poniedziałek, 2 lipca 2012

II. Pierwsza próba


„And if I was running, you'd be the
one who I would be running to”
Safetysuit – Find A Way



W głowie opracowałam już masę przeróżnych taktyk jeśli chodzi o spotkanie z braćmi Uchiha. Pojawiło się jednak kilka podstawowych komplikacji. Po pierwsze; większość z tych wspaniałomyślnych planów miała mieć swoje miejsce już jakiś czas temu. Po drugie; gdy nadchodził czas jednego, zazwyczaj kończyło się na tysiącach wątpliwości, a ogólna decyzja brzmiała Innym razem.
Takim nurtem minęły te dwa dni, aż w końcu nadszedł dwudziesty lipca. Dzień, w którym to Sasuke Uchiha miał oficjalnie opuścić szpital i zamieszkać w Konoha wraz ze starszym bratem. Przyznaję się! Nie wyszło do końca tak, jak zaplanowałam, ale podejmowałam pewne próby. Dopingowałam samą siebie przed lustrem, a ostatnio nawet przekroczyłam próg domu w drodze do szpitala.
Mój pech, że akurat w tym momencie zadzwoniła Ino.
Yamanaka spędzała u mnie wiele godzin nie tylko ze względu na Satoshi’ego. Większość czasu czatowała na balkonie, wcielając się w tajnego agenta. Cel był ściśle sprecyzowany. Obserwacja Itachi’ego Uchihy i jego codziennego życia. Niestety, albo nie był obecny w domu, albo oglądał telewizję z przysłoniętymi żaluzjami.
Patrzyłam jak Ino powstaje z sofy, by następnie pochłonąć ostatnie ciasteczko, pozostałe na talerzu.
 - Dzisiaj masz koniecznie tam być! – upomniała mnie i pogroziła palcem wskazującym. – Naruto wyjdzie razem z Sasuke ze szpitala, żeby było bardziej uroczyście.
 - Uroczyście? – skrzywiłam się.
 - Wiesz jaki on jest. Podnieca się byciem Hokage.
 - Spełnił swoje marzenie – poprawiłam ją i idąc za jej przykładem, podniosłam się z miejsca. Zaczerpnęłam powietrza. – Nie wiem czy uda mi się wyjść. Satoshi nie może zostać sam.
 - To daj go Ren’owi – powiedziała ostrożnie i szybko odwróciła wzrok. Serce zabiło mi jak w obłędzie, ale ukryłam to pod pozornym grymasem gniewu. Udałam obrażoną i skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej.
Ino wzruszyła ramionami, zaczynając kierować się do wyjścia. Jej wściekło żółta sukienka, gorzała na tle niczym ogień.
 - On chyba też jest do czegoś zobowiązany – ciągnęła poirytowana, kręcąc ręką. – Przecież go nie zabije. Dasz mu Satoshi’ego tylko na godzinę, póki nie wrócisz ze szpitala. I tak teraz nic nie robi, odkąd Naruto zwolnił go z wcześniejszej posady.
Tak. Ale dlaczego miałam przez to poczucie winy? Przecież to on mnie skrzywdził…
Podreptałam za Ino i oparłam się o parapet.
 - Może masz rację – przyznałam cicho.
 - Ja zawsze mam rację. Wyszło jak wyszło, ale ostatecznie siedzicie w tym we dwójkę. Satoshi był już przecież u Ren’a, prawda? Jakoś nic się nie stało, więc możesz mu zaufać po raz drugi. Nie odwiedzałaś w ogóle Sasuke to chociaż dzisiaj to zrób.
Nieprzekonana zagryzłam dolną wargę.
 - Sakura! – Ino machnęła palcem przed moimi oczyma. Spojrzałam na nią niepewnie, a swoim perliczym śmiechem zbiła mnie z pantałyku. – Jesteś urocza, gdy się zmieszasz i kiedyś uwiecznię to na zdjęciu, ale póki co zrób tak jak ci mówię.
 - Ino! – oburzyłam się.
 - Daję ci tylko rady. Naruto i Hinata bardzo się ucieszą, kiedy w końcu zobaczą cię w tym cholernym szpitalu.
