“Oh, simple things, where have you gone?
I'm getting old and I need something to rely on”
I'm getting old and I need something to rely on”
Keane
– Somewhere Only We Know
Itachi
od jakiegoś czasu, który wlókł się niemiłosiernie, chodził wokół nas jak sęp
gotowy rozedrzeć to, co zostało z naszej dwójki. Pełnemu napięcia milczeniu
zawadzały wyłącznie buty Sakury, którymi szurała po podłodze. W obecnej chwili
przywodziła mi na myśl dziecko przyłapane na wyjadaniu czekolady.
-
Wpędziliście się w niezłe tarapaty – Uchiha wznowił przemowę i zgromił nas
wzrokiem. Cała nasza trójka znajdowała się w olbrzymim salonie. – Czy wy
zdajecie sobie sprawę z tego, co zrobiliście? Sakurze ot tak nie wolno
opuszczać szpitala, kiedy jest jego pacjentką.
-
Ona sama… - zacząłem, ale temat rozmowy wciął mi się w słowo.
-
A więc tylko to was interesuje, tak? To, że uciekłam ze szpitala? A co z tym,
kto ukradł zwój? Zlekceważycie go? – jej głos przesiąknięty był frustracją i
ironią. Nawet wzburzony Itachi potrafił zachować się tak naturalnie, aby okazać
zdziwienie na groźny ton ze strony Haruno. – Przecież musimy go odnaleźć,
odzyskać zwój!
Itachi
spróbował udobruchać ją ruchami dłoni.
-
Spokojnie Sakura, to oczywiste, że musimy go odnaleźć i zaraz niezwłocznie
udamy się do Naruto, za to ty musisz niezwłocznie powrócić do szpitala.
-
A-ale…
-
Powinnaś była zostać w Sali tak, jak ci mówiłem. – wciąłem się. – Wtedy z
pewnością uniknęlibyśmy całego zamieszania.
Wydęła
wargi i wsparła ręce na biodrach. Do tej pory trwaliśmy obok siebie, stykając
ramionami i obserwując zagniewanego Uchihe, teraz stanęła mi naprzeciw.
-
Ach tak, więc teraz winę zwalasz na mnie?!
-
Nie muszę jej zwalać. Wiadomo, że jest twoja. Ustaliliśmy już przecież, jak ten
Shinobi dostał się do pomieszczenia.
-
Przeciąg – Itachi nieprzekonany powtórzył pod nosem słowo, które od jakiegoś
czasu jest główną atrakcją. Zaczął delikatnie gładzić brodę i zmarszczył czoło.
– Nie, to bezsensu.
-
Ty też mi nie wierzysz? – Sakura rozłożyła bezradnie ręce i klapnęła na fotel.
Nie uszło mojej uwadze jak non stop lustrowała otaczającą ją przestrzeń. Nowa
posiadłość klanu Uchiha była potężna i nawet ja, do teraz nie mogę oderwać
wzroku od niektórych detali tego pokoju. Napawał sytuację odpowiednią atmosferą
dzięki ciemnym ścianom, poobwieszanym tkaninami z symbolem Uchihów. – Wiem, że
wyjaśniliśmy ci to dosyć zwięźle, ale to wydarzyło się naprawdę. Mówię teraz o
przyjęciu. Sasuke uważał, że możesz się domyślać kto…
-
Nie znam nikogo, kto potrafiłby poruszać się z tak imponującą prędkością –
powiedział.
-
Dla mnie wcale nie była imponująca. Jedynie wszystko utrudniła – dodałem swoje.
Itachi’ego znów dopadła fala namysłu i wydawało mi się, że zapomniał zupełnie o
naszej obecności. Już od tych kilku dni odnosiłem wrażenie, że jego osobowość
drastycznie się zmieniła. Zamiast pozytywnie otwartego brata, chodziła mi po
domu jakaś tandetnie podrobiona kopia, która wiecznie przebywała w chmurach, a
zapytana o powody, milczała.
Po
raz pierwszy od tych wielu lat poczułem troskę o brata. Całkiem znośne uczucie,
oceniłem w myślach.
-
Naruto się wścieknie – Sakura przeczesała ręką włosy. Nawet nie zauważyłem,
kiedy oparła łokcie na kolanach i znów wydała mi się piękna. – Skradziono
najcenniejszy zwój ludzkości. Głupia… Najpierw go obroniłam, a teraz podałam mu
go na tacy.
-
Obroniłaś? – zawtórował Itachi. Widocznie opuścił swoją krainę.
-
T-tak. Na początku zabrałam go do mieszkania, bo stwierdziłam, że szpital nie
jest odpowiednim miejscem na jego przechowywanie. Kiedy ten Ninja nawiedził
mnie na przyjęciu, sam powiedział, że wzięłam mu zwój sprzed nosa, gdyż
sprawdzał pierwszą kryjówkę. Obserwował moment, w którym Naruto mi go dawał.
-
Boże… - uderzył się w czoło i zacisnął oczy. Głowa pękała mi od natłoku
informacji i zdarzeń, a dodatkowo te „pierwsze razy”, o których prawił mi mój
brat. Pierwszy raz widziałem go w takim stanie i znów czułem się zagubiony. Nie
przywyknąłem do takich sytuacji, bo dotąd nie wstępowały na moją drogę. – Skoro
nawet Naruto nie wyczuł jego chakry i ty Sasuke…
Ach
właśnie! Jak grom z jasnego nieba spadła na mnie istotna informacja. Lecz nie
była przeznaczona dla Sakury.
-
Ja też nie czułem jego chakry – potwierdziłem. Czułem za to jak różowo-włosa
świdruje mnie oczami, ale usiłowałem to zignorować. Po głowie tłukły mi się
ważniejsze sprawy, a stan Itachi’ego był jedną z nich. Nagle poderwała się z
miejsca i wyminęła mnie.
-
Dlaczego nic nie robimy? Chodźcie w końcu do tego Naruto, musimy mu wszystko
powiedzieć! Trzeba działać od razu nim ten Ninja się oddali.
-
Sakura, opanuj się! – donośniejszy ton Itachi’ego zatrzymał ją przy samych
drzwiach. – Jeśli nasz wróg jest tak szybki, jak to opisujecie to w tym
momencie mógł już kilka razy okrążyć świat! Ty i Sasuke zachowaliście się
karygodnie, ale to na ciebie jestem najbardziej wściekły! – niespodziewanie zwrócił
się do mnie i oskarżycielsko wysunął palec wskazujący.
-
Dlaczego do licha? To ona wszystko tak skomplikowała!
-
Będziemy bawić się w zrzucanie na siebie winy? – Sakura wyrosła obok mnie, a
jej lewa brew drgała.
Itachi
zniknął w kuchni, zapewne znów chciał zanurzyć się w nieświadomości.
Ni
stąd ni zowąd dobiegł nas jego krzyk:
-
To ty zabroniłeś jej iść z tym do Naruto!
Sakura
wystawiła mi język.
-
Młotek skomplikowałby wszystko jeszcze bardziej! – odkrzyknąłem.
-
Jasne! – prychnięcie Sakury było tak wyniosłe, że przez chwilę z pewnością
wróciła do niej euforia z odniesionego nade mną zwycięstwa. Niestety powaga
tych wydarzeń nie pozwala jej się tym nacieszyć. Maskowała to za pozornym
przejęciem. – Wszyscy wszystko komplikują tylko nie ty! – zrugała mnie.
-
Ja kieruję się rozsądkiem, w przeciwieństwie do ciebie – zrewanżowałem się.
Itachi
zjawił się na polu naszej widoczności w towarzystwie dwóch kubków, nad którymi
unosiła się para, przypominająca mój zamglony umysł. Położył je na stole i
wywrócił oczyma.
