„Idziemy przez świat samotnie,
ale jeśli mamy szczęście, to przez jedną chwilę należymy do kogoś
i ta jedna chwila pozwala nam przetrwać całe wypełnione samotnością
życie.”
Paullina Simons
Poszlaki,
napomknięcia, aluzje, wskazówki – główne cele naszych wieczystych pościgów przy
użyciu umiejętności tropicielskich. Byliśmy otwarci na wszystko, łącznie z
misternie brzmiącymi przepowiedniami o lwie i wypędzających zdolnościami.
Rozwikłaliśmy już wiele sekretnych myśli i uporaliśmy się z przeważającym
procentem łamigłówek, generalnie stan rzeczy powierzonego nam zadania
przedstawiał się zadowalająco. Nieumyślnie, prócz przełknięcia setek
dojmujących faktów, odkryłem coś nowego.
Istniało
duże prawdopodobieństwo, że moja matka nigdy nie miała wydać mnie na świat, a
los, drogą cudu, spartolił i nie pokrzyżował jej planów. Co rusz, gdy wydaję mi
się, że rozpocząłem już przyzwoity etap w swoim życiu, napotyka mnie coś
niebywałego, dokonując mnóstwo przeobrażeń mojej osobowości i obsypując
doświadczeniem. „Zmartwychwstanie” mojego brata zdołało nieźle mnie skołować i
długi czas poświęciłem na zupełnie otrzeźwienie. Potem nastąpiła krótka
sielanka – cisza przez burzą. Bach. Oprócz konfrontacji z Sakurą, doświadczyłem
działania przedziwnej, nielogicznej i bezsensownej techniki. Kiedy myślałem
już, że całość uda nam się w jakimś sposób wiarygodnie wyjaśnić, okazało się,
że prawda zakradła się gdzieś głębiej.
Do
przeszłości.
Mało
tego – wdarła się do wydarzeń, których nie posmakowałem.
Przemierzając
spowite mrokiem korytarze, zastanawiałem się czymże zawiniłem. Jako dzieciak
nie przysłużyłem się zbytnio do mojej okrutnie skalibrowanej przyszłości.
Racja, byłem energiczny, często nieposłuszny i postępujący wbrew poleceniom
ojca, ale kochałem rodzinę całym swoim sercem, a na ich tragicznej śmierci
życie nie poprzestało.
Nic
nie pojmowałem, a przeszłość z Sakurą, choć wydawała się oczywista i
objaśniająca zamęt, nie potrafiła wedrzeć się do mojego umysłu i na dobre tam
zakorzenić. Być może doświadczyłem potwornych rzeczy w młodym wieku,
przemierzałem ścieżkę ciemności i niejednokrotnie podejmowałem się prób
pozabijania najdroższych mi osób, ale stadium szaleństwa nie rozpleniło się na
tyle, bym ot tak mógł zapomnieć Sakury. Jej porwania, przetrzymywania w
zamknięciu i torturowania przez Madarę.
Mimo
wszystko powstawały sprzeczności.
Sakura
żyła. Teraz, tu, w moich czasach i w tym duchowym wymiarze. To dowodziło
faktowi, że Madara nie pozbył się jej wedle swych zamiarów i bynajmniej planów
nie pokrzyżowała mu śmierć. W jakiś sposób rozprawił się z naszą dwójką i
skutecznie oddzielił.
W
umyśle próbowałem przybliżyć sobie schemat naszej podziemnej siedziby.
Błądziłem po korytarzach, wiedząc dokąd przybędę, ale bez pojęcia o toku
myślenia tutejszego Sasuke. Nawet jeżeli mógłbym przez chwilę dopuścić do
siebie myśl, że to właśnie ja parę miesięcy temu wlokłem Sakurę po obrębach
nory, to ani w ząb nie miałem w głowie żadnych potencjalnych miejscówek.
Mogli
zaszyć się wszędzie, a moja Sakura razem z nimi.
Wstąpiłem
na obszar utopiony w nadmiernym świetle świec. Pochodnie uszeregowały się w
odstępach metra i towarzyszyły mi przez całe pięć minut pokonywania odcinka.
Musiałem się opamiętać, przejąć kontrolę nad dudniącym sercem i zatrzymać
płytkie oddechy.
Niestety,
zamiast dopiąć wyznaczonego celu stałem się jeszcze bardziej podminowany, a mój
gniew był porównywalny do samopoczucia przy użyciu Susanoo. Czy to możliwe,
żeby człowiek nie pamiętał, że czegoś nie pamięta?
Żachnąłem
się i puściłem pędem, wychylając raz za razem, by wniknąć w pomieszczenia
ukryte za ścianą i skontrolować ich stan. Momentami przystawałem wśród
ciemności, bądź też w bogato oświetlonym miejscu, nasłuchując i wypatrując
przemieszczających się cieni. Jak na złość siedziba oblała się niepokojącym
milczeniem. Pierwsze, straszliwe scenariusze stanęły mi przed oczami i teraz
mknąłem już w dzikim obłędzie, recytując mantrę: „To iluzja!”
Ostatecznie
srogi los mnie wynagrodził. Wyczulony zmysł słuchu wykazał kierunek ku źródle
słyszalnego dźwięku. Skaliste wypukłości niosły ze sobą czyiś szept - cichy,
niewyraźny bełkot, który skojarzyłem ze szlochem.
Natychmiast
przytroczyłem się do odgłosów, ruszając za ich śladami w stronę, gdzie
natężenie stopniowo wzrastało. Gdy wydawało mi się, że jestem już w pobliżu,
dźwięki umilkły, jakby spłoszone przez moją nadciągającą osobę. Chwilę później
po prawej stronie korytarza ujawniły się drzwi do pierwszego, posądzonego o
przetrzymywanie Sakury pomieszczenia. Z najwyższą ostrożnością zajrzałem w
głąb, budząc do życia migoczące drobinki, które za każdym razem sygnalizowały użytkowanie
duchowych kunsztów.
Spośród
ciemności ujawniły się konstruujące ludzi kształty. Mój sobowtór nachylał się
nad pogrążoną we śnie Sakurą i artystycznie opasywał różowe pasma wokół swoich
palców. Pomiędzy tą dwójką niezgrabnie przykucała kolejna różowo-włosa istota i
potrzebowałem chwili, by ogarnąć, która z nich przynależy do mojego wymiaru –
tego, będącego własnością podróżników w czasie.
- Sakura – oznajmiłem gardłowo.
Wzdrygnęła
się ta siedząca w kucki, po czym histerycznie łypnęła na mnie znad ramienia.
Ten
widok, osoby, miejsce, mimika Sasuke, który z przyjemnością zabawia się kudłami
czyiś włosów – to tylko jedna trzecia zakresu rzeczy, przez które straciłem
zainteresowanie podróżującą ze mną Sakurą. Spoglądałem w osłupieniu na
rozgrywające się wydarzenia. Jakoś nowinki o planowanym użyciu Kyori i
uzależnieniu mojego sobowtóra od tej dziewczyny zdawały się być faktami
niższego rzędu, czymś niegodnym do konkurowania z… tą świadomością.
Podążałem
wzrokiem za dłonią tutejszego Sasuke. Wszystkie te ruchy, sposób w jaki błądził
między puklami, chwile zadumy, w których przystawał i skupiał się na twarzyczce
Sakury – czy to nie dziwne? Jedno było pewno; tego nie mogłem potraktować jako
zbieg okoliczności.
To
sprawiło, że obtaczający mnie do tej pory pancerz na akceptacje tej
demonstracji runął. Zaczynałem coraz bardziej wierzyć w prawdziwość owych
wydarzeń, a to napawało mnie niebywałym gniewem. Ledwie zdołałem powstrzymać
samego siebie przed szarpnięciem Sakury i wywleczeniem z tego wymiaru. A jednak
resztki zdrowego myślenia gdzieś się we mnie zakorzeniły.
- Sasuke, popatrz na to – Sakura nie
podzielała mych emocji – przeciwnie – lustrowała nabierającą tempa akcję z
błyskiem naukowej fascynacji. Tak, to było pieprzone, godne Noble’a odkrycie.
Jaka szkoda, że burzyło cały dotychczasowy porządek w życiu naszej dwójki. – A
jednak potrafisz być delikatny – podjęła, na powrót przekierowując wzrok ku
mojej perfekcyjnej kopii. – Kryminaliści także mają swoje chwile słabości. To
ludzie. Nigdy nie pozbędą się człowieczeństwa, bez względu na ilość włożonych w
to starań i listę bezlitosnych morderstw. Nawet największy zbrodniarz i drań
potrzebuje czasami chwili wytchnienia. Cieszę się, że to ja mogłam właśnie tym
się dla ciebie stać… te parę miesięcy temu.
Jej
drzemiąca wersja ściągnęła niespokojnie brwi i zacisnęła przytkniętą do
policzka rękę.
- Głupia – wyszeptał męski głos. Należał
jednocześnie do dwóch zgromadzonych tutaj osób. Był mój, ale słowa wymówił ktoś
inny.
- Nawet teraz tak do mnie mówisz –
zachichotała Sakura. Wreszcie po dokładniejszym wsłuchaniu pojąłem jak
olbrzymią ilością leku przyprawiony jest jej śmiech.
Sakura
nie wiedziała o moich nocnych inwencjach myślicielskich. Nie miała pojęcia, że
nie tylko wyrażam się o niej w ten sam sposób co Sasuke sprzed nieokreślonego
odcinka czasu, lecz także podejmuje się tych samych działań. Wtedy o tym nie
myślałem, teraz było mi wstyd, że w odmętach jaskini na Michigacie ośmieliłem
się tknąć jej włosów podczas snu.
Ośmieliłem
się dokonywać przeraźliwie podobnych ruchów, którymi porusza się dłoń
tutejszego Sasuke.
Nie.
Nie
zniosę tego ani chwili dłużej. Skapitulowałem, mentalnie uderzyłem kolanami o
grunt, uwłaszczyłem swoją klanową dumę na rzecz przeciętnych flashbacków z
przeszłości.
Na
zewnątrz wcale nie zachowałem powszechnego spokoju. Naprędce obmyśliłem plan
„A”, niezastąpiony żadną awaryjną opcją. Głęboko wierzyłem, że jego pierwsza,
nieudoskonalona wersja, powiedzie się sukcesem.
- Sasuke? – Sakurę zaniepokoiła bezkresna
cisza. Dźwignęła się na nogi, zauważając silne emocje tworzące fakturę mojej
twarzy. – Coś się stało? – zapytała pół-głosem, ale opamiętała się i pokręciła
głową. Równocześnie pojęliśmy jak paranoidalne było to pytanie.
- Mam tego dość – wyznałem zgodnie z prawdą.
Spojrzała
na mnie z niezrozumieniem.
Postanowiłem
zaoszczędzić nam trochę czasu, nie patyczkując się z tumanowatą naturą Sakury i
przeobrazić moje plany w konkretne działania. Cofnąłem się z powrotem na
korytarz, a skonfundowana Sakura podążyła za mną, wynurzając się zza
niejednolitych kształtem skał.
- O co…
Wszedłem
jej w słowo:
- Wynosimy się stąd. Natychmiast.
Konsternacja
na jej twarzy gwałtownie się wzmogła. Była to mieszanka, wstydu, przerażenia i
domieszki czystego gniewu.
