będę czuć na epilogu.
Nie wiem co jeszcze mogę napisać. Na prawdę nie wiem. Za dużo tej pustki i za dużo łez.
Będę umierać z tęsknoty za tym opowiadaniem.
Teraz tylko wyczekiwać epilogu.
Pozdrawiam i życzę wielkiej ilości weny! *chlip, chlip*
Chciałabym coś jeszcze napisać, ale nie mam pojęcia co. Wybacz, zbyt dużo emocji.
;)
Kocham, kocham i tak mi smutno, że już się kończy. Ten ostatni tekst Sasuke chodzi mi po głowie od publikacji... w szkole, w domu, w autobusie. Ach! Tyle emocji!! Mam nadzieje, że te plany o II serii zostaną zrealizowane^^ Trzymaj się cieplutko! <3<3<3
OdpowiedzUsuńAa.
Witam. Nie wiem czy mnie pamiętasz, no w sumie na pewno nie, bo wiele masz czytelników i niejedna nazwa czy nick przewinęły się przez Twoje oczy. Dlatego pozostanę anonimowa, ale muszę powiedzieć Ci coś, co od dawna chciałam Ci powiedzieć. Byłam z Tobą od początku Secret-of -happiness. Dotrwałam do końca, do epilogu. Ten blog czytałam do 11 rozdziału, a potem nie wiedząc czemu, porzuciłam. Odwiedzałam Twojego bloga regularnie, a jakoś nigdy nie miałam odwagi się zabrać za czytanie całego rozdziału. Czytałam urywkami i muszę Ci powiedzieć coś.
OdpowiedzUsuńKochana masz talent. Nawet nie wiesz jak ci zazdroszczę takiego luźnego i wspaniałego stylu pisania, wyjątkowego i niepowtarzalnego, swojego! Przyznam się szczerze, jesteś dla mnie ogromnym wzorem i bardzo chciałabym pisać kiedyś jak ty.
Jest mi zarazem smutno, bo nadchodzi epilog, a ja nie będę mogła tego skomentować, bo z lenistwa prawdopodobnie porzuciłam tak wspaniałe opowiadanie. Na pewno do niego wrócę, a wtedy go niejednokrotnie skomentuję. Muszę znaleźć tylko chęci. :)
Ale chcę Ci życzyć weny i masy pomysłów na inne blogi.
Podziwiam Cię z całego serca! :)
Pozdrawiam
Ja wiem czemu porzuciłaś. Początek był nudny jak flaki z olejem i do teraz pluję sobie w brodę, że tak go rozplanowałam. So true.
UsuńNo! To zachęcam do powrotu. Jestem ciekawa twojej reakcji na dalsze wydarzenia. I tym bardziej dziękuję za komentarz.
Hmpf!
OdpowiedzUsuńA ja za karę nic ci tu ładnego nie napisze!
I ty dobrze wiesz czemu!
Phi, już cię zdążyłam udobruchać.
UsuńJeju no, Akemii, może Ci to się już trochę znudziło, czytanie tych wszystkich pochlebnych komentarzy i "słodzenia", ale uwierz, że to nic innego, tylko sama prawda. Już zostało nam tylko czekać na epilog, co napawa mnie smutkiem. Tak, smutkiem. Strasznie żałuję, że to już koniec przygody z ANI. Oczywiście, zostaje jeszcze Twój drugi blog, ale on też się kiedyś skończy. Skończy i może przestaniesz już dostarczać nam przyjemności swoją twórczością ;/ A to by było straszne i nie do zniesienia. Więc mam nadzieję, że nie zakończysz na Get Around This i dalej będziesz nalewała radość do serc czytelników xD
OdpowiedzUsuńA co do rozdziału - nadal nie lubię Ren'a ;/ Niby wszystko robił dla dobra przyjaciółki, cierpiał, bo ją kochał, ale jednak...
Cieszę się, że Madara tutaj zainterweniował i sprawił, że Sakurę i Sasuke połączyło ogromne uczucie.
