środa, 5 czerwca 2013

XXXVI. Los sprzysiężony przeciwko nam

„Idziemy przez świat sa­mot­nie, ale jeśli ma­my szczęście, to przez jedną chwilę na­leżymy do ko­goś i ta jed­na chwi­la poz­wa­la nam przet­rwać całe wy­pełnione sa­mot­nością życie.”
Paullina Simons

Poszlaki, napomknięcia, aluzje, wskazówki – główne cele naszych wieczystych pościgów przy użyciu umiejętności tropicielskich. Byliśmy otwarci na wszystko, łącznie z misternie brzmiącymi przepowiedniami o lwie i wypędzających zdolnościami. Rozwikłaliśmy już wiele sekretnych myśli i uporaliśmy się z przeważającym procentem łamigłówek, generalnie stan rzeczy powierzonego nam zadania przedstawiał się zadowalająco. Nieumyślnie, prócz przełknięcia setek dojmujących faktów, odkryłem coś nowego.
Istniało duże prawdopodobieństwo, że moja matka nigdy nie miała wydać mnie na świat, a los, drogą cudu, spartolił i nie pokrzyżował jej planów. Co rusz, gdy wydaję mi się, że rozpocząłem już przyzwoity etap w swoim życiu, napotyka mnie coś niebywałego, dokonując mnóstwo przeobrażeń mojej osobowości i obsypując doświadczeniem. „Zmartwychwstanie” mojego brata zdołało nieźle mnie skołować i długi czas poświęciłem na zupełnie otrzeźwienie. Potem nastąpiła krótka sielanka – cisza przez burzą. Bach. Oprócz konfrontacji z Sakurą, doświadczyłem działania przedziwnej, nielogicznej i bezsensownej techniki. Kiedy myślałem już, że całość uda nam się w jakimś sposób wiarygodnie wyjaśnić, okazało się, że prawda zakradła się gdzieś głębiej.
Do przeszłości.
Mało tego – wdarła się do wydarzeń, których nie posmakowałem.
Przemierzając spowite mrokiem korytarze, zastanawiałem się czymże zawiniłem. Jako dzieciak nie przysłużyłem się zbytnio do mojej okrutnie skalibrowanej przyszłości. Racja, byłem energiczny, często nieposłuszny i postępujący wbrew poleceniom ojca, ale kochałem rodzinę całym swoim sercem, a na ich tragicznej śmierci życie nie poprzestało.
Nic nie pojmowałem, a przeszłość z Sakurą, choć wydawała się oczywista i objaśniająca zamęt, nie potrafiła wedrzeć się do mojego umysłu i na dobre tam zakorzenić. Być może doświadczyłem potwornych rzeczy w młodym wieku, przemierzałem ścieżkę ciemności i niejednokrotnie podejmowałem się prób pozabijania najdroższych mi osób, ale stadium szaleństwa nie rozpleniło się na tyle, bym ot tak mógł zapomnieć Sakury. Jej porwania, przetrzymywania w zamknięciu i torturowania przez Madarę.
Mimo wszystko powstawały sprzeczności.
Sakura żyła. Teraz, tu, w moich czasach i w tym duchowym wymiarze. To dowodziło faktowi, że Madara nie pozbył się jej wedle swych zamiarów i bynajmniej planów nie pokrzyżowała mu śmierć. W jakiś sposób rozprawił się z naszą dwójką i skutecznie oddzielił.
W umyśle próbowałem przybliżyć sobie schemat naszej podziemnej siedziby. Błądziłem po korytarzach, wiedząc dokąd przybędę, ale bez pojęcia o toku myślenia tutejszego Sasuke. Nawet jeżeli mógłbym przez chwilę dopuścić do siebie myśl, że to właśnie ja parę miesięcy temu wlokłem Sakurę po obrębach nory, to ani w ząb nie miałem w głowie żadnych potencjalnych miejscówek.
Mogli zaszyć się wszędzie, a moja Sakura razem z nimi.
Wstąpiłem na obszar utopiony w nadmiernym świetle świec. Pochodnie uszeregowały się w odstępach metra i towarzyszyły mi przez całe pięć minut pokonywania odcinka. Musiałem się opamiętać, przejąć kontrolę nad dudniącym sercem i zatrzymać płytkie oddechy.
Niestety, zamiast dopiąć wyznaczonego celu stałem się jeszcze bardziej podminowany, a mój gniew był porównywalny do samopoczucia przy użyciu Susanoo. Czy to możliwe, żeby człowiek nie pamiętał, że czegoś nie pamięta?
Żachnąłem się i puściłem pędem, wychylając raz za razem, by wniknąć w pomieszczenia ukryte za ścianą i skontrolować ich stan. Momentami przystawałem wśród ciemności, bądź też w bogato oświetlonym miejscu, nasłuchując i wypatrując przemieszczających się cieni. Jak na złość siedziba oblała się niepokojącym milczeniem. Pierwsze, straszliwe scenariusze stanęły mi przed oczami i teraz mknąłem już w dzikim obłędzie, recytując mantrę: „To iluzja!”
Ostatecznie srogi los mnie wynagrodził. Wyczulony zmysł słuchu wykazał kierunek ku źródle słyszalnego dźwięku. Skaliste wypukłości niosły ze sobą czyiś szept - cichy, niewyraźny bełkot, który skojarzyłem ze szlochem.
Natychmiast przytroczyłem się do odgłosów, ruszając za ich śladami w stronę, gdzie natężenie stopniowo wzrastało. Gdy wydawało mi się, że jestem już w pobliżu, dźwięki umilkły, jakby spłoszone przez moją nadciągającą osobę. Chwilę później po prawej stronie korytarza ujawniły się drzwi do pierwszego, posądzonego o przetrzymywanie Sakury pomieszczenia. Z najwyższą ostrożnością zajrzałem w głąb, budząc do życia migoczące drobinki, które za każdym razem sygnalizowały użytkowanie duchowych kunsztów.
Spośród ciemności ujawniły się konstruujące ludzi kształty. Mój sobowtór nachylał się nad pogrążoną we śnie Sakurą i artystycznie opasywał różowe pasma wokół swoich palców. Pomiędzy tą dwójką niezgrabnie przykucała kolejna różowo-włosa istota i potrzebowałem chwili, by ogarnąć, która z nich przynależy do mojego wymiaru – tego, będącego własnością podróżników w czasie.
 - Sakura – oznajmiłem gardłowo.
Wzdrygnęła się ta siedząca w kucki, po czym histerycznie łypnęła na mnie znad ramienia.
Ten widok, osoby, miejsce, mimika Sasuke, który z przyjemnością zabawia się kudłami czyiś włosów – to tylko jedna trzecia zakresu rzeczy, przez które straciłem zainteresowanie podróżującą ze mną Sakurą. Spoglądałem w osłupieniu na rozgrywające się wydarzenia. Jakoś nowinki o planowanym użyciu Kyori i uzależnieniu mojego sobowtóra od tej dziewczyny zdawały się być faktami niższego rzędu, czymś niegodnym do konkurowania z… tą świadomością.
Podążałem wzrokiem za dłonią tutejszego Sasuke. Wszystkie te ruchy, sposób w jaki błądził między puklami, chwile zadumy, w których przystawał i skupiał się na twarzyczce Sakury – czy to nie dziwne? Jedno było pewno; tego nie mogłem potraktować jako zbieg okoliczności.
To sprawiło, że obtaczający mnie do tej pory pancerz na akceptacje tej demonstracji runął. Zaczynałem coraz bardziej wierzyć w prawdziwość owych wydarzeń, a to napawało mnie niebywałym gniewem. Ledwie zdołałem powstrzymać samego siebie przed szarpnięciem Sakury i wywleczeniem z tego wymiaru. A jednak resztki zdrowego myślenia gdzieś się we mnie zakorzeniły.
 - Sasuke, popatrz na to – Sakura nie podzielała mych emocji – przeciwnie – lustrowała nabierającą tempa akcję z błyskiem naukowej fascynacji. Tak, to było pieprzone, godne Noble’a odkrycie. Jaka szkoda, że burzyło cały dotychczasowy porządek w życiu naszej dwójki. – A jednak potrafisz być delikatny – podjęła, na powrót przekierowując wzrok ku mojej perfekcyjnej kopii. – Kryminaliści także mają swoje chwile słabości. To ludzie. Nigdy nie pozbędą się człowieczeństwa, bez względu na ilość włożonych w to starań i listę bezlitosnych morderstw. Nawet największy zbrodniarz i drań potrzebuje czasami chwili wytchnienia. Cieszę się, że to ja mogłam właśnie tym się dla ciebie stać… te parę miesięcy temu.
Jej drzemiąca wersja ściągnęła niespokojnie brwi i zacisnęła przytkniętą do policzka rękę.
 - Głupia – wyszeptał męski głos. Należał jednocześnie do dwóch zgromadzonych tutaj osób. Był mój, ale słowa wymówił ktoś inny.
 - Nawet teraz tak do mnie mówisz – zachichotała Sakura. Wreszcie po dokładniejszym wsłuchaniu pojąłem jak olbrzymią ilością leku przyprawiony jest jej śmiech.
Sakura nie wiedziała o moich nocnych inwencjach myślicielskich. Nie miała pojęcia, że nie tylko wyrażam się o niej w ten sam sposób co Sasuke sprzed nieokreślonego odcinka czasu, lecz także podejmuje się tych samych działań. Wtedy o tym nie myślałem, teraz było mi wstyd, że w odmętach jaskini na Michigacie ośmieliłem się tknąć jej włosów podczas snu.
Ośmieliłem się dokonywać przeraźliwie podobnych ruchów, którymi porusza się dłoń tutejszego Sasuke.
Nie.
Nie zniosę tego ani chwili dłużej. Skapitulowałem, mentalnie uderzyłem kolanami o grunt, uwłaszczyłem swoją klanową dumę na rzecz przeciętnych flashbacków z przeszłości.
Na zewnątrz wcale nie zachowałem powszechnego spokoju. Naprędce obmyśliłem plan „A”, niezastąpiony żadną awaryjną opcją. Głęboko wierzyłem, że jego pierwsza, nieudoskonalona wersja, powiedzie się sukcesem.
 - Sasuke? – Sakurę zaniepokoiła bezkresna cisza. Dźwignęła się na nogi, zauważając silne emocje tworzące fakturę mojej twarzy. – Coś się stało? – zapytała pół-głosem, ale opamiętała się i pokręciła głową. Równocześnie pojęliśmy jak paranoidalne było to pytanie.
 - Mam tego dość – wyznałem zgodnie z prawdą.
Spojrzała na mnie z niezrozumieniem.
Postanowiłem zaoszczędzić nam trochę czasu, nie patyczkując się z tumanowatą naturą Sakury i przeobrazić moje plany w konkretne działania. Cofnąłem się z powrotem na korytarz, a skonfundowana Sakura podążyła za mną, wynurzając się zza niejednolitych kształtem skał.
 - O co…
Wszedłem jej w słowo:
 - Wynosimy się stąd. Natychmiast.
Konsternacja na jej twarzy gwałtownie się wzmogła. Była to mieszanka, wstydu, przerażenia i domieszki czystego gniewu.
 - Jak niby chcesz się stąd wynieść? To Zetsu pociąga za sznurki. Jesteśmy jak marionetki uwięzione w spektaklu dopóty ten nie dobiegnie końca.
 - Wcale nie – warknąłem. – Zetsu kontroluje zmieniające się otoczenie, ale to jak się zachowamy zależy od nas. Nie mam zamiaru dłużej przebywać w tym paskudnym miejscu. Jeżeli to wszystko tutaj jest prawdą – ostentacyjnie wzniosłem ramiona, znakomicie anonsując kamienne wypukłości – chcę od nich osobiście to usłyszeć. Od Zetsu, a w szczególności od Ren’a. To co uczynił, to zwykłe tchórzostwo. Uciekł pozostawiając całą odpowiedzialność na barkach jakiegoś tandetnego Jutsu.
Moje słowa były jak krople deszczu na zeschnięte w jej środku kwiaty. Na twarzy Sakury natychmiast wykwitła furia.
 - Za pomocą tandetnego Jutsu nie da się podróżować w czasie! – zawołała, zaciekle gestykulując obiema rękami. – Ren nie uciekł od odpowiedzialności. On chciał, żebyśmy ujrzeli wszystko na własne oczy. Uwierzyłbyś mu, gdyby powiedział ci, że kiedyś sfalsyfikowałeś dokumentację wcielając się w kuzynostwo Raikage, aby pojmać Medyka? Uwierzyłbyś, że za każdym razem ratowałeś ją spod łaknących krwi łap Madary? Uwierzyłbyś, że wieczorami zatapiałeś palce w jej włosach? We włosach tej głupiej, nieszczęsnej dziewczyny… - Głos Sakury przypominał odbiornik radiowy. Ktoś przez przypadek pobudził go z maksymalnie podkręconą głośnością i zaczął etapowo przyciszać, skręcając gałką. W efekcie jej ostatnie słowa zabrzmiały płaczliwie, zupełnie jak wcześniej słyszalny przeze mnie szept.
Zatem to ona mnie tutaj przywiodła.
 - Ja też się boję, Sasuke – wznowiła szeptem. – Boję się, ale nie traktuję tego jako powód do ucieczki. Powiedziałeś mi przecież, że musimy przez to przebrnąć. Razem – Wyciągnęła dłoń z zamiarem pochwycenia mojej. Żelazna reguła o niemożności dotyku wcale nie dotarła do niej z opóźnieniem. Sakura pamiętała o tym już wówczas, gdy planowała ująć moją rękę, a jednak… Ta, należąca do niej zawisła bezwiednie w powietrzu. – Chcę cię poznać. Poznać od strony, od której nie miałam okazji przez czas trwania naszych potyczek z Kyori. Chcę poznać to, czego prawdopodobnie nie zapamiętałam.