-
A ja sądziłem, że skoro tak często się widujecie to wznawiacie waszą przyjaźń,
lub po prostu was do siebie ciągnie. Tymczasem zachowujecie się jak dzieci…
Sakura, herbata dla ciebie.
Wymieniwszy
się ze mną morderczymi spojrzeniami, Haruno ruszyła przed siebie ze sztuczną
klasą zarzucając włosy do tyłu. Itachi spuścił głowę i przysiadł na oparciu.
-
Pan Jestem-we-wszystkim-najlepszy-a-inni-mogą-mnie-pocałować-w-tyłek może sobie
wypić moją herbatę. – celowo mówiła do Itachi’ego. Starałem się nie komentować
w myślach jej pomysłowego pseudo. – Ja idę do Naruto, nie mogę już dłużej
czekać.
-
Ty lepiej wracaj do szpitala – skarciłem ją.
-
Sama wiem co mam zrobić! – jej brwi zmarszczyły się mocniej niż kiedykolwiek
widziałem. Odwróciła się na pięcie i ponowiła wędrówkę ku wyjściu.
Nie
mogłem pozwolić jej odejść z poczuciem zwycięstwa:
-
Też mi coś. I ty niby jesteś chora? Do tej pory nie byłem świadkiem żadnych
twoich „duszności”! – narysowałem w powietrzu cudzysłów.
Stanęła
w pół kroku. Bezwiednie cofnęła się do tyłu i raz jeszcze ocieraliśmy się
ramionami, nie mówiąc już o zabójczych spojrzeniach, jakimi się mierzyliśmy.
-
Wiesz co, Sasuke? Żałuję, że poprosiłam panią Kagekee o kupno ciasta
czekoladowego. Nie zasłużyłeś na to – oświadczyła przez zaciśnięte zęby i tym
razem odniosła sukces w opuszczeniu posiadłości.
Zakląłem
siarczyście pod nosem, kiedy uderzyła mnie myśl, że mimo wszystko jej riposta
(riposta, jak riposta, ale jednak coś powiedziała), rozbrzmiała jako ostatnia.
Nie wydawała się w najmniejszym stopniu odczuwać skutków dzisiejszego poranka.
Przekierowałem
wzrok na brata i aż przystanąłem w bezruchu widząc jego szeroko rozwarte oczy i
postawę, jakby przeistoczył się w lodowy posąg. Podnosiłem już dłoń, żeby
pomachać mu nią przed nosem, ale jego stan przeraził mnie na tyle, że
postanowiłem darować sobie dziecinne sposoby. Popędziłem w jego stronę i
zatrzymałem się kilka milimetrów przed nim.
-
Itachi? – potrząsnąłem jego ramionami. Myślałem, że odpłynął na tyle, żeby nie
odczuwać bodźców zewnętrznych, ale na szczęście podskoczył w miejscu i spojrzał
na mnie bezmyślnie, niczym niedopracowany cyborg.
Wówczas
z gonitwy myśli wyłowiłem tą sensowną.
-
Też to zauważyłeś? – spytałem.
-
Co? - otrząsnął się z otępienia i zamrugał oczami jak sowa.
-
Brak chakry.
-
Jakiej chakry? – zdziwił się. Przynajmniej odzyskał zdrowy rozsądek, tyle, że
teraz to ja go utraciłem. Kiedy przez dłuższą chwilę milczałem, Itachi odezwał
się ponownie. – Naprawdę nie widziałeś ani razu Sakury podczas tych duszności?
-
Wczoraj byłem z nią niemal dwadzieścia cztery godziny na dobę i wszystko było w
porządku, ale… muszę ci coś powiedzieć. Odkryłem to wczoraj i… może wiesz…
Oblizał
nerwowo wargi, a jego oczy stały się dwiema wielkimi monetami. Zaintrygowany
ciągnąłem dalej:
-
Sakura mówiła ci już, że wczoraj w nocy wyszła z pokoju, bo... chciała
sprawdzić, czy zwój jest ciągle na miejscu – wolałem zastąpić jej troskę
kłamstwem. Sprawy i tak wystarczająco się zagmatwały. – A ja? Ja usłyszałem
wyłącznie jak przekręca się klucz i byłem pewny, że to ten cały Ninja i… nie
wyczułem jej.
-
Co? – jego usta otworzyły się szerzej. Kolejny „pierwszy raz”.
Ze
wstydu zwinąłem obie dłonie w pięści i prześlizgnąłem spojrzeniem na drzwi,
przez które kilka sekund temu wyszła Sakura.
-
Nie wyczuwam jej chakry. Od wczorajszej nocy…
-
Wysłuchaj mnie do cholery! – nagle coś zadudniło w drzwi. Głos Sakury
zadźwięczał nam w uszach i odwrócił uwagę od poprzedniego tematu. Wyczułem w
jej tonie gniew i determinacje. Itachi zignorował fakt, iż zaopatrzony jest
jedynie w podomkę i wstał na równe nogi, kierując się do wyjścia. Mijając mnie,
zauważyłem w jego oczach przerażenie. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Minęła
chwila zanim zbudziłem się z letargu i popędziłem za nim.
***
-
Sakura-chan! Natychmiast wracaj do szpitala! – byłam zaskoczona widząc Naruto i
kilku lekarzy, którzy wściekli i zdyszani śpieszyli w stronę mojego domu. Pech
chciał, że akurat w tym momencie musiałam znaleźć się akurat przed nim.
Uzumaki
odciągnął mnie od drzwi do posesji Uchihów i zaklął, potykając się na jednej z
chodnikowych niedoskonałości.
-
Zostaw mnie! – protestowałam, usiłując się wyrwać. O dziwo siła Naruto mogła
stanąć do boju z tą od Sasuke. – Ty nic nie rozumiesz! Właśnie do ciebie szłam,
to wszystko wina Sasuke! On chciał, żebym nic ci nie mówiła i…
Wyszliśmy
poza teren posesji i dopiero wtedy uścisk na moim nadgarstku zelżał. Z pewnymi
wątpliwościami zerknęłam na Naruto. Powiedzieć, że był wściekły nie
wystarczająco dobrze opisze jego obecny wyraz twarzy. Nie mówiąc już o
czających się za nim doktorkami. Wręcz zjadali mnie zabójczymi spojrzeniami.
A
pomyśleć, że jeszcze kilka godzin temu byłam szanowanym lekarzem wśród tych
wszystkich amatorów!
-
Jest szósta rano! Wczoraj siedziałem w biurze do samej północy, bo musiałem
zatwierdzić masę raportów i misji. A dzisiaj co?! Do domu wbiegają mi oni… -
uciął, kątem oka naprowadzając mnie na lekarzy. Chrząknąwszy, z powrotem
przekierował na mnie uwagę. – To znaczy… lekarze… ugh! Mniejsza o to! W każdym
razie dowiedziałem się, że od razu z rana wystartowałaś ze szpitala z Sasuke i
nie reagowałaś zupełnie na wołania recepcjonistki! Nie mówiąc już o tym ile
narobiliście hałasu na głównym holu! Ty chyba nie rozumiesz, że jesteś chora i
nie wolno ot tak wybiegać ci z Sasuke ze szpitala! Z nim też muszę sobie
poważnie porozmawiać. W każdej chwili duszności mogły powrócić, a ty nie masz
przy sobie maski tlenowej ani…
Nie
dowiedziałam się jaka była druga rzecz, która powinna znajdywać się w moim
ekwipunku. Drzwi do domu Sasuke otworzyły się z impetem, a bracia Uchiha
zastygli przy progu jak posągi.
Sasuke
pierwszy odzyskał głos:
-
Naruto? Skąd się tu wziąłeś?
-
O, proszę. Idzie nasz przestępca – bąknął, krzywiąc twarz w grymasie. – Nie
wiesz, że porywanie pacjentki grozi poważnymi konsekwencjami?
