„Dobro
i zło muszą istnieć obok siebie,
a
człowiek musi dokonywać wyboru.”
Mahatma
Gandhi
Z
początku twarz Itachi’ego wyrażała czyste oszołomienie. Mężczyzna znieruchomiał
i wodził tępym wzrokiem po sali tronowej, łącząc szczegóły i wysuwając wnioski.
Sakura uśmiechała się pogodnie, cała zapłakana. Zastanawiałem się, kiedy iluzja
dobiegnie końca, a obraz Uchihy zmąci się i rozpłynie. On jednak nie miał
zamiaru nigdzie się wybierać. Zatrzymał spojrzenie na mnie, a jego zdziwienie
się pogłębiło. Później uniesione brwi zaczęły stopniowo spełzać w dół, aż
zmarszczyły się w geście rozzłoszczenia.
-
Konoha! – Tenshi stanął dęba na widok mojego brata i momentalnie się ode mnie
odsunął. Usiłowałem się podnieść, ale było mi potrzebne jeszcze kilka solidnych
wdechów, aby dosięgnąć Sakury. Nie zastanawiałem się jakim boskim cudem znalazł
się tutaj Itachi. Musiałem pomóc kwilącej dziewczynie. Plama krwi pod jej
nogami rozrastała się błyskawicznie.
-
Zejdźcie mi z drogi! – Wtem usłyszałem kolejny głos, który zaraz zastąpiły
serie kroków. Serce zabiło mi jak dzwon rozpoznając tą zbłaznowaną intonację.
-
Ależ wielmożny! Proszę nie interweniować. To tylko krótka pogawędka.
-
Pozwól, że ja sam ocenię.
Naruto
wtargnął do sali z tym samym zaciętym wyrazem twarzy co uprzednio Itachi, który
zaczął się również identycznie przeistaczać w zaskoczenie.
-
T-to… to jest pogawędka? – obruszył się Naruto, wskazując palcami na Sakurę.
Tuż za nim wybiegło kilku zamkowych sługusów rzucając królowi zdesperowane
spojrzenia. – Co tu się dzieje?
-
Okazuje się, że neutralne wysepki, wcale nie są tak spokojnie, jak to głoszą
plotki – syknął Itachi i rzucił się na pomoc Sakurze. Dziewczyna zachłysnęła
się szczęściem, gdy Uchiha chwycił ją pod pachami i uniósł do pozycji
siedzącej. Nagle zaprzestał poczynań i znieruchomiał na widok krwi. – Jasna
cholera! Sasuke?
Podniosłem
się i skinąłem głową. Czułem się znacznie lepiej.
-
Co z nią jest?
-
To tylko niewinne Jutsu. Nie chciałem, żeby wtrącała się w rozmowę –
wytłumaczył pośpiesznie król, cofając się ze strażnikami w kierunku tronu. – Ta
dwójka wszystko skomplikowała! Chcieliśmy grzecznie się z nimi skonsultować, a
oni od razu zajęli się atakiem. Musieliśmy się bronić.
-
On kłamie – powiedziałem bratu, gdy znalazłem się już przy nim i Sakurze.
Wziąłem Haruno na ręce i przyjrzałem się jej. – Jak się czujesz?
-
Bywało lepiej – Uśmiechnęła się promiennie.
Itachi
patrzył to na Tenshi’ego, to na nogi Sakury, które powleczone były tysiącami
maleńkich igiełek. Co poniektóre wbiły się głęboko w skórę, zaś pozostała część
delikatnie odstawała.
Sakura
skrzywiła się na widok miejsc, z których wyciekała krew.
-
To nieprawda! – Król za naszymi plecami nie ustępował. – Nie wierzcie im!
Zaatakowali nasz zamek! Narazili na spore straty, omal nie zabili jednego z
ważniejszych członków władz!
-
To akurat prawda – mruknąłem.
-
Słyszycie?! On to potwierdza.
-
Zamilcz – Naruto wystawił uspokajająco dłoń i podbiegł do nas. Jak zwykle
świecił budzącym uznaniem płaszczem Hokage. Spojrzał na mnie, później na
Haruno. Itachi wciąż z napięciem obserwował stan jej dolnych kończyn.
-
Trzeba się pozbyć igieł – wychrypiała Sakura.
Naruto
wymienił się porozumiewawczym spojrzeniem z moim bratem.
-
Jak zwykle musisz być uparta, Sakura-chan. Mieliście pogadać z panią Hotaru
Tomoko, a nie ryzykować życie na wyspie. Sasuke, zabierz ją do portu. Tam stoi
nasz statek. W skład załogi wchodzi kilku Medyków. Trzeba jak najszybciej
opatrzyć Sakurę-chan. Ach! A gdzie Ren?
-
W lochach – odrzekłem.
Naruto
wzdrygnął się i zerknął na króla.
-
Macie czelność zamykać moich najlepszych ludzi w lochach?
Najlepszych?
Chyba się przesłyszałem.
-
Stanowili zagrożenie dla wioski! – wtrącił jeden ze strażników.
-
Lochy nie są takie złe – zachichotała Sakura. Wystarczyło na nią spojrzeć, aby
wiedzieć jakie wspomnienie tli się w jej umyśle. Ledwie powstrzymałem
nadchodzący uśmiech na myśl o powstających w kleistej mazi rysunkach.
-
Itachi… - zwróciłem się do brata.
-
Co?
-
Skąd żeście się tu wzięli?
-
Sasuke, pozwól, że wytłumaczymy ci wszystko podczas rejsu. Zabierz Sakurę.
Przed zamkiem jest kilku naszych. Zaprowadzą was na statek. Śpiesz się. Jest w
kiepskim stanie – Ostatni raz wbił wzrok w Haruno, po czym przekierował go na
Tenshi’ego. W jego oczach lśniła już zabójcza czerwień Sharingan’a. – Ja i
Naruto wyjaśnimy kilka istotnych kwestii z królem.
-
W porządku – westchnąłem, ale kiedy zbierałem się do biegu, przy mojej piersi
rozległ się cichy szept Sakury:
-
Itachi… Co z Ren’em?
-
Spokojnie mała, uwolnimy go. Niedługo wrócimy na statek. Czekajcie tam na nas.
-
Jakbyśmy mieli inne wyjście – prychnęła.
Mój
brat podesłał nam na pożegnanie jeden z uśmiechów, który przywiódł mi na myśl
rodzinne kolacje. Od dawien dawna nie dostąpiłem zaszczytu podziwiania brata w
tak wesołej odsłonie. Itachi bardziej kojarzył mi się z urzędową postawą, jaką
musiał przyjmować za czasów Akatsuki. Nawet jeśli od ponad miesiąca powróciła
do wioski jego stara, serdeczna wersja.
Z
Sakurą na rękach opuściłem pośpiesznie salę tronową. Strażnicy bez przeszkód
pozwalali mi ich wymijać, a niekiedy robili nawet miejsce. Czułem jak krew
Sakury spływa po moim nadgarstku. Spanikowany, przyśpieszyłem, myśląc o
lekcjach w Akademii dotyczących tych medycznym terminów. Póki co krwawienie
jest powstrzymywane przez igiełki, ponadto Haruno nie ma czucia w nogach, więc
nawet ból jej nie doskwiera. Z drugiej strony nie miałem bladego pojęcia jak
wielkie jest jego stadium.
Dziewczyna
leżała spokojnie, przytykając policzek do mojej piersi, podśpiewując sobie z
zamkniętymi oczami piosenki, które słyszałem w lochach. Wpadłem w jeszcze
większy popłoch. Była blada, przemęczona, a jej zachowanie znacznie odbiegało
od normy.
Moje
nogi pokonywały po dwa stopnie w drodze na dół, aczkolwiek zachowywałem
ostrożność ze względu na Sakurę. Ceglane korytarze i kunsztowne zdobienia
dobiegły wreszcie końca. Z ulgą wyślizgnąłem się poza tereny zamczyska,
obiecując sobie, że już przenigdy tutaj nie powrócę. Przynajmniej nie
z n i ą.
-
Sasuke Uchiha! – Jeden z członków Konohańskich szeregów rozdziawił buzię z
wrażenia na mój widok. Shikamaru! Inni natychmiast mu zawtórowali. Ruchem brody
dałem im sygnał, odznaczając kolejny cel wędrówki. Port. Już stąd w oczy kuły
mnie błękitno niebieskie żagle z wyrysowanym znakiem Ukrytego Liścia pośrodku.
Wokół statku zgromadzonych było kilkoro osób w śnieżnobiałych fartuchach.
Medycy!, pomyślałem, a potężny kamień odczepił się wreszcie od mojego serca.