 - A ja? – Zabrzmiałem piskliwie. Gdybym mógł, gorzko bym zapłakał, ale to nie przystoi potomkowi elitarnego rodu. Sama świadomość palącej potrzeby płaczu zbudziła we mnie wstręt do samego siebie. – Dlaczego ja nic z tego nie pamiętam?
 - Nie wiem. To następna zagadka, którą trzeba zanotować na naszej liście.
 - Nie nadążam za nimi.
 - Skoro nawet ty się w nich pogubiłeś, ja tym bardziej nie odkryję już niczego nowego – Na krótką chwilę po jej twarzy błąkał się uśmiech, jednak w ostateczności zatracił się na ścieżce i skręcił w złym kierunku. – Szkoda, że nie ma z nami Akashi’ego. Być może on do czegoś by doszedł.
Nie wierzyłem w to ani trochę. Zresztą, ostatnie czego pragnąłem, to rola atrakcji dla kociego widowiska. Akashi niewątpliwie obnosiłby się długi czas faktem, że widział Uchihę w chwili życiowej depresji. Podłamanego, z szarpiącym bólem w piersi i wypłowiałego z zapału do dalszych odkryć.    
 - Czego się dowiedziałaś… od nich? – Machnięciem brody naprowadziłem jej wzrok na ukrytą za ścianą parę.
 - Niczego wyjątkowo. Zastanawiałeś się tylko dlaczego tak bardzo zależy mi na powrocie do wioski. Opowiedziałam ci wtedy o Ren’ie.
Psiakość! To znów uautentyczniało demonstrowane przez Zetsu zaszłości. Ponadto na wspomnienie o czarno-włosym arogancie poczułem, że drga mi lewa brew. Niepokojący symptom, który zapowiadał wizytę terroryzujących mnie uczuć.
 - A ty? – Sakura spojrzała mi w oczy. – Czego dowiedziałeś się od Madary?
Nie zamierzałem niczego przed nią zatajać, lecz nim w ogóle zabrałem się do składania strzępków zasłyszanej rozmowy, biel powróciła w nieodpowiednim momencie. Mimo urwania naszej dyskusji, odczułem wyraźną ulgę. To było jak znak z niebios. Sprostałem zadaniu, wykorzystałem powierzony nam przez Zetsu czas i teraz, gdy nic sensacyjnego się już nie wydarzy, nasz przewodnik odeśle nas jako widowisko do bardziej porywających kawałków życia.
Zanim jednak Sakura zdążyła zatracić się w niebiańskim świetle, wyrzuciłem z siebie:
 - To nie iluzja. To wszystko prawda.
Zielone oczy zwęziły się gwałtownie, ale biel prędko je pożarła, pozostawiając mnie samego.
***
Po teleportacji do nowego miejsca, zamiast rozejrzeć się dookoła i zbadać teren, na który zostaliśmy skazani, przeczekałam aż znaki na mojej skórze zmętnieją i zgasną. Kiedy to się stało, drugim racjonalnym celem na mojej liście było skontrolowanie położenia Sasuke. Dzięki Bogu wirujący gwiezdny pył skrystalizował go tuż obok, zatapiając w świetle aktualnej sfery.
Rozczarowałam się widząc las. Pragnęłam więcej dynamizmu, szybkich, a zarazem skutecznych w logicznym wyjaśnianiu zdarzeń, które uściśliłyby nam istotę zatajonej przeszłości.
Wlepiłam smętne spojrzenie w piętrzące się przed nami drzewo i czekałam na dyrektywy Sasuke. Niebo zasnute było złowróżbnymi chmurzyskami, a w oddali trzaskały przyprawiające o gęsią skórkę pioruny. Po energicznych tańcach koron drzew i udekorowanych liśćmi krzewów stwierdziłam, że czasy, do których trafiliśmy padają obecnie ofiarą nadciągającej wichury.
 - Idziemy – Sasuke odezwał się po namyśle, stawiając pierwsze, nieśmiałe kroki.
Dopiero gdy potruchtałam za nim, a rosły pień drzewa urozmaicił pole naszej widoczności, nie mogłam inaczej, musiałam na powrót zatrzymać się w miejscu i przeistoczyć w żywy słup soli. Powinnam była natychmiast rozpoznać teren w pobliżu wioski, ale to obraz drewnianego muru i gigantycznych, zielonkawych wrót z czerwonym symbolem na przodzie uzmysłowił mi nasze położenie.
Sasuke zwątpił i wycofał się.
 - Bramy Konohy?
 - Dlaczego tu jesteśmy? – pomyślałam na głos. W tejże chwili pierwszy koncept przypełznął do mojej głowy. – Przyprowadziłeś mnie do wioski? Pozwoliłeś zwiać?
W zupełnym bezgłosie staliśmy niczym dwa przybite do podłoża kołki. Zastanawiałam się dlaczego Zetsu przywiódł nas w miejsce pozbawione obecności żywej istoty. Parę razy gruntownie skontrolowałam otaczający nas rejon, ale nawet strażnicy bramy gdzieś umknęli pozostawiając swoje robocze pozycje pustymi.
 - Nie wiem jak wiele czasu minęło od tamtej chwili – zaczął Sasuke. – ale na pewno nie pozwoliłbym tobie na ucieczkę.
 - Może teleportacja się nie powiodła? Może mieliśmy wylądować za bramami wioski, a Zetsu coś schrzanił? Itachi mówił nam, że używanie zakazanych Jutsu wymaga skupienia, cierpliwości, a przede wszystkim umiejętności.
Nad naszymi głowami rozległ się szelest przewyższający natężenie innych wprawionych w ruch liści, ale winą obarczyliśmy wiatr.
 - Jasne, ale… gdzie, do licha, podziali się strażnicy?
Też chciałabym wiedzieć. Kotetsu i Izumo nie byli typami skłonnymi do rozrabiania i dobrowolnego rezygnowania z godzin pracy.
I nagle, jak gdyby za naszymi plecami czaiła się potężna trąba powietrza, dobiegł nas wzmocniony świst, poprzedzony czyimś krzykiem.
Mur Konohy od lasu, w którym się ukrywaliśmy, dzieliła drobna połać ziemi, nie powlekana żadną roślinnością, prócz dorodnej trawy. To właśnie gdzieś pośrodku owej połaci gruchnęły dwa ludzkie ciała.
Ciała Naruto i Ren’a…
Naruto i Ren’a!
Stężałam od czubka głowy po palce u stóp, wydając z siebie przytłumione pisknięcie. Sasuke pochylił się jak gdyby dwójka szarpiących się mężczyzn mogłaby go dostrzec, ale chwilę później z brawurowym wyrazem twarzy przekroczył teren lasu i ośmielił się podejść bliżej.
Zauważając mój bezruch, przystanął i spojrzał na mnie.
 - Chodź!
 - Co oni…
 - Nie dowiemy się przedłużając bezczynność – oznajmił dobitnie i przetransportował wzrok na Naruto i Ren’a. Nie postąpiłam ani kroku bliżej, ale zmrużyłam oczy, chcąc zbadać większą ilość detali. Obaj panowie twarz skażoną mieli dziką furią. Naruto siedział okrakiem na Ren’ie i, splatając z nim dłonie, korzystał z wszelakich zasobów swoich sił, by go przezwyciężyć. Pogruchotani, przemoczeni i wściekli rozsyłali dookoła godne wygłodniałego zwierzęcia sapania.
W którymś momencie Ren przejął inicjatywne. Z despotycznych charchotem ścisnął w pięstkach kawałek królewskiego płaszcza Naruto.
 - Jesteś jej przyjacielem, a próbujesz mnie powstrzymać! Czy ona w ogóle cię obchodzi?!
 - Nie możemy działać pochopnie! – Podskoczyłam w miejscu na intonację Uzumaki’ego, która wyrażała czystą chęć mordu. Jeżeli kiedyś myślałam, że jestem świadkiem postępowań nieokreślających mojego przyjaciela, to właśnie teraz dotarło do mnie, że jeszcze nie widziałam wszystkiego. – Nie masz zielonego pojęcia gdzie ona się podziała! Jak chcesz ją odszukać, do cholery?!
 - Chrzanisz! – Ren zgromadził siły i odepchnął od siebie Naruto barierą chakry. Momentalnie dźwignął się na nogi i dysząc, wsiąkał rozpływającą się energię. Uzumaki chlasnął zadkiem o podłoże bez poważniejszych uszczerbków na zdrowiu. Nawet w akcie histerii Ren potrafił kontrolować swoje działania. – Stojąc bezczynnie w niczym jej nie pomożemy! Nie zamierzam czekać, aż ANBU łaskawie coś wytropi! Sam się tym zajmę!
 - A jeżeli zginiesz? – zapytał łagodniej Uzumaki, krzywiąc się z bólu i z wolna powstając. Jego płaszcz umorusany był od błota.
 - Jak mniemam rozmawiają o tobie – mruknął Sasuke.
 - Nie dam się zabić. Odnajdę ją. Akurat po tobie nie spodziewałem się takiego braku wzruszenia! Twoja przyjaciółka właśnie zaginęła i diabli wiedzą co się jej przytrafiło! Jak ty się zachowujesz, u licha?!
Naruto uspokajająco wyciągnął przed siebie dłonie.
 - Ren. Ja też chcę jej pomóc.
 - Pewnie! Zatem dlaczego mnie zatrzymujesz? – Ren potrząsnął głową z obrzydzeniem.
 - Bo nie wiesz dokąd zmierzasz. Panika przysłania twoje rozsądne myślenie. W takim stanie, i takim sposobem na pewno jej nie ocalisz. Nie wypuszczę cię poza granicę Konohy. Chcę uratować Sakurę-chan i zrobię to bez względu na wszystko, ale zanim się do tego zabiorę, muszę zebrać dowody! Muszę wiedzieć dokąd się udać, a nie biec przed siebie na ślepo! Jesteś świadom, że ona może być na powierzchni każdego z krajów? Musimy do czegoś ograniczyć pole poszukiwań.
Tyrada Naruto znalazła swój kres, gdy ten wydał z siebie dostojne sapnięcie i strząsnął z płaszcza przylepione, kleiste kawałki brudu. Nieskazitelna biel zajadła się mieszanką brązu i zieleni. 
Ren natomiast spiął się dwakroć bardziej niż uprzednio. Kosmyki jego włosów opadały mu złośliwie na czoło, ale chłopak nie poświęcał temu uwagi.
 - Jesteś Hokage! – Rozłożył ramiona z udawanym respektem. – Nie możesz pozostawiać swoich poddanych!
 - Tu chodzi o Sakurę-chan! To przypadek wyjątkowy! Nie pozwolę, by cokolwiek jej się przytrafiło.
 - Świetnie! Więc czekaj tu sobie aż pole poszukiwań się „ograniczy”, a ja tymczasem zacznę gromadzić pierwsze tropy, będąc już w drodze, a nie siedząc w tej zakichanej wiosce!
Naruto wyraźnie się zamroczył. Z troską i przygnębieniem patrzył jak Ren podąża w stronę lasu, a potem przerywa wędrówkę. Nieświadomie zatrzymał się nieopodal mnie. Tkwiłam przy tym cholernym, Herkulesowym drzewie i spozierałam go wzrokiem zapożyczonym od Uzumaki’ego. Sasuke zawrócił i stanął przy mnie. Jakby wiedział, że to nie Ren może mnie skrzywdzić, a wspomnienia, które wsącza we mnie samą swoją obecnością.
 - Dlaczego Zetsu nam to pokazuje? – zapłakałam. Ren także. Jego tęczówki koloru wypłowiałej czekolady znienacka się zaszkliły. Warknąwszy, zwinął dłoń w pięść i wyładował gniew na mojej Herkulesowej tarczy, w której powstało lekkie wyżłobienie. Kawałki kory wbiły się Ren’owi w rękę otwierając strumieniom krwi nowe drogi ucieczki.
Chłopak grzmotnął kolanami o podłoże, rozbryzgując pod sobą falę nasiąkniętego wodą gruntu.
Był tak blisko. Uklęknął nieomal u mojego podnóża. 
 - Sakura – Sasuke rozpoczął kontrolę mego oblicza. Zdawałam sobie sprawę jak paskudnie wyglądam z zewnątrz. Stchórzyłam. Odwróciłam się prędko w przeciwną stronę, by ocaleć przed widokiem rozrywającym moje serce na strzępy. Nie chciałam narażać go na kolejne krzywdy.
W tym wymiarze nie miałam prawa istnieć. Byłam kimś, kto nie mógł nasycić się dotykiem. Kimś, kto nie mógł w żaden sposób skontaktować się z częściami przeszłości. Mimo to wyobraziłam sobie, że przytykam czoło do sponiewieranego drzewa, że moje łzy naprawdę wytyczają sobie trasę gdzieś po jego powierzchni.
 - Nie chcę na to patrzyć – wyjaśniłam Sasuke, kuląc się jak wysłużona przez życie istotka.
Usłyszeliśmy kroki. Prawdopodobnie Naruto przybył z pustymi słowami pocieszenia. 
 - Wiem co czujesz, Ren. Z Sakurą-chan byliście nierozłączni. Zaakceptowaliście siebie nawzajem, dzierżąc ten sam ból.
 - Cieszę się, że to rozumiesz – Ren roześmiał się gardłowo. – Masz zamiar teraz pieprzyć bez końca jak wyjątkowa ona była? Masz zamiar wmawiać mi, że z jej wolą walki i chęcią przetrwania nie mam czym się zadręczać?
 - Powinieneś bardziej w nią uwierzyć – szepnął. – Jest dla mnie tak samo ważna jak dla ciebie.
 - Ale ja nie mam już nikogo…
 - Ren – Coś chlusnęło. Oczami wyobraźni widziałam powszechny wśród rodziny Uzumaki’ch sposób na skoszenie smutków. Naruto umiejscowił dłoń na barku Ren’a i w ciszy pozwolił mu rozprawić się z gnębiącymi go myślami.