- Jak niby chcesz się stąd wynieść? To Zetsu
pociąga za sznurki. Jesteśmy jak marionetki uwięzione w spektaklu dopóty ten
nie dobiegnie końca.
- Wcale nie – warknąłem. – Zetsu kontroluje
zmieniające się otoczenie, ale to jak się zachowamy zależy od nas. Nie mam
zamiaru dłużej przebywać w tym paskudnym miejscu. Jeżeli to wszystko tutaj jest
prawdą – ostentacyjnie wzniosłem ramiona, znakomicie anonsując kamienne
wypukłości – chcę od nich osobiście to usłyszeć. Od Zetsu, a w szczególności od
Ren’a. To co uczynił, to zwykłe tchórzostwo. Uciekł pozostawiając całą
odpowiedzialność na barkach jakiegoś tandetnego Jutsu.
Moje
słowa były jak krople deszczu na zeschnięte w jej środku kwiaty. Na twarzy
Sakury natychmiast wykwitła furia.
- Za pomocą tandetnego Jutsu nie da się
podróżować w czasie! – zawołała, zaciekle gestykulując obiema rękami. – Ren nie
uciekł od odpowiedzialności. On chciał, żebyśmy ujrzeli wszystko na własne
oczy. Uwierzyłbyś mu, gdyby powiedział ci, że kiedyś sfalsyfikowałeś dokumentację
wcielając się w kuzynostwo Raikage, aby pojmać Medyka? Uwierzyłbyś, że za
każdym razem ratowałeś ją spod łaknących krwi łap Madary? Uwierzyłbyś, że
wieczorami zatapiałeś palce w jej włosach? We włosach tej głupiej, nieszczęsnej
dziewczyny… - Głos Sakury przypominał odbiornik radiowy. Ktoś przez przypadek
pobudził go z maksymalnie podkręconą głośnością i zaczął etapowo przyciszać,
skręcając gałką. W efekcie jej ostatnie słowa zabrzmiały płaczliwie, zupełnie
jak wcześniej słyszalny przeze mnie szept.
Zatem
to ona mnie tutaj przywiodła.
- Ja też się boję, Sasuke – wznowiła szeptem.
– Boję się, ale nie traktuję tego jako powód do ucieczki. Powiedziałeś mi
przecież, że musimy przez to przebrnąć. Razem – Wyciągnęła dłoń z zamiarem
pochwycenia mojej. Żelazna reguła o niemożności dotyku wcale nie dotarła do
niej z opóźnieniem. Sakura pamiętała o tym już wówczas, gdy planowała ująć moją
rękę, a jednak… Ta, należąca do niej zawisła bezwiednie w powietrzu. – Chcę cię
poznać. Poznać od strony, od której nie miałam okazji przez czas trwania
naszych potyczek z Kyori. Chcę poznać to, czego prawdopodobnie nie zapamiętałam.
- A ja? – Zabrzmiałem piskliwie. Gdybym mógł,
gorzko bym zapłakał, ale to nie przystoi potomkowi elitarnego rodu. Sama
świadomość palącej potrzeby płaczu zbudziła we mnie wstręt do samego siebie. –
Dlaczego ja nic z tego nie pamiętam?
- Nie wiem. To następna zagadka, którą trzeba
zanotować na naszej liście.
- Nie nadążam za nimi.
- Skoro nawet ty się w nich pogubiłeś, ja tym
bardziej nie odkryję już niczego nowego – Na krótką chwilę po jej twarzy błąkał
się uśmiech, jednak w ostateczności zatracił się na ścieżce i skręcił w złym
kierunku. – Szkoda, że nie ma z nami Akashi’ego. Być może on do czegoś by
doszedł.
Nie
wierzyłem w to ani trochę. Zresztą, ostatnie czego pragnąłem, to rola atrakcji
dla kociego widowiska. Akashi niewątpliwie obnosiłby się długi czas faktem, że
widział Uchihę w chwili życiowej depresji. Podłamanego, z szarpiącym bólem w
piersi i wypłowiałego z zapału do dalszych odkryć.
- Czego się dowiedziałaś… od nich? –
Machnięciem brody naprowadziłem jej wzrok na ukrytą za ścianą parę.
- Niczego wyjątkowo. Zastanawiałeś się tylko
dlaczego tak bardzo zależy mi na powrocie do wioski. Opowiedziałam ci wtedy o
Ren’ie.
Psiakość!
To znów uautentyczniało demonstrowane przez Zetsu zaszłości. Ponadto na
wspomnienie o czarno-włosym arogancie poczułem, że drga mi lewa brew.
Niepokojący symptom, który zapowiadał wizytę terroryzujących mnie uczuć.
- A ty? – Sakura spojrzała mi w oczy. – Czego
dowiedziałeś się od Madary?
Nie
zamierzałem niczego przed nią zatajać, lecz nim w ogóle zabrałem się do
składania strzępków zasłyszanej rozmowy, biel powróciła w nieodpowiednim
momencie. Mimo urwania naszej dyskusji, odczułem wyraźną ulgę. To było jak znak
z niebios. Sprostałem zadaniu, wykorzystałem powierzony nam przez Zetsu czas i
teraz, gdy nic sensacyjnego się już nie wydarzy, nasz przewodnik odeśle nas
jako widowisko do bardziej porywających kawałków życia.
Zanim
jednak Sakura zdążyła zatracić się w niebiańskim świetle, wyrzuciłem z siebie:
- To nie iluzja. To wszystko prawda.
Zielone
oczy zwęziły się gwałtownie, ale biel prędko je pożarła, pozostawiając mnie
samego.
***
Po
teleportacji do nowego miejsca, zamiast rozejrzeć się dookoła i zbadać teren,
na który zostaliśmy skazani, przeczekałam aż znaki na mojej skórze zmętnieją i
zgasną. Kiedy to się stało, drugim racjonalnym celem na mojej liście było
skontrolowanie położenia Sasuke. Dzięki Bogu wirujący gwiezdny pył
skrystalizował go tuż obok, zatapiając w świetle aktualnej sfery.
Rozczarowałam
się widząc las. Pragnęłam więcej dynamizmu, szybkich, a zarazem skutecznych w
logicznym wyjaśnianiu zdarzeń, które uściśliłyby nam istotę zatajonej
przeszłości.
Wlepiłam
smętne spojrzenie w piętrzące się przed nami drzewo i czekałam na dyrektywy
Sasuke. Niebo zasnute było złowróżbnymi chmurzyskami, a w oddali trzaskały
przyprawiające o gęsią skórkę pioruny. Po energicznych tańcach koron drzew i udekorowanych
liśćmi krzewów stwierdziłam, że czasy, do których trafiliśmy padają obecnie
ofiarą nadciągającej wichury.
- Idziemy – Sasuke odezwał się po namyśle,
stawiając pierwsze, nieśmiałe kroki.
Dopiero
gdy potruchtałam za nim, a rosły pień drzewa urozmaicił pole naszej
widoczności, nie mogłam inaczej, musiałam na powrót zatrzymać się w miejscu i
przeistoczyć w żywy słup soli. Powinnam była natychmiast rozpoznać teren w
pobliżu wioski, ale to obraz drewnianego muru i gigantycznych, zielonkawych
wrót z czerwonym symbolem na przodzie uzmysłowił mi nasze położenie.
Sasuke
zwątpił i wycofał się.
- Bramy Konohy?
- Dlaczego tu jesteśmy? – pomyślałam na głos.
W tejże chwili pierwszy koncept przypełznął do mojej głowy. – Przyprowadziłeś
mnie do wioski? Pozwoliłeś zwiać?
W
zupełnym bezgłosie staliśmy niczym dwa przybite do podłoża kołki. Zastanawiałam
się dlaczego Zetsu przywiódł nas w miejsce pozbawione obecności żywej istoty.
Parę razy gruntownie skontrolowałam otaczający nas rejon, ale nawet strażnicy
bramy gdzieś umknęli pozostawiając swoje robocze pozycje pustymi.
- Nie wiem jak wiele czasu minęło od tamtej
chwili – zaczął Sasuke. – ale na pewno nie pozwoliłbym tobie na ucieczkę.
- Może teleportacja się nie powiodła? Może
mieliśmy wylądować za bramami wioski, a Zetsu coś schrzanił? Itachi mówił nam,
że używanie zakazanych Jutsu wymaga skupienia, cierpliwości, a przede wszystkim
umiejętności.
Nad
naszymi głowami rozległ się szelest przewyższający natężenie innych wprawionych
w ruch liści, ale winą obarczyliśmy wiatr.
- Jasne, ale… gdzie, do licha, podziali się
strażnicy?
Też
chciałabym wiedzieć. Kotetsu i Izumo nie byli typami skłonnymi do rozrabiania i
dobrowolnego rezygnowania z godzin pracy.
I
nagle, jak gdyby za naszymi plecami czaiła się potężna trąba powietrza, dobiegł
nas wzmocniony świst, poprzedzony czyimś krzykiem.
Mur
Konohy od lasu, w którym się ukrywaliśmy, dzieliła drobna połać ziemi, nie
powlekana żadną roślinnością, prócz dorodnej trawy. To właśnie gdzieś pośrodku
owej połaci gruchnęły dwa ludzkie ciała.
Ciała
Naruto i Ren’a…
Naruto
i Ren’a!
Stężałam
od czubka głowy po palce u stóp, wydając z siebie przytłumione pisknięcie.
Sasuke pochylił się jak gdyby dwójka szarpiących się mężczyzn mogłaby go
dostrzec, ale chwilę później z brawurowym wyrazem twarzy przekroczył teren lasu
i ośmielił się podejść bliżej.
Zauważając
mój bezruch, przystanął i spojrzał na mnie.
- Chodź!
- Co oni…
- Nie dowiemy się przedłużając bezczynność –
oznajmił dobitnie i przetransportował wzrok na Naruto i Ren’a. Nie postąpiłam
ani kroku bliżej, ale zmrużyłam oczy, chcąc zbadać większą ilość detali. Obaj
panowie twarz skażoną mieli dziką furią. Naruto siedział okrakiem na Ren’ie i,
splatając z nim dłonie, korzystał z wszelakich zasobów swoich sił, by go
przezwyciężyć. Pogruchotani, przemoczeni i wściekli rozsyłali dookoła godne
wygłodniałego zwierzęcia sapania.
W
którymś momencie Ren przejął inicjatywne. Z despotycznych charchotem ścisnął w
pięstkach kawałek królewskiego płaszcza Naruto.
- Jesteś jej przyjacielem, a próbujesz mnie
powstrzymać! Czy ona w ogóle cię obchodzi?!
- Nie możemy działać pochopnie! – Podskoczyłam
w miejscu na intonację Uzumaki’ego, która wyrażała czystą chęć mordu. Jeżeli
kiedyś myślałam, że jestem świadkiem postępowań nieokreślających mojego
przyjaciela, to właśnie teraz dotarło do mnie, że jeszcze nie widziałam
wszystkiego. – Nie masz zielonego pojęcia gdzie ona się podziała! Jak chcesz ją
odszukać, do cholery?!
- Chrzanisz! – Ren zgromadził siły i odepchnął
od siebie Naruto barierą chakry. Momentalnie dźwignął się na nogi i dysząc,
wsiąkał rozpływającą się energię. Uzumaki chlasnął zadkiem o podłoże bez
poważniejszych uszczerbków na zdrowiu. Nawet w akcie histerii Ren potrafił
kontrolować swoje działania. – Stojąc bezczynnie w niczym jej nie pomożemy! Nie
zamierzam czekać, aż ANBU łaskawie coś wytropi! Sam się tym zajmę!