Ren się spóźnił z wyznaniem, trudno. Ale jak chciał ją pocałować, to moja reakcja była oczywista, mianowicie: NIE CAŁUJ JEJ, NIE CAŁUJ, NIE CAŁUJ, NIE NIE NIE!
I przyszedł Sasuke, i bardzo dobrze <3
A to z porodem było taaaaaaaaaaaaaaaaaaakie słodkie. Ubóstwiam Akashiego normalnie. Nie dość, że jego teksty powalają, to ma cudowną osobowość ^^
No nic, lecę nadrabiać te rozdziały z wakacji na GAT, bo nie ogarnęłam, że wgl są o.o
Tak więc, życzę wszystkiego dobrego :3
No nie mogę ! Rozdział był wprost idealny :) Nie ma co tu dużo mówić, pozazdrościć talentu :D Jesteś genialna ! Czekam... Szkoda że na ostatni rozdział :(
OdpowiedzUsuńCałuję :*
Ejejej, serio koniec? Nadal nie mogę sobie tego wyobrazić.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Sakura wybaczyła Hinacie i Naruto. :) Najwyższa pora.
Mam wrażenie, że Ino bardzo się zmieniła. Nawet troszeczkę ją polubiłam. Ciekawe kim jest ten jej wielbiciel. xd
Prze z chwilę bałam się, że Sakura ulegnie i pocałuje Rena. Na szczęście pojawił się mój kochany Sasuke. Mam nadzieje tylko, ze nie zrobi mu nic zlego. W gruncie rzeczy trochę szkoda chłopaka.
Jak ja kocham Akashiego. Jest taki uroczy.. no i pomógł Sasuke jakos przejsc przez ta podroz w czasie. <3
Czekam na epilog, mam nadzieję, ze wszytko szczesliwie sie zakończy. Ai no ibuki na pewno zostanie w mej pamieci na bardzo, bardzo długo. Co by nie mówić, mój ulubiony blog.
Pozdrawiam Cię cieplutko i ślę buziaki. :*:*
No, kochana! Mówiłam, że nadrobię? Mówiłam! A nie skomentowałam tylko i wyłącznie dlatego, że czytałam z komórki, wybacz! :c
OdpowiedzUsuńRozdziaał... Ty wiesz, czego się spodziewać po moich opiniach. Uwielbiam Twoje blogi i rozpływam się, kiedy czytam Twoje kolejne rozdziały. Żal mi, że Ai no Ibuki się już kończy, chociaż wiem, że pozostanie w moim serduszku i będziesz mnie pocieszać Get Around This.
Cóż, nie spodziewałam się, że Sasuke będzie przy porodzie Satoshiego, chociaż tylko duchowo, ale nadal był, haha!
Ren... nie lubię go i koniec kropka. Od początku go nie trawiłam, będę bronić się rękoma i nogami przed zmianą zdania, a końcówka rozdziału mnie tylko w tym utwierdza.
Rycerz na białym koniu - Sasuke Uchiha wkracza do akcji! Soł, soł romantic! Pomimo faktu lekkiego podniecenia, ale jednak, hahah!
No cóż, wracam na GG, bo Ci tam jeszcze nie odpisałam i przesyłam buziaki! <3
Hahaha, dziękuję, że odpisałaś! <3
UsuńWłaśnie omawiamy życiowe problemy, jak to super byłoby gdyby podczas spania pomysły przerabiały się na rozdziały. Najs.
Dobra, teraz ja pędzę ci odpisać xd
Arigatou za komentarz!