Uh,
co za podła sytuacja! Teraz wyjdzie na to, że wszystko trzymaliśmy przed Naruto
w ścisłej tajemnicy, podczas gdy ja już na samym początku nie pragnęłam niczego
innego jak jego wsparcia.
Skuliłam
się i przetransportowałam kilka zbłąkanych kosmyków za ucho. Taksowałam
wzrokiem przestrzeń przede mną. Ulice przeplatały się pasami złocistego słońca
i cienia, powietrze przesycone było zapachem zwiastującym nadejście wiosny.
Delektowałam się nim dłuższą chwilę, lekceważąc spojrzenia lekarzy, które i tak
nie wyrażały nic oprócz zawodu i złości. Mogłabym rzecz, że było znośne, póki
Sasuke nie dołączył się do nas i nie wypowiedział tych przeklętych słów:
-
Porywać? Ją? – wskazał na mnie palcem i prychnął. – Jeszcze czego! Wolałbym
chyba odgryźć sobie język niż porywać taką gadułę ze…
-
Nic więcej nie mów, bo zginiesz! – zagroziwszy mu, wystawiłam palec i kręciłam
mu nim parę milimetrów przed nosem. Jeśli chodziło o Naruto; wyszczerzyłam zęby
w uśmiechu i przysłoniłam Uchihę swoim ciałem. – Lepiej oszczędź frustracje na
późnej, OK? Musimy ci coś powiedzieć i teraz moja choroba jest najmniej ważna.
Poza tym chyba zniknęła…
-
Przeszła ci na mózg… - cicha uwaga, niby ot tak rzucona na wiatr,
ale złość jaka się we mnie wezbrała mogłaby wyrównać z ziemią najpotężniejsze
górskie wzniesienia. Kierowana emocjami zamachnęłam ręką, lecz Sasuke znów
pochwycił ją w żelaznym uścisku i zmarszczył brwi. – Myślisz, że jesteś zdolna
mnie uderzyć?
Olałam
zdziwioną minę blondyna.
-
Kiedyś mi się to uda – zapewniłam go. – Tym bardziej, że tobie się należy.
-
Co jest z nim? – Naruto wskazał brodą na coś, znajdującego się za nami. Niczym
idealnie zsynchronizowany chórek odwróciliśmy się z Sasuke, napotykając jego
brata, który nieprzerwanie stał w progu, spozierając nas wzrokiem.
-
Ma tak od kilku dni – westchnął młodszy Uchiha. Ukradkiem przypatrywałam się
jego twarzy i wykryłam na niej zatroskanie. Mina Itachi’ego budziła we mnie
lęk. Mama opowiadała mi kiedyś o lunatykach i przedstawiała mi ich w zbliżonym
charakterze. Śpią, ale ich oczy pozostają otwarte. Wydają się wtedy istotami
pozbawionymi mózgu, coś jak Zombi z horrorów.
Tyle,
że lunatyk nie jest zdolny do przygotowania herbaty i zrugania za karygodne
postępowanie.
-
H-hej, Itachi! Co robisz? – wyczułam niepewność w tonie Naruto, która na jakiś
czas zniwelowała potworną wściekłość.
-
Myślę – odparł najzwyczajniej w świecie.
-
Myślisz? – powtórzyłam jak echo.
-
Kojarzy i wnioskuje, operując elementami pamięci – Sasuke nie mógł zatrzymać w
sobie kąśliwej uwagi. Moje ciało od stóp do głów wibrowało frustracją i
bezsilnością. Chciałam to jak najprędzej zakończyć. Nie miałam sił na dalsze
docinki z Sasuke.
-
Naruto, chodźmy do twojego gabinetu. Czuję się dobrze, a naprawdę mamy dobre
wyjaśnienie za nasze postępowanie. Musisz tylko nas wysłuchać.
-
Potwierdzam – Itachi wybudził się z krainy lunatyków i zrobił parę kroków do
przodu. – Pójdę z wami, tylko się przebiorę.
-
Ja zostaję tutaj – powiedział Sasuke.
-
Nawet i lepiej – pierwotnie miało to pojawić się wyłącznie w moich głęboko
ukrytych myślach, ale nie mogłam dopuścić, żeby Sasuke podejrzewał, że jestem z
tego powodu zawiedziona lub smutna.
Patrzyłam
jak powoli znika za murami posiadłości.
Tydzień
później
Choć
ostatnio tyle wydarzeń stanęło na mojej drodze, dni ciągnęły się nieprzerwanie
swoim zwyczajowym nurtem, a pogoda złośliwie obdarowywała nas wysokimi
temperaturami. Od czasu incydentu przed posiadłością Uchihów nie dostąpiłam
zaszczytu ponownego spotkania z Sasuke. On wrócił do treningów, ja do szpitala,
a Naruto wziął się za planowanie akcji na ratunek zwoju. Naturalnie był
wściekły i rozjuszony, ale nie zrzucał winy na mnie. Ostatecznie gdyby nie moja
wspaniałomyślność zwój zniknąłby z szafy o wiele wcześniej. Wśród całego chaosu
były tylko dwie hipotezy: Albo Konoha ma nowego wroga, albo ktoś zrobi spore
zamieszanie w świecie Ninja wraz z tym zwojem.
Chciałam
to odkryć, pomóc… przywrócić cenny przedmiot na właściwie miejsce, lecz
zatrzymywał mnie Satoshi, jak również moje umiejętności, które zbladły od
czasu, kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży.
W
szpitalu odwiedzał mnie Ren z synem, Naruto, Hinata, Ino, Kiba, Shikamaru,
nawet Neji i Sai… wszyscy moi przyjaciele za wyjątkiem Sasuke. Duszności
nawróciły i znów dotrzymywały mi towarzystwa dwadzieścia cztery godziny na
dobę. Nawet podczas wyjaśnieniu Naruto wraz z Itachi’m całej sytuacji na temat
zwoju musieliśmy się przenieś do szpitala…
Dowiedziałam
się również, że Uzumaki wręczył Sasuke misję. Jego zadaniem było dowiedzieć
się, kto buchnął zwój, a wtedy zniwelowałby czas próbny na pobyt w wiosce.
Dotąd komplikowało to jego zamiary na szkolenie się do ANBU. Tak jak się
domyśliłam, nie odmówił.
Ale
pewnego dnia zwyczajowy nurt przeistacza się w coś niezwykłego. Bazgrałam w
zeszycie z maską tlenową na twarzy, kiedy do Sali znienacka wstąpili Naruto i
Itachi, przy czym wiadomość od starszego Uchihy niemal zwaliła mnie z
nóg.
-
Wiem jak ci pomóc.
Tak
przyjemne dla ucha słowa, tak lekkie, a zarazem oczekiwane, z kolei ja nie
mogłam nijak na to odpowiedzieć. Patrzyłam na niego bezmyślnie i odstawiłam
swoje arcydzieło na komodę obok.
Niemniej
jednak cała sytuacja przypominała mi scenariusz kiepskiego melodramatu.
Naruto
stał przy Itachi’m i doniedawna myślałam, że tak śmiertelna powaga jest u jego
osoby rzeczą niemożliwą.
-
Duszności nie ustępują? – spytał Uchiha.
Mam
ochotę powiedzieć: „Nie! Są ze mną cały czas i męczą swoją obecnością”, ale
przez aparaturę jedynie kiwam głową.
Wówczas
uśmiechnął się, ukazując śnieżnobiałe uzębienie. Spojrzał na Naruto, który
krótkim kiwnięciem dał mu nieodczytany dla mnie znak. Wtedy Itachi podszedł do
mnie, pochylił się i zdjął maskę tlenową.