- A jeżeli zginiesz? – zapytał łagodniej
Uzumaki, krzywiąc się z bólu i z wolna powstając. Jego płaszcz umorusany był od
błota.
- Jak mniemam rozmawiają o tobie – mruknął
Sasuke.
- Nie dam się zabić. Odnajdę ją. Akurat po tobie
nie spodziewałem się takiego braku wzruszenia! Twoja przyjaciółka właśnie
zaginęła i diabli wiedzą co się jej przytrafiło! Jak ty się zachowujesz, u
licha?!
Naruto
uspokajająco wyciągnął przed siebie dłonie.
- Ren. Ja też chcę jej pomóc.
- Pewnie! Zatem dlaczego mnie zatrzymujesz? –
Ren potrząsnął głową z obrzydzeniem.
- Bo nie wiesz dokąd zmierzasz. Panika
przysłania twoje rozsądne myślenie. W takim stanie, i takim sposobem na pewno
jej nie ocalisz. Nie wypuszczę cię poza granicę Konohy. Chcę uratować
Sakurę-chan i zrobię to bez względu na wszystko, ale zanim się do tego zabiorę,
muszę zebrać dowody! Muszę wiedzieć dokąd się udać, a nie biec przed siebie na
ślepo! Jesteś świadom, że ona może być na powierzchni każdego z krajów? Musimy
do czegoś ograniczyć pole poszukiwań.
Tyrada
Naruto znalazła swój kres, gdy ten wydał z siebie dostojne sapnięcie i strząsnął
z płaszcza przylepione, kleiste kawałki brudu. Nieskazitelna biel zajadła się
mieszanką brązu i zieleni.
Ren
natomiast spiął się dwakroć bardziej niż uprzednio. Kosmyki jego włosów opadały
mu złośliwie na czoło, ale chłopak nie poświęcał temu uwagi.
- Jesteś Hokage! – Rozłożył ramiona z udawanym
respektem. – Nie możesz pozostawiać swoich poddanych!
- Tu chodzi o Sakurę-chan! To przypadek wyjątkowy!
Nie pozwolę, by cokolwiek jej się przytrafiło.
- Świetnie! Więc czekaj tu sobie aż pole poszukiwań
się „ograniczy”, a ja tymczasem zacznę gromadzić pierwsze tropy, będąc już w
drodze, a nie siedząc w tej zakichanej wiosce!
Naruto
wyraźnie się zamroczył. Z troską i przygnębieniem patrzył jak Ren podąża w
stronę lasu, a potem przerywa wędrówkę. Nieświadomie zatrzymał się nieopodal
mnie. Tkwiłam przy tym cholernym, Herkulesowym drzewie i spozierałam go
wzrokiem zapożyczonym od Uzumaki’ego. Sasuke zawrócił i stanął przy mnie. Jakby
wiedział, że to nie Ren może mnie skrzywdzić, a wspomnienia, które wsącza we
mnie samą swoją obecnością.
- Dlaczego Zetsu nam to pokazuje? –
zapłakałam. Ren także. Jego tęczówki koloru wypłowiałej czekolady znienacka się
zaszkliły. Warknąwszy, zwinął dłoń w pięść i wyładował gniew na mojej
Herkulesowej tarczy, w której powstało lekkie wyżłobienie. Kawałki kory wbiły
się Ren’owi w rękę otwierając strumieniom krwi nowe drogi ucieczki.
Chłopak
grzmotnął kolanami o podłoże, rozbryzgując pod sobą falę nasiąkniętego wodą
gruntu.
Był
tak blisko. Uklęknął nieomal u mojego podnóża.
- Sakura – Sasuke rozpoczął kontrolę mego
oblicza. Zdawałam sobie sprawę jak paskudnie wyglądam z zewnątrz. Stchórzyłam.
Odwróciłam się prędko w przeciwną stronę, by ocaleć przed widokiem rozrywającym
moje serce na strzępy. Nie chciałam narażać go na kolejne krzywdy.
W
tym wymiarze nie miałam prawa istnieć. Byłam kimś, kto nie mógł nasycić się
dotykiem. Kimś, kto nie mógł w żaden sposób skontaktować się z częściami
przeszłości. Mimo to wyobraziłam sobie, że przytykam czoło do sponiewieranego
drzewa, że moje łzy naprawdę wytyczają sobie trasę gdzieś po jego powierzchni.
- Nie chcę na to patrzyć – wyjaśniłam Sasuke,
kuląc się jak wysłużona przez życie istotka.
Usłyszeliśmy
kroki. Prawdopodobnie Naruto przybył z pustymi słowami pocieszenia.
- Wiem co czujesz, Ren. Z Sakurą-chan byliście
nierozłączni. Zaakceptowaliście siebie nawzajem, dzierżąc ten sam ból.
- Cieszę się, że to rozumiesz – Ren roześmiał
się gardłowo. – Masz zamiar teraz pieprzyć bez końca jak wyjątkowa ona była?
Masz zamiar wmawiać mi, że z jej wolą walki i chęcią przetrwania nie mam czym
się zadręczać?
- Powinieneś bardziej w nią uwierzyć –
szepnął. – Jest dla mnie tak samo ważna jak dla ciebie.
- Ale ja nie mam już nikogo…
- Ren – Coś chlusnęło. Oczami wyobraźni
widziałam powszechny wśród rodziny Uzumaki’ch sposób na skoszenie smutków.
Naruto umiejscowił dłoń na barku Ren’a i w ciszy pozwolił mu rozprawić się z
gnębiącymi go myślami.
- Odnajdę ją – Nie mogłam stłumić chlipnięcia
na dźwięk tak przygnębionego, a zarazem zdeterminowanego głosu chłopaka.
- Odnajdziemy – poprawił go Naruto. – Nie
tylko ty zrobisz dla niej wszystko.
- Cholera jasna – Tama spartaczyła sprawę. Łzy
wyciekały z moich oczu wartkim strumieniem. Czułam ich słony posmak w ustach,
patrzyłam jak przenikają przez korę drzewa w towarzystwie ślicznych,
błyskających drobinek, które kojarzyłam z gwiezdnym pyłkiem.
- Ren z pewnością nie chciałby, żebyś to
oglądała – Sasuke odezwał się głosem, który wciąż próbował przezwyciężyć
zdziwienie. - Zetsu musiał go w jakiś sposób podpuścić. To on pragnął, żebyś to
ujrzała. Albo – zawiesił głos i rozejrzał się. – może jego wersja z przeszłości
obserwuje to wszystko z ukrycia.
- Szczerze? Mam to gdzieś – wykrztusiłam
warkliwie.
Sasuke
nie odezwał się już więcej.
Pojmowałam
sprawę! Rozumiałam ich panikę, smutek, zaniepokojenie… Była to prawdopodobnie
pierwsza od dłuższego czasu misja na jaką wysłał mnie Naruto – jak mniemam pod
moimi własnymi namowami i prośbami. Bach, niespodzianka! Daję ciała już przy
pierwszym podejściu i nie rozpoznaję oszusta Iyashi’ego, którym tak naprawdę
okazuje się być Sasuke.
Z
obawą przed światem, wyjrzałam zza kotary włosów, a mój wzrok spoczął na
Naruto.
Musi
się potwornie obwiniać – myślałam, analizując jego twarz, która duchowo
przetykana była bezlikiem emocji. Z rojowiska wyłowiłam parę z nich. Przede
wszystkim górowało poczucie winy, tak jak się domyślałam. Naruto spoglądał na
Ren’a i zaciskał oczy. To nie pozory, emocje niejednokrotnie przyprawiają o
silniejszy ból niżli perfekcyjnie naostrzony sztylet.
- Naruto skontaktował się z Raikage i wyszło
na jaw, że Iyashi Kitsune nie istnieje, prawda? – zapytałam Sasuke. Tęskniłam
za jego wysuwanymi pod nosem możliwościami.
- Tak mi się wydaję.
Ren
stęknął z żałością i przyłożył obie dłonie do skroni. Wodospad łez był tak samo
nieunikniony jak w moim przypadku. Powiodła mną ciekawość i machinalnie na
niego spojrzałam. Zaciskał oczy, płakał, wyrażał swój ból w cichych
pojękiwaniach.
Słyszałam
jego myśli.
Nie chcę przeżywać tego na
nowo.
Jeżeli ją stracę, nie będę miał
już nikogo.
Obiecała mi. Obiecała mi, że
zawsze będzie przy mnie.
Nie
wiedziałam do czego zdolny jest Zetsu. Było dla nas zagadką, czy obserwuje
naszą wędrówkę, czy też tylko wybiera spośród tysięcy dat, tą, do której
powinniśmy się udać. Teraz byłam bardziej pewna, że ma wgląd na nasze reakcje.
Gdy już na dobre zalały mnie łzy, symbole na ramieniu zbudziły się do życia.
Tym razem nie zwiastowały wyłącznie beztroskiej teleportacji, dzięki nim mogłam
chwilowo uwolnić się od przytłaczającego cierpienia.
Na
parę sekund dopadła mnie tak paląca chcica na czyjąś bliskość, że niewiele
brakowało, a dotknęłabym Sasuke, nie poświęcając nawet minutki na
przeanalizowanie konsekwencji tych działań.
- Już dobrze – powiedział do mnie. – Lada
moment wszystko zniknie.
- Znikną tylko obrazy – odrzekłam.
Bólu
nikt się nie pozbędzie.
***
O
ile Zetsu początkowy punkt programu nafaszerował budzącymi najczęściej szok i
zgrozę okolicznościami, o tyle nasza dalsza część czasowej wędrówki nabrała
nagle spokojniejszego nurtu. Skoki w czasie powieliły się. Były częstsze i
niedługie – co poniektóre trwały zaledwie minutę. Ren już więcej nie ukazywał
się w naszej przeszłości. Wróciliśmy do podążania za własnymi alter ego, a
Sakura zgoła zaczęła się uspokajać. Płytki oddech pozyskał swój standardowy
rytm, oczy także powróciły do dawnych rozmiarów. Jedynie fragment skóry pod
nimi pokrywała jeszcze symbolizująca ledwie zatrzymany szloch i wzmagające się
zmęczenie czerwień.
Do
tej pory nie pokrzepiłem jej żadnym słowem. Nawet jeżeli moja znajoma słabość
do tej dziewczyny nakłaniała mnie, bym wreszcie w jakiś sposób przywołał
uśmiech na jej twarz, kultura nakazywała pozostawić ją samopas, żeby Sakura
mogła pogodzić się z widzianymi obrazami i przetrawić kiełkujący w niej ból.
Nawiasem mówiąc mój stan psychiczny i tak nie pozwoliłby wykrztusić z siebie
czegoś konkretnego, a już na pewno słów pocieszyciela.
W
milczeniu zwiedzaliśmy rozmaite miejsca. Niektóre z nich rozpoznałem, inne
enigmatyczne miejscówki zaprzątały moje myśli przez kolejne kilka sekund
spokoju, gdy nasze ciała przygotowały się do teleportacji. Wpierw wyrzucono nas
z powrotem w podziemnym królestwie. Większą część czasu po prostu śledziliśmy
rozwój rozmów między Sasuke i Sakurą z przeszłości. Przysłuchiwałem się ich
słowom, ale najczęściej tematem konwersacji były przyziemne, bezwartościowe
sprawy.