Tabun
armii Ukrytego Liścia ruszył w głąb głównej ulicy. Tak jak poprzednio, po jej
obu stronach rozciągały się rzędy ciekawskich mieszkańców. Przyglądali się nam
z przestrachem, gestykulując i szepcząc między sobą.
-
Sasuke… - Wzniecił się we mnie ogień strachu, gdy zdałem sobie sprawę jak
słabiutki jest głos Sakury.
-
Jeszcze chwila. Dasz radę – szeptałem do niej.
Dziewczyna
poruszyła się niespokojnie w moich ramionach i usytuowała głowę nieco wyżej.
Następnie uniosła jedną dłoń i przyłożyła do mojej szyi.
-
Sakura?
-
Ćśś. Tenshi Tomoko nieźle cię potraktował. Masz widoczne ślady.
W
tym momencie jej rękę obtoczyła lecznicza energia. Ogień niepokoju przygasł,
ustępując miejsca przyjemnemu ciepłu. Na krótką chwilę zwolniłem, oddając się
temu uczucia, ale krew na nogach Haruno prędko mnie ocuciła. Zdobyłem się
jednak na wdzięczne spojrzenie rzucone w jej kierunku. Nie spodziewałem się, że
widok będzie tak piorunujący. Poruszył mnie obraz spokojniej Sakury, z
policzkiem przyciśniętym do mojej piersi i skupieniem z jakim wykonywała
obowiązki Medyka. Niechętnie odwróciłem spojrzenie, powtarzając w myślach kilka
motywujących mantr.
Właśnie
skręciliśmy w alejkę wiodącą prosto do portu.
Nie
chciałem tracić czasu.
Sakura
stała się dla mnie kimś ważnym i za żadne skarby świata nie pozwolę się tej
kobiecie wykrwawić!
-
Panienka Sakura! Sasuke Uchiha!
A
niech mnie! Skąd ci Medycy zrobili się nagle tacy błyskotliwi?
Poirytowany,
bez słów nakierowałem Konohańską armię na pokład statku. Dwie kobiety
bezustannie krążyły wokół nas, dopadnięte przez panikę. Reszta trzymała się
tyłów. Cha! Strachajły czekały na moje słowa. Kto by odważył się rozkazać
coś Sasuke Uchihe, nawet jeśli w grę wchodzi życie Sakury?
-
Szybko! – ponagliłem ich zniecierpliwiony.
Wręczyłem
naprędce jednemu z Medyków Sakurę. Mężczyzna skinął głową i dając sygnał swoim
ludziom, zniknął mi sprzed oczu.
Przede
mną zjawiła się odziana w biel kobieta:
-
Co jej się stało?
-
A czy to ważne? Powyciągajcie te igły i obandażujcie jej nogi. Na wyjaśnienia
będzie czas później!
Lekko
przerażona ruszyła w ślad za pozostałymi.
Shikamaru
wgramolił się na pokład z resztą armii, która wycieńczona wsparła się na
barierkach, otaczając tym samym cały dziób statku. Szukałem sobie miejsca wśród
zgiełku. Nie byłem zmęczony. Jedyne co odczuwałem to lekkie pieczenie w
okolicach szyi, poza tym byłem zdrów jak ryba, a także niezwykle podminowany
aktem jaki ma obecnie miejsce w zamczysku.
Zastanawiałem
się nad powrotem. Nic tutaj nie zdziałam. Sakura jest teraz pod fachową opieką,
a moja obecność nie wpłynie na nią w żaden sposób. Maszerowałem po statku
zajęty myślami. Itachi nie byłby zadowolony z mojego ruchu, z drugiej zaś
strony jemu i Naruto może grozić w tej chwili niebezpieczeństwo. Tenshi Tomoko
był jak wiatr. Zmienny i nieprzewidywalny. Raz opatulał cię ciepłym powiewem,
zaś później uderzał zimnym tornadem.
Nieoczekiwanie
z odsieczą przyszedł Shikamaru.
-
Nie wiem co ty robiłeś, Uchiha, ale na szyi masz widocznie ślady. Zajdź do
Medyków po maść. Na pewno ci pomoże – polecił.
Pokręciłem
głową i wyminąłem go.
-
Nic mi nie jest. Chyba wrócę do zamku. Itachi i Naruto mogą mieć kłopoty.
-
Nie ma takiej potrzeby. Wyspy szanują, a wręcz obawiają się takich osobistości
jak Kage. Prawo wyraźnie mówi, że Naruto może ingerować w sprawy wyspy. Jest
władcą całej wioski, a ten… król… czy ktoś tam… nie jest formalnie królem,
tylko osobą, której spodobały się takie klimaty. Za dużo filmów się biedaczysko
naoglądało i teraz ma za swoje.
-
W takim razie nie mogą ich zaatakować?
Shikamaru
pozbył się z ramienia pasa, który przeplatało kilka ostrzy, po czym cisnął go
obok wejścia do nadbudówki.
-
Teoretycznie mogą – mruknął. – Ale jeżeliby odważyli się na coś takiego,
musieliby liczyć się z poważnymi konsekwencjami.
-
Zresztą to twój brat, Sasuke! O co ty się martwisz? – Do rozmowy wtargnął
znienacka trzeci głos. Wysoki mężczyzna ubrany w zgniło zieloną kamizelkę
podszedł do nas, przeczesał dłonią włosy i wyszczerzył się w zawadiackim
uśmiechu.
-
Kiba? Ty też tu jesteś? – jęknąłem.
-
Ciebie też miło widzieć – Nachmurzył się. – Naruto wysłał na Michigattę
niemalże całą wioskę. Wszystko przez waszą samowolkę. O ile się nie mylę,
mieliście wrócić po wizycie u jakieś markotnej staruszki, a nie decydować się
na taką wyprawę.
-
To prawda – Poważnie rozważałem opcję opowiedzenia Inuzuce o uporze Ren’a, ale
dotarło do mnie, że będzie to zwyczajna strata czasu.
Kiba
zmierzył mnie uważnym spojrzeniem.
-
To wszystko? Tylko tyle masz do powodzenia?
Wzruszyłem
ramionami.
Shikamaru
zdzielił towarzysza po plecach i głęboko westchnął. Próbowałem trzymać nerwy na
wodzy, ale na myśl o procedurach jakie odbywają się teraz wokół Haruno i
tyradach jakie prawi w zamku mój brat wraz z Naruto skręcało mnie w żołądku, a
skoncentrowanie na zaspokojeniu ciekawości tej dwójki przychodziło mi z trudem.
Musiałem odetchnąć, przejść się, uspokoić. Wmawiać sobie nieustannie, że wszystko
jest w porządku.
Ach,
do licha! Momentalnie skarciłem się w myślach za wszystkie poprzednie
strategie. Niemalże zapomniałem o Kyori. Moja obecność nie wpłynie na Sakurę,
za to moja nieobecność będzie dla niej śmiertelnie
niebezpieczna.
Sakura
jest pod dobrą opieką.
Itachi
i Naruto są niezastąpionym duetem i bez wątpliwości pokonają Tenshi’ego, jeśli
ten ośmieli się stawić jakiś opór.
-
Tak w ogóle co oni zrobili Sakurze? – dopytywał Kiba.
-
Użyli jakiegoś Jutsu, żeby straciła czucie w nogach. Długa historia.
-
Zrobili to za pomocą igieł?
-
Tak.
-
Ja cię kręcę! – wybałuszył na mnie oczy, chwytając się za głowę. – Plotki są
prawdziwe. Te wysepki tylko z pozoru wydają się nieszkodliwe. To trochę…
nienormalne, żeby unieruchamiać człowieka za pomocą czegoś takiego.
-
Może to była technika z zakazanego zwoju? – zasugerował Shikamaru.
-
To oni jednak nam go ukradli?
-
Tak – powtórzyłem przez zaciśnięte zęby. Widząc to, Kiba machnął lekceważąco
ręką i skierował się w stronę nadbudówki.
-
Idę czegoś się napić.
Jakby
mnie to interesowało.
Shikamaru
wrócił do balustrady wdając się w dyskusję z resztą zespołu. Z niewiadomych
przyczyn, gdy tak obserwowałem jak Kiba beztrosko zmierza ku wejściu pod
pokład, zrozumiałem, że jestem potwornie głodny, a od wyjścia z chatki Tsubaki
nie miałem styczności z jedzeniem. Spożycie czegokolwiek zajęłoby mi
przynajmniej czas i być może ukoiło nerwy.
Już
miałem pomaszerować śladami Kiby, kiedy raptem drzwi, które zamierzał otworzyć
chłopak rozwarły się gwałtownie, a na pokład wtoczyła się zdyszana kobieta.