Pierwsze co pomyślałam : Bardzo żałuję, że nie znalazłam tego wspaniałego bloga wcześniej tylko praktycznie pod koniec tej historii. Właśnie KONIEC :( Nie mogę uwierzyć, że kolejnym rozdziałem będzie epilog :( :(
OdpowiedzUsuńWspaniale piszesz, a w szczególności opisujesz uczucia bohaterów. Czytając kolejne rozdziały przeżywałam razem z Sasuke i Sakura ich historię. Bardzo spodobały mi się ich charaktery :) Miło było czytać o Sasuke, który już nie żyje chęcią zemsty, lecz razem z bratem zaczyna układać swoje życie na nowo!! Właśnie Itachi!! Jego postać jest genialna (jestem jego fanką) !!! A jego relacje z bratem są opisane w sposób bardzo naturalny. Rzadko gdzie spotkałam się, gdzie było to tak świetnie opisane. Moment kiedy Itachi przytula Sasuke po powrocie z podróży w czasie <3
Napisałaś genialną i orginalną historię, która na pewno przeczytam sobie jeszcze raz :) :)
Na pewno będę tez czytać kolejne Twoje blogi !!! I starać się pisać komentarze, choć te mogą być opóźnione, ponieważ często mi nie wyświetla, że został dodany nowy rozdział :( :(
Pozdrawiam :** I życzę żeby wena Ciebie nigdy, przenigdy nie opuściła !!
Dobra! W końcu zabieram się za komentowanie!
OdpowiedzUsuń,,Gdy tylko padł temat Itachiego, Ino w mig postanowiła to wykorzystać. Gawędziła z Hinatą, wspominając pierwsze jego sugestie o pozmywaniu nauczyć. " - pozmywaniu naczyń :)
Fragment Sakury - świetny. I zgadzam się z Kirą, może i masz dosyć słodzenia, ale wszystko to, co tutaj piszemy jest prawdą. Ja, kochająca czytać książki, porzucam je dla Ciebie, bo w porównaniu do Twojego stylu pisania, one są niczym ciekawym. Serio.
Chciałaś wydać książkę, prawda? A więc wydawaj - kupię, choćby nie wiem ile kosztowała :)
Ah, no i co się stało z Akashi'm? On jak to on, nie będzie się spowiadał z tego co robi, ale mimo wszystko. Btw, dlaczego ja mam takie dziwne uczucie, że nasz kociak będzie chciał wrócić do rodzimego kraju? Proszę, powiedz, że to tylko durne przypuszczenia!
Ooo! Jakiś spisem a'la Naruto-Itachi-Akashi? Jest moc, nie powiem xD Ale tak serio, to cholernie mnie interesuje co Sasuke zobaczy. Zgodzę się z nim, że to raczej nie będzie chwila poczęcia. W ogóle, Uchiha zrobił się teraz taki słodki <3 To jak się zamartwiał, że nie zna daty urodzin syna, no nic dodać nic ująć :3
,, - Ten chłopak kocha się ponad wszystko! – wołała Hinata, ja natomiast stałam już na biegnącym w dwie strony trakcie dzielnicy Awayaki. – Byłaś pierwszą osobą, którą poznał po przybyciu do wioski. Byłaś mu najdroższa, gry utracił rodzinę. Pokochał cię, Sakura! Może z początku trzymał się ciebie jak pierwszej znajomości, ale potem zwykła chęć przetrwania w nowym otoczeniu przeobraziła się w miłość!"
No to tutaj mamy dwie literóweczki xD
Kocha CIĘ ponad wszystko i mu najdroższa GDY utracił rodzinę :)
Nie! No proszę Cię, nie! Powiedz, że nie zrobisz jakiegoś miłosnego trójkącika bermudzkiego ;-; Hinata, po co gadałaś? Gdyby nie to, Sakura nie miałaby żadnych wątpliwości, a wszystko było by piękne, ładne i wspaniałe, ehh... Dobra, czytam dalej xD
Ojej! No lepiej tego wymyślić nie mogłaś! To chyba jeden z najpiękniejszych fragmentów, jakie napisałaś, droga Akemii. Sasuke w końcu będzie mógł odhaczyć jeden punkt na liście ,,Co robi dobry, normalny ojciec". Zostają jeszcze pierwsze kroczki, pierwszy ząb i pierwsze słowo (y) xD
,,Kuźwa. I wykrakał, drań!" - oż Ty w życiu! Pierwszy prawie-wulgaryzm w tym opowiadaniu! Ej, ej, ej! To Shee tak na Ciebie wpływa, co? xD
Nooo... Rozmowa Ren-Sakura była ciekawa, aczkolwiek mnie nie wzruszyła, bo nie lubię Ren'a (y). Natomiast sądzę, że Haruno będzie teraz się winiła za to, że pokochała Sasuke, a później będzie żałowała tego, że pomyślała o tym, co przed chwilą napisałam. Taki tam niekończący się cykl xD
I mimo tego wszystkiego... Nadal nie lubię Ren'a xDDD
,, - Sakura jest moja. Mam prawo obserwować.