Przy
entym przeskoku znaleźliśmy się na zewnątrz. Rozpoznałem teren nieomal
natychmiast. Była to olbrzymia, kamienna wyżyna, na której szczycie od
niepamiętnych czasów wznosiło się jedno, chuderlawe drzewko.
- Trzymaj – Mój sobowtór wyciągnął przed
siebie dłoń z zamkniętą w niej rękojeścią katany. Stojąca mu naprzeciw Sakura
dłuższą chwilę biernie przyglądała się japońskiemu mieczu, by w ostateczności
wznieść drżącą rękę i ścisnąć nią jelec.
Sytuacja
stała się niezręczna, gdy mężczyzna nie pozwalał jej dzierżyć broni samej.
Dłonie obydwu stykały się w jednym punkcie.
- Bądź ostrożna – oznajmił. – Katana nie jest
przeznaczona dla osób twojego pokroju. Musisz najpierw nauczyć się nią
posługiwać, zanim zaczniesz biegle jej używać.
Sakura
posłusznie skinęła głową. Przybrała minę potulnego uczniaka, wsłuchującego się
w rozkazy mistrza.
Więc
przez trzymiesięczną amnezję szkoliłem Sakurę? Gdybyśmy wcześniej o tym
wiedzieli, być może moglibyśmy to wykorzystać w trakcie walki na Michigacie. To
tak niedorzeczne, że aż śmieszne, nie być świadomym własnych umiejętności.
- Miecz ma sześćdziesiąt centymetrów długości
– podjął iście nauczycielskim tonem. – Oplot jedwabny wokół rękojeści pozwoli
ci utrzymać ją w dłoni niezależnie od warunków pogodowych.
Stalowe
ostrze zaskrzyło się w blasku wschodzącego słońca, gdy Sasuke w pełni powierzył
jej pieczę nad bronią, zaś sam splótł ręce na piersiach i posępnie wpatrywał
się w Sakurę.
- Nie jest ciężka – stwierdziła, lekko nią
poruszając.
- Oczywiście, że nie. Katana umożliwia ci
precyzyjne zadawanie cięć i nawet niezbyt utalentowanemu szermierzowi daje na
to szansę. Niestety ty nie jesteś tym „niezbyt utalentowanym”. Będziemy musieli
zacząć od samego początku. Postaraj się obchodzić z nią ostrożnie, jest
wartościowa.
- Nie masz się o co martwić. Będę uważać.
Dziękuję, że zgodziłeś się mnie uczyć – Dziewczyna studiowała katanę z
uśmiechem od ucha do ucha, natomiast Sasuke spoglądał na nią z nieodgadnionym
wyrazem twarzy.
Dotarło
do mnie, że już wtedy rozkwitło w nim coś na podobieństwo mojej teraźniejszej
słabości do Sakury. Czy kiedykolwiek zgodziłbym się trwonić czas na szkolenie
tak niepojętnej osoby jaką była Haruno? Po prawdzie, nie znałem szybkości
pochłaniania przez nią wiadomości, ale już na pewno wiedziałem, że z trudem
odnajdywała skupienie w należytych momentach.
Wystarczyło,
żebym skalkulował sposób w jaki mój sobowtór wywierca w niej dziury
spojrzeniem. Wypędziłem z siebie wątpliwości. Ten Sasuke z wolna zaczął
zezwalać uczuciom na spłynięcie.
Jego
zgoda na szkolenie miała mnóstwo jasnych stron. Przede wszystkim dobroduszność
mojego alter ego wyrwała podróżującą ze mną Sakurę z obłoków i dziewczyna
nareszcie zaczęła się ze mną komunikować. Sasuke wyjaśniał jej przeszłej wersji
odpowiednie pozycje i skomplikowane reguły, które pamiętałem do teraz i
recytowałem w myślach razem z nim. Z twarzy „mojej” Sakury zszedł smutek, gdy
zacząłem wytykać błędy jej sobowtóra jeszcze zanim zrobił to ten należący do
mnie.
- Nie szło mi wtedy najlepiej – przekrzywiła
głowę, patrząc jak jej siostra bliźniaczka okręca się wokół własnej osi i
nieporadnie przecina mieczem klona stworzonego przez tutejszego Sasuke. Gdy
wykonała, co prawda precyzyjne cięcie, całe dobre wrażenie uleciało, bo przy
lądowaniu zahaczyła o własną nogę i ledwie odzyskała balans.
- Przepraszam! – wyspała z przejęciem. Wyraźnie
widziałem jak bardzo stara się sprostać moim wymaganiom. W innym wypadku
groziło to odmówieniem dalszego szkolenia i wydaleniem z „Akademii”.
Podczas
oględzin ich wspólnych treningów, poznaliśmy kolejny szczegół, który dowodził
naszym wcześniejszym przypuszczeniom – to naprawdę nie iluzja. Sakura wyznała
mi, że w czasie naszych potyczek na Michigacie i mojej chwili otumanienia, w
której leżałem sparaliżowany, pożyczyła ode mnie ostrze i sama zadziwiła się
jak umiejętnie, nie tylko go utrzymała, ale także się nim posłużyła.
- To chyba był wynik twoich lekcji –
powiedziała mi szeptem, gdy ze zmęczenia chlasnęliśmy na ziemię i w pozycji
siedzącej oglądaliśmy dalszą część treningów.
Niestety
Zetsu nie uznał tego za przełomowy moment naszej przeszłości, ponieważ aż nadto
znajoma biel znów przejęła inicjatywę. Zanim jednak to się wydarzyło, zdążyło
mnie dobiec ostatnie szeptane pytanie Sakury:
- W jakim celu mnie szkoliłeś?
Odpowiedź
przybyła wraz z następnymi ukazywanymi nam sceneriami.
- Sasuke wciąż planuje odesłać dziewczynę z
powrotem do wioski – Ujawnił się nam Zetsu, tym razem wytopiony z podłoża,
podejrzliwe mrużący oczy, a zarazem złowieszczo uśmiechnięty.
Jego
słów słuchał Madara. Wyglądał zwyczajowo i siedział po turecku na jednym z
rzędu trzech rosłych kamieni. Oboje znajdywali się gdzieś na obrębach lasu.
Rozpoznawałem ten teren – niekiedy przechadzałem się tą trasę, gdy moje
zapotrzebowanie na świeże powietrze osiągnęło multum.
- Minął już miesiąc. Sasuke mówił, że muszą
przeczekać i uśpić twoją czujność, udając potulne szczenięta – podjął Zetsu. -
Wspominałem może, że zaczął szkolić tą dziewczynę w walce wręcz?
- Zatem najwyższa pora na nasze działanie –
Madara potarł ręce.
Na
twarzy jego wspólnika rozkwitły wątpliwości.
- Naprawdę chcesz podjąć się takiego ryzyka?
- To ty się go podejmiesz.
- Jeszcze nigdy nie ośmieliłem się zaglądać do
tego zwoju, a tym bardziej wykonać którąś z zapisanym w nim technik.
- Zwój? – Sakura wzdrygnęła się i spojrzała na
mnie.
Ach
tak. Za sprawą częstszych i gwałtowniejszych teleportacji, zupełnie zapomniałem
o uprzednio odkrytych niuansach. Sakura nadal nie była świadoma preparowanych
przez Madarę niespodzianek.
- Chcą mnie od ciebie uzależnić – wyjaśniłem
szeptem z obawy, że ktoś mógłby nas usłyszeć. Duchowa egzystencja wcale nie
gwarantowała prywatności, poza tym Madara był na tyle przerażający i cwany, że
mimo swego obecnego położenia na cmentarzu, w tych czasach mógł w jakiś sposób
wyniuchać nasze czasoprzestrzenne podróże.
- Tankyori no Jutsu – powiedział mężczyzna z
jadem w głosie i w celu zweryfikowania reakcji wspólnika, przekierował na niego
czerwień Sharinganu.
Sakura
wytrzeszczyła na mnie oczy.
- Kyori? A-ale… Powiedziałeś, że on chce
ciebie ode mnie uzależnić, a przecież… w teraźniejszości to ja…
- Tankyori no Jutsu? – zawtórował Zetsu.
- Tak zwie się ta technika. Przestudiowałem
gruntownie jej historię i początki. Co prawda nikt nie zna sposobu na jej
całkowite odwrócenie, ale sprytni Shinobi wytyczyli sobie drogę na skróty. To
twoje zadanie, Zetsu. Masz się przygotować i nie spartaczyć roboty.
- A co powiesz Sasuke? Chcesz go ostrzec czy…
- Oczywiście, że nie. Jest jeszcze
niedojrzałym szczeniakiem i nie byłby zbyt zadowolony gdybym zmusił go do
kontaktu z Medykiem, ale nie mam innego wyboru. Ta dziewczyna jest nam
potrzebna. Myślałem, że przez ten czas jakoś zdołają się ze sobą dogadać i
odpuścić wielki plan ucieczki, a tu proszę… Mimo zażyłości wciąż nie rezygnują.
- To mogła być sprawka Zetsu – pomyślałem na
głos, gdy mężczyźni na chwilę umilkli. Sakura goniła wzrokiem po ich twarzach i
trzęsła się z niepewności.
- Chcesz powiedzieć, że celowo wybrał mnie jak
ofiarę duszności? – zapytała.
- To tylko moja teoria. Prawdę poznamy
niedługo, ale póki co możesz zanotować to do listy pozostałych zagadek.
***
Zanotowałam,
ot co! Wykaz łamigłówek był obfity, a gdyby rzeczywiście wyszczególniono go na
zwoju, śmiałam twierdzić, że swoją opasłością przewyższyłby ten, będący
przyczyną wszystkich komplikacji w naszym życiu. Przeraziłam się, gdy przed
oczami, niczym jasne, zawadzające plamki, zjawił się znikąd znajomy kolor i
podszeptywania mojej świadomości o zbliżającej się podróży przez
czasoprzestrzeń.
Nie!
– wydałam z siebie niemy krzyk. Przed wypełnieniem mojego priorytetu i
rozsupłaniu kolejnego węzła nie powstrzymał mnie nawet ścinający krew w żyłach
Sharingan i złowrogi, pewny swego, ton.
- Sasuke – jęknęłam do niego. Wydawał się być równie niezadowolony z teleportacji.
Upłynęło
pięć sekund, a zieleń ustąpiła miejsca szkaradnemu mroku i szarzyźnie.
Odetchnęłam widząc pokój, w którym duet najczęściej ucinał sobie szeptane
rozmowy. Jeszcze większą ulgą była dla nas obecność Madary i Zetsu, a także
naszych przeszłych wersji, które, nieświadome zagrożenia, drzemały z
akompaniamentem harmonijnych oddechów.
- Rozumiem – szepnął Sasuke, spozierając
wzrokiem swojego sobowtóra. Biedakowi przysnęło się w pozycji siedzącej, gdzie
rolę prowizorycznej poduszki pełniły twarde, wypukłe skały. Moje alter ego
pokwapiło się o dogodniejsze warunki. Owinięta dwoma kocami i skulona w kłębek
Sakura mamrotała przez sen niezrozumiałe sentencje.
- Pośpiesz się! – Zetsu nie korzystał ze
swojej roztapiającej się wegetacji i tym razem stał nad Sasuke w pełnej
okazałości. Pod pachą, jak najcenniejszy skarb ludzkości, trzymał przeklęty
zwój.
- Zrobią to teraz? – zapytałam, choć było to
oczywistością.