 - Byłam tam dwa dni temu.
Yamanaka wytrzeszczyła na mnie oczy i przez chwilę odnosiłam wrażenie, że wskoczy na mnie i pożre żywcem jeśli zaraz czegoś nie dodam. Odchrząknęłam pośpiesznie, na wszelki wypadek broniąc się rękom.
 - Ale porządkowałam tylko raporty! Nic wielkiego…
Jej zdumienie się wzmogło. Przechyliła się ku mnie.
 - Chcesz powiedzieć, że byłaś w szpitalu porządkować raporty, ale nie zdobyłaś się na to, żeby odwiedzić Sasuke?
Wyszczerzyłam się w niewinnym uśmieszku.
 - Jakoś tak wyszło.
 - Sakura!
 - Co?
 - Jak ty się w ogóle zachowujesz? To twój przyjaciel! Już dawno powinnaś siedzieć przy jego łóżku i pilnować czy wszystko z nim w porządku.
 - Przecież już się obudził…
Ino fuknęła, a jej oczy płonęły gniewem i bezradnością.
Naruto chyba miał rację, mówiąc, że zachowuję się jak dziecko. Ale oni tego nie zrozumieją. Nikt tego nie zrozumie. Mam w sobie wewnętrzną blokadę i przy każdym kolejnym kroku bliżej szpitala, słyszę stłumiony głos rozsądku, który woła;Stój! Nie idź tam! Nawet jeśli to tylko wytwór mojej wyobraźni, to zawsze była szansa, że dobrze mi poradził.
Może dzisiaj podążyć za głosem serca?
Zerknęłam na Ino, która nieprzerwanie taksowała mnie wzrokiem, wywodzącym się od tych wszystkich policjantów, których celem było przesłuchanie najgorszego zwyrodnialca. Po paru chwilach, zarzuciła grzywkę na bok, nie zapominając o gracji i dumie.
 - O piętnastej wychodzimy ze szpitala. Będę ja, Naruto, Hinata, Shikamaru, Kiba, Sai i oczywiście Itachi – zameldowała, udając niewzruszoną. – Mam nadzieje, że ty też się zjawisz.
 - Poznałaś już Itachi’ego? – spytałam, żeby ostudzić atmosferę. Chyba podziałało, bo mina Ino naraz przybrała innego kształtu.
 - No właśnie nie! – prychnęła z jadem. – Ale bardzo chciałabym go poznać. Ciągle nie mogę uwierzyć w jego obraz, przedstawiony przez Hinate. Itachi myjący naczynia? Koń by się uśmiał.
 - On nie mył naczyń… tylko zaproponował.
 - Ty i to twoje poprawianie – chciałam jeszcze coś dodać, ale Ino już zbierała się do wyjścia, zapinając po kolei guziki swetra. Nagle jej twarz wyraziła olśnienie. – Sakura! Jeśli to będzie dla ciebie ciężkie, mogę przyjść po ciebie i razem pójdziemy do Sasuke.
Potrząsnęłam raptownie głową.
 - Nie, nie! W porządku. Myślę, że dam radę sama.
 - A co z Ren’em?
 - Um… nie rozumiem.
 - Z nim też dasz radę sama? – drążyła.
Czy mi się wydaję, czy rzeczywiście po tej rozmowie można wywnioskować, iż Sakura Haruno nie może znaleźć wspólnego języka z mężczyznami?
 - O tak. W końcu tylko podrzucę mu Satoshi’ego. Żadnych rozmów – zaśmiałam się nerwowo i czym prędzej nacisnęłam na klamkę, by grzecznie wygonić Ino z domu. Musiałam uciec od kolejnych pytań.
 - To do zobaczenia o piętnastej! – pomachała mi jeszcze na chodniku, a ja gapiłam się na jej sylwetkę dopóty, dopóki nie zniknęła za najbliższym zakrętem.
Wpakowałam się w niezłe bagno.
***
 - Nie podniecaj się tak, matole! – skarciłem go, gdy ten omal nie zaczął podskakiwać z radości. No jeszcze tego mi brakowało, ażeby Naruto zrobił z mojej szpitalnej sali cyrk.