-
U-m! Ej! Ja nie mogę… - instynkt samozachowawczy rozpaczliwie próbował wyrwać
narzędzie z ręki Itachi’ego, ale przestał, kiedy mój mózg przetrawił ważną dla
niego informację.
Mogę
normalnie oddychać.
Moje
płuca pompują powietrze bez żadnych przeszkód. Po tygodniu czasu obecna chwila
zdawała mi się najpiękniejszą w życiu. Żołądek przewrócił mi się do góry
nogami, a w uszach słyszałam bicia serca. Głośne, donośne… Nawet nie
wiedziałam, że serce może bić z taką mocą, ale słyszę je wyraźnie.
-
A-ale… jak? – udało mi się wykrztusić.
Oni
w przeciwieństwie do mnie, nie wyglądają na szczęśliwych. Ich grobowe miny
utwierdzają mnie w przekonaniu, że odkrycie powiązane z moją chorobą nie jest
pozytywne.
-
Możesz się zbierać. Wracasz do domu – słowa Naruto zbijają mnie z pantałyku, a
jego głos brzmi jakby w jego imieniu wypowiadało się cierpienie.
***
Przez
cały tydzień insynuowałem, że nie chcę się z nią spotkać, ale stojąc przed
wrotami do szpitala, całe ciało zareagowało inaczej niż przypuszczałem i przez
ułamek sekundy dopuściłem do siebie myśl, że ponowne ujrzenie jej oblicza
nastoi mnie szczęściem.
Itachi
zażądał, abym pozostał na zewnątrz i z przekonaniem powiedział, że Sakura
powróci do domu. Ciekawe jak? Naruto raportował mi, że choroba nawróciła
spotęgowana i wśród całego bałaganu nie znałem odpowiedzi na żadne pytanie. Za
każdym razem, gdy wracałem do tematu chakry Sakury, która dosłownie wyparowała,
Itachi był zajęty, lub znów zanurzał się w nieświadomości, zaś nawet teraz nie
zaszczycił mnie żadną odpowiedzią względem tego przekonania co do powrotu
Haruno.
Niedługo
sam się przekonasz…
Brzmiało
jak tekst z jakieś dziadowskiej legendy o bohaterskim czynie mężczyzny, który
uratował ludzkość przed zagładą.
W
sumie mógłbym tak stać bez końca, tyle, że przeszkadzał mi dość istotny
element.
Zniesmaczony
zerknąłem na Ren’a, który stał kilka metrów ode mnie z wózkiem i mnóstwem
siatek. Łypnął na mnie wzrokiem, komunikującym o niepodważalnej nienawiści.
Ja
przybyłem z Itachi’m, a on z Naruto; pokręcona sprawa. W każdym razie
wiedziałem, że ta dwójka wie to, czego ja nie wiem.
-
Niech to szlag – plączą mi się myśli. Zacisnąłem pięści i zebrałem w płucach
duży haust powietrza, by zaraz wypuścić go z głośnym świstem. Kątem oka
rejestrowałem czarno-włosego aroganta. Wałęsał się z wózkiem po ustalonym
wcześniej odcinku trasy, a potem wracał. Spostrzegawczość pozwoliła zauważyć
mi, iż również regularnie rzuca mi spojrzenia.
A
co jeśli on coś wie?
Jeśli
Sakure rzeczywiście wypisują ze szpitala to czas zacznie pełzać leniwie jak
ślimak, zanim ktokolwiek udzieli mi informacji.
Z
cichym prychnięciem odwróciłam się w stronę mężczyzny.
-
Ren…
-
Sasuke…!
OK,
nawet będąc tak bystrym, nie oczekiwałem na bytowanie jako świadek takiego
wydarzenia. Kanoe widocznie poczuł się nieswojo, wiedząc, że oboje w tej samej
chwili wypowiedzieliśmy swoje imiona. Spuścił wzrok, a jego twarz wykrzywił
grymas.
Lecz
ja nie planowałem tracić czasu na takie sceny:
-
Wiesz coś o Sakurze? – spytałem prosto z mostu.
Czarno-włosy
arogant z początku stał oszołomiony, by następnie poprowadzić wózek w moim kierunku.
Z jego wnętrza wydobył się stłumiony pisk. Ren zatrzymał się i nachyliwszy się,
zanurzył ręce w przestrzeni dla dziecka.
-
Piekielna chustka – mruknął, po czym nadal schylony, zwrócił się do mnie. –
Wiem tylko tyle, że twój brat odkrył co jej jest. Naruto nie chciał mi nic
powiedzieć… Raczej myślałem, że dowiem się czegoś od ciebie.
Kiedy
się wyprostował wzruszyłem ramionami. W polu widoczności miałem kawałek twarzy
Satoshi’ego i znikąd uderzyła we mnie myśl, że brak mu jakiegokolwiek
podobieństwa do ojca.
-
Kazali mi czekać – powiedziałem tylko po to, aby naprostować umysł na inny tor
niż porównywanie tej dwójki.
-
To tak jak mi… - westchnął. – Teraz diabli wiedzą ile czasu… Ej! Czy ty możesz
łaskawie przestać się ślinić? – jego ton niezamierzenie zabrzmiał ostrzejszą
nutą. Z wózka wyciągnął chusteczkę i przyłożył ją do twarzy malca, który
zerknął na mnie i wybuchł śmiechem. – Poznaliście się już? – spytał zdziwiony.
-
Dlaczego pytasz?
-
Satoshi nie reaguje tak na obcych. Zazwyczaj się pobeczy – wyjaśnił ponuro.
Otwierał usta, by wylać z siebie więcej słów, ale coś przykuło jego uwagę.
Powędrowałem za nim wzrokiem i napotkałem trójkę osób, których wyczekiwałem jak
nigdy w życiu.
Szpital
opuścili Naruto i Itachi wraz z Sakurą pośrodku. Włosy Haruno sterczały na
wszystkie strony, a sam jej wzrok był dziwnie zagubiony i zapewne rozumiała z
całej sytuacja tyle samo co ja sam; czyli nic. Dostrzegając mnie i Ren’a jej
wyraz twarzy uległ znaczącej zmianie, a oczy otworzyły się szerzej.
-
Naruto! Możesz mi w końcu coś wyjaśnić! – Ren wybuchł drzemiącymi w nim
emocjami i zmarszczył brwi. – Każesz mi nagle ni z tego ni z owego pędzić do
szpitala z Satoshi’m i jego rzeczami i nie udzielasz żadnej sensownej
odpowiedzi! Czy to znaczy, że Sakura już jest wyleczona? Co tu w ogóle jest
grane?
-
Co oni tu robią? – wcięła się Haruno.
Uzumaki
odchrząknął. To był ten moment, kiedy pomyślałem, że widok jego wyniosłej miny
przeszedł do porządku dziennego, a udawanie Wielmożnego Hokage przestało mnie
irytować.
-
Itachi, to jest Ren Kanoe… - mój brat wystawił rękę, a czarno-włosy arogant
uścisnął ją dopiero po kilku sekundach, patrząc na niego nieufnie.
Sakura
klepnęła blondyna w plecy:
-
To nie czas na takie bzdety! Chcę w końcu wyjaśnień! Jak to się stało, że ty… -
tu wskazała palcem na Itachi’ego i odskoczyła w tył. - …ty ściągnąłeś mi maskę
tlenową i nagle… czuję się normalnie?! No jak?! Jesteś jakimś demonem, wróżką,
a może ty też jesteś wam-mpirem?! No i co ta dwójka tu robi z… Satoshi’m? –
słowa w jej ustach wypadały jedno na drugie. Dopiero teraz zrozumiałem, że ona
z nas wszystkich przeżywa to najintensywniej.
Po
twarzy Itachi’ego przebiegł niezauważalny cień uśmiechu. Puścił dłoń Ren’a i
odezwał się rzeczowo:
-
Nie martw się, jeszcze dzisiaj wszystko stanie się dla ciebie jasne. Sasuke
jest do tego niezbędny.