Sasuke
potaknął i cały stężał, jakby naszpikowano go naraz potężną dawką
zaniepokojenia.
Patrzyłam
jak Zetsu rozwija zwój, robiąc to notabene równie umiejętnie, jak podczas
zamiaru wykonana Shirizoku. Patrzyłam i dumałam nad skutecznością ich intrygi.
Nie mogłam uwierzyć w to, że żaden z nas się nie ocknie podczas formowania
znaków i tworzenia pieczęci, zwłaszcza z wyczuloną naturą Shinobi.
Madara
postąpił krok do przodu i przycupnął naprzeciw sobowtóra Sasuke. Odtworzyłam
jego poczynienia, upewniając się, że mojej uwadze nie ujdzie jego
najdrobniejsze drgnięcie.
- Możesz zaczynać. To zajmie minutę –
przemówił swoim charakterystycznym tonem. Wstrzymałam oddech, gdy zaczął unosić
dłoń, a potem, nieostrożny, uchylił powiekę Sasuke, odsłaniając jego nieprzytomną
tęczówkę, która umiejscowiona była gdzieś w górnej części gałki ocznej.
- Co do…? – Wybałuszyłam oczy.
Okropnie
niedyskretny, bez dozy delikatności gest naturalnie wyrwał Sasuke ze snu.
Jego tęczówka natychmiast zmieniła swoje
położenie, lokując się pośrodku, zwężona i zdezorientowana. Drugie oko
otworzyło się bez ingerencji Madary. Uchiha zdołał wykrztusić z siebie jęk
zdumienia, po czym zaakompaniował mu świst, a ułożenie czarnych punkcików w
Sharinganie Madary zmieniło się.
- A to drań! – Teraźniejszy Sasuke zwinął
dłonie w pięści.
Uczulona
na jego napady agresji, wzmożone gdy w grę wchodził Madara, obróciłam się lekko
i pokolebałam uspokajająco ręką.
- A więc to tak wszystko się zaczęło… -
szepnęłam.
Madara
wyprostował się jak świeca i z prychnięciem pogardliwości przemierzył odcinek,
który dzielił go od mojego sobowtóra.
- Możesz już zaczynać – rzucił ku Zetsu.
Na
czworaka opuściłam zahipnotyzowanego Sasuke z przeszłości i zbliżyłam się do
swojej wersji. Zamaskowany mężczyzna powtórzył wszystkie ówczesne poczynania.
Zbudziłam się z tą samą nagłością co Sasuke, lecz Madara prędko ostudził mój
zapał i sprawił, że zaskoczona, drobna tęczówka zbiegła gdzieś w górny obszar
gałki. Gdybym tylko mogła w jakiś sposób im pomóc. Nie przerażała mnie nawet
koncepcja naruszenia konstrukcji przeszłości. Ocalenie nas przed Tankyori no
Jutsu gwarantowało pozbycie się większości problemów, które teraz nieustannie
zastępują nam ścieżkę i utrudniają jej przemierzanie.
Ale…
Co
by się wydarzyło, gdyby Shirizoku było techniką pozwalającej ingerować w
przeminięte czasy, pozwalającą zmieniać teraźniejszość? Co by się wydarzyło
gdybyśmy mieli ten przywilej i mogli teraz zapobiec wydarzeniom? Czy Sasuke
wrócił by do wioski? Być może. Czy spiknęlibyśmy się w walce przeciwko
Michigacie? Czy poznalibyśmy Akashi’ego, Tsubaki, Tenshi’ego i Ketsuto?
Potrząsnęłam
głową. Te myśli zdawały mi się tak przerażające, że nawet z możnością
przerwania Zetsu, nie uczyniłabym tego. Lęk przed utratą Sasuke i kociego
przyjaciela był monstrualnie wielki i wpływał na podjęte przeze mnie decyzje.
Może
to i dobrze – przemknęło mi przez myśl, gdy Zetsu zaczął stwarzać pierwsze,
licho błyskające pieczęcie. – To właśnie dzięki Kyori jestem tu z Sasuke. To
dzięki tej pozornie przeklętej i zatruwającej nam życie technice, przeżyłam tak
wiele i zrozumiałam, że życie samotnej matki wcale nie musi oznaczać wiecznego
uziemienia. Nawet w tym stanie zdołałam przeżyć masę przygód z wspaniałym
mężczyzną u boku.
Zachichotałam,
gdy Sasuke posłał mi pytające spojrzenie. Miałam teraz sporego banana na buzi i
łzy szczęścia w oczach – rozumiałam jego dezorientację.
Kiedy znajdziemy sprawcę dowiem
się dlaczego nam to zrobił, ale ośmielę się mu podziękować. Wierzę, że nam się
uda.
Czyż
to nie tymi słowami pocieszałam Sasuke w kajucie tuż przed pocałunkiem? Na
wspomnienie tego drugiego przyjemne ciepło opatuliło moje policzki,
sygnalizując zbliżające się rumieńce. W każdym razie muszę wypełnić
wcześniejsze zapewnienia i…
Spojrzałam
na Zetsu.
Podziękować
mu. W pewien sposób. Normalnie. Tak, żebym nie wyszła na wariatkę, tylko na
przyzwoitego, Konohańskiego obywatela, który nie żałuje żadnych rozdeptanych
kłopotów, których przyczyną było Kyori.
- Możliwość oglądania tej zapomnianej techniki
będzie ekscytująca, zwłaszcza, że najczęściej używano ją w moim klanie –
mruczał Madara. Widząc postępy Zetsu w budowaniu skomplikowanych pieczęci,
usunął się z drogi i przylgnął do ściany po przeciwległej stronie, lustrując
wszystko w charakterystyczny dla siebie sposób – z założonymi rękoma.
Rytuał
trwał nie więcej niż pięć minut. W powietrzu wyrysowały się atramentowe
symbole, które z czasem zaczęły nabierać blasku, obtaczając się spiralą
wirujących, kobaltowych błyskawic. Wyzwolona energia trzaskała niczym płomienne
ogniki i kąpała w swoim świetle nasze śpiące oblicza. Powaga sytuacji i ilość
konsekwencji jaką w przyszłości zrzuci na nas Kyori nie odebrała mi fascynacji
z jaką oglądałam widowisko.
W
którymś momencie szeptanych „zaklęć” Zetsu zjawił się wpierw przy Sasuke i
tknął delikatnie punkt na jego potylicy. To samo powtórzył z moim sobowtórem i
wtedy pojęłam, że wyznaczył miejsce zrodzenia się czarnych punkcików, o których
mówił Itachi. To one piekły mnie na przyjęciu powitalnym, gdy Uchiha musnął
mnie po raz pierwszy.
- Niewiarygodne – wymsknęło mi się podczas
oględzin.
Zetsu
brakowało tylko kotła i olbrzymiej, bajecznej łyżki, którą mieszałby swój
misterny wywar. Na jego twarzy dostrzegłam spływające krople potu i ujawniające
się w sinych punktach zmęczenie.
Bodaj
po minucie spektakl zakończył się wylatującym ze mnie skumulowaniem chakry,
która przywodziła odrobinę na myśl gwiezdny pył, objawiający się za każdym
razem, gdy korzystaliśmy z duchowej przenikalności. Energia wzbiła się w górę,
a wszystkie migoczące punkciki trzymały się blisko siebie, nie oddzielając się
od rojowiska nawet na sekundę.
Zetsu
wyswobodził się z oplatających go piorunów i, widząc szybującą chakrę, głośno
zaklął.
Madara
nie zwrócił na to uwagi przez donośne trzaskania i odgłosy przypominające
zwarcia.
Uśpione
ciało Sasuke wsiąknęło chakrę w sposób podkradnięty od Ren’a, kiedy ten musiał
pozbywać się platformy energii. W rezultacie, po dwóch minutach napiętych
oczekiwań wszystko ugasło. Dosłownie. Nastąpił jeden, spójny świst, a dotąd żywa,
buzująca spirala błyskawic wyparowała jak gdyby wystawiono ją na zbyt
wymagającą temperaturę. Gdybym nie była duchem, a osobą przynależącą do
przeszłości już zaczęłaby kasłać. Pary było prawdopodobnie więcej niżli podczas
aktywacji bomb kamuflujących ucieczkę.
- Skończyło się! – fuknęłam, bo nikt obecny
nie palił się do komentarzy. – Kyori zostało aktywowane… przez Zetsu… w
obskurnej, podziemnej norze, jak mniemam.
- Ale jajca… - Uwaga, acz komiczna, brzmiała
przedziwne, zwłaszcza rzucona z ust dostojnego potomka Uchihów.
- Poważnie? Tylko tyle masz do powiedzenia?
- Kości zostały rzucone. Grę rozpoczęto –
syknął, przyoblekając maskę seryjnego zabójcy. – Nie wiem dlaczego Madara w
ostateczności nas rozdzielił, ale nie chcę mi się wierzyć, że ty i ja
przetrawiliśmy to ograniczenie i potulnie wypełnialiśmy jego rozkazy. Jestem
pewien, że coś wykombinowałem.
Nastała
zmiana. Nie wiedząc czemu uszczęśliwiło mnie, iż Sasuke nie określa naszych
przeszłych osobowości jako „oni”, lecz jako „my”.
Zetsu
uklęknął na jedno kolano i zaczął czerpać powietrza chciwymi haustami.
- Masz swoje pieprzone Tankyori no Jutsu –
sapnął.
- Hmm. A jednak woli to zataić.
- Co? – Łypnęłam na Sasuke.
Ten
natomiast aktywował jeden ze spektrum swoich najbardziej drażliwych taktyk i
przepuścił moje zapytanie mimo uszu, nie poświęcając mi ani sekundki uwagi.
Zagłębiłam
się w ogół zdarzeń, chcąc dociec prawdy. Faktycznie, nieomal wymknęła mi się z
głowy kwestia dotycząca szybującego skupiska chakry, którą wsiąkał Sasuke, mimo
że wedle skonstruowanej przez Itachi’ego definicji działania Kyori to śniąca
Sakura miała się nią zajadać.
- Zrobił to celowo? – Poczułam rozpierającą
mnie dumę. Wszak to ja, samodzielnie, do tego doszłam.
- Spójrz na niego – Sasuke wspomógł mnie swym
palcem wskazującym. – Nie wygląda jakby właśnie to zamierzał uczynić. Musiał
coś zagmatwać i w efekcie omyłkowo zrobić z ciebie ofiarę.
Ja
też nie miałam co do tego żadnych wątpliwości. Straszliwe, demoniczne
spojrzenie błądziło na naszych śpiących majestatach. Czaił się w nim żal, zawód
i wilcza wściekłość.
- Co jest? – Madara dostrzegł to w tej samej
chwili.
Przed
przybyciem odpowiedzi, rozpoczęła się teleportacja. Akurat teraz, gdy pragnęłam
na dłuższą metę zadomowić się w którymś
z przeszłych odcinków czasu, Zetsu postanawia działać wbrew moim
potrzebom i przenosić nas, kiedy nie jest to potrzebne. Zaciskałam pięści, gdy
obraz ze skalistej komnaty zaczął niknąć za kurtyną bieli.
W
trakcie czasoprzestrzennej podróży wokół mego żołądka zawsze zaciskał się krąg
tego samego lęku. Lęku przed zakończeniem duchowej tułaczki. Nie zniosłabym
opuszczenia obecnej egzystencji na rzecz spotkania twarzą w twarz z prawdziwym,
teraźniejszym Zetsu, który resztę opowiastek uściśliłby nam zapewne w paru
zdaniach.