Leniwym ruchem podniosłem się do pozycji siedzącej, nie zapominając przy tym o chwycenia się za głowę. Skronie nieprzerwanie obdarowywały mnie pulsującym bólem.
 - Ostrożnie – doradził Itachi, przygotowując się na niespodziewaną pomoc. Tak jak poprzednio, gdy się odezwał ponownie zatopiłem się w jego czarnych oczach, włosach, sylwetce…zatopiłem się w całym Itachi’m. W moim starszym bracie, z którym nie miałem styczności przez tak długi czas. I chociaż minęły już dwa dni, chociaż siedział przy moim łóżku dwadzieścia cztery godziny na dobę, chociaż wyjaśniliśmy sobie już wszystko co mogłoby przysporzyć nam nieporozumień; ja i tak odczuwałem silny niedosyt. Ale nie chodziło o informację. Miałem na myśli jego obecność…
 - Psiakrew. – właśnie odkryłem, że podczas siedzenia, w głowie huczy mi jeszcze intensywniej.
 - Wezwać pielęgniarkę? – zapytał Naruto.
 - Jest dobrze – odrzekłem.
Itachi ciężko wzdychając, zasiadł na krześle, który już od wielu dni grzeje jego tyłek i wlepił we mnie spojrzenie.
 - Nasz dom jest prawie gotowy. ANBU wniosło już wszystkie meble i inne dyrdymały. Pozostało tylko kilka kartonów do wypakowania. – poinformował.
Naruto zjawił się tuż obok.
 - Naprawdę chcesz wrócić do Ukrytego Liścia?
Otwierałem już buzie, aby odpowiedzieć, lecz w tym samym momencie z ust Itachi’ego wydobył się cichy śmiech.
Nie wierzę; mój brat się śmieję! Chyba Hinata miała rację mówiąc, że muszę jeszcze dobrze go poznać.
 - Ile razy zadałeś Sasuke to pytanie? Naruto… przecież powiedział ci wyraźnie.
 - Ale ja nie mogę w to uwierzyć – blondyn zdawał się być urażony rozbawieniem w głosie Itachi’ego. Nagle spoważniał i dotknął delikatnie mojego ramienia. – Szukałem cię tyle lat…
 - Litości. Skończ z tymi ckliwymi scenkami. Jestem już w Konoha.
Prychnął.
 - Arogancki jak zawsze. Muszę na nowo przywyknąć.
Pfu. Mu wystarczy przywyknąć do arogancji, a przede mną rozpościera się ścieżka do ponownego zakolegowania ze starszym bratem.
Ignorując uwagę Naruto, spojrzałem na obraz za oknem, którego do połowy przysłaniały kremowe zasłony. Pogoda dopisywała. Na niebie dojrzałem się kilku pojedynczych chmur, ale i tak największą uwagę przyciągała ognista kula, która ponad wszelką wątpliwość męczyła ludzi wysyłaną temperaturom.
Wtedy raz jeszcze poczułem ten drażniący szpitalny zapach.
Rozejrzałem się po Sali i automatycznie zostałem porażony śnieżnobiałą przestrzenią. Nawet Naruto wtapiał się w tło, wraz z tym denerwującym płaszczem. Całe szczęście, że Itachi założyć dzisiaj czarny podkoszulek. 
 - Kiedy w końcu będę mógł wyjść? – zapytałem, ani myśląc o ukryciu zażenowania.
Wzrok Naruto znowu powędrował na ścienny zegar.
 - Do piętnastej zostało dwadzieścia minut. Może nawet uda nam się wyjść wcześniej. Zależy kiedy wszyscy dojdą.
A no tak. O mały włos zapomniałem o imprezie powitalnej dla kryminalisty i mordercy.
W tym samym czasie drzwi otworzyły się ze zgrzytem, omal nie doprowadzając mnie do szału. W progu stanęła Hinata razem ze swoim ciepłym uśmiechem.
 - Sai i Ino są już na korytarzu – powiedziała.
Naruto podszedł do niej i pocałował w policzek.
Kolejne zdarzenie, które muszę wpisać na listę rzeczy pt: „Przywyknij! Teraz będziesz to miał na co dzień!”. Ale pomijając całe zamieszanie, mogłem rzecz, że byłem szczęśliwy. Naprawdę. Odzyskałem brata. Po tych wszystkich okrucieństwach i moim zatraceniu się w nienawiści, została mi przywrócona spora część tego, co utraciłem.