-
Sasuke? – powtórzyła jeszcze bardziej oniemiała.
-
On? – włączył się Ren.
-
Ja? – tego już nie mogłem zdusić w sobie.
Dwójka
doinformowanych mężczyzn kiwnęła głowami w jednej chwili, po czym starszy
Uchiha łypnął na czarno-włosego aroganta.
-
Naruto wszystko ci wyjaśni. Ja z Sakurą i Sasuke pójdę do posiadłości klanu
Uchiha.
-
Satoshi może wrócić już do Sakury – Naruto urzekł nas pierwszym uśmiechem od
dłuższego czasu.
Haruno
instynktownie natknęła się wzrokiem na malca. Najpierw patrzyła na niego z
niepokojem. Po kilku dłużących się sekundach, niepokój został oficjalnie
wyparty przez niepodważalną radość. Bez zatrzymujących ją wątpliwości zbliżyła
się do wózeczka, a ja mogłem jedynie wyobrazić sobie z jaką mocą dudni jej
serce.
Satoshi
niczym nakręcona maszyna rozpromienił się na widok swojej rodzicielki i zaczął
machać przed sobą maleńkimi rączkami. Uśmiech Sakury był tak delikatny i
zatroskany, że przez chwilę wydawało mi się, że płacze.
-
Cześć słoneczko – wyszeptała czule i nachyliła się nad dzieckiem. Kilka
kosmyków jej włosów zaingerowało w przestrzeń tej dwójki, ale Sakura szybko
zainterweniowała, usuwając je w tył. – Och, przepraszam cię, ale wiem, że ty
lubisz je ciągnąć… mały łobuzie! – musnęła opuszkiem palca jego nosek.
Niegdyś
się nad tym zastanawiałem i od kiedy spotkałem na drodze Satoshi’ego, ta zaduma
ponownie mnie dopadła. Jak to możliwe, żeby coś mogło być… tak maleńkie? Jego
rączki, nosek… I Sakura? Podczas nocnej misji w szpitalu bezustannie dziwiłem
się jak tak nieodpowiedzialna osoba jest w stanie zająć się małym dzieckiem.
Jak w ogóle potrafi spisywać się w roli matki? Ściśle rzecz ujmując:
intrygowała mnie ta cała jej zmiana. Z grzecznej i bystrej dziewczynki na
nierozsądną kosmitkę, ale najbardziej interesowało mnie co na to wpłynęło.
Ogarnęło mnie przekonanie, że nie zmieniła się tak drastycznie bez konkretnego
powodu. Teraz sterczałem przed nią lustrując bacznie oblicza jej i dziecka.
Wydawała mi się inną osobą. Odpowiedzialną, ostrożną, kochającą… i piękną.
Ktoś
popchnął mnie do przodu.
-
Chodźmy już… - ton mojego brata nie znał sprzeciwu. Aż we mnie zawirowało, gdy
zrozumiałem, że żadnego z nich nie rozczuliła ta scenka. Jedynie Ren spozierał
Sakure wzrokiem, nawet gdy ta uniosła dziecko ku górze i zachichotała cicho.
Potem przekazał Itachi’emu wszystkie siatki, gdzie z całą pewnością mieściły
się zabawki Satoshi’ego.
-
Sakura-chan – popędzał ją Naruto i ni stąd ni zowąd wręczył mi wózek. – Ja idę
z Ren’em, a ty z nimi.
Dobra,
ale… po jakiego grzyba mi „to coś”?
Gdzieś
za mną powietrze rozbrzmiało przeciągłym westchnięciem. Sakura zjawiła się
przede mną i chwyciła wózek, trzymając syna jedną ręką.
-
Ja się tym zajmę – powiedziała, patrząc w moje oczy.
Niespodziewanie
odezwała się we mnie natura dżentelmena.
-
Ty trzymasz Satoshi’ego, więc ja zajmę się wózkiem – mało tego. Ta natura
dżentelmena wprowadziła ją w osłupienie, zaraz jednak powróciła do lodowatego
spojrzenia wymieszanego ze strachem. Widocznie nadal odczuwała skutki naszej
ostatniej rozmowy.
-
Jak chcesz – całując czoło małego, wyrównała kroku z Itachi’m.
***
Pilna
wizyta, nagły alarm i już niespodziewanie przed szpitalem zastaję dwóch
mężczyzn, którzy po trochu namieszali w moim życiu. Koń by się uśmiał! Jakby
scenariusz nie był już wystarczająco paradoksalny, dodatkowo jeden z tych
mężczyzn wlecze się za mną z wózkiem dla Satoshi’ego z tą samą pustką w głowie.
Itachi parł przed siebie niewzruszony zachowaniem młodszego brata. Sasuke miał
rację. Nawet nasza obecność nie powstrzymała go przed skokiem w puszyste i
olbrzymie obłoczki, kąpane w myślach, których ja nie jestem w stanie odgadnąć.
Wtedy
pogoda odwróciła moje myśli do góry nogami. Nad głowami czaiły się ponure
chmurzyska, tak mroczne i spowite ciemnością, że aż zaschło mi w ustach. Ich
osowiała egzystencja przypominała mi moje domysły w sprawie choroby.
Ciekawe
ile dni zdołam jeszcze pożyć?
Ach,
nie! Nie, nie! Przez myśl nie przeszło mi, że mogłabym pozostawić Satoshi’ego!
Musiałam ponad wszystko wierzyć, że za sprawą interwencji magicznych istot,
powaga sytuacji nie jest spowodowana dusznościami.
W
piersi poczułam tępy ból i zrozumiałam, że nie mogę dać za wygraną. Coś musiało
natychmiast ukoić moje nerwy.
-
Um, Itachi? – moja sztuczność zaczynała mnie irytować, ale mimo to nie
zamierzałam zrezygnować. Zwłaszcza, kiedy mężczyzna nieznacznie zmienił
położenie swojej głowy i odrobineczkę przechylił ją ku mnie.
I
to niby ma być zwrócenie na mnie uwagi?
A
co mi tam!
-
Czy ja umrę? – zatrzymałam się tak raptownie, że Sasuke omal nie wjechał we
mnie wózkiem. Przytuliłam Satoshi’ego bliżej swojej piersi i hardo spojrzałam
mu w oczy. Jak szaleć, to szaleć. – Nawiedziliście mnie tak nagle, a wasze
miny… Domyślam się, że to coś poważnego, dlatego już teraz chcę mieć jasność!
To śmiertelne czy nie? I dlaczego nikt w szpitalu mi tego nie powiedział?
Lekarze w kółko tłukli mi, że moja choroba jest jedną wielką niewiadomą, a wy
znienacka…
Itachi
stanął, ale nie odwrócił się.
To
było dla mnie jak komunikat: „Sakura, lepiej szybko pisz testament!”
Kątem
oka zauważyłam jak Sasuke materializuje się obok mnie i z niedowierzeniem
patrzy na brata. Cha! Byłam przekonana, że z początku chciał zrugać mnie za tak
kretyńską bezpośredniość, ale napięta cisza doszczętnie go skołowana. Serce
trzepotało mi w klatce, jakby miało zaraz unieść mnie w górę.
-
Jeśli będziecie nieostrożni… kto wie.
Na
słowa Itachi’ego coś we mnie pękło i byłam bliska płaczu. Nie zwróciłam uwagi
na liczbę mnogą, o nie… ja skupiłam się na tej możliwości. Jeśli… coś tam, coś
tam… to Sakura kopnie w kalendarz.
Spojrzałam
na Sasuke i nasze oczy się spotkały. Pewnie tłukło się nam po głowie to samo
pytanie, a mianowicie powiązanie Sasuke z moją chorobą. Będzie moim strażnikiem?