 - Odnajdę ją – Nie mogłam stłumić chlipnięcia na dźwięk tak przygnębionego, a zarazem zdeterminowanego głosu chłopaka.
 - Odnajdziemy – poprawił go Naruto. – Nie tylko ty zrobisz dla niej wszystko.
 - Cholera jasna – Tama spartaczyła sprawę. Łzy wyciekały z moich oczu wartkim strumieniem. Czułam ich słony posmak w ustach, patrzyłam jak przenikają przez korę drzewa w towarzystwie ślicznych, błyskających drobinek, które kojarzyłam z gwiezdnym pyłkiem.
 - Ren z pewnością nie chciałby, żebyś to oglądała – Sasuke odezwał się głosem, który wciąż próbował przezwyciężyć zdziwienie. - Zetsu musiał go w jakiś sposób podpuścić. To on pragnął, żebyś to ujrzała. Albo – zawiesił głos i rozejrzał się. – może jego wersja z przeszłości obserwuje to wszystko z ukrycia.
 - Szczerze? Mam to gdzieś – wykrztusiłam warkliwie.
Sasuke nie odezwał się już więcej.
Pojmowałam sprawę! Rozumiałam ich panikę, smutek, zaniepokojenie… Była to prawdopodobnie pierwsza od dłuższego czasu misja na jaką wysłał mnie Naruto – jak mniemam pod moimi własnymi namowami i prośbami. Bach, niespodzianka! Daję ciała już przy pierwszym podejściu i nie rozpoznaję oszusta Iyashi’ego, którym tak naprawdę okazuje się być Sasuke.
Z obawą przed światem, wyjrzałam zza kotary włosów, a mój wzrok spoczął na Naruto.
Musi się potwornie obwiniać – myślałam, analizując jego twarz, która duchowo przetykana była bezlikiem emocji. Z rojowiska wyłowiłam parę z nich. Przede wszystkim górowało poczucie winy, tak jak się domyślałam. Naruto spoglądał na Ren’a i zaciskał oczy. To nie pozory, emocje niejednokrotnie przyprawiają o silniejszy ból niżli perfekcyjnie naostrzony sztylet.
 - Naruto skontaktował się z Raikage i wyszło na jaw, że Iyashi Kitsune nie istnieje, prawda? – zapytałam Sasuke. Tęskniłam za jego wysuwanymi pod nosem możliwościami.  
 - Tak mi się wydaję.
Ren stęknął z żałością i przyłożył obie dłonie do skroni. Wodospad łez był tak samo nieunikniony jak w moim przypadku. Powiodła mną ciekawość i machinalnie na niego spojrzałam. Zaciskał oczy, płakał, wyrażał swój ból w cichych pojękiwaniach.
Słyszałam jego myśli.
Nie chcę przeżywać tego na nowo.
Jeżeli ją stracę, nie będę miał już nikogo.
Obiecała mi. Obiecała mi, że zawsze będzie przy mnie.
Nie wiedziałam do czego zdolny jest Zetsu. Było dla nas zagadką, czy obserwuje naszą wędrówkę, czy też tylko wybiera spośród tysięcy dat, tą, do której powinniśmy się udać. Teraz byłam bardziej pewna, że ma wgląd na nasze reakcje. Gdy już na dobre zalały mnie łzy, symbole na ramieniu zbudziły się do życia. Tym razem nie zwiastowały wyłącznie beztroskiej teleportacji, dzięki nim mogłam chwilowo uwolnić się od przytłaczającego cierpienia.
Na parę sekund dopadła mnie tak paląca chcica na czyjąś bliskość, że niewiele brakowało, a dotknęłabym Sasuke, nie poświęcając nawet minutki na przeanalizowanie konsekwencji tych działań.
 - Już dobrze – powiedział do mnie. – Lada moment wszystko zniknie.
 - Znikną tylko obrazy – odrzekłam.
Bólu nikt się nie pozbędzie.
***
O ile Zetsu początkowy punkt programu nafaszerował budzącymi najczęściej szok i zgrozę okolicznościami, o tyle nasza dalsza część czasowej wędrówki nabrała nagle spokojniejszego nurtu. Skoki w czasie powieliły się. Były częstsze i niedługie – co poniektóre trwały zaledwie minutę. Ren już więcej nie ukazywał się w naszej przeszłości. Wróciliśmy do podążania za własnymi alter ego, a Sakura zgoła zaczęła się uspokajać. Płytki oddech pozyskał swój standardowy rytm, oczy także powróciły do dawnych rozmiarów. Jedynie fragment skóry pod nimi pokrywała jeszcze symbolizująca ledwie zatrzymany szloch i wzmagające się zmęczenie czerwień.  
Do tej pory nie pokrzepiłem jej żadnym słowem. Nawet jeżeli moja znajoma słabość do tej dziewczyny nakłaniała mnie, bym wreszcie w jakiś sposób przywołał uśmiech na jej twarz, kultura nakazywała pozostawić ją samopas, żeby Sakura mogła pogodzić się z widzianymi obrazami i przetrawić kiełkujący w niej ból. Nawiasem mówiąc mój stan psychiczny i tak nie pozwoliłby wykrztusić z siebie czegoś konkretnego, a już na pewno słów pocieszyciela.
W milczeniu zwiedzaliśmy rozmaite miejsca. Niektóre z nich rozpoznałem, inne enigmatyczne miejscówki zaprzątały moje myśli przez kolejne kilka sekund spokoju, gdy nasze ciała przygotowały się do teleportacji. Wpierw wyrzucono nas z powrotem w podziemnym królestwie. Większą część czasu po prostu śledziliśmy rozwój rozmów między Sasuke i Sakurą z przeszłości. Przysłuchiwałem się ich słowom, ale najczęściej tematem konwersacji były przyziemne, bezwartościowe sprawy.
Przy entym przeskoku znaleźliśmy się na zewnątrz. Rozpoznałem teren nieomal natychmiast. Była to olbrzymia, kamienna wyżyna, na której szczycie od niepamiętnych czasów wznosiło się jedno, chuderlawe drzewko.
 - Trzymaj – Mój sobowtór wyciągnął przed siebie dłoń z zamkniętą w niej rękojeścią katany. Stojąca mu naprzeciw Sakura dłuższą chwilę biernie przyglądała się japońskiemu mieczu, by w ostateczności wznieść drżącą rękę i ścisnąć nią jelec.
Sytuacja stała się niezręczna, gdy mężczyzna nie pozwalał jej dzierżyć broni samej. Dłonie obydwu stykały się w jednym punkcie.
 - Bądź ostrożna – oznajmił. – Katana nie jest przeznaczona dla osób twojego pokroju. Musisz najpierw nauczyć się nią posługiwać, zanim zaczniesz biegle jej używać.
Sakura posłusznie skinęła głową. Przybrała minę potulnego uczniaka, wsłuchującego się w rozkazy mistrza.
Więc przez trzymiesięczną amnezję szkoliłem Sakurę? Gdybyśmy wcześniej o tym wiedzieli, być może moglibyśmy to wykorzystać w trakcie walki na Michigacie. To tak niedorzeczne, że aż śmieszne, nie być świadomym własnych umiejętności.
 - Miecz ma sześćdziesiąt centymetrów długości – podjął iście nauczycielskim tonem. – Oplot jedwabny wokół rękojeści pozwoli ci utrzymać ją w dłoni niezależnie od warunków pogodowych.
Stalowe ostrze zaskrzyło się w blasku wschodzącego słońca, gdy Sasuke w pełni powierzył jej pieczę nad bronią, zaś sam splótł ręce na piersiach i posępnie wpatrywał się w Sakurę.
 - Nie jest ciężka – stwierdziła, lekko nią poruszając.
 - Oczywiście, że nie. Katana umożliwia ci precyzyjne zadawanie cięć i nawet niezbyt utalentowanemu szermierzowi daje na to szansę. Niestety ty nie jesteś tym „niezbyt utalentowanym”. Będziemy musieli zacząć od samego początku. Postaraj się obchodzić z nią ostrożnie, jest wartościowa.
 - Nie masz się o co martwić. Będę uważać. Dziękuję, że zgodziłeś się mnie uczyć – Dziewczyna studiowała katanę z uśmiechem od ucha do ucha, natomiast Sasuke spoglądał na nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
Dotarło do mnie, że już wtedy rozkwitło w nim coś na podobieństwo mojej teraźniejszej słabości do Sakury. Czy kiedykolwiek zgodziłbym się trwonić czas na szkolenie tak niepojętnej osoby jaką była Haruno? Po prawdzie, nie znałem szybkości pochłaniania przez nią wiadomości, ale już na pewno wiedziałem, że z trudem odnajdywała skupienie w należytych momentach.
Wystarczyło, żebym skalkulował sposób w jaki mój sobowtór wywierca w niej dziury spojrzeniem. Wypędziłem z siebie wątpliwości. Ten Sasuke z wolna zaczął zezwalać uczuciom na spłynięcie.
Jego zgoda na szkolenie miała mnóstwo jasnych stron. Przede wszystkim dobroduszność mojego alter ego wyrwała podróżującą ze mną Sakurę z obłoków i dziewczyna nareszcie zaczęła się ze mną komunikować. Sasuke wyjaśniał jej przeszłej wersji odpowiednie pozycje i skomplikowane reguły, które pamiętałem do teraz i recytowałem w myślach razem z nim. Z twarzy „mojej” Sakury zszedł smutek, gdy zacząłem wytykać błędy jej sobowtóra jeszcze zanim zrobił to ten należący do mnie.
 - Nie szło mi wtedy najlepiej – przekrzywiła głowę, patrząc jak jej siostra bliźniaczka okręca się wokół własnej osi i nieporadnie przecina mieczem klona stworzonego przez tutejszego Sasuke. Gdy wykonała, co prawda precyzyjne cięcie, całe dobre wrażenie uleciało, bo przy lądowaniu zahaczyła o własną nogę i ledwie odzyskała balans.
 - Przepraszam! – wyspała z przejęciem. Wyraźnie widziałem jak bardzo stara się sprostać moim wymaganiom. W innym wypadku groziło to odmówieniem dalszego szkolenia i wydaleniem z „Akademii”.
Podczas oględzin ich wspólnych treningów, poznaliśmy kolejny szczegół, który dowodził naszym wcześniejszym przypuszczeniom – to naprawdę nie iluzja. Sakura wyznała mi, że w czasie naszych potyczek na Michigacie i mojej chwili otumanienia, w której leżałem sparaliżowany, pożyczyła ode mnie ostrze i sama zadziwiła się jak umiejętnie, nie tylko go utrzymała, ale także się nim posłużyła.
 - To chyba był wynik twoich lekcji – powiedziała mi szeptem, gdy ze zmęczenia chlasnęliśmy na ziemię i w pozycji siedzącej oglądaliśmy dalszą część treningów.
Niestety Zetsu nie uznał tego za przełomowy moment naszej przeszłości, ponieważ aż nadto znajoma biel znów przejęła inicjatywę. Zanim jednak to się wydarzyło, zdążyło mnie dobiec ostatnie szeptane pytanie Sakury:
 - W jakim celu mnie szkoliłeś?
Odpowiedź przybyła wraz z następnymi ukazywanymi nam sceneriami.
 - Sasuke wciąż planuje odesłać dziewczynę z powrotem do wioski – Ujawnił się nam Zetsu, tym razem wytopiony z podłoża, podejrzliwe mrużący oczy, a zarazem złowieszczo uśmiechnięty.
Jego słów słuchał Madara. Wyglądał zwyczajowo i siedział po turecku na jednym z rzędu trzech rosłych kamieni. Oboje znajdywali się gdzieś na obrębach lasu. Rozpoznawałem ten teren – niekiedy przechadzałem się tą trasę, gdy moje zapotrzebowanie na świeże powietrze osiągnęło multum.
 - Minął już miesiąc. Sasuke mówił, że muszą przeczekać i uśpić twoją czujność, udając potulne szczenięta – podjął Zetsu. - Wspominałem może, że zaczął szkolić tą dziewczynę w walce wręcz?
 - Zatem najwyższa pora na nasze działanie – Madara potarł ręce.
Na twarzy jego wspólnika rozkwitły wątpliwości.
 - Naprawdę chcesz podjąć się takiego ryzyka?
 - To ty się go podejmiesz.
 - Jeszcze nigdy nie ośmieliłem się zaglądać do tego zwoju, a tym bardziej wykonać którąś z zapisanym w nim technik.
 - Zwój? – Sakura wzdrygnęła się i spojrzała na mnie.
Ach tak. Za sprawą częstszych i gwałtowniejszych teleportacji, zupełnie zapomniałem o uprzednio odkrytych niuansach. Sakura nadal nie była świadoma preparowanych przez Madarę niespodzianek.
 - Chcą mnie od ciebie uzależnić – wyjaśniłem szeptem z obawy, że ktoś mógłby nas usłyszeć. Duchowa egzystencja wcale nie gwarantowała prywatności, poza tym Madara był na tyle przerażający i cwany, że mimo swego obecnego położenia na cmentarzu, w tych czasach mógł w jakiś sposób wyniuchać nasze czasoprzestrzenne podróże.
 - Tankyori no Jutsu – powiedział mężczyzna z jadem w głosie i w celu zweryfikowania reakcji wspólnika, przekierował na niego czerwień Sharinganu.
Sakura wytrzeszczyła na mnie oczy.
 - Kyori? A-ale… Powiedziałeś, że on chce ciebie ode mnie uzależnić, a przecież… w teraźniejszości to ja…
 - Tankyori no Jutsu? – zawtórował Zetsu.
 - Tak zwie się ta technika. Przestudiowałem gruntownie jej historię i początki. Co prawda nikt nie zna sposobu na jej całkowite odwrócenie, ale sprytni Shinobi wytyczyli sobie drogę na skróty. To twoje zadanie, Zetsu. Masz się przygotować i nie spartaczyć roboty.