Osobiście uważałem, że w żadnym stopniu na to nie zasługuję. Nie zasługuję nawet na to, żeby dawni przyjaciele zmarnowali kilka godzin swojego życia na odprowadzenie mnie do nowego domu.
Ale doceniałem to.
 - I jak Sasuke? Czujesz się lepiej? – ciemno-włosa podeszła do łóżka i kątem oka zerknęła na kilka pustych butelek po wodzie. – Widzę, że byłeś spragniony.
 - Nie masz pojęcia jak bardzo – odparłem z sarkazmem.
Hinata nie odpowiedziała, tylko obdarowała mnie kolejnym uśmiechem, znikając za sylwetką Naruto. Kto by pomyślał, że tych dwoje będzie razem. Doskonale pamiętam jak jedyną rzeczą w głowie Uzumaki’ego była Sakura.
Właśnie. Sakura!
Teraz dotarło do mnie, że od mojego przebudzenia, ani razu jej nie widziałem. Pomyślmy. Był Naruto, Hinata, Kiba, Shikamaru, jakiś przychudy czarno-włosy mężczyzna (przedstawiony jako mój zastępca), Ino, Neji, TenTen, Lee, nawet Gaara zaszczycił mnie swoją obecnością… Ale nie. W oczy ani razu nie rzucił mi się rażący róż.
Już zbierałem się do spytania o to Hinaty, lecz w słowo wbił mi się czyiś stłumiony głos z korytarza.
 - Jesteśmy! – po głębszej analizie, bez wątpliwości stwierdziłem, że to Kiba i Shikamaru, zresztą parę chwil później oboje znaleźli się w pomieszczeniu. – Sasuke gotowy do wyjścia? – zagadnął ninja w kucyku.
 - Tak. Czuje się znacznie lepiej – powiedziała za mnie Hinata. – Chyba będziemy mogli się już zbierać.
 - Sasuke jest spakowany – wtrącił Itachi.
 - Są już wszyscy, z którymi się umawialiśmy? – zapytał Uzumaki.
Nienawidziłem jak określano mnie trzecią osobą, podczas, gdy byłem zaledwie pół metra za nimi. Z głośnym westchnięciem podniosłem się z łóżka, co poskutkowało zainteresowaniem brata.
 - Dasz radę sam?
 - Tak, nic mi nie jest – odrzekłem i zaryzykowałem, uśmiechając się. Itachi odwzajemnił gest i wziął do ręki torbę z moimi ubraniami.
Wtedy Ino wpadła do pokoju jak burza:
 - Poczekajcie jeszcze chwilkę. Jest dopiero za piętnaście!
 - Coś się stało? – zdziwił się blondyn.
Yamanaka przez chwilę milczała, jak gdyby obawiała się powiedzieć o słowo za dużo. Cała nasza szóstka gnieździła się w jednym pomieszczeniu, podczas gdy za jej plecami na korytarzu czaił się zaledwie chuderlawy zastępca.
 - Rozmawiałam rano z Sakurą – odezwała się w końcu. – Powiedziała mi, że też przyjdzie. Umówiłyśmy się na piętnastą…
Po twarzy Naruto rozlał się szeroki uśmiech.
 - Sakura-chan też będzie?
 - Chyba tak – skrzywiła się.
 - Chyba? – nim zdążyłem zareagować wydobyłem z siebie to pytanie i nie wiem dlaczego to właśnie na mnie skierowały się wszystkie pary oczy, zamiast na Ino, której zadaniem było udzielenie odpowiedzi.
 - Sakura, Sakura – snuł pod nosem Itachi, podczas gdy Ino bezustannie milczała, mrugając jak sowa.
Naruto naparł biodrem na drzwi i zezwolił wszystkim na opuszczenie pokoju, jednocześnie zwracając się do Itachi’ego.
 - Sakura należy do Drużyny Siódmej. Jest naszą przyjaciółką.
 - Nigdy nie widziałem obok ciebie innej dziewczyny oprócz Hinaty.