Póki
co strach ten nie odnalazł urzeczywistnienia. Było to swego rodzaju
przewinięcie taśmy, jak na starych filmach. Znów ujrzeliśmy ten sam pokój,
miejsce większej części naszych szeptanych schadzek, gdzie górę nad nami brały
filozoficzne tematy. Było ono równie umorusane, pokryte przez brud i skażone
wieloma wirusami. Najmniejszy element nie uległ poprawie, tylko pokój znacznie
opustoszał, a przebywające w nim postaci zrezygnowały z usług Morfeusza.
- Przyniosę ci coś do jedzenia – zaoferował
się sobowtór Sasuke i stanął na prostych nogach. Do tej pory spędzał czas
niebezpiecznie blisko Sakury, a przed naszym zupełnym dotarciem tutaj miałam
wrażenie, że jej czoło spoczywa na męskim ramieniu.
- Pośpiesz się – Dźwięk tubalnego głosu
obrócił moją nostalgię wniwecz. Dopiero teraz pojęłam, że za drzwiami czai się
Zetsu. Z tej perspektywy byłam w stanie dostrzec kawałek jego bialutkiej
połowy.
- Też chcę iść – Moje alter ego wyciągnęło
tęsknie dłoń ku Sasuke. – Dlaczego mam tu zostać?
- Rozkaz Madary – odpowiedział jej Zetsu.
- Zaraz wrócę – dorzucił Sasuke. – Czekaj tu i
nie rozrabiaj.
- Nawet nie mam na to siły – Na uwierzytelnienie
swych słów Sakura usadowiła się wygodnie na kocu. Wystarczyło dorzucić koci
ogon, a nuż mogłaby konkurować z
Akashi’m. Wyglądała zdrowej. Po wilgotnych włosach mogłam domyślać się,
że niedawno, w jakiś tajemniczy sposób, odnalazła tutaj źródło wody i uległa
odurzającemu relaksowi.
Sasuke
uśmiechnął się pod nosem – nie, to nie był ten „mój” Sasuke – i idąc śladami
Zetsu rozesłał za sobą stwarzające echo dźwięki kroków.
Sakura
przymknęła powieki, ale przedstawienie jeszcze się nie skończyło. Postanowiłam
ubiec Uchihe i z rosnącym zapałem pognałam w stronę wyjścia, obwieszczając:
- Za nimi!
Z
przyzwyczajenia chwyciłam za klamkę, ale zgubiłam balast, natrafiając na pustą
przestrzeń. Sasuke z chrapliwym chichotem przeniknął drzwi, zwyciężając tym
samym krótki bój o pierwszeństwo. Puściłam się za nim, nie unikając
kłopotliwego uczucia w trakcie pokonywania materialnego elementu. Po
przezwyciężeniu skurczów w żołądku kamienna ściana wyrzuciła mnie na korytarz.
W oddali wypatrzyłam Sasuke, który zdążył już zrównać kroku ze swym bliźniakiem
i dotrzymującym mu towarzystwa demonem.
- Wreszcie – powiedział, gdy przybiegłam za
nimi.
- Gdzie zmierzamy?
- Analizując zasób pomieszczenia można nazwać
to kuchnią.
- Poważnie? – zdziwiłam się. – Macie tutaj
kuchnie?
- Nie spodziewaj się lodówek, sokowirówek i
mikrofalówek, zgoda? To tylko teoretycznie można tak okrzyknąć.
Najgorsze
w podziemnych tunelach było to, że nie stwarzały możliwości rozpoznania pory
dnia. Na zewnątrz świat mogła witać zarówno jutrzenka, jak i piorunująca pełnia
księżyca. Ponadto wszystko non stop prezentowało się jednakowo. Skały kąpały
się w świetle pochodni i kandelabr, no i moje uczucia! Cały czas asystował mi
stres i rozmaite odmiany strachu przed czyhającymi na nas tajemnicami
przeszłości.
Było
też jedno, drażliwe pytanie, które wprawiało moje serce w łopotania, a skórę oblewało
warstwą zimnego potu.
- Jestem tu już miesiąc, prawda? – zapytałam
Sasuke.
- Mniej więcej. Nie wiadomo ile czasu
przeminęło od kiedy Zetsu nam to uświadomił – odrzekł. – Dlaczego pytasz?
Jedna
trzecia amnezji wypełniła się strzępami wspomnień. Co z resztą? Według moich
wstępnych, oszacowanym danych w najbliższym czasie powinnam szykować się do
ucieczki od Madary.
- Hej – usłyszałam srogi ton Sasuke. Z
początku myślałam, że to klon wreszcie zdecydował się rozerwać wiszącą nad nami
ciszę, ale poderwawszy głowę, po prawej stronie ujrzałam dwoje piekielnie
niebezpiecznych, a zarazem cudownych oczu. – Sakura, co się dzieje?
Przygryzłam
dolną wargę. Z jednej strony odczułam wyraźną ulgę – niewiedza Sasuke oznaczała
rezygnację z dodatkowych dociekliwości, przynajmniej na chwilę obecną. Jednak
nie chciałam sama rozprawiać się z wątpliwościami, które piętrzyły się niczym
wyżyny książek w starych, zakurzonych księgarniach. Nie pozbędę się potrzeby do
posiadania wsparcia – ona zawsze będzie nade mną przeważała i domagała się
natychmiastowego spełnienia. Wolałam jednak na ten czas utrzymać język za
zębami, nawet jeżeli z moim charakterkiem wydawało się to absurdalne.
Poza
tym rycerzem na koniu w porę okazała się być przeszła wersja Sasuke.
- Co knujecie? – syknął. Całą czwórką (teoretycznie
dwójką) stanęliśmy przed wrotami masywniejszymi niż pozostałe drzwi na terenie
podziemi. Wyglądały jakby w rzeczywistości pełniły rolę głównego wejścia do
rezydencji bogatych i wpływowych klanów. Sasuke uchylił je nawet w sposób
kojarzony z urodziwymi ludźmi, których kieszenie po brzegi wypełniały
zielonkawe banknoty.
W
środku czyhał na nas Madara. Na tle cherlawego stołu z jedną, ułamaną nóżką,
która ostatnimi siłami wspierała konstrukcje wyglądał raczej jak niespełniona
kura domowa aniżeli śmiercionośny przestępca. Ciężko było mi cokolwiek
odczytać, mając wgląd jedynie na niepokaźny fragment jego twarzy. Z Sharingana
od zawsze biła wrogość i nielitościwość.
- Jak się czujesz, Sasuke? – Madara nie
przemówił głosem wyrażającym troskę, lecz i tak zdołał mnie tym zaskoczyć. –
Jakieś uściski w płucach, bóle, niespotykane dotąd dolegliwości?
- Cholera – mruknęłam.
- O czym ty mówisz? – Mężczyzna instynktownie
postąpił w tył, gruchocząc tym samym o nadchodzącego Zetsu.
- Hej, hej… Opanuj się, dzieciaku. To tylko
pytanie – zganił go.
- On wciąż nie powiedział Madarze o pomyłce –
powiedział „mój” Sasuke i wreszcie napotkałam jego spojrzenie. Było równie
skołowane co jego sobowtóra. Właściwie byłam gotowa na przełamanie ciążącej na
nas reguły i muśnięciu pocieszająco któregoś fragmentu jego skóry. Tak bardzo,
bardzo tego pragnęłam. Świadomość, że nie mogę uczynić żadnej z wyśnionych
rzeczy, nadawała zakazowi charakter pokusy, której z trudem jest nic ulec. Co
tam Madara! Co tam Zetsu i jego zatajony błąd! Gdy oddziaływały na mnie
iskierki płynące z tych cudownych oczu, reszta świata traciła swoją wartość.
Brr!
Pokręciłam raptownie głową w chwili, w której Sasuke chciał wznowić swoją
wypowiedź. Moje nietypowe zachowanie zbiło go z pantałyku.
- Sakura?
Nie
do wiary. Jak mogłam zapychać myśli takimi błahostkami, kiedy tymczasem nasze
życie teraźniejsze stoi pod znakiem zapytania, burzone stopniowo przez sekretną
przeszłość?
- Powiedz – zachęcał dalej Madara, choć przez
jego wścibską intonację nareszcie zaczęło przedzierać się zaniepokojenie. – Jak
trzymają się twoje płuca?
Sasuke
przebiegł po nich palcami w ramach kontroli.
- O czym ty mówisz?
Byłam
coraz bardziej zachwycona. Wyczuwalna w powietrzu atmosfera wzrastającego
napięcia była wręcz namacalna. Dla Zetsu stało się jasne, że wkrótce i do
Madary dotrze jego fatalna pomyłka.
- Czy to aby na pewno sto metrów? – zapytał,
choć było już wiadome, że pierwsze podejrzenia tlą się w jego głowie.
- Tak – odparł Zetsu. – Rzetelnie to wczoraj
sprawdziłem.
Także
z jego twarzy zaczął niknąć spokój. Panowie, którzy ukartowali całość
natarczywie wpatrywali się w uwięzionego między nimi Sasuke. Madara wystąpił do
przodu i zabrał głos:
- Dlaczego nic się nie dzieje?
- Nie wiem – Zetsu załamał ręce.
- Wie – dopowiedział wścibsko podróżujący ze
mną Sasuke, po czym zwrócił się do mnie: - Sakura, zdaje się, że twoja
bliźniaczka ma problemy. Sprawdź to.
- Nie ma mowy. Teraz będzie najlepsze. Zresztą
tak czy siak nie udzielę jej żadnej pomocy. Nie zapominaj o tej drażliwej
umiejętności przenikania.
- Sprawdźmy dziewczynę – podsunął demon, niby
od niechcenia, lecz wspólnie z Sasuke już dawno go przejrzeliśmy, a ponieważ
Madara póki co nie wydawał się pożytkować zapisanej w krwi Uchihów bystrości,
było to co najmniej dziwne.
- Sakurę? – Gniew ustąpił z twarzy przeszłego
Sasuke, zasłaniając się paniką.
Po
raz pierwszy ponury Sharingan przysłonięty oranżową maską, wyraził coś więcej
niż złowrogą melancholię. Madara zamarł i przekierował swą klanową zdobycz na
Zetsu.
- Chyba nie chcesz mi wmówić, że…
- Ostrzegałem! – wszedł mu w słowo
warknięciem. – Nie jestem mistrzem w używaniu zakazanych technik!
- Przez wiele pokoleń Tankyori no Jutsu obecne
było w klanie Uchiha, a ty oznajmiasz mi, że przy pierwszej próbie nie dałeś
sobie rady z czymś niegdyś tak powszechnym?
Ocho,
siejący postrach potomek elity Konohy lekko się zezłościł. Jego zwykle
opanowany, acz przesiąknięty przeraźliwą pewnością siebie głos był niczym w
porównaniu do wrzasku desperata. Madara mógł wyzwolić swoje najczarniejsze
moce, wiedziony gniewem i rozczarowaniem.
Najmniej
pojmujący ze spektaklu osobnik wodził wzrokiem na przemian po obu mężczyznach i
węszył za wskazówkami. Znałam tę taktykę. Sasuke do teraz postępował w ten
sposób, woląc w milczeniu wychwycić jak największą ilość pomocnych poszlak,
aniżeli w późniejszym czasie żałować impulsywności, pozostając z niczym.