 - A co powiesz Sasuke? Chcesz go ostrzec czy…
 - Oczywiście, że nie. Jest jeszcze niedojrzałym szczeniakiem i nie byłby zbyt zadowolony gdybym zmusił go do kontaktu z Medykiem, ale nie mam innego wyboru. Ta dziewczyna jest nam potrzebna. Myślałem, że przez ten czas jakoś zdołają się ze sobą dogadać i odpuścić wielki plan ucieczki, a tu proszę… Mimo zażyłości wciąż nie rezygnują.
 - To mogła być sprawka Zetsu – pomyślałem na głos, gdy mężczyźni na chwilę umilkli. Sakura goniła wzrokiem po ich twarzach i trzęsła się z niepewności.
 - Chcesz powiedzieć, że celowo wybrał mnie jak ofiarę duszności? – zapytała.
 - To tylko moja teoria. Prawdę poznamy niedługo, ale póki co możesz zanotować to do listy pozostałych zagadek.  
***
Zanotowałam, ot co! Wykaz łamigłówek był obfity, a gdyby rzeczywiście wyszczególniono go na zwoju, śmiałam twierdzić, że swoją opasłością przewyższyłby ten, będący przyczyną wszystkich komplikacji w naszym życiu. Przeraziłam się, gdy przed oczami, niczym jasne, zawadzające plamki, zjawił się znikąd znajomy kolor i podszeptywania mojej świadomości o zbliżającej się podróży przez czasoprzestrzeń.
Nie! – wydałam z siebie niemy krzyk. Przed wypełnieniem mojego priorytetu i rozsupłaniu kolejnego węzła nie powstrzymał mnie nawet ścinający krew w żyłach Sharingan i złowrogi, pewny swego, ton.
 - Sasuke – jęknęłam do niego. Wydawał się  być równie niezadowolony z teleportacji. 
Upłynęło pięć sekund, a zieleń ustąpiła miejsca szkaradnemu mroku i szarzyźnie. Odetchnęłam widząc pokój, w którym duet najczęściej ucinał sobie szeptane rozmowy. Jeszcze większą ulgą była dla nas obecność Madary i Zetsu, a także naszych przeszłych wersji, które, nieświadome zagrożenia, drzemały z akompaniamentem harmonijnych oddechów.
 - Rozumiem – szepnął Sasuke, spozierając wzrokiem swojego sobowtóra. Biedakowi przysnęło się w pozycji siedzącej, gdzie rolę prowizorycznej poduszki pełniły twarde, wypukłe skały. Moje alter ego pokwapiło się o dogodniejsze warunki. Owinięta dwoma kocami i skulona w kłębek Sakura mamrotała przez sen niezrozumiałe sentencje.
 - Pośpiesz się! – Zetsu nie korzystał ze swojej roztapiającej się wegetacji i tym razem stał nad Sasuke w pełnej okazałości. Pod pachą, jak najcenniejszy skarb ludzkości, trzymał przeklęty zwój.
 - Zrobią to teraz? – zapytałam, choć było to oczywistością.
Sasuke potaknął i cały stężał, jakby naszpikowano go naraz potężną dawką zaniepokojenia.
Patrzyłam jak Zetsu rozwija zwój, robiąc to notabene równie umiejętnie, jak podczas zamiaru wykonana Shirizoku. Patrzyłam i dumałam nad skutecznością ich intrygi. Nie mogłam uwierzyć w to, że żaden z nas się nie ocknie podczas formowania znaków i tworzenia pieczęci, zwłaszcza z wyczuloną naturą Shinobi.  
Madara postąpił krok do przodu i przycupnął naprzeciw sobowtóra Sasuke. Odtworzyłam jego poczynienia, upewniając się, że mojej uwadze nie ujdzie jego najdrobniejsze drgnięcie.
 - Możesz zaczynać. To zajmie minutę – przemówił swoim charakterystycznym tonem. Wstrzymałam oddech, gdy zaczął unosić dłoń, a potem, nieostrożny, uchylił powiekę Sasuke, odsłaniając jego nieprzytomną tęczówkę, która umiejscowiona była gdzieś w górnej części gałki ocznej.
 - Co do…? – Wybałuszyłam oczy.
Okropnie niedyskretny, bez dozy delikatności gest naturalnie wyrwał Sasuke ze snu. Jego  tęczówka natychmiast zmieniła swoje położenie, lokując się pośrodku, zwężona i zdezorientowana. Drugie oko otworzyło się bez ingerencji Madary. Uchiha zdołał wykrztusić z siebie jęk zdumienia, po czym zaakompaniował mu świst, a ułożenie czarnych punkcików w Sharinganie Madary zmieniło się.
 - A to drań! – Teraźniejszy Sasuke zwinął dłonie w pięści.
Uczulona na jego napady agresji, wzmożone gdy w grę wchodził Madara, obróciłam się lekko i pokolebałam uspokajająco ręką.
 - A więc to tak wszystko się zaczęło… - szepnęłam.
Madara wyprostował się jak świeca i z prychnięciem pogardliwości przemierzył odcinek, który dzielił go od mojego sobowtóra.
 - Możesz już zaczynać – rzucił ku Zetsu.
Na czworaka opuściłam zahipnotyzowanego Sasuke z przeszłości i zbliżyłam się do swojej wersji. Zamaskowany mężczyzna powtórzył wszystkie ówczesne poczynania. Zbudziłam się z tą samą nagłością co Sasuke, lecz Madara prędko ostudził mój zapał i sprawił, że zaskoczona, drobna tęczówka zbiegła gdzieś w górny obszar gałki. Gdybym tylko mogła w jakiś sposób im pomóc. Nie przerażała mnie nawet koncepcja naruszenia konstrukcji przeszłości. Ocalenie nas przed Tankyori no Jutsu gwarantowało pozbycie się większości problemów, które teraz nieustannie zastępują nam ścieżkę i utrudniają jej przemierzanie.
Ale…
Co by się wydarzyło, gdyby Shirizoku było techniką pozwalającej ingerować w przeminięte czasy, pozwalającą zmieniać teraźniejszość? Co by się wydarzyło gdybyśmy mieli ten przywilej i mogli teraz zapobiec wydarzeniom? Czy Sasuke wrócił by do wioski? Być może. Czy spiknęlibyśmy się w walce przeciwko Michigacie? Czy poznalibyśmy Akashi’ego, Tsubaki, Tenshi’ego i Ketsuto?
Potrząsnęłam głową. Te myśli zdawały mi się tak przerażające, że nawet z możnością przerwania Zetsu, nie uczyniłabym tego. Lęk przed utratą Sasuke i kociego przyjaciela był monstrualnie wielki i wpływał na podjęte przeze mnie decyzje.
Może to i dobrze – przemknęło mi przez myśl, gdy Zetsu zaczął stwarzać pierwsze, licho błyskające pieczęcie. – To właśnie dzięki Kyori jestem tu z Sasuke. To dzięki tej pozornie przeklętej i zatruwającej nam życie technice, przeżyłam tak wiele i zrozumiałam, że życie samotnej matki wcale nie musi oznaczać wiecznego uziemienia. Nawet w tym stanie zdołałam przeżyć masę przygód z wspaniałym mężczyzną u boku.
Zachichotałam, gdy Sasuke posłał mi pytające spojrzenie. Miałam teraz sporego banana na buzi i łzy szczęścia w oczach – rozumiałam jego dezorientację.
Kiedy znajdziemy sprawcę dowiem się dlaczego nam to zrobił, ale ośmielę się mu podziękować. Wierzę, że nam się uda.
Czyż to nie tymi słowami pocieszałam Sasuke w kajucie tuż przed pocałunkiem? Na wspomnienie tego drugiego przyjemne ciepło opatuliło moje policzki, sygnalizując zbliżające się rumieńce. W każdym razie muszę wypełnić wcześniejsze zapewnienia i…
Spojrzałam na Zetsu.
Podziękować mu. W pewien sposób. Normalnie. Tak, żebym nie wyszła na wariatkę, tylko na przyzwoitego, Konohańskiego obywatela, który nie żałuje żadnych rozdeptanych kłopotów, których przyczyną było Kyori.
 - Możliwość oglądania tej zapomnianej techniki będzie ekscytująca, zwłaszcza, że najczęściej używano ją w moim klanie – mruczał Madara. Widząc postępy Zetsu w budowaniu skomplikowanych pieczęci, usunął się z drogi i przylgnął do ściany po przeciwległej stronie, lustrując wszystko w charakterystyczny dla siebie sposób – z założonymi rękoma.
Rytuał trwał nie więcej niż pięć minut. W powietrzu wyrysowały się atramentowe symbole, które z czasem zaczęły nabierać blasku, obtaczając się spiralą wirujących, kobaltowych błyskawic. Wyzwolona energia trzaskała niczym płomienne ogniki i kąpała w swoim świetle nasze śpiące oblicza. Powaga sytuacji i ilość konsekwencji jaką w przyszłości zrzuci na nas Kyori nie odebrała mi fascynacji z jaką oglądałam widowisko.
W którymś momencie szeptanych „zaklęć” Zetsu zjawił się wpierw przy Sasuke i tknął delikatnie punkt na jego potylicy. To samo powtórzył z moim sobowtórem i wtedy pojęłam, że wyznaczył miejsce zrodzenia się czarnych punkcików, o których mówił Itachi. To one piekły mnie na przyjęciu powitalnym, gdy Uchiha musnął mnie po raz pierwszy.
 - Niewiarygodne – wymsknęło mi się podczas oględzin.
Zetsu brakowało tylko kotła i olbrzymiej, bajecznej łyżki, którą mieszałby swój misterny wywar. Na jego twarzy dostrzegłam spływające krople potu i ujawniające się w sinych punktach zmęczenie.
Bodaj po minucie spektakl zakończył się wylatującym ze mnie skumulowaniem chakry, która przywodziła odrobinę na myśl gwiezdny pył, objawiający się za każdym razem, gdy korzystaliśmy z duchowej przenikalności. Energia wzbiła się w górę, a wszystkie migoczące punkciki trzymały się blisko siebie, nie oddzielając się od rojowiska nawet na sekundę.
Zetsu wyswobodził się z oplatających go piorunów i, widząc szybującą chakrę, głośno zaklął.
Madara nie zwrócił na to uwagi przez donośne trzaskania i odgłosy przypominające zwarcia.
Uśpione ciało Sasuke wsiąknęło chakrę w sposób podkradnięty od Ren’a, kiedy ten musiał pozbywać się platformy energii. W rezultacie, po dwóch minutach napiętych oczekiwań wszystko ugasło. Dosłownie. Nastąpił jeden, spójny świst, a dotąd żywa, buzująca spirala błyskawic wyparowała jak gdyby wystawiono ją na zbyt wymagającą temperaturę. Gdybym nie była duchem, a osobą przynależącą do przeszłości już zaczęłaby kasłać. Pary było prawdopodobnie więcej niżli podczas aktywacji bomb kamuflujących ucieczkę.
 - Skończyło się! – fuknęłam, bo nikt obecny nie palił się do komentarzy. – Kyori zostało aktywowane… przez Zetsu… w obskurnej, podziemnej norze, jak mniemam.
 - Ale jajca… - Uwaga, acz komiczna, brzmiała przedziwne, zwłaszcza rzucona z ust dostojnego potomka Uchihów.
 - Poważnie? Tylko tyle masz do powiedzenia?
 - Kości zostały rzucone. Grę rozpoczęto – syknął, przyoblekając maskę seryjnego zabójcy. – Nie wiem dlaczego Madara w ostateczności nas rozdzielił, ale nie chcę mi się wierzyć, że ty i ja przetrawiliśmy to ograniczenie i potulnie wypełnialiśmy jego rozkazy. Jestem pewien, że coś wykombinowałem.
Nastała zmiana. Nie wiedząc czemu uszczęśliwiło mnie, iż Sasuke nie określa naszych przeszłych osobowości jako „oni”, lecz jako „my”. 
Zetsu uklęknął na jedno kolano i zaczął czerpać powietrza chciwymi haustami.
 - Masz swoje pieprzone Tankyori no Jutsu – sapnął.
 - Hmm. A jednak woli to zataić.
 - Co? – Łypnęłam na Sasuke.
Ten natomiast aktywował jeden ze spektrum swoich najbardziej drażliwych taktyk i przepuścił moje zapytanie mimo uszu, nie poświęcając mi ani sekundki uwagi.
Zagłębiłam się w ogół zdarzeń, chcąc dociec prawdy. Faktycznie, nieomal wymknęła mi się z głowy kwestia dotycząca szybującego skupiska chakry, którą wsiąkał Sasuke, mimo że wedle skonstruowanej przez Itachi’ego definicji działania Kyori to śniąca Sakura miała się nią zajadać. 
 - Zrobił to celowo? – Poczułam rozpierającą mnie dumę. Wszak to ja, samodzielnie, do tego doszłam.
 - Spójrz na niego – Sasuke wspomógł mnie swym palcem wskazującym. – Nie wygląda jakby właśnie to zamierzał uczynić. Musiał coś zagmatwać i w efekcie omyłkowo zrobić z ciebie ofiarę.
Ja też nie miałam co do tego żadnych wątpliwości. Straszliwe, demoniczne spojrzenie błądziło na naszych śpiących majestatach. Czaił się w nim żal, zawód i wilcza wściekłość.
 - Co jest? – Madara dostrzegł to w tej samej chwili.
Przed przybyciem odpowiedzi, rozpoczęła się teleportacja. Akurat teraz, gdy pragnęłam na dłuższą metę zadomowić się w którymś  z przeszłych odcinków czasu, Zetsu postanawia działać wbrew moim potrzebom i przenosić nas, kiedy nie jest to potrzebne. Zaciskałam pięści, gdy obraz ze skalistej komnaty zaczął niknąć za kurtyną bieli. 