To on ma na mnie uważać? To on jest odpowiedzialny za to, czy zostawię swojego
syna, czy nie?
Zamrugałam
oczami, aby stłumić łzy. Nie odnalazłam w całej sytuacji ani odrobinę logiki.
Satoshi wyczuł donośne bicia mojego serca i zaczął płakać.
Sasuke
zacisnął pięści.
-
Co ma znaczy „jeśli będziecie”?! – ryknął, ale natychmiast zamilkł,
przypominając sobie o Satoshi’m. Jego płacz stał się donośniejszy. Świat
kołysał się jak statek uwolniony z cumy. Pośpiesznie uniosłam malca ku górze i
przekierowałam w moją stronę.
-
Już dobrze kochanie, nie płacz. – uspokojenie dziecka w takim stanie zaliczało
się do czynów niemożliwych. Sama miałam ochotę pójść jego śladem i niewzruszona
zacząć wyć. – Satoshi, proszę nie płacz – na nowo przycisnęłam go do piersi.
-
Itachi – młodszy Uchiha tym razem wysilił się na nieco spokojniejszy ton. Nadal
jednak czuć w nim było wyraźne rozzłoszczenie. – Co to u licha ma znaczyć?
Nagle wiesz co z nią jest i mówisz, że umrze jeśli będziemy nieostrożni? Co to
w ogóle za bzdury?!
O,
tak. Zszokowany Sasuke w szpitalu był nie lada widokiem, a rozgniewany Sasuke
to już całkiem inna bajka. Zamiast cieszyć się dostąpionym zaszczytem, zaparło
mi dech w piersiach i miałam wrażenie, że grunt pode mną się zapada i zaraz
pochłonie mnie ciemna czeluść nicości.
-
Dowiecie się – odrzekł Itachi. Oczekiwałam nieco więcej empatii i pomocy. –
Jesteśmy już blisko.
Wybuchowy
temperament i niecierpliwość wyparłam zaciekawieniem. Resztę drogi przebyłam w
milczeniu, choć wcale nie zamierzałam. Tyle pytań sunęło mi się na język… Ale
Itachi miał rację. Byliśmy już blisko. Parę chwil później dzielnica Awayaki
wyrosła przed nami, urzekając rzędami pastelowych domków i jednym olbrzymem,
należącym do ich klanu. Wmaszerowaliśmy na ganek, lecz wówczas starszy Uchiha
spojrzał na brata wzrokiem, przez który poczułam kluchę w gardle. Pogmerał w
kieszeni i wyłowił plik banknotów.
-
Masz – z impetem wsunął mu je w dłoń. Sasuke patrzył na niego pytająco. I stał
jak wryty. – Zajdź do pobliskiego sklepu i kup jakieś ciasteczka. Musimy
poczęstować czymś naszego gościa. Ale wróć szybko. To ostatnia próba.
-
Ciasteczka? – spytaliśmy z Sasuke chórem.
Nawet
Satoshi wydał z siebie jęk nierozumienia (gdyby tylko potrafił mówić,
dołączyłby się do naszej dwójki). Pomyślałam wtedy, że ciekawie byłoby gdyby
był już na tyle dojrzały emocjonalnie, aby rozumować całą sytuację. Z całą
pewnością zarzuciłby kilkoma przydatnymi hipotezami.
Wnet
odezwała się kulturalna Sakura i zaczęła machać wolną ręką.
-
N-nie trzeba. Naprawdę. Jadłam w szpitalu, poza tym lepiej by było…zanieść te
siatki do domu i… - mój syn wspomógł mnie ziewnięciem. – O właśnie, maluch pada
z nóg.
Na
to zabrakło mu argumentów. Westchnął przeciągle i zawrócił.
-
W takim razie wszystko wyjaśnię wam u ciebie w domu. Sasuke… idź do sklepu, a
ty w tym czasie połóż go spać. Tylko pamiętaj… - tutaj zwrócił się do brata,
który kompletnie zdziczały sterczał na chodniku. – Wróć najszybciej jak to
możliwe. Muszę wam to udowodnić.
Sasuke
spierał się z nim chwilę, ale finalnie puścił się wzdłuż uliczki, mijając
grupkę przechodniów, którzy nastrojeni optymizmem wybuchali chrapliwymi
śmiechami.
-
A ty chodź – pośpieszył mnie.
Po
powiązaniu choroby z Sasuke i wyskoku z ciasteczkami chyba już nic nie zdoła
mnie zaskoczyć.
W
momencie, gdy przekroczyliśmy progi mojego mieszkania, krople deszczu zaczęły
dudnić w szybę. Otarłam mokre od potu czoło i podśpiewywałam cichutko
Satoshi’emu. Powieki raz po raz przysłaniały jego zielone tęczówki, a
melancholijny nastrój przydzielił się nawet mi i nagle poczułam się potwornie
zmęczona, a moja czaszka zdawała się być wypełniona watą.
-
Nie będziesz zły jak zaniosę cię do łóżka? – spytałam syna.
Itachi
wyrósł przede mną i pokręcił głową.
-
Lepiej połóż go z powrotem „tu”. – wciągnąwszy do domu wózek, zamknął za sobą
drzwi. – Zaraz poczujesz duszności i lepiej, żebyś nie znikała z mojego pola
widzenia. Musimy czekać na Sasuke.
Ach,
tak… Zaraz! Że co? Solidna masa otrzeźwienia uderzyła w moją czaszkę eliminując
otępiającą ją watę. Choć wcale tego nie chciałam, otworzyłam szeroko usta.
-
Eee… - klucha z powodzeniem zawadzała w wylaniu z siebie jakiegokolwiek
składnego zdania.
Czyli
że jednak jest jeszcze mnóstwo rzeczy, które zdołają mnie dzisiaj zaskoczyć?
Odpowiedź
przyszła do mnie do razu, kiedy poczułam znajomy ucisk w płucach i aż
zakrztusiłam się własną śliną na tak nagłe doznanie. Kaszląc, spojrzałam na
Itachi’ego. Nie wyglądał na radosnego – wręcz przeciwnie – wydawało mi się, że
jego twarz przysłania przeźroczysty papier z informacją: „Śmiertelna powaga.
Strzeż się!”. Obraz prędko stracił ostrość, gdy Uchiha wziął Satoshi’ego na
ręce. Mały był już tak śpiący, że nawet nie przejął się, iż trzymany jest przez
obcą osobę. Właściwie… czy dzisiaj Itachi nie ma pierwszej styczności z moim synem?
Odpędziłam
od siebie te myśli, gdy duszności uderzyły we mnie ze zdwojoną siłą, a magiczna
bariera szczelnie mnie opatuliła. Pochyliwszy się, przyłożyłam dłoń do piersi.
-
S-skąd ty…
-
Sakura, nie martw się. Jak tylko wróci Sasuke, będzie w porządku – powiedział z
jak największym naciskiem, wkładając Satoshi’ego do wózka. Moje serce przez
kilka taktów szaleńczo tłukło w piersi.
To
takie niesprawiedliwie i drażniące, że samodzielnie nie byłam w stanie niczego
wyjaśnić. Na myśl sunęły mi się same absurdalne teorie, bo wnet zrozumiałam, że
dotąd nigdy nie znajdowałam się w takim stanie przy obecności młodszego Uchihy.
Cha! Zdziwi się kretyn, kiedy przyjdzie i okaże się, że nie sfingowałam żadnej
choroby!
Itachi
nachylił się i położył dłoń na moich plecach. Przez maskę tlenową prawie
zapomniałam jak bardzo dręczące jest to uczucie. Zgromadziły się we mnie
wszelkie odmiany gniewu i bezradności.