- Obserwować karmienie czy kobiece piersi? – prychnął." Moment tego dialogu rozpierdzielił mnie na części pierwsze xDD Sasek, głodnemu chleb na myśli xD
O! I kolejny cytat:
,, - To nie zmienia faktu, że nie widziałeś jej nago – palnął.
- Widziałem.
- Ale o tym zapomniałeś. Ren przynajmniej udawał, że widział, a ty wyrzuciłeś ten moment z pamięci. Sam już nie wiem, który z was jest większym krety… " Akashi powiedział, że Sakura i Ren są udani. O nie, nie, nie! Proszę państwa! Akashi jest najbardziej udaną istotą o jakiej słyszałam! Jest wyżej w hierarchii niż Sasuke, a to już coś <3
A właśnie! Uchiha w końcu docenił naszego kocurka :3 I chwała mu za to xD
Ha! A mi Rena nie szkoda, ka-bum-tss xD No i cieszę się, że do pocałunku nie doszło... I ogólnie Haruno-poetka rozwaliła mi system xD I to, jak się rozzłościła, gdy Kanoe zapytał o pozwolenie xD EPICKIE!
I wiem, że to wybrzuszenie to Satoshi, chociaż pierwsza moja myśl brzmiała: ,,O cholera, Sasuke jest w ciąży" xDDDDDDD
To chyba mój najdłuższy komentarz na tym blogu i nie wiem, czy mam się chwalić, czy żalić... ;____;
Tak czy inaczej, wiedz, że ten blog pozostanie na długo w mojej pamięci, tak samo jak SOH, aleee! Sentymenty zostawię na epilog xD
Pozdrawiam ;*
Co to za muzyka w tle *.* ?
OdpowiedzUsuńIAMEVE - To Feel Alive
UsuńHej! To mój pierwszy komentarz na Twoim blogu. Odkryłam go na początku września i pochłonęłam w jak najszybszym tempie- na tyle i ile było to możliwe. I dopiero teraz dodaje komentarz, pod koniec miesiąca. Wiem, nieładnie z mojej strony, ale miałam wrażenie, że skomentowałam ten albo Twój poprzedni rozdział (który był wtedy aktualny). Możliwe, że zaczęłam pisać komentarz, a potem ktoś mi przerwał. Dzisiaj chcąc sprawdzić, czy pojawił się epilog, zobaczyłam, że tak się nie stało (mam na myśli niedodanie komentarza). Dlatego, przepraszam i nadrabiam.
OdpowiedzUsuńZacznę od tego, że historia niebanalna. Sasuke wrócił do wioski z Itachim. Jednak w niewielu opowiadaniach albo w żadnych nie spotkałam się z tym, że Uchicha wrócił, do tego z żywym bratem, do Konohy.
W fajny sposób wykreowałaś Itachiego- takiego go uwielbiam. Jest pokazany jako zwykły człowiek, wzorowy brat, mieszkający sobie w spokojnej dzielnicy wioski. Lubię jego poczucie humoru i jego ciepłe podejście do innych ludzi. Świetne jest także to, że potrafi użyć swojego nieprzeciętnego umysłu, gdy inni tego potrzebują. Chociażby, aby pomóc Sasuke rozwikłać zagadkę związaną z Kyori.