W trakcie czasoprzestrzennej podróży wokół mego żołądka zawsze zaciskał się krąg tego samego lęku. Lęku przed zakończeniem duchowej tułaczki. Nie zniosłabym opuszczenia obecnej egzystencji na rzecz spotkania twarzą w twarz z prawdziwym, teraźniejszym Zetsu, który resztę opowiastek uściśliłby nam zapewne w paru zdaniach.
Póki co strach ten nie odnalazł urzeczywistnienia. Było to swego rodzaju przewinięcie taśmy, jak na starych filmach. Znów ujrzeliśmy ten sam pokój, miejsce większej części naszych szeptanych schadzek, gdzie górę nad nami brały filozoficzne tematy. Było ono równie umorusane, pokryte przez brud i skażone wieloma wirusami. Najmniejszy element nie uległ poprawie, tylko pokój znacznie opustoszał, a przebywające w nim postaci zrezygnowały z usług Morfeusza.
 - Przyniosę ci coś do jedzenia – zaoferował się sobowtór Sasuke i stanął na prostych nogach. Do tej pory spędzał czas niebezpiecznie blisko Sakury, a przed naszym zupełnym dotarciem tutaj miałam wrażenie, że jej czoło spoczywa na męskim ramieniu.
 - Pośpiesz się – Dźwięk tubalnego głosu obrócił moją nostalgię wniwecz. Dopiero teraz pojęłam, że za drzwiami czai się Zetsu. Z tej perspektywy byłam w stanie dostrzec kawałek jego bialutkiej połowy.
 - Też chcę iść – Moje alter ego wyciągnęło tęsknie dłoń ku Sasuke. – Dlaczego mam tu zostać?
 - Rozkaz Madary – odpowiedział jej Zetsu.
 - Zaraz wrócę – dorzucił Sasuke. – Czekaj tu i nie rozrabiaj.
 - Nawet nie mam na to siły – Na uwierzytelnienie swych słów Sakura usadowiła się wygodnie na kocu. Wystarczyło dorzucić koci ogon, a nuż mogłaby konkurować z  Akashi’m. Wyglądała zdrowej. Po wilgotnych włosach mogłam domyślać się, że niedawno, w jakiś tajemniczy sposób, odnalazła tutaj źródło wody i uległa odurzającemu relaksowi.
Sasuke uśmiechnął się pod nosem – nie, to nie był ten „mój” Sasuke – i idąc śladami Zetsu rozesłał za sobą stwarzające echo dźwięki kroków.
Sakura przymknęła powieki, ale przedstawienie jeszcze się nie skończyło. Postanowiłam ubiec Uchihe i z rosnącym zapałem pognałam w stronę wyjścia, obwieszczając:
 - Za nimi!
Z przyzwyczajenia chwyciłam za klamkę, ale zgubiłam balast, natrafiając na pustą przestrzeń. Sasuke z chrapliwym chichotem przeniknął drzwi, zwyciężając tym samym krótki bój o pierwszeństwo. Puściłam się za nim, nie unikając kłopotliwego uczucia w trakcie pokonywania materialnego elementu. Po przezwyciężeniu skurczów w żołądku kamienna ściana wyrzuciła mnie na korytarz. W oddali wypatrzyłam Sasuke, który zdążył już zrównać kroku ze swym bliźniakiem i dotrzymującym mu towarzystwa demonem.
 - Wreszcie – powiedział, gdy przybiegłam za nimi.
 - Gdzie zmierzamy?
 - Analizując zasób pomieszczenia można nazwać to kuchnią.
 - Poważnie? – zdziwiłam się. – Macie tutaj kuchnie?
 - Nie spodziewaj się lodówek, sokowirówek i mikrofalówek, zgoda? To tylko teoretycznie można tak okrzyknąć.
Najgorsze w podziemnych tunelach było to, że nie stwarzały możliwości rozpoznania pory dnia. Na zewnątrz świat mogła witać zarówno jutrzenka, jak i piorunująca pełnia księżyca. Ponadto wszystko non stop prezentowało się jednakowo. Skały kąpały się w świetle pochodni i kandelabr, no i moje uczucia! Cały czas asystował mi stres i rozmaite odmiany strachu przed czyhającymi na nas tajemnicami przeszłości.
Było też jedno, drażliwe pytanie, które wprawiało moje serce w łopotania, a skórę oblewało warstwą zimnego potu.
 - Jestem tu już miesiąc, prawda? – zapytałam Sasuke.
 - Mniej więcej. Nie wiadomo ile czasu przeminęło od kiedy Zetsu nam to uświadomił – odrzekł. – Dlaczego pytasz?
Jedna trzecia amnezji wypełniła się strzępami wspomnień. Co z resztą? Według moich wstępnych, oszacowanym danych w najbliższym czasie powinnam szykować się do ucieczki od Madary.
 - Hej – usłyszałam srogi ton Sasuke. Z początku myślałam, że to klon wreszcie zdecydował się rozerwać wiszącą nad nami ciszę, ale poderwawszy głowę, po prawej stronie ujrzałam dwoje piekielnie niebezpiecznych, a zarazem cudownych oczu. – Sakura, co się dzieje?
Przygryzłam dolną wargę. Z jednej strony odczułam wyraźną ulgę – niewiedza Sasuke oznaczała rezygnację z dodatkowych dociekliwości, przynajmniej na chwilę obecną. Jednak nie chciałam sama rozprawiać się z wątpliwościami, które piętrzyły się niczym wyżyny książek w starych, zakurzonych księgarniach. Nie pozbędę się potrzeby do posiadania wsparcia – ona zawsze będzie nade mną przeważała i domagała się natychmiastowego spełnienia. Wolałam jednak na ten czas utrzymać język za zębami, nawet jeżeli z moim charakterkiem wydawało się to absurdalne.
Poza tym rycerzem na koniu w porę okazała się być przeszła wersja Sasuke.
 - Co knujecie? – syknął. Całą czwórką (teoretycznie dwójką) stanęliśmy przed wrotami masywniejszymi niż pozostałe drzwi na terenie podziemi. Wyglądały jakby w rzeczywistości pełniły rolę głównego wejścia do rezydencji bogatych i wpływowych klanów. Sasuke uchylił je nawet w sposób kojarzony z urodziwymi ludźmi, których kieszenie po brzegi wypełniały zielonkawe banknoty.
W środku czyhał na nas Madara. Na tle cherlawego stołu z jedną, ułamaną nóżką, która ostatnimi siłami wspierała konstrukcje wyglądał raczej jak niespełniona kura domowa aniżeli śmiercionośny przestępca. Ciężko było mi cokolwiek odczytać, mając wgląd jedynie na niepokaźny fragment jego twarzy. Z Sharingana od zawsze biła wrogość i nielitościwość.
 - Jak się czujesz, Sasuke? – Madara nie przemówił głosem wyrażającym troskę, lecz i tak zdołał mnie tym zaskoczyć. – Jakieś uściski w płucach, bóle, niespotykane dotąd dolegliwości?
 - Cholera – mruknęłam.
 - O czym ty mówisz? – Mężczyzna instynktownie postąpił w tył, gruchocząc tym samym o nadchodzącego Zetsu.
 - Hej, hej… Opanuj się, dzieciaku. To tylko pytanie – zganił go.
 - On wciąż nie powiedział Madarze o pomyłce – powiedział „mój” Sasuke i wreszcie napotkałam jego spojrzenie. Było równie skołowane co jego sobowtóra. Właściwie byłam gotowa na przełamanie ciążącej na nas reguły i muśnięciu pocieszająco któregoś fragmentu jego skóry. Tak bardzo, bardzo tego pragnęłam. Świadomość, że nie mogę uczynić żadnej z wyśnionych rzeczy, nadawała zakazowi charakter pokusy, której z trudem jest nic ulec. Co tam Madara! Co tam Zetsu i jego zatajony błąd! Gdy oddziaływały na mnie iskierki płynące z tych cudownych oczu, reszta świata traciła swoją wartość.
Brr! Pokręciłam raptownie głową w chwili, w której Sasuke chciał wznowić swoją wypowiedź. Moje nietypowe zachowanie zbiło go z pantałyku.
 - Sakura?
Nie do wiary. Jak mogłam zapychać myśli takimi błahostkami, kiedy tymczasem nasze życie teraźniejsze stoi pod znakiem zapytania, burzone stopniowo przez sekretną przeszłość?
 - Powiedz – zachęcał dalej Madara, choć przez jego wścibską intonację nareszcie zaczęło przedzierać się zaniepokojenie. – Jak trzymają się twoje płuca?
Sasuke przebiegł po nich palcami w ramach kontroli.
 - O czym ty mówisz?
Byłam coraz bardziej zachwycona. Wyczuwalna w powietrzu atmosfera wzrastającego napięcia była wręcz namacalna. Dla Zetsu stało się jasne, że wkrótce i do Madary dotrze jego fatalna pomyłka.
 - Czy to aby na pewno sto metrów? – zapytał, choć było już wiadome, że pierwsze podejrzenia tlą się w jego głowie.
 - Tak – odparł Zetsu. – Rzetelnie to wczoraj sprawdziłem.
Także z jego twarzy zaczął niknąć spokój. Panowie, którzy ukartowali całość natarczywie wpatrywali się w uwięzionego między nimi Sasuke. Madara wystąpił do przodu i zabrał głos:
 - Dlaczego nic się nie dzieje?
 - Nie wiem – Zetsu załamał ręce.
 - Wie – dopowiedział wścibsko podróżujący ze mną Sasuke, po czym zwrócił się do mnie: - Sakura, zdaje się, że twoja bliźniaczka ma problemy. Sprawdź to.
 - Nie ma mowy. Teraz będzie najlepsze. Zresztą tak czy siak nie udzielę jej żadnej pomocy. Nie zapominaj o tej drażliwej umiejętności przenikania.
 - Sprawdźmy dziewczynę – podsunął demon, niby od niechcenia, lecz wspólnie z Sasuke już dawno go przejrzeliśmy, a ponieważ Madara póki co nie wydawał się pożytkować zapisanej w krwi Uchihów bystrości, było to co najmniej dziwne.
 - Sakurę? – Gniew ustąpił z twarzy przeszłego Sasuke, zasłaniając się paniką.
Po raz pierwszy ponury Sharingan przysłonięty oranżową maską, wyraził coś więcej niż złowrogą melancholię. Madara zamarł i przekierował swą klanową zdobycz na Zetsu.
 - Chyba nie chcesz mi wmówić, że…
 - Ostrzegałem! – wszedł mu w słowo warknięciem. – Nie jestem mistrzem w używaniu zakazanych technik!
 - Przez wiele pokoleń Tankyori no Jutsu obecne było w klanie Uchiha, a ty oznajmiasz mi, że przy pierwszej próbie nie dałeś sobie rady z czymś niegdyś tak powszechnym?
Ocho, siejący postrach potomek elity Konohy lekko się zezłościł. Jego zwykle opanowany, acz przesiąknięty przeraźliwą pewnością siebie głos był niczym w porównaniu do wrzasku desperata. Madara mógł wyzwolić swoje najczarniejsze moce, wiedziony gniewem i rozczarowaniem.
Najmniej pojmujący ze spektaklu osobnik wodził wzrokiem na przemian po obu mężczyznach i węszył za wskazówkami. Znałam tę taktykę. Sasuke do teraz postępował w ten sposób, woląc w milczeniu wychwycić jak największą ilość pomocnych poszlak, aniżeli w późniejszym czasie żałować impulsywności, pozostając z niczym. 
 - Spieprzyłeś to, Zetsu – Madara szerokimi krokami pokonał odległość dzielącą go od drzwi. Znalazłszy się przy wrotach, na powrót je uchylił i pośpiesznie wyszedł. Kroki słyszane z korytarza była jak przyciszone grzmoty po potężnej, niszczycielskiej burzy.
Po brzdęku drzwi Sasuke od razu spojrzał na Zetsu.
 - Co z Sakurą, do cholery?
 - Na razie nic, ale im dłużej będziesz tu stać, tym bardziej przybliżasz ją do grobu – oznajmił, bynajmniej nie doprawiając wypowiedzi żadnym wścibskim składnikiem – wprost przeciwnie – gdyby tylko zmienił jej zawartość, zabrzmiałoby to jak przeprosiny.
 - Co to ma znaczyć? – Sobowtór Sasuke mimowolnie zbliżył się do wyjścia. – Co żeście zrobili? Gadaj!
 - Nie trać czasu. Idź do niej.
 - Nigdzie nie pójdę, póki czegoś mi nie wyjaśnisz!
 - To nie jest odpowiednia chwila. Jeśli zaraz się tam nie zjawisz, ona umrze. Chcesz tego?
Mężczyzna zastygnąwszy, rozpoczął wielki bój z kawałkami swych różnych osobowości. We mnie tkwiły dwie jaźnie, Sasuke miał znacznie gorzej. Przypuszczałam, że w jego środku gnieździło się więcej Uchihów o odmiennych poglądach, niż mieszkańcy Konohy razem wzięci. Rzeźbiona, piękna twarz uformowała się na kształt przestrogi. Sasuke raz po raz zaciskał i rozluźniał zwinięte w piąstki dłonie, zaś jego wzrok nieustannie dążył do drzwi wyjściowych, by w rezultacie spocząć gdzieś na nisko ulokowanych kształtach skalnych.
Nie zniosłam napięcia. Obecnie między sobą ścierało się mnóstwo odmiennych natur Sasuke. Natura kryminalisty, przyjaciela Konohy i troskliwego mężczyzny – wszystkie oblicza zdążyłam poznać, a nawet pokochać. Nieważne co postanowi Sasuke, tylko połączony tymi wątpliwościami może naprawdę być sobą i postąpić właściwie w zależności od sytuacji.
 - Dobra – mruknęłam walczenie, jakbym znajdywała się na czele szyku bojowego. – Niech ci będzie. Pójdę sprawdzić swój stan. Ty chyba nigdy się nie zdecydujesz.
 - Nie musisz! – Sasuke zatarasował mi drogę swoim ramieniem. O mały włos uniknęłam styku.
 - Dlaczego?
 - Zaraz sam tam przybiegnę. Zobaczysz – powiedział  najpewniej w świecie i otaksował wzrokiem swojego klona.
Wciąż toczył bitwę. Wiedział, że pędząc w stronę prawdopodobnie duszącej się Sakury objawi bezpośrednio swoją troskliwość. Bezlitosna jaźń - element ciemnej sfery nie mógł ujawnić, że na kimś mu zależy. To skreśliłoby go także w oczach Madary, a wszak to w nim chciał wzbudzić respekt.
W końcu ktoś zwyciężył batalię i to z miażdżącą przewagą. Sasuke pobudził do życia silniki, a ich chrobot wyraził w męskich, zdeterminowanych pojękiwaniach. Nie minęło pięć sekund, a już, niczym torpeda, wyburzył na korytarz, bez wglądu na stan wrót, które otworzył bez krzty delikatności.
 - A nie mówiłem? – Towarzyszący mi podróżnik w czasie uśmiechnął się z ojcowską dumą.
Równie hałaśliwie i dynamicznie wykaraskaliśmy się z pseudo-kuchni. Nie zwracałam uwagi na poziom oświetlenia, ponieważ kilkakrotne wędrówki przez te korytarze zdążyły mnie odrobine zaznajomić z ich tajemnicami. W skrytości ducha wiedziałam, że swoją stabilność zawdzięczam zdolności do przenikania. Inaczej niewątpliwie już dawno potknęłabym się o którąś z nierówności.
Zapamiętałam nawet trasę. Dwa zakręty w lewo, jeden w prawo, a potem już gnałam do końca korytarza, polegając na orientacji Sasuke. Dla świętego spokoju zerknęłam za siebie, ale Zetsu nie brał udziału w pościgach, więc skoncentrowałam się bardziej na ścianach i wybierałam potencjalne miejsca, z których mogło wytopić się jego ciało.
Chwilę później dostrzegłam uchylone drzwi. Poznałam obszar i wiedziałam już, że to tutaj moje alter ego skazano na potworne męczarnie. Gdy wkradliśmy się do środka, Sasuke posłał mi pytające spojrzenie, nie rozumiejąc moich uporczywych chęci do skorzystania z otwartej przestrzeni, zamiast wniknięcia w ścianę. Zignorowałam go i kulturalnie przestąpiłam próg zastając skuloną w spazmach bólu Sakurę.
Sasuke, zdyszany, lustrował ją z rozwartymi oczyma, aż wreszcie zebrał się w sobie i zjawił się obok, zaciskając dłonie na jej ramionach.
 - Sakura! Sakura, słyszysz mnie?
Dziewczyna miała mroczki przed oczami. Gapiła się tępo na mężczyznę i mogłam wyobrazić sobie jak w odurzeniu zachwalała jego ponad przeciętną urodę, nadrabiając przegapione hausty, których nie otrzymała, gdy odległość wyniosła pechową setkę, dlatego prócz oddechów Sasuke rozlegały się także jej własne.
 - S-sasuke? – wyjąkała chrapliwie. – Nie mogłam oddychać i… - Pobladła oraz skołowana przytknęła dłoń do serca. – Boli…
 - Coś ty jej zrobił?! – Sasuke gwałtownie zwrócił się ku stojącemu w kącie Madarze. Histeria zbiegła z jego twarzy tak prędko, jak tylko się pojawiła.
 - Zetsu mnie rozczarował. Myślałem, że sprosta temu zadaniu.
 - Jakiemu zadaniu, do diaska? – W jego oczach zapłonął ogień. – Użyliście jakiegoś Jutsu? Bez mojej wiedzy?
 - A do czego potrzebna była mi twoja wiedza? – prychnął Madara.