-
Nie mam pojęcia jak do tego doszło… to nie powinno się dziać. Sasuke, pośpiesz
się. – Itachi lamentował coś pod nosem i pobrzmiewał skruchą. Choć wyłapywanie
poszczególnych słów przychodziło mi z łatwością, problemy z pompowaniem
powietrza nie pozwalały się na tym skoncentrować. Zacisnęłam mocno pięść na
ramieniu Uchihy.
Minęło
kilka minut, trwaliśmy w bezruchu.
I
wtedy, niespodziewanie, krew pulsująca w nogach zawróciła do serca, a solidny
haust powietrza przeprawił się przez mój układ oddechowy. Ucisk został
wyeliminowany. Skołowana próbowałam się wyprostować, aby dać znak Itachi’emu.
Skrzywił
się i odsunął:
-
Czyli Sasuke zaraz tu będzie…
Miałam
tego dość! Ile dziwnych rzeczy jeszcze się wydarzy? Choć nie powinnam się już
dziwić, stłumienie tego wydawało się niemożliwie, kiedy drzwi otworzyły się z
potężnym hukiem, od którego zaparło mi dech w piersiach. Ogrom wsparcia ze
strony Itachi’ego nie był tutaj żadną pomocą.
Sasuke
stanął w progu. Był delikatnie pochylony i sapał. Z kosmyków włosów co chwila
skapywały krople deszczu, a sam był porządnie rozzłoszczony. W jego lewej dłoni
dostrzegłam pudełko ciasteczek. Choć normalnie byłoby to pierwszym odruchem,
teraz nawet przez myśl mi nie przeszło, aby dumać nad ich nadzieniem. Miałam
gdzieś czy jest on czekoladowy, truskawkowy, malinowy, czy być może smakuje
wanilią, miałam gdzieś w co zaopatrzył się Sasuke, pochłaniała mnie wyłącznie
jego mimika i słowa; szorstkie i zrozpaczone jednocześnie.
-
Czekam na wyjaśnienia!
No,
ja w szczególności.
Od
autorki: Mam
mętlik. Z jednej strony czuję się duma po napisaniu tego rozdziału, a z
drugiej, czytając go, mam wrażenie, że nie jest dostatecznie dobry. Musiałam
trochę przyśpieszyć akcję i liczę na to, że mi wybaczycie. Pomysł co
do fabuły mam dość „oryginalny” jak pewnie sami zdążyliście zauważyć.
Ale
mam też pewną prośbę. Jako, że sama dokonuję korekt w tekście i jako, że nie
mam genialnego wzroku do odszukiwania błędów, prosiłabym was, czytelników o
upominanie jeśli takowy znalazł się w notce. Najlepiej, żebyście informowali
mnie przez e-mail: akemi.chan@op.pl Z góry bardzo wam dziękuję. Mam
również nadzieję, że odmieniony wygląd bloga przypadł wam do gustu ^^
Pozdrawiam!
Oh kurcze! Masz talent do kończenia w najlepszych momentach! :) Co do rozdziału... Kurcze kobieto jak ty mnie zaskoczyłaś! Zastanawiałam się o co może chodzić z chorobą sakury ale nigdy bym nie podejrzewała że jest ona powiązana z Sasuke...Rzeczywiście oryginalny pomysł na fabułe ale to właśnie czyni twojego bloga takim ciekawym... Akcja zaczyna się rozkręcać, co bardzo mi się podoba :> Ciekawe jak zareaguje sasuke... Ehh no juz nie moge się doczekac nastepnej notki. :) Mam nadzieje że pojawi się szybko! Pozdrawiam i życze dużo weny! $onia ;3
OdpowiedzUsuńA miałam nadzieję, że znowu opublikuję w tym samym dniu, co Ty.
OdpowiedzUsuńAlbo wcześniej, dla odmiany. :<
Rozdział wyśmienity, muszę Ci powiedzieć, że cieszę się niezmiernie z powodu nagłego impulsu, aby tu zajrzeć jeszcze dziś.
Poza tym, świetna oprawa graficzna — osobiście uważam, że ten szablon bardziej podchodzi pod tematykę bloga. :D
Pozdrawiam i z niecierpliwością czekam na nowy rozdział, Senseless.
Hmmm... Z błędów to nie da się cofać inaczej niż do tylu czy wstecz już nie pamiętam jak tam było, no i jeżeli w zdaniu jest spojnik, przed którym nie stawiamy przecinka jak "i", to jeżeli używamy go w jednym zdaniu dwa razy to przed drugim ""i" stawiamy przecinek:-). To i tak malutkie błędy przy takiej jakości i długości:-) rozdział genialny, cudowny i idealny:-) błagam ja chce nn już, natychmiast! Bd od sb uzależnieni:-D weny i czekam na nn:-D Hay
OdpowiedzUsuńKochana Hay,
UsuńNaprawdę ci dziękuję. Jestem świadoma tego, że popełniam wiele błędów, ale z tym rozdziałem wyjątkowo się śpieszyłam i nie miałam czasu na dokładniejszą analizę tekstu ^^
Cholernie mi miło, że mimo wszystko uważasz go za genialny, cudowny i idealny. Te słowa naprawdę wiele dla mnie znaczą i motywują do dalszego pisania.
Pozdrawiam :3
Akemi uwierz mi, że ja (i pewnie większość czytelników również) wolę znacznie bardziej czytać tak długi i swietny rozdział, niż opowiadanie bez duszy ze 100% poprawnoscia :-) i wcale nie popelniasz wielu błędów! Hay
UsuńAaa, dziękuję ! <33 Duma mnie rozpiera wiedząc, że moje opowiadanie "ma dusze" =D.
UsuńTak na marginesie, ja nigdy nie zwracałam uwagi na drobne błędy, bo każdy ma prawo takowe popełniać ^
Jejku ale pokrecona sytuacja, ale teraz Saki bedzie sie musiala meczyc z SAskiem co mnie niezmiernie cieszy. Mam nadzieje ze szybko napiszesz natepny rozdzial. Nie moge sie doczekac reakcji Sasuke :P
OdpowiedzUsuńEhhh~!No przez to oszołomienie rozdziałem < w dobrym sensie :P> prawie zapomnialam... no ale tak już jest jak się jest takim roztrzepanym jak ja... No to wracając do tematu co do szablonu to bardzo mi sie podoba, wyglada korzystniej niz wcześniejszy i do teraz nie moge oderwać wzroku od nagłówkaaa O.o. Jak ktoś już wspomniał wyżej ten szablon podchodzi bardziej pod tematyke bloga :* No to właściwie tyle... Jeszcze raz pozdrawiam, $onia.
OdpowiedzUsuńDziękuję, ja też uważam, że obecny wygląd lepiej pasuje do tematyki opowiadania :] Cieszę się, że rozdział oszołomił cię "w dobrym sensie" XD
UsuńRównież pozdrawiam! :3
Rozdział jak zwykle świetny, nie spodziewałam się że choroba Sakury będzie zależeć od hmm.. obecności Sasuke xD Szablon jest sliczny, podobają mi się groszki ^^ Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńRozdział genialny. Trzyma w napięciu. Zastanawia mnie dlaczego Itachi odkrył co jest Sakurze i dlaczego nikt nie wyczuwa jej chakry? *,* Pisz szybko kolejny rozdział. A co do nowego szablonu jest świetny. (;
OdpowiedzUsuńHah. Cóż mogę więcej powiedzieć... Liczę na wyjaśnienia, tak samo jak Sasek i Sakura. Straszne jest to, że Haruno może umrzeć. Wgl ta dziwna choroba mnie przeraża. :o
UsuńHmmm... w sumie mnie też zastanawia Itachi i dlaczego zdrowie Sakury zależne jest od Sasuke? Co do tego drugiego to w sumie to dobrze xD Jako takich błędów nie zauważyłam, więc śmiało mogę rzec, że rozdział jest genialny. Życzę Tobie Akemi więcej wiary w siebie i swoje możliwości oraz weny! Pozdrawiam :*
OdpowiedzUsuńNie no boskie masz te szablony <3
OdpowiedzUsuńWłasnie dobrze, że przyspieszyłaś akcję, bo czytając poczułam taki dobrze znajomy dreszczyk emocji ^^
Jeżeli się okaże na 100%, że dosłownie Sakura nie może żyć bez Sasuke to będzie suuper *.*
Dla mnie jest to najlepszy rozdział, bo coś takiego potężnego się w nim dzieje. Koniec statycznego życia kunoichi z synem i początek nowej przygody z Sasuke - tak, zdecydowanie me gusta :D
Znam twoją zdolność do zmiany szablonów, więc jakbyś chciała mogłabym mailem Ci wysłać wszystkie obrazki tej pary lub osobne,jakie posiadam :P
Czekam na kolejną notkę ;*
Jeżeli to nie jest dla ciebie problem, mogłabyś mi wysłać jakieś obrazki ^
UsuńE-mail masz podany na końcu rozdziału.