Dziwne znajoma, z długi ciemnymi włosami wirującymi na wietrze. Przyjrzałem się
jej. Mało brakowało, a moje gałki oczne wyleciałyby z orbit na widok
pół-rocznego dzieciątka w jej ramionach.
-
Hinata! – Kiba gorączkowo odsunął się na bok, wodząc za nią wzrokiem.
Dziewczyna przystanęła w pół-kroku, rozejrzała się wokół pokładu, omiotła
wzrokiem każdego wspartego na balustradzie wojownika i zatrzymała się na mnie.
-
Sasuke! – pisnęła. – Co się stało z Sakurą? Nie mogę z nią porozmawiać! Wokół
niej jest pełno Medyków i nie chcą mnie dopuścić! Została ranna? I dlaczego nic
nie chcą mi powiedzieć?! – wychlipała na jednym wdechu. Widocznie Satoshi w jej
ramionach nie był zatroskany stanem mamy, gdyż równo z wybuchem histerii u pani
Uzumaki w powietrzu uniósł się jego dziecięcy chichot.
Hinata
zdawała się nie zwracać na to uwagi.
-
Spokojnie – powiedziałem. – Sakura jest ranna, ale nie śmiertelnie. Medycy
zaraz pozbędą się igieł i opatrzą jej nogi.
-
Igieł? – zachłysnęła się.
Od
początku nie należało zakładać, że choć odrobinę ujarzmię wrzącą w niej panikę.
Po pierwsze: sam potrzebowałem ukojenia, a serce ciągle łomotało mi w piersi.
Po drugie: Satoshi w jakiś sposób zyskał moją uwagę, przez co nie potrafiłem
odpowiednio zająć się wyjaśnieniami. Po trzecie: aura emanująca wokół dzieciaka
zbijała mnie z pantałyku. Satoshi nie rozumiał powagi sytuacji i wesoło
szczerzył… Nie, on nie miał zębów. W każdym razie jego uśmiech kojarzył mi się
z markotnym starcem, który gdzieś zapodział swoją szczękę. Właściwie, co on
tutaj robił?
-
Sasuke! – poganiała mnie zniecierpliwiona Hinata.
Rany.
Musiałem zebrać się w sobie.
Godzinę
zajęły mi tłumaczenia. Hmm… tłumaczenia? Cała procedura opowiadania szczegółów
i losów jakie spotkały Sakurę trwała zaledwie dwadzieścia minut. To uspokajanie
Hinaty zajęło te pozostałe czterdzieści. Nigdy nie uważałem ją za zołzę, ani
też za mściwą, wybuchową panienkę, ale szok działa na ludzi w magiczny sposób.
Nawet na tak opanowanych jak pani Uzumaki.
Ledwie
uwierzyłem własnym uszom, gdy dziewczyna podniosła na mnie głos. Psiakość.
Życie w Konoha naprawdę potrafi mnie zaskoczyć, nawet po miesiącach. Nigdy nie
przypuszczałbym, że przy moim uchu zacznie wyć żona młotka. Ściślej mówiąc; oboje
byliśmy zbrukani przez ciężar naszych obaw. Ponadto w głowie ciągle kotłowała
mi się Sakura, a także powód, z jakiego przywlekli tu biedne, pół-roczne
dziecię.
-
To niespodzianka dla Sakury! – Hinata była wyraźnie obruszona moim pytaniem,
odruchowo przysłaniając Satoshi’ego ramieniem. – Przecież nie widziała go od
tylu dni. Na pewno się ucieszy. Boże… - Zacisnęła oczy. – Miałam złe przeczucia
odnośnie tej misji. Ino również. A teraz? Z nóg Sakury wyciągają jakieś igły,
przez które straciła czucie i… Sasuke?
-
Co?
-
Na jak długo nie będzie mogła chodzić?
Często
bywało, że nie znałem odpowiedzi na zadane pytanie, ale tym razem oprócz
mętliku, uświadomiłem sobie jak wielką gafę popełniliśmy. No jasne! Cóż powinno
być pierwszą rzeczą, która przyszła mi na myśl po uwolnieniu się od tortur
Tenshi’ego?
Przepraszam,
wasza wysokość! Ile czasu będą działały magiczne igiełki?
Zażenowany
łupnąłem się w czoło. Hinata sprawiała wrażenie jakby znajomość odpowiedzi na
to pytanie powinna być dla mnie oczywista.
-
Nie wiem – warknąłem.
-
Nie wiesz? – Wyraz jej twarzy prędko uległ zmianie. W oczach zaczęło czaić się
rozzłoszczenie. Też mi coś! Ja zdążyłem stać się już wściekły. A co jeśli to
Jutsu trwałe? Co jeżeli będziemy potrzebować jakiś misternych zaklęć na jego dezaktywację?
Albo jeżeli będzie to niemożliwe, tak jak w przypadku Kyori? Wyobraziłam sobie
zdyszaną Sakurę, której płuca błagają o tlen. Sakurę, która leży bezwiednie na
ziemi z przesadnie chudymi nogami, grubością dorównującymi patykowi.
Brrr.
Musiałem potrząsnąć głową.
-
Panie Uchiha? – Lawinę pretensji ze strony Hinaty przerwał kobiecy głos. Zza
uchylonych drzwi wyglądała odziana w biel kobieta, którą niedawno odesłałem z
kwitkiem za resztą Medyków.
Teraz
byłem panem, co?
-
Panienka Sakura chce się z panem zobaczyć – oznajmiła rzeczowo. Z Hinaty
buchnęła para złości. Niewidoczna dla ludzkiego oka. Ale że ja byłem kimś
więcej niż przeciętnym śmiertelnikiem, od razu wpadłem na świetny pomysł.
-
Wszystko z nią w porządku? – zapytała Hinata. Gdy Medyczka skinęła głową, z
płuc pani Uzumaki wydobyło się przesadne westchnięcie ulgi.
-
Zaprowadzę pana do kajuty – zwróciła się do mnie. – Panienka Sakura ma się
dobrze. Nie wiemy jednak, kiedy odzyska władzę nad nogami.
-
Ale odzyska?
-
Tak, proszę się nie martwić. Jutsu powinno niedługo się dezaktywować. A teraz
proszę za mną.
Na
zewnątrz przypominałem wykuty z kamienia posąg, w moim środku huczały
fajerwerki i aplauzy radości. Pomaszerowałem za Medyczką, a będąc przy drzwiach
do nadbudówki rzuciłem szybkie spojrzenie Hinacie.
-
Poczekaj tu.
Maszerowaliśmy
drewnianymi korytarzami. Raz zwężały się maksymalnie, raz rozciągały na kilka
solidnych metrów. Prowadziły w dół, potem w górę. Były chwile, w których
podświetlały je kandelabry, zaś momentami sunęliśmy w całkowitym mroku.
Obieraliśmy ostre zakręty w lewo, potem nieco lżejsze w prawo. Zaczęło kręcić
mi się w głowie i zastanawiałem się czy ten statek nie ma przypadkiem więcej
niż sto metrów, a płuca Sakury już męczą się śladową ilością dostępnego tlenu.
Dzięki
Bogu kobieta milczała. Najprawdopodobniej do tej chwili pamiętała mój ówczesny
wybuch złości i wciąż zmagała się z zadaniem mi prostego pytania. Nie chciałem
z nią rozmawiać! Dawno nie znajdywałem się w takiej sytuacji. Zamartwiałem się
o kilka osób jednocześnie i nawet wiedząc, że jedna z nich jest już naprawdę
bezpieczna, nie potrafiłam pozbyć się tego wstrętnego uczucia. Tak jakby celowo
oplotło sobie sznureczek wokół serca i mocno uciskało.
Kiedy
kręte korytarze dobiegły końca Medyczka zatrzymała się przed maleńkimi
drzwiami, po czym bez słowa zostawiła mnie samego. Śledziłem wzrokiem jej
sylwetkę, póki ta nie zniknęła za zakrętem i dopiero wówczas poczułem
rozpierającą mnie swobodę, jakbym właśnie stał przed wrotami do własnej ostoi.
Być może tak właśnie się działo.
Nacisnąłem
na klamkę i w ostatniej chwili zdążyłem przykucnąć, aby nie łupnąć głową w
górną ramę drzwi. Do licha! Czyżby piraci z natury byli krasnoludami? Nie
wydaję mi się. Dlaczego więc twórcy tego statku nie montowali kolejnych desek z
myślą o ludziach wysokich?
W
dalekim rogu kajuty rozbrzmiał cichy chichot.
-
Sakura?
Sakura
spoczywała na łóżku, w pozycji, w której składają martwych w trumnie. Nad jej
głową ulokowane było maleńkie, okrągłe okienko, zza uchylonej przestrzeni
dobiegał nas szum wody. Tuż obok łóżka miała na stole podany cały ekwipunek.