Sasuke warknął z przestrogą jak matka chroniąca swoje młode przed zbliżającym się lampartem. 
Lampartem, który ustąpił, unosząc dłonie w geście kapitulacji.
 - Chcieliśmy mieć was na oku. Mówiłem ci już, że ona jest nam potrzebna, a wy od dłuższego czasu planowaliście stąd zwiać – Madara zaśmiał się fanatycznie na widok zdziczałej miny Sasuke. – Myślałeś, że nie wiem? Naprawdę sądziłeś, że wszystko pójdzie zgodnie z waszymi zamierzeniami i uda ci się odstawić tą dziewczynę z powrotem do wioski, bez konsekwencji? Chciałem ją tutaj zatrzymać, ale Zetsu nie podołał i odrobinę skomplikował całokształt.  
 - Do rzeczy – młodszy z Uchihów zaczął się niecierpliwość. Słysząc kasłania Sakury, odwrócił się na powrót w jej stronę i przebadał magnetycznym spojrzeniem. – Dlaczego się dusiła?
 - Tankyori no Jutsu – zaświergotał Madara.
Wyjaśnienia mnie nużyły. Znałam ich sens i powód jeszcze zanim odkrył to bystry umysł Sasuke. Madara prawił w nieskończoność o zasadach Kyori i zamierzchłych czasach, kiedy pielęgnowano czystość krwi i potęgę w silnych, szanowanych klanach, takich jak Uchiha. Oczywiście żadna z jego porywających opowiastek nie zrekompensowała Sasuke pogwałcenia jego osobistej przestrzeni, dlatego też tlące się w oczach płomienie nie przygasły nawet na chwilkę. Czarny charakter spektaklu kroczył po wybranym odcinku w pomieszczeniu jak lew. Myślałam, że oprócz Itachi’ego nie istnieje już żaden gadatliwy Uchiha. Cha, nawet przeszłość potrafi zaskoczyć!
 - Teraz musimy się jej pozbyć – rzekł w którymś momencie, a maska zdała się bezużyteczna – i tak wiedziałam, że po jego twarzy rozlewa się podły uśmieszek.
 - Nie – Moje gałki oczne zaczęły przypominać spodki, gdy Sasuke obronnie zasłonił Sakurę swoim ciałem. – Powiedz mi gdzie jest zwój?
 - Daleko. Wręczyłem go pewnego małemu miasteczku w zamian za usługi w trakcie wojny z Konohą. Myślę, że wykorzystują go obecnie w bardziej owocny sposób niż…
Nie dowiedzieliśmy się więcej. Sasuke poderwał się z miejsca i szarpnął za płaszcz Madary. Wszystko wydarzyło się migiem, a kiedy szelesty ucichły, trudno przyszło mi określić skąd zamaskowany mężczyzna wziął się nagle pod ścianą, przygnieżdżony przez buzujące z wściekłości cielsko Sasuke.
 - Idioto! – wrzasnął. – Jak śmiałeś?! Jak śmiałeś tak nas potraktować?!
 - Sto metrów – Sakura chlipała cichuteńko w tyle.
Gdy myślałam już, że niebawem wstąpi tu prawdziwy rozgardiasz, a Sasuke da upust swym tłumionym złością, ścieżkę przeszłości znienacka zastąpiła przeklęta biel. Otwarcie wyraziwszy swoją frustrację, utworzyłam z rąk piąstki imitując rąbnięcia w materialną ścianę.
 - Nie teraz! – Przemawiała przeze mnie złość. Przybiegłam do Sakury i wystawiłam chętną do przyjęcia dłoń, ale nikt jej nie ujął, oprócz baśniowych pyłków zrodzonych z moich czynów.
Sasuke stojący za mną roześmiał się ponuro.
 - Widocznie Zetsu chce uniknąć zademonstrowania sceny, w której dostaje lanie od Madary za pomyłkę.
 - Mógłby odstawić swoją dumę na dalszy plan i nie gmatwać wystarczająco zamotanych spraw. Teraz szykowało się najlepsze!
 - Hej! Nie traktuj tego jak rozrywkę!
 - Słucham? – zachłysnęłam się i natychmiast obrzuciłam go oskarżycielskim spojrzeniem. Biel nieomal zupełnie pożarła widziany dotychczas obraz. – Jak możesz przypuszczać, że oglądanie naszej przeszłości sprawa mi frajdę? Wiesz co? Chyba twoje poprzednie słowa idealnie wyraziły istotę tego wszystkiego.
Sasuke uniósł jedną brew.
 - Moje słowa?
 - To są jajca.
 - Bardzo poetycko ujęte – mruknął, wyrażając swoje aplauzy w drwiących klaśnięciach. Jednocześnie przymknął powieki. Jego krucze, proste kosmyki poderwały się do eleganckiego tańca, świadomie (bądź też nie) zdolności do czynienia z ich właściciela wybornego kąska.
A ja byłam bardzo, bardzo głodna.
Pocierałam dłońmi o brzuch, jak gdyby mogło to pomóc w ujarzmieniu rozszalałego żołądka. Właściwie dopóki nie pomyślałam o jedzeniu, dopóty żaden odgłos nie wydobył się z mojego brucha. Gdy na nieszczęście wynalazłam znakomite porównanie do mojego mężczyzny, odpowiedzialne za pracę  w żołądku trybiki natychmiast ponowiły swoją żywotność i zasygnalizowały opustoszenie. Podróże w czasie nie tylko przyprawiają człowieka o ból głowy. Odpowiedzialne są też za wszechogarniające wycieczenie, bóle mięśni i głód, który wzrastał w niezgodnym z człowieczą naturą tempie.   
W efekcie, kiedy drobinki zmaterializowały nas w nowej sferze, przetarłam niemrawe oczęta i poprosiłam szeptem o dodatkowe sekundy skupienia.
Uwidziałam moje alter ego, Sasuke i japoński miecz, którym posługiwała się dziewczyna. Przyrząd wyglądał na solidnie wysłużony, a jego metaliczna powierzchnia usiana była niezliczoną ilością niedoskonałości i brudu.
 - To się nie uda – wyrzęziła ona. Duet otaczała spłowiała zieleń lasu. Wokół było pochmurnie i podejrzanie szarawo. Powoli docierało do mnie, że ciężkie, wręcz namacalne powietrze unoszące się w górze, to mgła, a Sasuke nie bez powodu trzyma w pogotowiu kunai i łypie na towarzyszkę.
 - Oni walczyli? – zapytałam jego obecną wersję.
 - Nie wiem co się dzieje. Po prostu wsłuchuj się w ich słowa.
 - Nie mamy wyjścia – Sobowtór Uchihy odezwał się tuż po nim. Był równie zziajany co Sakura i stał jej naprzeciw, pałając walecznością. – Inaczej nigdy nie uwolnimy się spod działania Tankyori no Justu.
 - Kiri, tak? – Dziewczyna wpadła w szpony melancholii. Z zamyślonym wejrzeniem osunęła się w dół po pniu rozrośniętego drzewa. Jego gałęzie wyginały się w łuki, a przy wezbraniu silniejszego powiewu, muskały Sakurę po nagich ramionach.
Nie zdziwiło mnie wyłącznie wymamrotane miano wioski, ale także sam stan dziewczyny. Sprawiała wrażenie dzielnej wojowniczki, która zwyciężyła decydujące starcie. Po dokładniejszej inspekcji, mogłam śmiało stwierdzić, że w spodnie, które nosiła dałabym radę wcisnąć nawet dwie Sakury. Ich stabilność i ochronę przed zsunięciem zapewniał prowizoryczny pasek utworzony z zżółkniałego bandaża.  Materiał opatrunkowy był zarazem jedyną górną częścią jej stroju i pełnił tam rolę ochroniarza piersi. Prezentowałam się… przyswajalnie i mogłabym rzec – seksownie.
 - Usiłowałem przez ten tydzień zgromadzić informacje. Przysłuchiwałem się rozmową Madary. Zetsu zdradził mi, że przetransportował on zwój na wyspę  – Sasuke przycupnął przed dziewczyną z nonszalancją.
 - A jak wiadomo jedynym terytorium, na którym rozsiane są wyspy jest Kiri – dokończyła.
 - Dokładnie. To tam musimy się udać i żądać od kilku mieszkańców króciusieńkiego wywiadu. Możemy podać się za obywateli któreś ze znanych wiosek. Masz opaskę z Konohy – na pewno to wykorzystamy.
 - Świetnie! – ucieszyła się. – Wcielimy się w zupełnie inne postaci. Wybierzemy imiona i…
Sasuke westchnął, ale zrobił to w sposób ubawiony zapalczywością towarzyszki.
 - Tak… Możesz popisać się swoją kreatywnością.
Sakura wstrząsnęła piąstkami. Był to kolejny gest podkradnięty z teraźniejszości. Robiłam tak do tej pory i nie zamierzałam rezygnować ze swojego bojowego gestu.
Ciężko było mi w to uwierzyć i prawdę powiedziawszy przez chwilę zrzuciłam to wrażenie na przemęczony wzrok – Sasuke się uśmiechał. Prawdziwie, serdecznie… Uśmiechał się i przyglądał dziewczynie z miną mówiącą: „Ona jest niesamowita”. I głupiutka, dopowiedziałam sobie w myślach. Tak, nie miałam wątpliwości, że to określenie również przemknęło przez jego umysł.
 - Załatwię sfalsyfikowane dokumenty – powiedział. – Będą tak samo wiarygodne jak podrobiony dowód tożsamości Iyashi’ego. Tym ludziom można zaufać, znają się na swoim fachu. Szczęście nam dopisuje, bo natkniemy się na nich w drodze do Kiri. Dopilnuj, żeby w trakcie podróży wymyśleć nam imiona. Normalnie imiona – rzucił ostrzegawczo, bo, jak się domyślałam, już nie raz przyszło mu zmierzyć się z moją wyuczoną od Ren’a pomysłowością.
Ta z pozoru błaha myśl o chłopaku, znikąd przywołała do mojego umysłu jego obraz. Spowodowało to chwilowy, tępy ból w piersi, który w porę złagodziły nabierające rozpędu plany tej dwójki.
Byli niezawodni. I uroczy na swój sposób. 
 - Chcę nazywać się Momo – wyznała cicho Sakura. – Nazwisko jeszcze przemyślę.
Dwie pary czarnych tęczówek spoczęły na niej w celu uświadomienia wagi tego szaleństwa.
 - Momo? – powtórzyły chórem obie wersje Sasuke. – To śmieszne – dopowiedział ten z przeszłości.
 - Mnie się podoba.
Nie okłamuj się, Sakura. Po prostu chciałaś mieć blisko serca cząstkę, która przypominałaby ci o Ren’ie i pełniła funkcję bodźca, kłującego cię w chwilach zwątpienia. Przejrzałam tą dziewczynę na wylot. Wystarczyło mi tylko zajrzeć w głąb dwóch, owalnych szmaragdów.
Wampirzyca Momo było przerażającym horrorem i wyłącznym tytułem, na który nie reagowałam lękiem, ale nawałnicą wspomnień dotyczących przyjaciela.
 - A ty? – ściszywszy intonację, zatopiła oczy w pochmurnych niebie. – Jak ty chcesz się nazywać?
 - Myślałem, że to ty odpalisz silniki i coś wymyślisz. Ja nie mam do tego głowy – odwarknął.
 - Nie przesadzaj. Na pewno jest jakieś imię, które wyjątkowo ci się podoba.
 - Hmm – Mężczyzna przybrał nagle minę, która najbardziej odzwierciedlała następstwo po wypiciu przeterminowanego mleka. Na moment zapatrzył się w obliczę mojej przeszłej wersji, po czym podążywszy jej śladami, skupił się na nieboskłonie. Opatuleni mgłą, wyglądali jak dwie, zaszywające się w mroku zjawy. – Skoro nazwałaś siebie Momo, aż boję się pomyśleć co przygotujesz dla mnie.
 - No, no – uśmiechnęła się. – Widzisz? Musisz sam zadziałać w tej kwestii.
Nastała leśna cisza. Wiatr anonsował żyjące drzewa i krzewy, łącznie z piskliwymi pieśniami ptaków i skrzeczeniem ugrupowania wron, które obsiadły gałęzie nieopodal nas. Wkrótce potęga powiewów wzrosła. Pożałowałam na moment przenikalności, ponieważ takie uderzenie masy powietrza otrzeźwiłoby mój przesycony zdarzeniami umysł.
Gdy wiatr względnie się uspokoił, rozległ się szept.
 - Satoshi.
Zbite chmurzyska na niebie przestały być dla Sakury wartościowe. Z anielskim spokojem i matczynym zrozumieniem rzuciła okiem na partnera. 
 - Satoshi – Jej głos zabrzmiał jak śpiew. – Podoba mi się.
Mężczyzna przyoblekł urzędową maskę i owinął wokół palca cieniusieńkie pasmo różu.
 - Musimy się tym zająć. Twoje włosy są zbyt rozpoznawalne.
Zaczynałam domyślać się co się tu wyprawia i ani trochę mi się to nie spodobało. Podczas gdy Sakura z przeszłości, promienna i wesolutka wdała się w bezkonfliktową pogawędkę z Sasuke, ja próbowałam odeprzeć nacierającą na mnie falę histerii i zaskoczenia. Byłam jak uszkodzona, wiążąca koniec z końcem tratwa na otwartym morzu. Nie mogłam nic począć widząc nadchodzący sztorm. Niebo raz za razem oświetlała burzowa migotliwość, zbliżająca się do mnie w żółwim tempie, w celu stopniowego podnoszenia napięcia i uczynienia mojej śmierci bardziej okrutnej oraz dobitnej.  
Uległam. Poddałam się. Fala gruchnęła w tratwę, a wodny wir wciągnął ją w odmęty nicości i  bezkresnego cierpienia. Ktoś wcisnął guzik, uaktywniając we mnie proces paniki. Uczucie pogłębiało się im dłużej patrzyłam na poczynania niezawodnego duetu…
 - Co powiesz na perukę? – zagadnął sobowtór Sasuke. Wetknął kunai z powrotem za pas i tym razem odważnie przeczesał obszerniejszą warstwę jedwabistych puklów Sakury. – Róż łatwo zapamiętać. Nie znam nikogo o tym kolorze włosów.
Sakura zadąsała się jak niezadowolone z prezentu dziecko.
 - To konieczne? Lubię swoje włosy.
 - Nie każę ci ich obciąć, tylko ukryć.
 - To dobrze.
 - Nigdy tego nie rób – Nagle głos Sasuke stał się ostrzejszy, nawet od jego wrodzonej, „suchej” intonacji.
 - Czego? – zdziwiła się.
 - Nie obcinaj włosów.
Słysząc to, rozluźniła się w widoczny sposób i z chichotem odchyliła głowę.
 - Nie martw się. Nie zrobię tego.
Odnalazłam brakujące puzzle. Dotąd układanka miała wiele nieścisłości i luk. Odkryto już tożsamość Iyashi’ego i cele Madary, ale dalsza część była niedokończona. Dopiero teraz dostrzegłam upragnione elementy zagadki, które okazały się jeszcze bardziej szokujące od skrywającego się za brunatną płachtą Sasuke i niecnych planów Madary.
Nasze luki w pamięci były jak bułka z masłem, porównując je z nowym odkryciem.
Przyjrzałam się Sasuke, chociaż byłam więcej niż pewna, że pojął wszystko jeszcze przede mną. To był szczyt absurdów, a mój reżyser zasługiwał na specjalną ceremonię i monstrualny order ze złota.
Tak jak myślałam – Sasuke odpłynął. Podróżował gdzieś po swym własnym, wyśnionym świecie, karcąc się za nieuwagę i poszukując czegoś co mogłoby temu zaprzeczyć. Ale wszystko się zgadzało, co do joty.
Satoshi i dziewczyna z lokami.
Nie oblałam się dumą, wiedząc na jaką perukę zdecyduje się Sakura. Miedziane, połyskujące pasma były tak pochlebnie zachwalane przez panią Hotaru Tomoko, bo biedna staruszka i ślepi my nie mieliśmy bladego pojęcia, że wcale nie są tworem natury, lecz zwykłą sztuczką.
Ta kobieta była sympatyczna, ale mężczyzna nie pisnął ani słówka. W ogóle ze mną nie rozmawiał. Za bardzo go nie pamiętam. Spod kaptura wystawało tylko kilka ciemnych kosmyków. Był jakiś naburmuszony i bardzo wysoki. Za to diametralnie przezwyciężał wzrostem swoją partnerkę. Ta była nawet mniejsza ode mnie.
Nie wiedziałam jakim cudem moja wyobraźnia tak idealnie odtworzyła w głowie wzmocniony echem głos staruszki z kolorowej chatki.
Później dołączył się nawet Ren:
Rozumiem, że szukamy karypla i wielkoluda?
Karypla… - zawtórowałam w myślach i kątem oka przestudiowałam wzrost Sasuke. – Karypel i wielkolud.
 - Cholera! – Uchiha podchwycił moje spojrzenie. Przełknął ślinę, a ja pomyślałam, że dotąd nie widziałam go tak przerażonego.
C-czyli, że co?
To my byliśmy szpiegami, za którymi uganialiśmy się od początku całego galimatiasu? Ryzykowaliśmy życiem, toczyliśmy bitwy z królewską armią, włamywaliśmy się do zamczyska, obgadywaliśmy całość w kajucie – skryci i przyczajeni, podejrzewając kamratów o zdradę… Robiliśmy to wszystko z płomienną zachłannością, otrzymując w zamian bzdurną, pieprzoną scenę, gdzie odtajana jest istota naszych postępowań?
Szpiedzy Madary…
Nieustannie mieliśmy ich pod samym nosem.
A nawet jeszcze bliżej.