 - To chyba dobrze – zażartował Kiba, ale nikt się nie zaśmiał. Naruto podrapał się nerwowo za tył głowy i z niewiadomych powodów, raz po raz kierował na mnie swoje spojrzenie.
 - Sakura ma dużo pracy – Hinata weszła do akcji, klepiąc męża po plecach. – Zajmuje się wieloma rzeczami, przez co często nie ma jej w domu.
 - Naprawdę? – oczy Kiby omal nie wyszły z orbit. – Ał! – zapiszczał. Kiedy zerknąłem w dół, ujrzałem jak Hinata depcze mu po stopie.
Zmarszczyłem brwi, mają nadzieję, że Naruto jeszcze raz na mnie popatrzy i wyjaśni całą sytuację, ale on wolał wydobyć z siebie paniczny śmiech.
 - Różnie z nią bywa – wzruszył ramionami.
Wszyscy klapnęliśmy na te cudaczne plastikowe krzesełka w poczekalni, które ciągnęły się w niekończącym rzędzie. Oczywiście osoby odpowiedzialne za wystój wnętrza nie mogły wybrać innego kolor, niż biały. W otępieniu bawiłem się szelką od torby, myśląc nad dziwnym zachowaniem Naruto i Hinaty. Czyżby Sakury nie było w wiosce? Wszystko na to wskazywało, bo przecież w innych okolicznościach już dawno zaliczyłaby odwiedziny.
O równej piętnastej Hinata podniosła się z miejsca.
 - Chyba jej nie będzie.
 - Ja też tak myślę – dołączył się Shikamaru, wkładając ręce do kieszeni. – Ani razu się tu nie zjawiła, więc dlaczego miałaby teraz?
 - Ty…! – syknęło Ino, ale szybko urwała, wysyłając w moją stronę niewinny uśmieszek.
Nic nie rozumiałem. Najwidoczniej walka z Madarą uszkodziła kilka moich szarych komórek odpowiedzialnych za logiczne myślenie.
Po chwili krępującej ciszy Naruto polecił, abyśmy wyruszyli. Inni bez zbędnych pytań przystali na propozycję i tylko Ino co chwila zerkała na uliczki Konohy z rozczarowaniem.
Tu ewidentnie coś było nie tak. Nawet po zaciętej walce z Madarą i ponad tygodniowej nieświadomości byłem  tego pewien.
Ale śmiertelne zmęczenie ciążyło mi niczym ołów, więc rozwiązanie tej zagadki przesunąłem na drugi plan.
***
Gdzieś tam w środku Ukrytego Liścia przedzierałam się przez uliczki, a po paru chwilach włączyłam w przepływający tłum z zaróżowionymi policzkami. Było piekielnie gorąco i odnosiłam wrażenie, że ci wszyscy ludzie, poruszający się drogami Konohy to tylko jajka na potężnej patelni. Nawet Satoshi, którego trzymałam w ramionach, stwierdził, że jest zbyt upalnie, wydając z siebie niejasny bełkot.
Nie poszłam do Ren’a. O niebiosa! To byłby Armagedon, gdybym ot tak zastukała w jego drzwi. Od razu po wyjściu z domu pomyślałam o tych wszystkich sytuacjach i chwilach, które spędziliśmy razem, a potem o jego palcu, który dotknął bańki zapełnionej moimi marzeniami i sprawił, że prysły. Wolałabym odgryźć sobie język niż pozostawić Satoshi’ego pod opieką takiego człowieka! Najwidoczniej Sasuke będzie miał dodatkowego gościa.
Gdy tylko przez myśl przemknęło mi jego imię, wszystkie te wątpliwości eksplodowały we mnie niczym bomba i naraz przystanęłam.
Zegar na przodzie jednego z budynków wskazywał godzinę piętnastą zero trzy.
 - Idziemy tam czy nie? – zapytałam swojego syna. W odpowiedzi z jego ust pociekła ślina, a sam zacząć rozglądać się na wszystkie boki nie rezygnując z uśmiechu. Minęła nas jakaś staruszka, a jej kąciki ust uniosły się do góry. – No nie! Znowu się poplułeś?