Bandaże, ciepłą zupę, znad której unosiła się gęsta para, ponadto leżała też
sterta gazet, a jedną z nich właśnie praktykowała Sakura. Jednak na mój widok
magazyn przestał grać głową rolę, a dziewczyna odłożyła go z powrotem, pogodnie
się uśmiechając.
-
Chciałaś mnie widzieć? – wyjąkałem, nie mogąc oderwać wzroku od jej
zabandażowanych nóg. Niewiele brakowało jej do mumii.
-
Tak. Mam ci dużo do powiedzenia.
-
Najpierw powiedz mi jak się czujesz. Medycy nie byli w stanie uleczyć ci ran od
igieł?
-
Czuję się dobrze – beznamiętne spojrzała na dolne kończyny. – Wciąż jestem
sparaliżowana, więc ból mi nie doskwiera. Medycy zabiorą się za leczenie
dopiero za kilka godzin. Najpierw musieli odkazić wszystkie ukłucia. Ach… to
tak szybko zachodzi czerwienią – szepnęła niepocieszona.
I
rzeczywiście. Na śnieżnobiałej tkaninie już mogłem dostrzec pierwsze krople
krwi, stopniowo zabarwiające powierzchnie.
-
Co ile należy zmieniać opatrunek? – zapytałem.
-
Co godzinę. Ale Sasuke… chciałam ci coś powiedzieć. Dużo nad tym myślałam i…
jest tego wiele, dlatego proszę cię usiądź.
Chciałbym.
Chciałbym jej wysłuchać, gdyż tym razem sznureczek strachu ustąpił, a w jego
miejsce zjawiły się przyjemne iskierki radości. Podszedłem do Sakury, ale zamiast
spocząć na skraju łóżka ostrożnie wziąłem ją na ręce. Dziewczyna pisnęła
zdezorientowana kurczowo przyciskając mnie do siebie.
-
Co ty robisz?
-
Powiesz mi wszystko później – odrzekłem tak, żeby było dla niej oczywiste, iż
stratą czasu jest dalsze spieranie się.
-
Ale Sasuke, ja…
-
Na pokładzie czeka na ciebie niespodzianka. Masz ochotę się przewietrzyć?
Delikatnie
odsunęła się ode mnie. Wraz ze słowem niespodzianka z jej
twarzy ulotniła się panika. Policzki nabrały rozczulającego koloru, a zielone
oczy poczęły błyszczeć. Znów stała się dla mnie najpiękniejszym obrazem, o
którego licytuje się wielu znawców sztuki, a ja – Sasuke Uchiha – przebijam
każdą cenę i zachowuję całe jej piękno wyłącznie dla siebie.
-
Hej! – Sakura pstryknęła palcami przed moimi oczami.
Zamrugałem
kilkakrotnie, wpatrując się w nią bezmyślnie.
-
Mówię do ciebie – Nachmurzyła się.
-
O co chodzi?
-
Pytałam co to za niespodzianka? Ostatnia, którą pamiętam było od twojego brata.
Magiczny sznureczek – westchnęła. – Nie sądziłam, że Uchiha są tak chętni do
niespodzianek. Stawiałam raczej, że nie lubicie tego typu rozrywek.
-
Za dużo gadasz – Zmierzyłem ją zniecierpliwionym wzrokiem. Sakura fuknęła
dostojnie, skrzyżowała ręce na piersiach i ściągnęła usta. Nawet taki obraz
byłbym gotów kupić, przebijając każdą poprzednią cenę.
Naprawdę
działo się coś, co nie powinno mieć miejsca.
Coś,
z czym mam obowiązek walczyć, a nie ślepo poddawać się temu uczuciu.
Drzwi
otworzyłem za pomocą mocnego kopniaka. Zadrżały, ale na szczęście nie wypadły z
zawiasów. Brakowało tylko marudnych min Medycznej armii. Oczywiście tym razem
nie zapomniałem odpowiednio się schylić, aby wyjść na korytarz bez uszczerbków
na własnym zdrowiu.
-
A miałam nadzieję, że porządnie grzmotniesz – burknęła Sakura. Nagle z
niewiadomych powodów oparła głowę na moim torsie i rozluźniła się. Po plecach
przebiegł mi przedziwny dreszcz. – Naruto i Itachi wrócili? – zapytała.
-
Nie.
-
Jeszcze nie?
Pokręciłem
głową.
Rozluźnienie
prędko wyparowało, a mięśnie Haruno na powrót się spięły. Patrzyłem jak
niespokojnie wodzi spojrzeniem po ścianach korytarza, jak gdyby za którymś
zakrętem czaił się Naruto albo Itachi.
-
Przecież Medycy pozbywali się tych igieł przez godzinę. Ile można wymierzać
karę Tenshi’emu i zamykać go w lochach? To trwa zbyt długo. Zaczynam się
martwić.
Ja
też.
Ale,
w przeciwieństwie do Sakury, nie potrafiłem sobie z tym poradzić. Nikt dotąd
mnie tego nie nauczył. To stricte ludzkie uczucie, należące do
grupy tych, z którymi nie miałem styczności. Nie istniały dla mnie, bądź
uważałem je za zwykłe utrapienie.
Hinata
patrzyła w milczeniu, kiedy wtoczyłem się z Sakurą na pokład. Satoshi w jej
ramionach wciąż energicznie poruszał główką i taksował otoczenie ciekawskim
wzrokiem. W pierwszej chwili Haruno nie dostrzegła ani dzieciaka, ani
zatroskanej przyjaciółki. Wpatrywała się uparcie we mnie, wyczekując odpowiedzi
na stertę pytań odnośnie szykującej się niespodzianki.
Lekceważąc
tą pokręcona sytuację wziąłem przykład z Satoshi’ego i rozejrzałem się w
poszukiwaniu Itachi’ego, bądź Naruto. Niestety na pokładzie znajdowały się
tylko tłumy armii i paru Medyków. Przy porcie wałęsała się kolejna drużyna
zniecierpliwionych Ninja Konohy. Podreptałem do Hinaty, lecz Sakura nadal jej
nie zauważyła.
Dopiero,
gdy pani Uzumaki przytkała obie dłonie do ust i wydała z siebie jęk zdumienia,
Sakura potrząsnęła głową i odwróciła spojrzenie.
-
Hinata! – zawołała z wytrzeszczonymi oczyma. Na głos matki Satoshi wesoło się
uśmiechnął, zanosząc swoim charakterystycznym śmiechem. Haruno zesztywniała.
Patrzyła naprzemiennie na dwójkę bliskich jej osób. Otarła rękoma oczy, ale to
też nie sprawiło, że scena zmąciła się niczym iluzja.
Nachyliłem
się nad jej uchem i wyszeptałem:
-
Oto niespodzianka.
Zieleń
jej tęczówek stała się bardziej intensywna niż kiedykolwiek i pokryła się
wilgotną warstwą. Sakura pociągnęła nosem i wyciągnęła dłonie w kierunku
dziecka. Hinata była równie otumaniona, co Haruno. Bezustannie patrzyła na jej
obandażowane nogi i wyraźnie się skrzywiła, widząc ślady krwi.
-
Hej! – syknąłem na nią. Pani Uzumaki została brutalnie wyrwana z transu i
dopiero wówczas wręczyła Satoshi’ego Haruno.
-
Nie wierzę, po prostu nie wierzę… - mamrotała pod nosem, układając syna na
swoim brzuchu i mocno go w siebie wtulając. – Ty mały potworze! Też musiałeś tu
przypłynąć, co? Tęskniłeś za mamą?
Być
może z początku Satoshi nie wykazywał oznak zatroskania, to mimo wszystko w
owej chwili jego dziecięcy uśmiech stał się radośniejszy. Dziecko wyraźnie się
rozpromieniło, a ja poczułem jego ciepło. Bądź co bądź wciąż trzymałem Sakurę w
ramionach, przez co Satoshi automatycznie napierał swoim ciałem na mój tors.
Hinata
prędko odeszła na dalszy plan. Właściwie Sakura robiła wrażenie jakby całkiem
zapomniała o przebywającej w pobliżu przyjaciółce. Cóż… nawet mnie ucieszył
widok małego brzdąca. Mógłby się teraz rozpłakać, a ja i tak uśmiechałbym się
od ucha do ucha.
Moje
myśli naprawdę zaczynają mnie niepokoić.
-
Hinata – zwróciłem się cicho do dziewczyny.
-
Tak?
-
Przyniesiesz koc? Sakura zaraz wszystko ci wyjaśni, na świeżym powietrzu.
-
Jasne – skinęła głową, puszczając się biegiem w stronę nadbudówki.