Z góry dziękuję i pozdrawiam ! :3
Szablon oczywiście cudny! Rozdział również! Twoje dwa blogi są moimi ulubionymi! Chciałabym mieć tak wielką wyobraźnię jak Ty. Co do przyśpieszania akcji: nie wiem jak inni, ale ja jestem w niebowzięta! Czekaamy! :D
OdpowiedzUsuńWow no jestem pod wrażeniem.
OdpowiedzUsuńNaprawdę wielki szacun.
Kurczę dlaczego nikt nie wykrywa chakry Sakury?
I dlaczego jej zdrowie jest zależne od Sasuke.
Tak dużo pytań.
Czekam z niecierliwością na nn!
A nowy wygląd bloga jest jak najbardziej udany.
Weny życzę!
Lubię to .. !! tylko tyle mogę powiedzieć ^^
OdpowiedzUsuńz Twoim pierwszym blogiem jestem od 23 rozdziału ...
ale pierwszy raz daje komentarz i to na Twoim drugim blogu *.*
a to dlatego , że chociaż kocham obydwa Twoje blogi to mam małe wrażenie ( tylko nie bądź na mnie zła , bo piszesz cudnie :3 ) , że już nie masz tyle weny i ochoty by prowadzić pierwszego bloga ... O.o (oczywiście mogę się mylić ; p ) a co do ostatniej notki .. hymm... po prostu ubóstwiam <33 tak samo jak i nowy szablon ... i oczywiście czekam na kolejną notkę . !! =]
Od 23 rozdziału? Wow, mam niezwykle wierną czytelniczkę :D i dziękuję ci za to, że tyle już wytrzymałaś !
UsuńNie wiem jak odebrać twoje wrażenie odnośnie Secret Of Happiness. Ja mogę zapewnić, że piszę go z tą samą weną co zawsze (wiadomo, że raz jest lepiej, a raz gorzej, ale staram się) ^^ Ochotę na dalsze prowadzenie mam wielką, bo zbliżam się do punktu kulminacyjnego i teraz mogę nawet rzecz, że pierwszemu blogowi poświęcam więcej uwagi :3.
Ale domyślam się dlaczego odniosłaś takie wrażenie. Pierwotnie piszę znacznie dłuższe rozdziały, niż te, które publikuje. Przez Onet muszę je skracać =,= Może dlatego? A może po prostu wena coś nie tego XD?
A tam, dziękuję ci za czytanie moich opowiadań i gorąco pozdrawiam :3
hehe.. ^.^ no pewnie , że "wierna czytelniczka" :P
UsuńNawet nie masz pojęcia (a może masz O.o) jak fajnie jest pod koniec tygodnia usiąść i poczytać tak wspaniałe opowidanko . ! ; ) (tym bardziej teraz w 3 gim. gdzie po egzaminach miałam już dosyć ;> ) no nie będę się znowu rozpisywać ...
mam tylko nadzieje , że nie odebrałaś moich "uwag" zbyt wrogo bo wcale nie o to mi chodziło ^^
bardzo się cieszę , że miałam okazję z Tobą rozmawiać :3 i także bardzo gorąco pozdrawiam <3
aha ... a co do "Kaichou wa maid-sama" ^^
UsuńUsui & Misaki FOREVER !! *.*
O, tak! Kaichou Wa Maid-sama to jeden z lepszych romansów anime jakie oglądałam, łącznie z Kimi ni Todoke. ^^
UsuńŁe nie wiem dlaczego ale zablokowali mi konto tz. wyłączyli :( dziewczyny proszę o pomoc co mam zrobić ?
OdpowiedzUsuńHmmm... nie wiem co o tym wszystkim sądzić. O tym połączeniu Sakury z Sasuke, rzecz jasna. To wszystko wydaje mi się takie niespójne i rozklekotane. Mam nadzieję, że wraz z kolejnym rozdziałem wszystko się wyjaśni. Epizod podobał mi się. Ładnie trzymałaś napięcie, chociaż momentami niecierpliwiłam się razem z bohaterami twojego opowiadania. Jednakże chyba o to w tym wszystkim chodzi. :) Czekam niecierpliwie na kolejną część opowiadania.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Ikula
Póki co ta kwestia rzeczywiście może wydawać się "niespójna" i "rozklekotana", ale wiele wyjaśni się w nowym rozdziale i wraz z rozwinięciem fabuły ;)
UsuńAkemi, właśnie porównałam twoje stare rozdziały na SOH z tymi nowymi na ANI i zastanwiam się kiedy tak wydoroslalas pod względem pisarskim. Wszystko dopracowane i dopiete na ostatni guzik. Super początek i koniec, nic dodać nic ująć. Perfecto :)
OdpowiedzUsuńZgadzam się że pomysł na fabułę masz dosc ciekawa i oryginalną. Sasuke lekarstwem? Tego się nie spodziewałam. A jak nazwiesz ta chorobę? Bo to też jest ciekawe. Nowy szablon - super. Idealnie pasuje do niezrównoważonej Sakury i poważnego Sasuke :)
A i miałam się zapytać. Kiedy nowy rozdzialik na SOH?
Pozdrawiam :)
Dziękuję *.* Za dobre słowa odnośnie treści i wyglądu. Właśnie pracuję nad rozdziałem na SOH i myślę, że za dwa/trzy dni uda mi się go dokończyć. Nie mogę poinformować o tym na blogu, bo Onet mi nie pozwala XD
UsuńPozdrawiam :3
matko.. nawet nie wiesz jak dobrze mi się czytało. cała fabuła wciągnęła mnie głęboko pod powierzchnię rzeczywistości. Nie było mnie tutaj troszkę więc miałam więcej do nadrobienia, ale uważam, że warto było zrobić taki przestój. rzeczywiście mając więcej rozdziałów historia biegnie szybciej. poznanie Ren'a przez Sasuke, Satoshi, kradzież zwoju, a na koniec ta dziwna wręcz choroba Sakury uzależniona od obecności Saska.. o co w tym wszystkim chodzi. Czyżby Saki miała jakiś instynkt zachowawczy, mówiący o zbliżaniu się jej miłości?.. Nie rozumiem tego i strasznie się z tego cieszę, bo mogę wsiąknąć bardziej w wątki opowiadania xD.
OdpowiedzUsuńjejku.. ja naprawdę chcę wiedzieć, co odkrył Itachi.. hihi ale się na to napaliłam ;p. PODOBA MI SIĘ xD. !!!
czekam na kolejne rozdziały. buziaczki ;);***
Na szept-serca.blogspot.com pojawił się nowy rozdział, jeśli czytasz to zapraszam, jeśli nie - zignoruj. Tymczasem zabieram się za nadrabianie zaległości u Ciebie :))
OdpowiedzUsuń