Kiedy wyławiałam z kieszeni chusteczkę, Satoshi parsknął dziecięcym śmiechem.
Dochodząc do szpitala, rozglądałam się tu i ówdzie w poszukiwaniu grupki moich przyjaciół. W zakamarkach mojego serca kryła się nadzieja, że być może już zdążyłam ich minąć. Niestety nikt znajomy nie rzucił mi się w oczy. Zaczęłam się spieszyć z myślą, że mogą czekać wyłącznie na mnie; Ino było znana z roznoszenia wiadomości w każdym możliwym kierunku.
Kiedy weszłam do szpitala, niemal natychmiast skręciłam w korytarz, znajdujący się na parterze i bez pukania wgramoliłam w drugie z kolei drzwi. Przy oknie ujrzałam panią Kagekee, która zajęta była podlewaniem kwiatków. Gdy dotarł do niej głośny zgrzyt, podskoczyła niczym oparzona i spojrzała za siebie.
 - O! Panienka Haruno. A cóż cię tu dziecko… - zrobiła pauzę, a jej oczy rozszerzyły się z niedowierzenia. W okamgnieniu znalazła się przy mnie, schylając ku Satoshi’emu. – A kogo my tu mamy? Dawno cię nie widziałam słodziaku!
Panią Kagekee znam od początku pracy w szpitalu. To właśnie ona pomogła mi się wspiąć na wyższe horyzonty i do teraz jest niezastąpiona w sprawach doradzania. I chociaż pełniła w tym szpitalu funkcję przeciętnej pielęgniarki, to według mnie mogła pobić niejednego lekarza swoją mądrością i sprytem. Uśmiechnęłam się do niej ciepło, obserwując jak jej zmarszczki pogłębiają się przez uniesione kąciki. Była już dosyć stara, choć nikt tak naprawdę nie wiedział ile ma lat. Siwe włosy miała spięte w idealny, ciasny kok i nie opadał z niego nawet jeden niesforny kosmyk.
Opamiętałam się, kiedy na biurku ujrzałam zegarek.
 - Mam do pani prośbę – wypaliłam.
 - Słucham cię dziecko – wyprostowawszy się, z prawdziwą niechęcią odsunęła się od Satoshi’ego by upić łyk kawy przy parapecie.
 - Właśnie idę odwiedzić mojego przyjaciela! Czy mogłaby pani popilnować przez ten czas Satoshi’ego? To będzie zaledwie kilka minut, obiecuję, że zaraz po niego wrócę.
 - Ojej! Jak dla mnie możesz być tam nawet cały dzień – zaśmiała się. – Ten maluch jest tak uroczy, że nie potrafię wzroku od niego oderwać.
 - Świetnie! Dziękuję pani bardzo! – z szerokim uśmiechem, wręczyłam jej swojego syna, jednocześnie całując go po czole. Pech chciał, że akurat jego wysokość odziedziczył po mnie. – Bądź grzeczny i nie sprawiaj pani problemów – zwróciłam się do niego.
Wyleciałam z pokoju jak torpeda, a za sobą usłyszałam jeszcze głos pani Kagekee, która mówiła do Satoshi’ego potulnym tonem. Zatrzasnęłam za sobą drzwi i już miałam wbiegać na główny korytarz w kierunku schodów, kiedy nagle coś zmusiło mnie do zatrzymania.
Stanęłam jak słup soli widząc Kibe, Ino, Sai’a, Shikamaru, Naruto, Hinate… w środku prawdopodobnie znajdowali się bracia Uchiha, ale reszta przysłaniała ich widok.
Przełknęłam ślinkę, a moje tętno przyśpieszyło. To był ten moment, którego obawiałam się najbardziej. Moi przyjaciele mknęli przez korytarz gawędząc wesoło, a z tłumu głosów rozpoznałam śmiech Ino. Stałam zaledwie kilka metrów obok, jednak żaden z nich nie spostrzegł mojej obecności.
No rusz się Sakura! warknęłam na siebie, ale nogi miałam jak z waty. Odnosiłam wrażenie, że mój mózg w ogóle nie przesyła kończyną żadnych impulsów, które poganiałyby ich do wykonania ruchu.