Cały przemyślany wątek z Tankyori no Jutsu po prostu genialny! Dopracowałaś go od ogółu do szczegółu (lub na odwrót, grunt, że dobrze ;P). Dzięki temu nie potknęłaś się ani razu, na wymyślonej przez siebie technice, w ciągu opowiadania. Mało komu udaje się wymyślić technikę, a co dopiero ubrać ją w logiczną całość w opowiadaniu. Za to Cię podziwiam.
Oczywiście Twojego bloga odnalazłam, ponieważ uwielbiam parę SasuSaku. Nie ukrywam, jestem zadowolona, że go przeczytałam. Początkowa niechęć Sakury do Sasuke trochę mnie zdziwiła, jednak potem wszystko zaczęło się rozjaśniać, chociaż doszła cała intryga przeciwko tej dwójce. Nie było rozdziału, po którym nie zadawałabym sobie pytań: dlaczego? jak? itd., które nakłaniały mnie do czytania dalszych losów głównych bohaterów. Ich wspólne przygody, stopniowe odkrywanie tajemnicy i zbliżanie się do siebie... Naprawdę ujęłaś to najlepiej jak można było. Świetnie się czytało opisy uczuć i ogólne przemyślenia bohaterów, które stworzyłaś. Oczywiście pięknie pokazałaś zmiany jakie zaszły w psychice bohaterów. Szczególnie Sakury, jako głównej bohaterki, zaczynając od nieporadnej matki, przechodząc do kolejnych etapów.
Ren. Szczerze nie wiem, co dokładnie czuję do tej postaci. Na początku go nie lubiłam, potem ze wspomnień Sakury stwierdziłam, że był całkiem w porządku, a potem... Nawet nie umiem powiedzieć, czy dobrze postąpił biorąc na siebie brzemię. Wkurzyło mnie jego zachowanie w tym rozdziale- to, że chciał pocałować Sakurę, chociaż ta tego w ostateczności nie chciała. Jednakże moment, w którym Sakura zwierzyła mu się, że gdyby te kilka miesięcy wcześniej wyznałby jej miłość, to odpowiedziałaby mu twierdząco, naprawdę mnie wzruszył i chciało mi się trochę płakać. Biedny Ren, poczuł pewnie jeszcze mocniej jak świat mu się zawalił.
Bardzo polubiłam (jak wszyscy) Akashiego. Przesympatyczna postać! Obłędne są jego kłótnie z Sasuke, z resztą wszystko co robi zawiera w sobie humor i pewnego rodzaju optymizm. Jego pomysł, aby pokazać Sasuke narodziny Satoshiego był znakomity. Mam wrażenie, że Sakura i Sasuke spotkali go w wersji ludzkiej. Myślę o momencie, gdy aktywowano na nich Kyori, a wtedy do sali wszedł jakiś chłopiec, oczywiście mówię o wydarzeniach widzianych podczas Shirizoku.
Gratuluję tekstów, które potrafią rozwalać podczas czytania. Dużo ich było, dlatego cieszę się, że ktoś podsunął Ci pomysł i pomógł stworzyć dział z cytatami.
Lubię Twój styl pisania, podoba mi się to, że rozdziały są długie- można się w nich zatopić i oderwać na jakiś czas od rzeczywistości.