Od autorki: Gdybyście tylko ujrzeli moją minę po wystukaniu ostatnich literek tego rozdziału. Rany, co za ulga! Wreszcie rozprawiłam się z tym diabłem. Poważnie. Ta notka wyjątkowo pozbawiła mnie wszelkich sił i wypaliła mi móżdżek. Nic wyjątkowego, a jednak nad końcówką pastwiłam się przez dwa dni – dlatego też nie dotrzymałam zakładanego terminu.
Dzień spóźnienia to jednak nic strasznego! Mogło być gorzej.
Dobra! A teraz na poważnie! Jestem okropnie ciekawa ilu z was domyślało się tego, co odkryła nasza kochana parka! Czy było tak jak w przypadku tożsamości Iyashi’ego, czy może tym razem udało mi się uzyskać zamierzony efekt i zaskoczyć większą rzeszę czytelników?
Dziękuję wam za to, że jesteście!
Bardzo, bardzo, bardzo!

17 komentarzy:

  1. Bosko!
    Mówiłam, że Sasuke z Sakurą byli już na wyspie, że spiknęli się już wcześniej, ale nie sądziłam, że to oni będą tymi szpiegami. O tym akurat nie pomyślałam. ^^
    Czy mnie się wydawało (jestem już trochę zmęczona), czy Sakura coś tam rozmyślała nad tą swoją ciążą?
    No i Satoshi. :D Jak tatusiowi się podobało, tak mamusia nadała. xD Boże, to przecie musi być ich dziecko! Ekscytuje się już tym od kilku rozdziałów i czekam, czekam, aż wreszcie owa prawda ujrzy światło dzienne!