- Spieprzyłeś to, Zetsu – Madara szerokimi
krokami pokonał odległość dzielącą go od drzwi. Znalazłszy się przy wrotach, na
powrót je uchylił i pośpiesznie wyszedł. Kroki słyszane z korytarza była jak
przyciszone grzmoty po potężnej, niszczycielskiej burzy.
Po
brzdęku drzwi Sasuke od razu spojrzał na Zetsu.
- Co z Sakurą, do cholery?
- Na razie nic, ale im dłużej będziesz tu stać,
tym bardziej przybliżasz ją do grobu – oznajmił, bynajmniej nie doprawiając
wypowiedzi żadnym wścibskim składnikiem – wprost przeciwnie – gdyby tylko
zmienił jej zawartość, zabrzmiałoby to jak przeprosiny.
- Co to ma znaczyć? – Sobowtór Sasuke
mimowolnie zbliżył się do wyjścia. – Co żeście zrobili? Gadaj!
- Nie trać czasu. Idź do niej.
- Nigdzie nie pójdę, póki czegoś mi nie
wyjaśnisz!
- To nie jest odpowiednia chwila. Jeśli zaraz
się tam nie zjawisz, ona umrze. Chcesz tego?
Mężczyzna
zastygnąwszy, rozpoczął wielki bój z kawałkami swych różnych osobowości. We
mnie tkwiły dwie jaźnie, Sasuke miał znacznie gorzej. Przypuszczałam, że w jego
środku gnieździło się więcej Uchihów o odmiennych poglądach, niż mieszkańcy
Konohy razem wzięci. Rzeźbiona, piękna twarz uformowała się na kształt przestrogi.
Sasuke raz po raz zaciskał i rozluźniał zwinięte w piąstki dłonie, zaś jego
wzrok nieustannie dążył do drzwi wyjściowych, by w rezultacie spocząć gdzieś na
nisko ulokowanych kształtach skalnych.
Nie
zniosłam napięcia. Obecnie między sobą ścierało się mnóstwo odmiennych natur
Sasuke. Natura kryminalisty, przyjaciela Konohy i troskliwego mężczyzny –
wszystkie oblicza zdążyłam poznać, a nawet pokochać. Nieważne co postanowi
Sasuke, tylko połączony tymi wątpliwościami może naprawdę być sobą i postąpić
właściwie w zależności od sytuacji.
- Dobra – mruknęłam walczenie, jakbym
znajdywała się na czele szyku bojowego. – Niech ci będzie. Pójdę sprawdzić swój
stan. Ty chyba nigdy się nie zdecydujesz.
- Nie musisz! – Sasuke zatarasował mi drogę
swoim ramieniem. O mały włos uniknęłam styku.
- Dlaczego?
- Zaraz sam tam przybiegnę. Zobaczysz –
powiedział najpewniej w świecie i
otaksował wzrokiem swojego klona.
Wciąż
toczył bitwę. Wiedział, że pędząc w stronę prawdopodobnie duszącej się Sakury
objawi bezpośrednio swoją troskliwość. Bezlitosna jaźń - element ciemnej sfery
nie mógł ujawnić, że na kimś mu zależy. To skreśliłoby go także w oczach
Madary, a wszak to w nim chciał wzbudzić respekt.
W
końcu ktoś zwyciężył batalię i to z miażdżącą przewagą. Sasuke pobudził do
życia silniki, a ich chrobot wyraził w męskich, zdeterminowanych pojękiwaniach.
Nie minęło pięć sekund, a już, niczym torpeda, wyburzył na korytarz, bez wglądu
na stan wrót, które otworzył bez krzty delikatności.
- A nie mówiłem? – Towarzyszący mi podróżnik w
czasie uśmiechnął się z ojcowską dumą.
Równie
hałaśliwie i dynamicznie wykaraskaliśmy się z pseudo-kuchni. Nie zwracałam
uwagi na poziom oświetlenia, ponieważ kilkakrotne wędrówki przez te korytarze
zdążyły mnie odrobine zaznajomić z ich tajemnicami. W skrytości ducha
wiedziałam, że swoją stabilność zawdzięczam zdolności do przenikania. Inaczej
niewątpliwie już dawno potknęłabym się o którąś z nierówności.
Zapamiętałam
nawet trasę. Dwa zakręty w lewo, jeden w prawo, a potem już gnałam do końca
korytarza, polegając na orientacji Sasuke. Dla świętego spokoju zerknęłam za
siebie, ale Zetsu nie brał udziału w pościgach, więc skoncentrowałam się
bardziej na ścianach i wybierałam potencjalne miejsca, z których mogło wytopić
się jego ciało.
Chwilę
później dostrzegłam uchylone drzwi. Poznałam obszar i wiedziałam już, że to
tutaj moje alter ego skazano na potworne męczarnie. Gdy wkradliśmy się do
środka, Sasuke posłał mi pytające spojrzenie, nie rozumiejąc moich uporczywych
chęci do skorzystania z otwartej przestrzeni, zamiast wniknięcia w ścianę.
Zignorowałam go i kulturalnie przestąpiłam próg zastając skuloną w spazmach
bólu Sakurę.
Sasuke,
zdyszany, lustrował ją z rozwartymi oczyma, aż wreszcie zebrał się w sobie i
zjawił się obok, zaciskając dłonie na jej ramionach.
- Sakura! Sakura, słyszysz mnie?
Dziewczyna
miała mroczki przed oczami. Gapiła się tępo na mężczyznę i mogłam wyobrazić
sobie jak w odurzeniu zachwalała jego ponad przeciętną urodę, nadrabiając
przegapione hausty, których nie otrzymała, gdy odległość wyniosła pechową
setkę, dlatego prócz oddechów Sasuke rozlegały się także jej własne.
- S-sasuke? – wyjąkała chrapliwie. – Nie
mogłam oddychać i… - Pobladła oraz skołowana przytknęła dłoń do serca. – Boli…
- Coś ty jej zrobił?! – Sasuke gwałtownie
zwrócił się ku stojącemu w kącie Madarze. Histeria zbiegła z jego twarzy tak
prędko, jak tylko się pojawiła.
- Zetsu mnie rozczarował. Myślałem, że sprosta
temu zadaniu.
- Jakiemu zadaniu, do diaska? – W jego oczach
zapłonął ogień. – Użyliście jakiegoś Jutsu? Bez mojej wiedzy?
- A do czego potrzebna była mi twoja wiedza? –
prychnął Madara.
Sasuke
warknął z przestrogą jak matka chroniąca swoje młode przed zbliżającym się
lampartem.
Lampartem,
który ustąpił, unosząc dłonie w geście kapitulacji.
- Chcieliśmy mieć was na oku. Mówiłem ci już,
że ona jest nam potrzebna, a wy od dłuższego czasu planowaliście stąd zwiać –
Madara zaśmiał się fanatycznie na widok zdziczałej miny Sasuke. – Myślałeś, że
nie wiem? Naprawdę sądziłeś, że wszystko pójdzie zgodnie z waszymi zamierzeniami
i uda ci się odstawić tą dziewczynę z powrotem do wioski, bez konsekwencji?
Chciałem ją tutaj zatrzymać, ale Zetsu nie podołał i odrobinę skomplikował
całokształt.
- Do rzeczy – młodszy z Uchihów zaczął się
niecierpliwość. Słysząc kasłania Sakury, odwrócił się na powrót w jej stronę i
przebadał magnetycznym spojrzeniem. – Dlaczego się dusiła?
- Tankyori no Jutsu – zaświergotał Madara.
Wyjaśnienia
mnie nużyły. Znałam ich sens i powód jeszcze zanim odkrył to bystry umysł
Sasuke. Madara prawił w nieskończoność o zasadach Kyori i zamierzchłych
czasach, kiedy pielęgnowano czystość krwi i potęgę w silnych, szanowanych
klanach, takich jak Uchiha. Oczywiście żadna z jego porywających opowiastek nie
zrekompensowała Sasuke pogwałcenia jego osobistej przestrzeni, dlatego też
tlące się w oczach płomienie nie przygasły nawet na chwilkę. Czarny charakter
spektaklu kroczył po wybranym odcinku w pomieszczeniu jak lew. Myślałam, że
oprócz Itachi’ego nie istnieje już żaden gadatliwy Uchiha. Cha, nawet przeszłość
potrafi zaskoczyć!
- Teraz musimy się jej pozbyć – rzekł w
którymś momencie, a maska zdała się bezużyteczna – i tak wiedziałam, że po jego
twarzy rozlewa się podły uśmieszek.
- Nie – Moje gałki oczne zaczęły przypominać
spodki, gdy Sasuke obronnie zasłonił Sakurę swoim ciałem. – Powiedz mi gdzie
jest zwój?
- Daleko. Wręczyłem go pewnego małemu
miasteczku w zamian za usługi w trakcie wojny z Konohą. Myślę, że wykorzystują
go obecnie w bardziej owocny sposób niż…
Nie
dowiedzieliśmy się więcej. Sasuke poderwał się z miejsca i szarpnął za płaszcz
Madary. Wszystko wydarzyło się migiem, a kiedy szelesty ucichły, trudno
przyszło mi określić skąd zamaskowany mężczyzna wziął się nagle pod ścianą,
przygnieżdżony przez buzujące z wściekłości cielsko Sasuke.
- Idioto! – wrzasnął. – Jak śmiałeś?! Jak
śmiałeś tak nas potraktować?!
- Sto metrów – Sakura chlipała cichuteńko w
tyle.
Gdy
myślałam już, że niebawem wstąpi tu prawdziwy rozgardiasz, a Sasuke da upust
swym tłumionym złością, ścieżkę przeszłości znienacka zastąpiła przeklęta biel.
Otwarcie wyraziwszy swoją frustrację, utworzyłam z rąk piąstki imitując
rąbnięcia w materialną ścianę.
- Nie teraz! – Przemawiała przeze mnie złość.
Przybiegłam do Sakury i wystawiłam chętną do przyjęcia dłoń, ale nikt jej nie ujął,
oprócz baśniowych pyłków zrodzonych z moich czynów.
Sasuke
stojący za mną roześmiał się ponuro.
- Widocznie Zetsu chce uniknąć
zademonstrowania sceny, w której dostaje lanie od Madary za pomyłkę.
- Mógłby odstawić swoją dumę na dalszy plan i
nie gmatwać wystarczająco zamotanych spraw. Teraz szykowało się najlepsze!
- Hej! Nie traktuj tego jak rozrywkę!
- Słucham? – zachłysnęłam się i natychmiast
obrzuciłam go oskarżycielskim spojrzeniem. Biel nieomal zupełnie pożarła
widziany dotychczas obraz. – Jak możesz przypuszczać, że oglądanie naszej
przeszłości sprawa mi frajdę? Wiesz co? Chyba twoje poprzednie słowa idealnie
wyraziły istotę tego wszystkiego.
Sasuke
uniósł jedną brew.
- Moje słowa?
- To są jajca.
- Bardzo poetycko ujęte – mruknął, wyrażając
swoje aplauzy w drwiących klaśnięciach. Jednocześnie przymknął powieki. Jego
krucze, proste kosmyki poderwały się do eleganckiego tańca, świadomie (bądź też
nie) zdolności do czynienia z ich właściciela wybornego kąska.
A
ja byłam bardzo, bardzo głodna.