Sakura
długi czas cieszyła się jeszcze obecnością syna. Szeptała do niego
pieszczotliwie i gładziła po główce. Najwidoczniej o mnie też zapomniała. Czy
ona ma w ogóle świadomość, że właśnie wystawia na próbę moje mięśnie? Ok,
Sakura była lekka, ale w moim stanie zdawała się dwukrotnie cięższa. Żołądek
nadal głośno wołał o potrzebne zaopatrzenie, a kilka godzin spędzonych w
lochach, wyraźnie uśpiło część mięśni.
Haruno
w końcu oderwała wzrok od dziecka, przytknęła go sobie do piersi i z głośnym
westchnięciem opadła na moje ramię.
-
Sasuke, przepraszam.
-
Hę? Za co? – zbiła mnie z pantałyku. Energiczność Satoshi’ego wyparowała.
Dziecko zaczęło spokojnie oddychać i wszystko wskazywało na to, że niedługo
zmorzy go sen.
-
Połóż mnie gdzieś i idź coś zjeść. Słyszę jak burczy ci w brzuchu – uśmiechnęła
się.
Może
to kolejna odsłona Kyori? To wydawało się niemożliwe, żeby Sakura pomyślała o
tym samym.
Pokręciłem
głową. Armia Ukrytego Liścia rozeszła się po statku. Paru mężczyzn powróciło do
zamku, a większość z nich wlazła do nadbudówki z wielkim dylematem odnośnie
zbliżającego się obiadu. Im dłużej utrzymywałem wstrzemięźliwość, tym bardziej
otoczenie dawało mi do zrozumienia jak wielką mam ochotę coś przekąsić.
Gdy
Hinata wróciła z kocem, Satoshi z ledwością mrugał powiekami. Pani Uzumaki
rozłożyła go na powierzchni pokładu, blisko dziobu, a ja z największą
ostrożnością ułożyłem na nim Sakurę. Hinata wzięła do rąk Satoshi’ego i
usytuowała go tuż obok głowy matki, która ułożona była na boku i z
pół-uśmiechem przypatrywała się synowi.
-
Jesteś słaba – stwierdziła Hinata. – Masz ochotę coś zjeść?
-
Nie chcę jeść. Zresztą Medycy na siłę wlali we mnie trochę zupy. Ja… chcę
zostać z Satoshi’m. Tęskniłam z nim… - Łzy na nowo wezbrały się w jej oczach.
Obserwowałem
ich. Żołądek burczał, wysyłał dziesiątki sygnałów do mózgu, ale jakaś część
mojego jestestwa wciąż trwała w miejscu, taksując wzrokiem tą dwójkę. Naraz
dopadł mnie potężny smutek. Satoshi bełkotał coś pod nosem, a Sakura zaczęła
nucić kołysanki.
Wzdrygnąłem
się.
To
były strzępki jej cichego koncertu w lochach. Przysłuchiwałem się śpiewanym
słowom, a gdybym nie stał – być może dołączyłbym do Satoshi’ego.
Hinata
klapnęła na kocu niedaleko Sakury i mi poleciła zrobić to samo. Z racji tego,
że Haruno skoncentrowana była na usypianiu dziecka, a jej stan był dość markotny,
to na mnie padła rola zwięzłego przedstawienia wydarzeń na Michigacie.
Opowiedziałem wszystko – za wyjątkiem pocałunku z Sakurą i wszelkich momentów,
które nas zbliżyły. Unikałem też kwestii, w których trzymałem Sakurę za rękę,
lub zaciekle broniłem.
Wiedziałem,
że o n a wszystko słyszy. Wiedziałem też, że bez wątpienia jest jej przykro,
ale wolałem zachować w tajemnicy wszystko co zaszło między nami. Sam musiałem
się z tym uporać. Ja…
Spojrzałem
na Sakurę.
Śpiew
umilkł kilka chwil wcześniej. Teraz leżała nieruchomo, a bezmyślny wzrok
wlepiał się w pustkę na statku. Sznureczek wzmocnił ucisk wokół mojego serca.
To było dziwne, wszechogarniające uczucie. Jakby ktoś rozlał mi we wnętrzu
ciepłą ciecz, która stopniowo lokuje się w każdym zakamarku mego ciała, umysłu,
duszy… Chciałem odgarnąć z jej twarzy pasma włosów, chciałem ująć jej dłoń,
wessać odrobinę ciepła, posłuchać jej śpiewu, jej głosu, jej słów. Spróbować
zrozumieć jej tok myślenia, zauroczyć się kolejnymi obrazami jej osobowości i
dumać nad ilością pieniędzy jaką mógłbym wydać, aby przezwyciężyć wszystkich
innych biorących udział w licytacji.
Nigdy
nie doświadczyłem takich myśli. Takich porównań. Wydawały mi się mdłe,
przesłodzone, a jednak wciąż jakaś nowa odmiana rodziła się w moim umyśle. Co
rusz na nią spojrzałem.
-
Sakura… - Nawet wymawianie jej imienia było dla mnie czymś… niesamowitym.
Właściwie podsuwało mi się kilka trafnych porównań, ale podarowałem je sobie,
wraz z dźwiękiem t e g o głosu.
-
Tak, Sasuke?
Niedobrze
mi. Pociły mi się dłonie, łomotało serce…
Wtedy
rozległy się również głośne aplauzy. Poderwałem się z miejsca, zjawiając przy
balustradzie. Hinata usiłowała powstrzymać Sakurę, która z zaciętą miną
podnosiła się do góry.
-
Hej! Ja też chcę zobaczyć!
-
Nie ma mowy! Ledwo żyjesz!
Do
portu zbliżały się trzy postaci. Armia Konohy radośnie wiwatowała, nawołując
ich imiona. Naruto sprawiał wrażenie dumnego zwycięzcy i szeptał coś z moim
bratem, zaś Itachi uśmiechał się radośnie, podtrzymując ramieniem kuśtykającego
Ren’a. Zrozumiałem wnet, że nie odnieśliśmy porażki. Jednak za nim na dobre
zacząłem wysuwać trafne scenariusze, dostrzegłem czwarty kształt, o wiele
mniejszy od sylwetek mężczyzn.
-
Akashi… - bąknąłem do siebie.
Tak!
Wredny kocur maszerował na czterech łapach wielkimi oczami przypatrując się
powitalnemu tabunowi ludzi. Niezupełnie rozumiałem co postawił Naruto, ani jak
zareagował Tenshi. Nie wiedziałem jak dalej potoczą się losy Michigatty, ani
skąd, do diaska, wziął się tam Akashi Kazuma.
Popędziłem
w stronę podestu i zszedłem po stopniach z pokładu. Naruto od razu mnie
zauważył i nakierował w moją stronę trojkę pozostałych sojuszników. Armia
rozeszła się, udostępniając im wyboistą, piaskową trasę.
-
Sasuke! – oświadczył Uzumaki. – Jestem pod wrażeniem. Nasz pierwszy podejrzany
sprawca, okazał się być właściwym. Tenshi Tomoko…
-
Wysłał do Konohy Ketsuto, który używał zakazanego Jutsu, zwanego Ritsu. Tak,
Naruto… wszystko wiem – wpadłem mu w słowo.
Blondyn
spojrzał na mnie zdezorientowany, a potem obróciwszy się w tył, dał znać
pozostałym, aby czym prędzej się tu zjawili. Ren zrobił kwaśną minę i
przyśpieszył, rezygnując z dalszych pomocy mojego brata.
-
Co z Sakurą? – zapytał mnie. – Słyszałem o jakiś igłach, które sparaliżowały
jej nogi.
-
Medycy pozbyli się igieł i obandażowali jej nogi. Za kilka godzin usuną
ukłucia.
-
Czyli wszystko z nią w porządku? – Itachi zmierzył mnie czujnym wzrokiem.
Najwyraźniej sprawdzał w jakim jestem stanie po tylu przebytych przygodach.
Minął zaledwie tydzień, nieprawdaż? A ja już zdążyłem narazić się władzą wyspy,
odnaleźć tajemniczą kryjówkę-jaskinie, zapoznać się z gadającym kotem, napaść
na zamek, niemalże zabić sprawcę zamieszania, trafić do lochów i porozmawiać z
królem.
Lista
była długa.
Ale
najgorsze jeszcze przede mną.
-
Odpoczniesz, zjesz coś, a potem wszystko nam opowiesz – powiedział mój brat.
Właśnie. Opowiesz. Jakby
nie mogła zrobić tego Sakura! Tym razem użyję taktyki w jej stylu i będę
odwlekać nieuniknione na ile to możliwe.
Póki
co, to oni musieli mi wiele wyjaśnić.