Żałuję, że nie dane było mi komentować Twojego bloga od początku, ale cieszę się, że załapałam się chociażby na końcówkę. Mam nadzieję, że mój komentarz jest w miarę składny- bo jednak inaczej komentuje się całość niż tylko jeden rozdział. Czekam na epilog. Pozdrawiam i weny życzę! :)
uwielbiam CIĘ i twojego bloga, całość od początku do tego rozdziału z tydzień czytałam no ale i tak cieszę się że notki są takie długie , pozdrawiam i czekam na nexta
OdpowiedzUsuńNadszedł sąd ostateczny (o matko, jak to patycznie brzmi). Więc tak: jak wiadomo kij ma dwa końce i coś jest super ekstra, a coś jest do d*py. Zaczynając od początku. Itaś i Sasuke wracają do Konohy już nie jako assassini, a jako prawi oraz (a jakżeby inaczej) honorowi mieszkańcy Konohy (aha?). Fajnie, że Itaś (jak i w większości opowiadań) sobie żyje, a co tam błędy merytoryczne... ja piernicze.... (nie chcę użyć innego słowa). Chociaż mnie osobiście nawet dobrze (O.o) czyta się opowiadania, gdzie Itachi egzystuje na ziemi wbrew narzuconej nam (niestety) woli pana Kishimoto. Dobra, wiem jak to brzmi, ale cóż poradzić na to, że lubię Itasia tak, że przymykam oko na to, że ta postać została uśmiercona? I tu właśnie znajduje się pierwszy plus, choć zdobyty w zupełności nieświadomie. Dalej. Sakura z jakiejś paczki początkowo boi się Sasuke. Okej, chciał ją zabić, ale... no właśnie. To jest SAKURA, a nie jakaś tam cizia mizia, która wiecznie będzie się chowała po kątach, bo ktoś jej omal nie zabił. W późniejszych rozdziałach niestety jej wizerunek nie ulega wyraźniej zmianie, choć plusem jest, że wyszła z cienia i nie boi się Sasuke. Po za tym wykreowałaś Sakurę na Matkę Polkę.... Cudownie. Całość opowiadania jest przekomiczna, co może w pewnym sensie jest dobre, przynajmniej się można było trochę pośmiać. Sposób w jaki opisujesz (cokolwiek) jest prymitywny i trywialny i bardzo tego na przyszłość nie polecam. Zadowalające jest to, że Satoshi okazał się być synem Sasuke, a nie tego z d*py wyjętego Rena. Kiedyś (kiedy byłaś w trakcie pisania początkowych rozdziałów) wspomniałaś mi, że polubię później z pewnych przyczyn. Cóż, przykro mi, że tak się nie stało. Pominę fragmenty z przeszłością Sasusaku, aczkolwiek spodobało mi się to, jak opisałaś tą hmmm.... podróż w czasie. Co do ogółu bohaterów: Stworzyłaś idealnie nieudane kopie. Wiadomo, oryginał jest jeden, ale to nie oznacza, że możemy z czyjegoś utworu zapożyczyć postaci i świat. A jeżeli już chcemy napisać o nich wymyśloną przez siebie historię, to nie zapominajmy o tym, iż należałoby trzymać się wytycznych, min. pierwotne ( i broń Boże niezmienne!) cechy charakteru. Co do samego świata, owszem, zdarza się tak, że w opowiadaniu jest świat rzeczywisty, ale wtedy cała reszta musi być stricte senso adekwatna do przedstawianych postaci, no nie licząc tego, że owe postaci mogą mieć ponadnaturalną siłę, wtedy należytym byłoby kulturalne pominięcie tego faktu. Wracając do twojego opowiadania. Nie jest najgorsze, ale nie jest też mega super. W skali od 1 do dziesięć daję 7. Widać, że potrafisz kombinować, masz wybujałą fantazję i wiele pomysłów. A co do błędów (nie tylko tych ortograficznych) one są i przytrafiają się multum ludziom. Muszę jeszcze dodać słówko na temat tempa akcji - za szybkie na początku, dlatego się tak przyczepiłam tego powrotu na tarczy obu braci, powinnaś była bardziej rozwinąć tamtą akcję. Na koniec, nie obraź się, sorry za mą gdzieniegdzie przykrą wiązankę. Nie poradzę nic na to, że opisuję rzeczy takimi, jakie je widzę.
OdpowiedzUsuńReasumując: opowiadanie przednie, banalne, z humorem, z nader liczną ilością błędów.
Mam nadzieję, że się nie obraziłaś na mnie, bo nie o to tu chodzi.
Pozdrawiam,
Hattori.