Nim zdążyłam się opamiętać, grupka Ninja ulotniła się z holu i ostatnim co widziałam były ich sylwetki wchodzące na prażące słońce.
 - Um! Czekajcie! – wydusiłam z siebie, podrywając do biegu. Po drodze musiałam jeszcze odpowiedzieć na przywitanie recepcjonistki. Opuściwszy szpitalny budynek, od razu uderzyło we mnie niesamowicie suche powietrze i wysoka temperatura. Głowa parowała mi od pomysłów, które raz po raz zjawiały się w moim umyśle. Niech to diabli! Za chwilę stanę oko w oko z Sasuke i Itachi’m i bynajmniej nie czuję się przez to pewnie!
Byłam już teraz jedynie kilka metrów za nimi. Znak Uchiha zamigotał mi na błękitnej koszuli, należącej do Sasuke. Był tam! Przede mną szedł ten Sasuke, który był członkiem Drużyny Siódmej!
Strach owinął mi się wokół żołądka i z wahaniem otworzyłam usta.
 - Naruto, czek…
 - A kogo my tu mamy? – ktoś wbił mi się w słowo. Zatrzymałam się w tym samym momencie co grupka przyjaciół i ze zdezorientowaniem zerknęłam w bok. Z rzędu budynków wyłonił się Lee, machając do nich rękom. – Dzień Dobry Naruto-kun!
 - Ach to ty! – usłyszałam wołanie Naruto, lecz kiedy Lee podszedł do nich, głosy stały się głuche i niewyraźne.
Cofnęłam rękę.
To zły pomysł, zły pomysł! przemknęło mi przez myśl. Przecież nie będę zakłócać ich rozmowy. I tak – spojrzałam na zegar – jestem już spóźniona, a oni najwidoczniej planują świętować powrót braci Uchiha. A świętowanie jednoznacznie kojarzy mi się z alkoholem. Wszak będę mieć jeszcze wiele okazji do spotkania z nimi.
Już miałam cofać się z powrotem do szpitala, zażenowana swoim zachowaniem, kiedy nagle wzrok Itachi’ego Uchihy powędrował do tyłu.
Nasze spojrzenia spotkały się, a mi zaparło dech w piersiach. Czym prędzej spuściłam głowę. Nie zdążyłam nawet się obrócić, ponieważ kątem oka dostrzegłam jak straszy Uchiha ciągnie Naruto za rękaw. Do moich uszu doszło coś na podobieństwo: „Bla, bla, bla Sakura?” i to był klarowny znak do tego, że najlepszym wyjściem z sytuacji będzie ucieczka.
 - Sakura-chan! – głos Naruto pobrzmiewał miłym zaskoczeniem, ale to pozytywne wrażenie ulotniło się w momencie, kiedy odwróciłam się do nich plecami. Och! Czułam się tak zażenowana! Ich oczy bez wątpienia paliły teraz dziurę w moich plecach.
 - Przepraszam Naruto, ja… - wyjąkałam, mrużąc oczy, lecz ten przerwał mi zaskoczony.
 - Jednak przyszłaś. Myślałem, że…
 - Sakura jesteś! – ucieszyła się Ino. Obawa, że zaraz rzuci się na mnie biegiem i zmusi do dołączenia przejęła nade mną kontrolę i ni stąd ni zowąd mojego nogi zaczęły same się poruszać.
 - Mam nagły przypadek w szpitalu! Nie mogę teraz! – wyrzuciłam z siebie najlepsze kłamstwo na jakie było mnie stać i pognałam z powrotem do pani Kagekee i Satoshi’ego.
O niebiosa! W najgorszym koszmarach nie chcę uwidzieć ich obecnych min. Ino i Kiba jeszcze coś wołali, ale ich głosy były tak niewyraźne, że nie byłam w stanie uchwycić nawet pojedynczych słow. Wzrok Itachi’ego… te czarne oczy. One są jak studnia! Głęboka studnia, która tylko oczekuje, aż kolejny śmiałek odważny się w niej zatopić.
„Dam radę!” – obiecałam Ino.
Ale nie dałam. Nigdy nie spodziewałabym się, że spotkanie z Sasuke po tylu latach przyjdzie mi z takim trudem. 