-
Dobra – przekierowałem spojrzenie na Naruto. – Co ustaliliście z Tenshi’m?
-
Powiedział nam prawdę. W sprawę rzeczywiście wplątany jest Madara, który za
swojego życia podarował im zwój. Wyspa ledwo ciągnęła. Brakowało im pieniędzy i
potrzebnych surowców. Wykorzystał to. Dał im skradziony zwój, w zamian za pomoc
w wojnie. Wiecie, o czym mowa? – wyjaśnił, spoglądając porozumiewawczo na mnie
i na Ren’a. Najwyraźniej Kanoe nie był obecny w czasie konfrontacji. – Na
szczęście Madarze nie udało się zrealizować swojego niecnego planu i został
przez nas powstrzymany. Nie rozumiałem dlaczego znaleźliśmy zwój w jego
kryjówce, skoro wręczył go Michigacie, ale ten… kot, wszystko nam wyjaśnił – Nieprzekonany
zerknął na Akashi’ego, który parsknął urażony i wymamrotał coś pod nosem.
Musiałem
się uśmiechnąć.
-
To znaczy, że poznaliście już jego umiejętność?
-
Gadający kot… - Itachi szlifował ręką swoją brodę. – To naprawdę interesujące.
Nawet nie miałem pojęcia, że istnieje taka technika.
-
Technik jest tysiące. Może ich być nawet miliony – odezwał się zjadliwie
Akashi. – Najgorsze jest to, że tylko niewiele z nich da się dezaktywować, a
kocie Jutsu i Tankyori to właśnie jedne z tej grupy.
-
Dla chcącego nic trudnego – zaśmiał się mój brat.
-
O czym ty mówisz? – Zmarszczyłem brwi.
Itachi
zlekceważył moje pytanie i zwrócił się do kocura:
-
Może i nie da się ich dezaktywować, ale na pewno nie będą działały wiecznie.
-
Co? – spytaliśmy równocześnie. Tylko Naruto i Itachi milczeli.
Wyśmienicie!
Kolejna kwestia, w którą nie jestem wtajemniczony. Całość była olbrzymim
kręgiem tajemnic, a właśni sojusznicy wszystko utrudniali, rozgałęziając koło
tajemnic, na drobne „tajemniczki”, o których ja i Sakura – głowni uczestniczy
całego zamieszania – nie mieliśmy bladego pojęcia.
Ponadto
byłem pewien, że zostaniemy odesłani z kwitkiem prostymi słowami:
-
Później wszystko wam wyjaśnimy – rzekł Naruto i odchrząknąwszy, powrócił do
głównego tematu, nie zważając na moją ponurą minę. – W każdym razie później
okazało się, że Madara na chwilę „pożyczył” zwój od Michigatty i nie zwrócił go
aż do śmierci. Potem my go odzyskaliśmy i dlatego wysłano do Konohy Ketsuto…
-
Nie powiedziałeś mi nic nowego – prychnąłem.
-
Chcesz nowości, ta?
-
Przydałoby się, Sherlocku. Póki co, odkryliśmy wszystko z Sakurą. Wiemy też, że
na Michigatte przypływali rozmaici ludzie, a Tenshi sprzedawał im poszczególne
Jutsu za sowitą opłatą. W ten sposób Michigatta odżyła i znów mieli pieniądze
na dostawy. Mieszkańcom żyło się lepiej.
-
Dokładnie! Niestety zwój nie mógł zostać na stałe w Michigacie, nawet jeśli
tylko on utrzymuje wyspę przy życiu. Niedługo wyślę ANBU, aby odnaleźli
każdego, kto zakupił u Tenshi’ego zakazane Jutsu i postaramy się je
dezaktywować.
-
Nawet nie chcę myśleć ile jest takich osób – westchnął Ren.
-
Moim najbliższym zadaniem jest odwiedzenie biblioteki. Musi być jakiś sposób na
odwrócenie zakazanych technik – powiedział Itachi.
-
Nie zapominaj, że większość z nich jest zakazana właśnie z tego powodu, iż nikt
dotąd nie wynalazł sposobu na dezaktywację – wtrącił Akashi. – Poza tym nie
przekonuje mnie wasz plan. Takim sposobem niedługo nikogo nie będzie na tej
wyspie.
-
Jak to… nikogo? – zdziwiłem się. – Co postanowiliście?
Naruto
skinął głową na Itachi’ego, zezwalając mu tym samym na dalsze wyjaśnienia.
Nawet jeśli lada moment uzyskam informację, grało mi na nerwach ich
postępowanie. To ja powinienem być o wszystkim pierwszy powiadamiany! Nie byłem
też żadnym rozbrykanym i nieodpowiedzialnym dzieciakiem, żeby trzeba było
przede mną zatajać cokolwiek dla mojego dobra.
-
Tenshi Tomoko bez wątpienia zapłaci za popełnione przestępstwa. Dopuścił się
kradzieży i korzystania z zakazanego zwoju. Niemniej jednak mieszkańcy nie są
winni jego działaniom. Akashi potwierdził, że nikt nie wiedział o tym, co
dzieje się w zamku, a klienci nie puścili farby. Postanowiliśmy wspomóc
Michigattę. Zaoferowaliśmy im zamieszkanie w Konoha. Skonsultujemy się również
z Gaarą w Sunie, być może on też nam pomoże.
-
Na pewno – wyszczerzył się Naruto. – Gaara lubi pomagać. W dodatku to on
poprosił nas o przetrzymywanie zwoju. Akurat jest mi winny przysługę.
Wpatrywałem
się w nich tępo. Tylko Akashi i Ren zdawali się podzielać moje emocje.
Wszystkich zaskoczyła podjęta decyzja, a Itachi i Naruto zamiast podać jakieś
sensowne wyjaśnienia, roztrząsali dylemat Gaary i tego, czy okaże swoją
łaskawość. Dobry Boże.
-
Odbiło wam – powiedział Ren. – Chcecie ich wysłać do Konohy? Wszystkich? Macie
pojęcie ile to jest jednostek?
-
Oczywiście, że tak – Itachi zdawał się być urażony oskarżeniami Ren’a. – Nie
wyślemy ich wszystkich do Konohy. Skontaktujemy się z resztą Kage. Pamiętajcie,
że to tylko opcja. Na wyspie będzie trwała burza mózgów i za tydzień
przedstawią nam swoją decyzję.
Naruto
poruszył się niespokojnie i zaczął gmerać w kieszeni płaszcza. Dopiero teraz
spostrzegłem olbrzymie wybrzuszenie. Z tajemniczym uśmieszkiem w jego rękach
wynurzył się obiekt pożądania. Zwój. To on zagwarantował nam tyle rozrywek.
Itachi
spojrzał na mnie krzepiąco.
-
Wertowaliśmy zwój jeszcze podczas pobytu u Tenshi’ego, od razu, gdy nam go
wręczył. Jest tam Tankyori no Jutsu, pieczęcie są skomplikowane i czasochłonne.
Niestety, nie znaleźliśmy sposobu na jego odwrócenie. Nie na zawsze. Miałem
nadzieję, że nie będę musiał… - Teraz mój brat wyglądał jakby z przyjemnością
spoliczkował samego siebie. – Cholera jasna.
Niezupełnie
rozumiałem o czym mamrotał. Nie zdążyłem się jednak zapytać, bo do głowy wpadło
mi coś innego.
-
Tenshi Tomoko wie kto użył na nas Kyori – obwieściłem. Ta wiadomość na nikim
nie zrobiła wrażenia. Naruto przywołał ruchem ręki Shikamaru, Kibę oraz dwóch
obcych mi członków armii, po czym przekazał im pieczę nad zwojem, rozkazując
ukryć w bezpiecznym miejscu. Itachi niezadowolony wydymał policzki i patrzył
przed siebie. Ren spuścił wzrok. Tylko Akashi na mnie patrzył.
-
Gdyby Madara żył, bez wątpienia myślałbym, że to on wam to zrobił.
-
To nie mógł być Madara – mruknął Itachi. – Jestem pewny, że nie żył, w
momencie, kiedy wykonano technikę. Z drugiej zaś strony Ketsuto nie miał wtedy
jeszcze zwoju. To by oznaczał, że musiał znać pieczęcie na pamięć. Ale… nie, to
wydaje się niemożliwe. Nawet ja nie dałbym rady… Z pamięci… - Na jego twarzy
odmalowało się uznanie, które szybko zatuszował zniesmaczonym prychnięciem. –
Mam jeszcze jedną teorię, ale ty i Sakura nie mieliście styczności przez kilka
lat, prawda?
-
Sugerujesz, że już wcześniej…? Przecież ona dopiero na przyjęciu zaczęła…
-
Później ci wyjaśnię – przerwał mi.