    Pozdrawiam.
    Dobranoc. :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Mówisz, że ostatnia scena sprawiła Ci najwięcej problemów? To dziwne, bo ona spodobała mi się najbardziej. Ale to może dlatego, że był to jedyny fragment, który mnie zaskoczył? Tak, tego się naprawdę nie spodziewałam. Zdążyłam już nawet zapomnieć, że wgl jacyś szpiedzy Madary byli na tej wyspie (tak, ta moja niezawodna pamięć...), a tu sie okazuje nagle, że to byli oni :O No zdziwko! No i Satoshi ^^ cóż, jaki ojciec, taki syn, nie?

    Ogólnie cały rozdział określiłabym słowem: statyczny. Taki.. no niby się działo, niby się wyjaśniało, a jednak mnie nie porwało. Czytałam ten rozdział wyjątkowo długo, bo niemal 2h, robiłam milion rzeczy naraz i jakoś nie potrafiłam się w niego wkręcić ;< Chyba się za bardzo przyzwyczaiłam, że Ty zawsze masz dużo tajemnic, a tu nagle wyjaśnienia... Chyba mogę zwalić na to winę - po prostu nie przywykłam! ;p

    Dziś wyjątkowo krótko, bo jest już późno i oczy wysiadają...
    Pozdrawiam i WENY! <3
    [troublesome--love.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  3. No dora tego sie nie spodziewalam, koncowka najlepsza! Zaplanowalas to idealnie :D!

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział przeczytałam jeszcze wczoraj, ale było strasznie późno jak skończyłam go czytać, więc komentuję dopiero teraz.
    Rozdział raczej był spokojny, przez większość rozdziału nie działo się nic specjalnego. Ale końcówka mnie zaskoczyła. Sasuke i Sakura szpiegami Madary? Nieźle! Nie domyśliłam się tego, ale szczerzę mówiąc kompletnie o nich zapomniałam ! Sasuke nadał sobie imię Satoshi. A Sakura potem ff fff ff nazwała tak swojego syna. O kurde, ale słodkie!
    Hm...jak Black_Cloud napisała wyżej, mi również wydawało się, że Sakura rozmyślała o swojej ciąży. Ale może to wina tego, że tak bardzo chcę żeby to się wyjaśniło, że wszędzie poszukuję jakiś wskazówek :)
    No to pozostaję mi tylko czekać na następny rozdział.
    Pozdrawiam, Miliko.

    OdpowiedzUsuń
  5. Hyhy karypel i wielkolud .. no po prostu cudne :D
    Jak to mówią najciemniej pod latarnią, ostatnia scena najlepsza, a cały rozdział wspaniały.
    Nic dodać nic ująć :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Kurczę końcówkę rozdziału muszę porównać do Trylogii Czasu, Kerstin Gier. Kto czytał, to domyśli się o co mi chodzi ;)
    Zgodzę się z chusteczka aha, że rozdział jest trochę "statyczny", chociaż mi pasuję słowo monotonny. Niby wszystko się wyjaśnia, ale nic się szczerze mówiąc nie dzieję. Nie raz się trochę pogubiłam, z odczuciami Sasuke i Sakury, i brakuję mi Akashi'ego i Itachi'ego.
    Co się wydarzy w następnym rozdziale - nie wiem! Jednak już w tamtym domyśliłam się, że Satoshi to syn Saska, a może nawet wcześniej. Dało mi do myślenia to, jak Sakura pomyślała, że on i Satoshi zaciskają ręce we śnie xD hmm, to może troszkę zbyt łatwe do odgadnięcia było, nie będę mieć niespodzianki ;(
    Mimo wszystko, rozdział jak zawsze świetny i wybaczam ci to drobne spóźnienie, chociaż przed ostatnie dni wręcz "czatowałam" na twoim FanPage i Twitterze. ;d
    Pozdrawiam, Yuuki :)
    http://uchiha-haruno-ss.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. Sasuke i Sakura byli szpiegami Madary? ;O
    Jak to przeczytałam myślałam, że kopara mi opadnie. Cóż, w rozdziale w sumie to nie dzieje się aż tak wiele, jedynie są odkrywane odpowiedzi na tajemnice, jednak nie na wszystkie.
    No i to imię, Satoshi. Teraz już jestem pewna, że między Sasuke i Sakurą coś zaszło ^^ I się z tego ogromnie cieszę. Szczerze zaczęłam współczuć Renowi, co w moim przypadku jest baaaaaardzo, ale to bardzo dziwne! ;O Zwykle za tym skubańcem nie przepadam, ale jednak mu współczuję. W końcu stracił kogoś cennego w swoim życiu, a jego przyjaciel zdaje się nawet nie wykazywać zainteresowaniem tą sprawą. Oczywiście Naruto zapewne się martwił i wyrywał sobie włosy z głowy, jednakże nie podjął żadnych działań, cóż to nie jest ten "Naruto", którego tak dobrze wszyscy znamy. Stał się przecież hokage i musi rządzić całą wioską, nie może zostawić tak po prostu tego na pastwę losu i gnać za nieliczną jednostką. Lecz brakuje mi jednak jego Naruciakowości, że tak to ujmę, po prostu brakuje... Co do reszty, naprawdę ( zresztą jak zwykle ) świetnie napisana! :D Ciekawi mnie jak się potoczą dalsze losy Sakury i Sasuke, na wyspie jako Momo i Satoshi! Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. Mam nadzieję, że po raz kolejny dasz nam dawkę tego dreszczyku emocji.
    A i mam pytanko.. Skoro widziałam już u niektórych, to czemu ja też miałabym o to nie prosić? Czy mogłabym dostać Twój autograf ^^? Oczywiście jeśli nie sprawi Ci to żadnego problemu.. ;) Byłabym bardzo wdzięczna i bardzo szczęśliwa! ;)
    Jeśli się zgodzisz, to mój e-mail: ceep.calm.and.love.naruto@gmail.com Tak, notabene, to mam na imię Natalia ( żeby nie było Sasame xD )
    Pozdrawiam cieplutko i życzę weny! ;3

    OdpowiedzUsuń
  8. wiem że zabrzmi to wręcz okropnie głupio, ale to że w ostatnich momentach rozdziału mówią o szpiegach i że to oni zauważyłam dopiero w 5 wersie od końca.. wstyd i hańba mi że jestem dzisiaj tak mało pojętą osobą.. dzień miałam tak okropny, że nawet rozdział w moich oczach stracił na jakości.. choć nadal nie mogę powstrzymać marzycielskich rozmyślań gdy wspominałaś o iskrach podczas przechodzenia przez przedmioty.. i troszkę mi się gęba uśmiechnęła kiedy sasuke "macał" włosy sakury mówiąc, że jednak trzeba będzie użyć peruki xD
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  9. wydobył się z mojego brucha. - brzucha :)

    Agggh!!! Jak ja na ten rozdział czekałam! (i o dziwo, nie mam dużego poślizgu z przeczytaniem ^_^) Jeja! Ja podejrzewałam, że Satoshi to dziecko Sasuke, ale teraz to ja jestem tego niemal pewna!
    Zgadzam się z Yuuki, cholernie mi brakuje Akashi'ego! Kocham tego kociaka <3

    Ale teraz konkrety. Wyobrażam sobie Twój trud, przy pisaniu tego rozdziału. Tyle informacji... Dziwię się, że się przy tym nie pogubiłaś. Ale przecież to Ty - Akemii-legenda, więc nie powinnam się dziwić.

    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  10. Byłam sobie na get around this, w linkach znalazłam twojego kolejnego bloga i po prostu musiałam wejść ;)
    Wiedziałam, wiedziałam, wiedziałam. Co prawda, zaczęłam czytać tego bloga w poniedziałek, a skończyłam dzisiaj (wierz mi, to mój rekord rekordów, całkowicie olałam szkołę dla ANI co tylko potwierdza, iż jesteś moją idolką).
    Niemalże od początku przeczuwałam, że to Sasuke może być ojcem Satoshiego ;) Przez samo to, że mały Satoshi to Sasuke jako dziecko, no, ale... to tylko domysły, oczywiście :)! Chociaż takie 99-procentowe :D
    Gdybym miała skomentować kolejno każdy rozdział, to zapewne wyszłaby z tego spora powieść, więc rzucę się na ogół: cała podróż do Michigatty była urzekająca <3
    Tak jak i dwa ich pocałunki. Żebyś widziała moją irytację, gdy Itachi im przerwał, ha! :D
    Jeśli o postacie chodzi, to kilka naprawdę wzbudza we mnie sporo emocji:
    Ino - taka, jak powinna być Ino, bardzo trafna. Wiecznie szczebiotająca przyjaciółka, która w ogień by ostatecznie wskoczyła :D
    Naruto - Damn, troszkę mi brakuje Naruto-dzieciaka, muszę przyznać. Ten jest taki dość dojrzały, choć to w miarę zrozumiały, skoro jest Hokage :P Ale urzeka mnie jego troska o Sakurę, taka, jaka być powinna :D
    Itachi - wielbię po stokroć <3 Że takiego typu Itasia nie doczekaliśmy się w mandze! :< Uwielbiam go i jego podejście do życia, ot co.
    Akashi - przez niego polubiłam koty :P Naprawdę! Świetny charakter i dodaje tego akcentu humorystycznego :D
    Mam wrażenie, że mamy wiele podobnych upodobań. Również jestem wielką fanką SasuSaku i względną NaruSaku ;P
    Nie będę mówiła nic na temat samych głównych bohaterów, bo to przez nich tak zakochałam się w Ai no Ibuki :D
    + końcówka tego rozdziału naprawdę mnie zaskoczyła :P
    Jakbyś informowała to posiadasz gg, ale jako, iż zdaję sobie sprawę, że to może być kłopot - "lajknęłam" Akemii na fejsie i zawsze mogę dowiadywać się stamtąd ;))!
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  11. Komentarz spóźniony, ale zawsze jakiś. xd Ta szkoła mnie wykończy.

    Madara i teksty typu "ale jajca" - pierwszy raz spotkałam się z czymś takim i długo czasu zajęło mi wyobrażenie sobie tego.

    Zetsu spieprzył robotę. :/ No, ale w sumie gdyby nie on... :33

    Bardzo podobało mi się w ostatnich rozdziałach to, że Sasek i Sakura "oglądali" swoją przeszłość. Nie wiem czy już o tym mówiłam, ale pomysł na to miałaś wręcz genialny.

    Końcówka była zdecydowanie najlepsza. ^^

    Sasuke - Satoshi. Omg <3 xd

    Cóż, czekam na kolejny rozdział. Nie kończ jeszcze tego bloga, proszę. :) *.*

    Czekam na next!

    OdpowiedzUsuń
  12. Rozdział spokojny i wiele się w nim wyjaśnia:) Już jestem prawie pewna, że Satoshi to syn Sasuke;) Końcówka rozdziału bardzo mi się podobała, wprowadziła taki moment zaskoczenia i ja już nie mogę się doczekać następnego rozdziału:)


    Pozdrawiam;)

    OdpowiedzUsuń
  13. Jak! Jak mogłam trafić na Twoje blogi dopiero teraz! Spokojnie powoli nadrabiam, tutaj już jestem na bieżąco. Akemii, piszesz niewyobrażalnie dobrze! Widzę, że Twoja wyobraźnia nie zna granic. Stworzyłaś całkiem nowa historię, którą kocham. Tak, zauroczyłam się tym blogiem.
    Przeczytałam ten rozdział i szczęka mi opadła, uwierz a do tego nie jest łatwo doprowadzić. Mam nadzieję, że Satoshi to syn Sasuke! Kocham każdą Twoja postać, każde usposobienie.
    Trochę jest mi żal Ren'a, ale mimo wszystko SasuSaku musi wygrać. Ze słabościami, z brakiem zaufania. Nie ma innej opcji.
    Nie każ mi długo czekać, będę chyba Twojego bloga sprawdzać po 3 razy dziennie! :D
    Dużo weny Ci życze, ogromnie. pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Wybacz, że komentarz troszku spóźniony, ale ostatnie zaliczanie wszystkiego to masakra. Powiem Ci, że nie spodziewałam się, że padnie tutaj imię Satoshi w przeszłości. Nieźle mnie zaszokowałaś i czuję, że to, że Sakura nazwała tak syna, ma właśnie jakiś związek z tą "ukrytą" przeszłością. Ogólnie Zetsu zawiódł, ale gdyby nie to, to by nie było tak, jak jest teraz ;3 Więc za to jestem mu wdzięczna.
    Jestem ciekawa jak to dalej będzie, bo widać, potrafisz nas nieźle zaskoczyć. Duuużo weny, a najlepiej jeszcze więcej.

    OdpowiedzUsuń
  15. Chapter pierwsza klasa. Sasuke i Sakura szpiegami Madary?.Tym mnie zaskoczyłas :). Satoshi hmm...do tej pory nie wiedziałam skąd tak rzadkie imię ma syn Sakury,ale teraz wszystko jasne. Sasuke ojcem Sastoshiego,nie wiem jak o tym mysleć. Możecie to uznać za głupotę,ale na początku myslałam,że jest to syn Ren'a xd.Masz wenę i oby taka wena była dalej.Z niecierpliwoscią czekam na następny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  16. Nie no po prostu wbiłaś mnie w beton. Dziewczyno, jaką ty masz głowę, wyobraźnię, umiejętność tworzenia fabuły... Tego się opisać nie da!
    Przepraszam, że komentuję dopiero teraz, ale wczesniej nie wiedziałam, że cokolwiek dodałaś. Nie wyskoczyło mi powiadomienie, a dopiero teraz zostałam poinformowana o tym rozdziale w pdf. Jeśli rodzice mnie nie przyczają, zaraz się za niego biorę <3

    Ta notka powaliła mnie na łopatki. Nie była nudna, czy coś - wręcz przeciwnie, zaskakująca i intrygująca tak bardzo, że nie mogę się doczekać, aż przeczytam kolejny rozdział.
    Lecę dalej! <3

    OdpowiedzUsuń
  17. Siostra dała mi spoilera, przez co o mało się nie zakrztusiłam. Sasuke ojcem?

    OdpowiedzUsuń