Od autorki: Drugi rozdział mam za sobą. Niedługo poznacie główny wątek opowiadania, ale najpierw (jak zawsze) trzeba przejść przez monotonne początki. Zdradzę wam, że na początku planowałam pisać tego bloga tylko z perspektywy Sakury, ale to byłoby niemożliwe, że względu na ilość akcji u Uchihów ;)
CIESZĘ SIĘ, ŻE HISTORIA PÓKI CO PRZYPADŁA WAM DO GUSTU.
Dziękuję i pozdrawiam ;*



9 komentarzy:

  1. Jak zwykle super :) czekam z niecierpliwością na kolejne rozdziały. Myślałam, że po SOH nie znajdę lepszego opowiadania, a tu proszę :) naprawdę się cieszę, że zaczęłaś to pisać :) pozdrawiam i zapraszam na rozdział 3 na moim blogu

    OdpowiedzUsuń
  2. Notka super :) Mam nadzieję, że szybko dodasz następny rozdział, bo nie mogę się doczekać kiedy Sakura w końcu się z nim spotka! Również nie sądziłam, że jakiś blog może dorównać SOH, ale jednak jestem mile zaskoczona :) Życzę weny i pozdrawiam! :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Sawako ~ Świetny rozdział :D Jestem ciekawa co będzie w następnym :p pisz szybko :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Sakura ma wahania do spotkania się z braćmi Uchiha, ciągle mnie zastanawia dlaczego tak opornie jej to idzie :) Cały czas zastanawiałam się z kim Sakura ma dziecko ;p Rozdział jak zwykle znakomity, nie obyło się bez obszernych opisów <33 Życzę dużo weny i czekam z niecierpliwością. ; *

    OdpowiedzUsuń
  5. Zastanawiam się dlaczego Sakura tak się boi spotkać z braćmi Uchuha, no i jak doszło do tego, że ten cały Ren jest ojcem Satoshi'ego ? Powiem szczerze, że spodobałoby mi się gdyby to Itachi miał być partnerem Sakury, by było to coś nowego i zaskakującego. ale to tylko takie tam moje ukryte pragnienia ;p WENY! ;**

    OdpowiedzUsuń
  6. ehh miałam taki dziwny komentarz do tej notki, a net mi się rozłączył, gdy wcisnęłam opublikuj.. ;( aż mi się odechciało pisać drugi raz.. dlatego powiem w skrócie:
    1. tak jak powiedziałaś, na rozkręcenie akcji trzeba trochę poczekać, ponieważ najpierw jest monotonne wprowadzenie.
    2. rozdział nie jest zły, a jego spokojny i zrównoważony przekaz każdy przyjmuje bez jakiś większych emocji.
    3. "iść albo nie iść" Sakury powala na kolana banalnością, jaką kierują się kobiety.
    4. pewne jest, że Saki ma blokadę do mężczyzn.
    5. nie jest jednak znany tego powód.
    to tak w skrócie. czekam jak grzeczne dziecko na rozwój akcji w stylu Akemichaan xD
    pozdrawiam i całuję ;);***

    OdpowiedzUsuń
  7. Te początki wcale nie są monotonne ;P
    Świetnie, że piszesz też z perspektywy Sasuke, jest wtedy ciekawiej. Szkoda, że się nie spotkali no... Mam nadzieję, że w kolejnym rozdziale dojdzie do konfrontacji :P

    OdpowiedzUsuń
  8. Jeżeli to są początki, to jestem ciekawa co będzie jeśli akcja się rozwinie. Broń masowego rażenia :)
    Sakura ma takie opory tylko do mężczyzn, których darzyła specjalnym uczuciem (tak mi się wydaje).
    Czekam na rozdział III
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  9. Ten Satoshi jest słodki :3
    Sakura jakaś taka strachliwa jest. Przeszłość przeszłością, ale żeby nawet nie odwiedzić byłego przyjaciela? :< Chociaż w sumie prawie jej się udało xd
    Matko jak te dziewczyny się zachwycają Itachim *,* No, ale nie dziwię się, jest czym.
    Ty to nazywasz monotonnym początkiem? :o Jak dla mnie jest wspaniały <3

    OdpowiedzUsuń