No
jasne. Wszystko później.
-
Wracajmy na statek – zaproponował Ren.
Usłuchaliśmy
go. Musiałem sprawdzić jak trzyma się Sakura, poza tym byłem pewien, że dopiero
w kajucie rozpocznie się burza mózgów. Ketsuto i Tenshi’ego przetransportują do
Konohy na osąd. Może wtedy król ulegnie i w końcu wyjawi kim tak naprawdę jest
sprawca.
-
Nie możemy go torturować – wyjaśnił Naruto, gdy zapytałem go o to w drodze na
pokład. – Nie mamy prawa. Wydaję mi się, że z czasem sam się przyzna, będąc w
więzieniu.
Co
może być gorsze od nieposiadania odpowiedzi, podczas gdy jej źródło jest
niedaleko? Tak, tylko mnie mogło się to przytrafić. Kiedy nadarzy się okazja
sam wtargnę do celi Tenshi’ego i zadbam o to, żeby w Konoha trafiła się równie
kleista zielona maź na ścianach. Tym razem moje rysunki bynajmniej nie będą
przedstawiać długich włosów Sakury.
Jestem
kryminalistą. Ren nieraz mi to uświadamiał. Natura bandyty wciąż we mnie
drzemie. Raz na jakiś czas mogę dać upust okrucieństwu i potorturować kilka
osób. Zwłaszcza jeśli chodzi o moją przyszłość.
W
myślach odnotowałem zwięzłe podsumowanie ostatnich przełomowych wydarzeń w moim
życiu.
Sakura
ma syna z Ren’em, który według moich przypuszczeń wciąż czuje coś do
dziewczyny, ale ma własną, tajemniczą blokadę, zaś Sakura traktuje go jak
przyjaciela. Ja wtargnąłem do historii zupełnie przypadkowo i zauroczyłem się
kobietą, która ma dziecko ze znienawidzonym przeze mnie mężczyzną. Brzmi jak
fabuła mdłego romansidła. I gdy już miałem postanawiać jakich skutecznych zmian
mógłbym dokonać, czyjeś kroki wyrwały mnie z transu.
Odwróciłem
się, ale za sobą ujrzałem wyłącznie armię Konohy zmierzającą do zamku po nowych
więźniów.
Ktoś
odchrząknął.
-
Tu jestem, gburze.
Beznamiętnie
spojrzałem w dół. Akashi stał milimetr przed moimi stopami i spoglądał na mnie
krzywo.
-
Gdzie się pchasz?
-
Na statek.
-
Doprawy?
-
Nie powstrzymuj mnie. Płynę z wami. Tsubaki ma teraz wiele do obgadania z
wujkiem, poza tym dowiedziałem się kilku nowinek od Tanaki. Jej siostry
bliźniaczki. Rozmawiałem z nią chwilę, zanim wasi znajomi nie wtargnęli do
zamku – powiedział na jednym wdechu, gotując się z emocji.
-
Co to za nowinki? – spytałem podejrzliwie.
Akashi
ruchem łapy nakazał mi się schylić. Zrobiłem tak. W tym momencie potrzebowałem
najmniejszego strzępka informacji.
-
Dotyczy ciebie, Sempai i Kyori. Tak mi się przynajmniej wydaje. Ach! I ten
chłopak…
-
Ren – uzupełniłem.
-
Właśnie, Ren. O nim też mam z wami do porozmawiania.
Tanaki
– co ona może mieć wspólnego z naszą sprawą? Na statek wgramoliłem się
podminowany i wściekły. N i e n a w i d z ę tajemnic! Znów wykorzystam taktykę
rodem podkradniętą od Sakury i zainwestuję w notatnik do zapisek. Nagromadziło
się tego zbyt wiele, aby mój umysł zdołał to pomieścić. Ren’a od zawsze nie
darzyłem szczególnym zaufaniem, ale… Tanaki? Skąd ta dziewucha może mieć
jakiekolwiek wiadomości na nasz temat?
Wściekłość
się wzmogła, gdy na przywitanie ujrzałem Ren’a, który kieruje się do nadbudówki
z Sakurą i Satoshi’m na rękach. Dziewczyna zalewała go falą pytań, a on
bestialsko to ignorował. Skrzyżowałem z nim spojrzenia, wysyłając błyskawice
nienawiści, które mogłyby powalić go na ziemię. Niestety jakimś cudem nie
podziałały w żaden sposób. Gdybym mógł tylko użyć Sharingana…
-
Sasuke – Ktoś usytuował dłoń na moim ramieniu. Odwróciłem się, a ujrzawszy
błękit ślepi Naruto zrobiłem się jeszcze bardziej naburmuszony. – Chodź. Czeka
na ciebie obiad. ANBU załatwi resztę spraw z Tenshi’m i Ketsuto. Kiedy tylko
przeniosą ich na statek, wyruszamy do Konohy. Zjedz, a potem zaczniemy wszystko
obgadywać. Myślę, że zdobyliśmy wiele informacji i być może sami dojdziemy do
tego, kto jest sprawcą.
Taa.
Ja też na to liczyłem, ale jeszcze bardziej miałem nadzieję na porządny i
smaczny obiad.
Od
autorki:
Chciałam zmieścić w tym rozdziale jeszcze jedną scenę. Nawet zaczęłam już
pisać, ale… notka byłaby wtedy potwornie długa, dlatego przeniosę to na za
tydzień. Wybaczcie, że rozdziału nie było w niedziele. W weekend byłam na
osiemnastce, a potem dwa dni umierałam w katuszach (sami rozumiecie xD). No,
ale jestem. Mam ostatni tydzień wolności i wykorzystam go na nowy rozdział,
żeby tym razem się nie spóźnić.
Ach!
No i niedługo zacznę pisać obiecanego bloga. Może w tym tygodniu pojawi się
Prolog, lub chociaż Zapowiedź.
Pozdrawiam
i dziękuję za ponad 50 obserwatorów! O__O
Więc, rozdział cudowny, tylko skończony w takim momencie z tyloma pytaniami, no nie mogę, pozostaje mi tylko czekać na następny :3
OdpowiedzUsuńWow... Bardzo fajne. Podobało mi się. Mam nadzieję,że Sasuke znowu pogada szczerze z Sakurą.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Pockerowa
Albo ten rozdział był krótszy niż zwykle, albo po prostu tak szybko mi się go czytało. Strasznie mnie wciągnął.
OdpowiedzUsuńBył cały z perspektywy Sasuke. Mniam. Liczę na więcej takich.
" Z tajemniczym uśmieszkiem w jego rękach wynurzył się obiekt pożądania. Zwój. Nigdy dotąd go nie widziałem, ale natychmiast poczułem niechęć." Jak to? Czy czasem zwój wcześniej nie był u Sakury jak i u niego? Więc jak to możliwe, że go nie widział. O.o
Oh...jestem strasznie ciekawa co Tanaki powiedziała o naszych bohaterach. Może coś z tym Czarnym Księciem? Ugh... nie wiem jak wytrzymam bez twoich twórczości do Niedzieli ;(
Mówisz, że w tym tygodniu pojawi się prolog albo Zapowiedź? Jestem na tak. Już nie mogę się doczekać
Pozdrawiam.
Miliko.
Rany, ja dzisiaj wolniej myślę.
UsuńDziękuję za wyłapanie błędy, który oczywiście został już skorygowany.
Również pozdrawiam.
Och... ile ja czekałam na kolejną notke, ale rozumiem i wcale sie nie dziwie dlaczego nie wstawiłaś jej wcześniej ;) Hmm... mi sie jak zwykle bardzo podobało, mam nadzieje że Sasuke wreszcie porozmawia szczerze z Sakurą :) Szczerze to licze też że Sakura zrobi sie trochę silniejsza, tylko troszke xd Satoshi kocham tego malca <3 Itachi, jak zwylke tam gdzie go potrzebują, mieć takiego męża xd *marzy*Czekam niecierpliwie na kolejną część opowiadania.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Anae
Już się nie mogę doczekać na następną notkę. Ciekawi mnie, co Akashi ma do powiedzenia o Renie. Wszystko mnie tutaj ciekawi, no...
OdpowiedzUsuńMimo, że piszesz długie notki to dzięki idealnemu klimatowi i dopasowanej muzyce zlatuje mi to bardzo szybko ;3
Życzę niezliczonej ilości weny ^^
A ostatnio rozmyślałam nad skróceniem objętości rozdziałów... Naprawdę szybko zlatuje ci czytanie dwudziestu stron w Wordzie? No, teraz to mam mętlik ^^
UsuńNIE, NIE, NIE, NIE!
UsuńJak dla mnie to rozdziały mogą być nawet i dłuższe, ale przecież nie będziemy Cię zmuszać do ciągłego pisania. ^^ Ale na skrócenie rozdziałów to ja zgody nie wyrażam!
Okej, rozumiem.
UsuńSkoro nie macie nic przeciwko długim rozdziałom, to właśnie takimi będę was męczyła >:D
Rozdział bardzo mi się podobał. Calutki z perspektywy Sasuke. Omomom. Do samego końca czekałam, aż wreszcie może coś tam, coś tam się wyjaśni, ale jednak nie :D Czekałam też na tą rozmowę Sasuke z Sakurą <3.
OdpowiedzUsuńCiekawe, ciekawe co tam Itaś wymyśli...
O co chodzi z tym Czarnym Księciem?
Dlaczego Ren stał się takim zimnym dupkiem?
Kto w końcu to Kyori rzucił?
Odpowiedź na te pytania, i jeszcze więcej, mam nadzieję, poznamy w przyszłych rozdziałach.
Ciekawa jestem, ciekawa!
A, tylko zdziwiło mnie, że Sasuke nie widział zwoju. A czy on przypadkiem nie trzymał go przez kilka dni u siebie, w swym cudownym, ogromnym domu w Konoha? ^^
Pooozdrawiam. :*
Z Sasuke to ja zawaliłam. Błąd został już skorygowany. Mam to wszystko wypisane na kartce, a i tak pominęłam ważny szczegół >///<
UsuńNa szczęście mam spostrzegawczych czytelników <3
Dziękuję i również pozdrawiam :)
Dawno się nie odzywałam ^.^''
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo wciągający, ale ja niestety wyłapałam kilka słów/błędów (nazywajcie to jak chcecie), których nie zrozumiałam... A tak dokładniej (podam początek zdania i potem dokładne słówko): 1)"Wyśmienicie! Kolejna kwestia, w którą nie jestem wtajemniczony. Całość była olbrzymim kręgiem tajemnic, a właśni sojusznicy wszystko utrudniali..." - chodzi dokładniej o słowo "właśni"-kombinowałam nad odmianą i jakoś nie mogę tego zmienić..ale wiem o co tu chodziło :) 2)"Obserwowałem ich. Żołądek burczał, wysyłał dziesiątki sygnałów do mózgu, ale jakaś część mojego jestestwa wciąż trwała w miejscu, taksując wzrokiem tą dwójkę" - "jestestwa" (za chiny nie mogę zajażyć o co z tym chodzi TT.TT) i ostatnie 3)"Ale, w przeciwieństwie do Sakury, nie potrafiłem sobie z tym poradzić. Nikt dotąd mnie tego nie nauczył. To stricte ludzkie uczucie..." - "stricte" - ?
Olśnijcie mnie.
No, ale po mimo tych drobnostek, pisz dalej Akemii, bo jestem ciekawa dalszego rozwoju wydarzeń :)
Wierna (mało udzielająca się) czytelniczka - Aki :3
Rozdział jak zawsze genialny;) pojawiło się mnóstwo pytań, na które odpowiedzi znajdą się w kolejnych rozdziałach opowiadania. Mam nadzieję, że Sasuke i Sakura porozmawiają szczerze i wszystko sobie wyjaśnią.
OdpowiedzUsuńCo takiego wie Akashi?
Kto rzucił Kyori?
Cieszę się, że cały rozdział był z perspektywy Sasuke;)
Mam nadzieję, że nie skrócisz rozdziałów bo piszesz klimatycznie i Twoje opowiadanie bardzo wciąga więc czyta się je szybko i przyjemnie;)
Pozdrawiam;*
Em... właściwie, nie wiem co mam napisać na temat tej notki. Jakoś tak mi się strasznie dłużyła i przez nadmiar tych wyjaśnień, nie mogłam się na niej skupić. Właściwie te wyjaśnienia czytałam pobieżnie, bo mnie nudziły. Moje zainteresowanie jedynie rosło na licytacjach Sasuke z samym sobą i na cudnym fragmencie z Satoshim <3 Scena matka&syn&Sasuke mnie rozczuliła, a jak wyobraziłam sobie ten piękny obrazek, to stwierdziłam, że jest ładniejszy niż Sakura&Satoshi&Ren xd
OdpowiedzUsuńZ błędów to wyłapałam dwa razy "zmianę płci" Sasuke i jedną literówkę, jednak ich sobie nie wypisałam, gdyż moje zmęczenie dziś sięga zenitu. Dlatego też taki krótki, byle jaki komentarz, wybacz ^^ przy następnej notce będzie lepiej!
Weny i pozdrawiam!
Boże genialny rozdział xd i to w dodtaku caaaaaaaały z perspektywy Sasuke-kun *.*
OdpowiedzUsuńZastanawiam się tylko czy w następnym rozdziale zacznie się już coś powoli wyjaśnieć czy dojdzie jeszcze węcej pytań?
Nie wiem czemu ale intuicja podpowiada mi, że Ren był zamieszany w to Tankyori no Jutsu xd
Ohayo :D
OdpowiedzUsuńWidzę, że obydwie mamy ferie xd Piękny czasm prawda?
Szczerze ci powiem, że ta notka wydawała mi się wyjątkowo krótka. No naprawdę! Nie obraziłabym się o tę jedną scenę więcej ;3
Nie spodziewałam się, że nagle na statku wyskoczy nam ... Satoshi. Aczkolwiek było to bardzo pozytywne zaskoczenie ;) Sasuke lubi dzieci? Robi się coraz fajniej. Dobrze, że Uchiha zdał sobie sprawę, że jednak Sakura nie jest tylko irytującą dziewuchą.
Itaś ponownie wkracza na scenę! - mój mąż. Dorób mu dziewczynę i nazwij ją Sheeiren, okej? ^.^ Oni teraz wrócą do Konohy, czy jeszcze będzie jakaś bitwa na morzu, a la "Piraci Wiosko Liścia"? Byłoby ciekawie xd
Mam nadzieję, że z kolejnej notki nic mi nie utniesz ;3
Pozdrawiam i jeszcze raz za wszystko dziękuję ;)
Rzadko się udzielam w komentarzach, w sumie od niedawna czytam Twojego bloga. Rozdział świetny, czytając go miałam chęć na więcej , mogłabym czytać i czytać i chyba nigdy by mi się nie znudziło. Jestem bardzo ciekawa kto użył na Sakurze i Sasuke Kyori. Wiele pytań nurtuje mnie co do tego opowiadania. Co się jeszcze wydarzy? No, ale wiadomo, trzeba czekać, więc z niecierpliwością wyczekuje następnej notki. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział. Nareszcie wracają do Konohy! Martwię się tylko stanem nóg Sakury..
OdpowiedzUsuńNie mogę doczekać się kolejnego rozdziału!
Pozdrawiam, Hikari.
Ktoś tu napisał, że wydaje się mu, iż ten rozdział jest krótszy, albo się go szybciej czytało - odnoszę takie samo wrażenie.
OdpowiedzUsuńA teraz muszę Cię przeprosić, gdyż zalegam u Cibie aż dwie notki - no, teraz jedną. Ale to wszystko przez to, że mam nawał pracy. Rozumiesz, tydzień temu codziennie miałam treningi, żeby przygotować się do turnieju, próby zespołu, poprawianie ocen. Trochę się tego nazbierało, ale najważniejsze, że w końcu znalazłam czas, by zabrać się za zaległe blogi ^^
Wracają do Konohy? Tak szybko?... Mam wrażenie, że opowiadanie zmierza ku końcowi, ale to nie możliwe, prawda? Wiem, że chowasz jeszcze jakiegoś asa w rękawie! Ja to wiem.
Akashi! Jak ja się cieszę, że od również jedzie (płynie) do Konohy! Z nim życie będzie weselsze i takie tam... Właściwie, to mógłby zostać przygrnięty prze Sakurę jako zwierzątko domowe :3
Lecę do następnej notki,
pozdrawiam!
Itaś i Naruto wkroczyli do akcji. xd A co! Trochę zdziwiło mnie ich zachwowanie, tak zwyczajnie podeszli do tego wszystkiego. No i.. chcą ludzi przetransportować do Konohy. o,o
OdpowiedzUsuńSatoshi <3 Kocham tego malucha. I ten jego uśmiech. :3
Również tak jak Sasuke nie ogarniam tych tajemnic, o jakich mówił Itachi. Normalnie mówił jakimś szyfrem. xD Mam nadzieję, że niedługo się wszystkiego dowiem no i fajnie, iż Akashi płynie z nimi :3
Ogólnie to rozdział umilił mi nudną historię, z czego jestem bardzo zadowolona. Muszę częściej czytać notki w szkole :D