Pocierałam
dłońmi o brzuch, jak gdyby mogło to pomóc w ujarzmieniu rozszalałego żołądka.
Właściwie dopóki nie pomyślałam o jedzeniu, dopóty żaden odgłos nie wydobył się
z mojego brucha. Gdy na nieszczęście wynalazłam znakomite porównanie do mojego
mężczyzny, odpowiedzialne za pracę w żołądku
trybiki natychmiast ponowiły swoją żywotność i zasygnalizowały opustoszenie.
Podróże w czasie nie tylko przyprawiają człowieka o ból głowy. Odpowiedzialne
są też za wszechogarniające wycieczenie, bóle mięśni i głód, który wzrastał w
niezgodnym z człowieczą naturą tempie.
W
efekcie, kiedy drobinki zmaterializowały nas w nowej sferze, przetarłam
niemrawe oczęta i poprosiłam szeptem o dodatkowe sekundy skupienia.
Uwidziałam
moje alter ego, Sasuke i japoński miecz, którym posługiwała się dziewczyna.
Przyrząd wyglądał na solidnie wysłużony, a jego metaliczna powierzchnia usiana
była niezliczoną ilością niedoskonałości i brudu.
- To się nie uda – wyrzęziła ona. Duet
otaczała spłowiała zieleń lasu. Wokół było pochmurnie i podejrzanie szarawo.
Powoli docierało do mnie, że ciężkie, wręcz namacalne powietrze unoszące się w
górze, to mgła, a Sasuke nie bez powodu trzyma w pogotowiu kunai i łypie na
towarzyszkę.
- Oni walczyli? – zapytałam jego obecną
wersję.
- Nie wiem co się dzieje. Po prostu wsłuchuj
się w ich słowa.
- Nie mamy wyjścia – Sobowtór Uchihy odezwał
się tuż po nim. Był równie zziajany co Sakura i stał jej naprzeciw, pałając
walecznością. – Inaczej nigdy nie uwolnimy się spod działania Tankyori no
Justu.
- Kiri, tak? – Dziewczyna wpadła w szpony
melancholii. Z zamyślonym wejrzeniem osunęła się w dół po pniu rozrośniętego
drzewa. Jego gałęzie wyginały się w łuki, a przy wezbraniu silniejszego
powiewu, muskały Sakurę po nagich ramionach.
Nie
zdziwiło mnie wyłącznie wymamrotane miano wioski, ale także sam stan dziewczyny.
Sprawiała wrażenie dzielnej wojowniczki, która zwyciężyła decydujące starcie.
Po dokładniejszej inspekcji, mogłam śmiało stwierdzić, że w spodnie, które
nosiła dałabym radę wcisnąć nawet dwie Sakury. Ich stabilność i ochronę przed
zsunięciem zapewniał prowizoryczny pasek utworzony z zżółkniałego bandaża. Materiał opatrunkowy był zarazem jedyną górną
częścią jej stroju i pełnił tam rolę ochroniarza piersi. Prezentowałam się…
przyswajalnie i mogłabym rzec – seksownie.
- Usiłowałem przez ten tydzień zgromadzić
informacje. Przysłuchiwałem się rozmową Madary. Zetsu zdradził mi, że przetransportował
on zwój na wyspę – Sasuke przycupnął
przed dziewczyną z nonszalancją.
- A jak wiadomo jedynym terytorium, na którym
rozsiane są wyspy jest Kiri – dokończyła.
- Dokładnie. To tam musimy się udać i żądać od
kilku mieszkańców króciusieńkiego wywiadu. Możemy podać się za obywateli któreś
ze znanych wiosek. Masz opaskę z Konohy – na pewno to wykorzystamy.
- Świetnie! – ucieszyła się. – Wcielimy się w
zupełnie inne postaci. Wybierzemy imiona i…
Sasuke
westchnął, ale zrobił to w sposób ubawiony zapalczywością towarzyszki.
- Tak… Możesz popisać się swoją kreatywnością.
Sakura
wstrząsnęła piąstkami. Był to kolejny gest podkradnięty z teraźniejszości.
Robiłam tak do tej pory i nie zamierzałam rezygnować ze swojego bojowego gestu.
Ciężko
było mi w to uwierzyć i prawdę powiedziawszy przez chwilę zrzuciłam to wrażenie
na przemęczony wzrok – Sasuke się uśmiechał. Prawdziwie, serdecznie… Uśmiechał
się i przyglądał dziewczynie z miną mówiącą: „Ona jest niesamowita”. I
głupiutka, dopowiedziałam sobie w myślach. Tak, nie miałam wątpliwości, że to
określenie również przemknęło przez jego umysł.
- Załatwię sfalsyfikowane dokumenty –
powiedział. – Będą tak samo wiarygodne jak podrobiony dowód tożsamości
Iyashi’ego. Tym ludziom można zaufać, znają się na swoim fachu. Szczęście nam
dopisuje, bo natkniemy się na nich w drodze do Kiri. Dopilnuj, żeby w trakcie
podróży wymyśleć nam imiona. Normalnie imiona – rzucił ostrzegawczo, bo, jak
się domyślałam, już nie raz przyszło mu zmierzyć się z moją wyuczoną od Ren’a
pomysłowością.
Ta
z pozoru błaha myśl o chłopaku, znikąd przywołała do mojego umysłu jego obraz. Spowodowało
to chwilowy, tępy ból w piersi, który w porę złagodziły nabierające rozpędu
plany tej dwójki.
Byli
niezawodni. I uroczy na swój sposób.
- Chcę nazywać się Momo – wyznała cicho
Sakura. – Nazwisko jeszcze przemyślę.
Dwie
pary czarnych tęczówek spoczęły na niej w celu uświadomienia wagi tego
szaleństwa.
- Momo? – powtórzyły chórem obie wersje
Sasuke. – To śmieszne – dopowiedział ten z przeszłości.
- Mnie się podoba.
Nie okłamuj się, Sakura. Po
prostu chciałaś mieć blisko serca cząstkę, która przypominałaby ci o Ren’ie i pełniła
funkcję bodźca, kłującego cię w chwilach zwątpienia. Przejrzałam tą dziewczynę na
wylot. Wystarczyło mi tylko zajrzeć w głąb dwóch, owalnych szmaragdów.
Wampirzyca Momo było przerażającym horrorem i
wyłącznym tytułem, na który nie reagowałam lękiem, ale nawałnicą wspomnień
dotyczących przyjaciela.
- A ty? – ściszywszy intonację, zatopiła oczy
w pochmurnych niebie. – Jak ty chcesz się nazywać?
- Myślałem, że to ty odpalisz silniki i coś
wymyślisz. Ja nie mam do tego głowy – odwarknął.
- Nie przesadzaj. Na pewno jest jakieś imię,
które wyjątkowo ci się podoba.
- Hmm – Mężczyzna przybrał nagle minę, która
najbardziej odzwierciedlała następstwo po wypiciu przeterminowanego mleka. Na
moment zapatrzył się w obliczę mojej przeszłej wersji, po czym podążywszy jej
śladami, skupił się na nieboskłonie. Opatuleni mgłą, wyglądali jak dwie,
zaszywające się w mroku zjawy. – Skoro nazwałaś siebie Momo, aż boję się
pomyśleć co przygotujesz dla mnie.
- No, no – uśmiechnęła się. – Widzisz? Musisz
sam zadziałać w tej kwestii.
Nastała
leśna cisza. Wiatr anonsował żyjące drzewa i krzewy, łącznie z piskliwymi
pieśniami ptaków i skrzeczeniem ugrupowania wron, które obsiadły gałęzie
nieopodal nas. Wkrótce potęga powiewów wzrosła. Pożałowałam na moment
przenikalności, ponieważ takie uderzenie masy powietrza otrzeźwiłoby mój
przesycony zdarzeniami umysł.
Gdy
wiatr względnie się uspokoił, rozległ się szept.
- Satoshi.
Zbite
chmurzyska na niebie przestały być dla Sakury wartościowe. Z anielskim spokojem
i matczynym zrozumieniem rzuciła okiem na partnera.
- Satoshi – Jej głos zabrzmiał jak śpiew. –
Podoba mi się.
Mężczyzna
przyoblekł urzędową maskę i owinął wokół palca cieniusieńkie pasmo różu.
- Musimy się tym zająć. Twoje włosy są zbyt
rozpoznawalne.
Zaczynałam
domyślać się co się tu wyprawia i ani trochę mi się to nie spodobało. Podczas
gdy Sakura z przeszłości, promienna i wesolutka wdała się w bezkonfliktową
pogawędkę z Sasuke, ja próbowałam odeprzeć nacierającą na mnie falę histerii i
zaskoczenia. Byłam jak uszkodzona, wiążąca koniec z końcem tratwa na otwartym
morzu. Nie mogłam nic począć widząc nadchodzący sztorm. Niebo raz za razem
oświetlała burzowa migotliwość, zbliżająca się do mnie w żółwim tempie, w celu
stopniowego podnoszenia napięcia i uczynienia mojej śmierci bardziej okrutnej
oraz dobitnej.
Uległam.
Poddałam się. Fala gruchnęła w tratwę, a wodny wir wciągnął ją w odmęty nicości
i bezkresnego cierpienia. Ktoś wcisnął
guzik, uaktywniając we mnie proces paniki. Uczucie pogłębiało się im dłużej
patrzyłam na poczynania niezawodnego duetu…
- Co powiesz na perukę? – zagadnął sobowtór
Sasuke. Wetknął kunai z powrotem za pas i tym razem odważnie przeczesał
obszerniejszą warstwę jedwabistych puklów Sakury. – Róż łatwo zapamiętać. Nie
znam nikogo o tym kolorze włosów.
Sakura
zadąsała się jak niezadowolone z prezentu dziecko.
- To konieczne? Lubię swoje włosy.
- Nie każę ci ich obciąć, tylko ukryć.
- To dobrze.
- Nigdy tego nie rób – Nagle głos Sasuke stał
się ostrzejszy, nawet od jego wrodzonej, „suchej” intonacji.
- Czego? – zdziwiła się.
- Nie obcinaj włosów.
Słysząc
to, rozluźniła się w widoczny sposób i z chichotem odchyliła głowę.
- Nie martw się. Nie zrobię tego.
Odnalazłam
brakujące puzzle. Dotąd układanka miała wiele nieścisłości i luk. Odkryto już
tożsamość Iyashi’ego i cele Madary, ale dalsza część była niedokończona.
Dopiero teraz dostrzegłam upragnione elementy zagadki, które okazały się
jeszcze bardziej szokujące od skrywającego się za brunatną płachtą Sasuke i
niecnych planów Madary.
Nasze
luki w pamięci były jak bułka z masłem, porównując je z nowym odkryciem.
Przyjrzałam
się Sasuke, chociaż byłam więcej niż pewna, że pojął wszystko jeszcze przede
mną. To był szczyt absurdów, a mój reżyser zasługiwał na specjalną ceremonię i
monstrualny order ze złota.
Tak
jak myślałam – Sasuke odpłynął. Podróżował gdzieś po swym własnym, wyśnionym
świecie, karcąc się za nieuwagę i poszukując czegoś co mogłoby temu zaprzeczyć.
Ale wszystko się zgadzało, co do joty.
Satoshi i dziewczyna z lokami.
Nie
oblałam się dumą, wiedząc na jaką perukę zdecyduje się Sakura. Miedziane,
połyskujące pasma były tak pochlebnie zachwalane przez panią Hotaru Tomoko, bo
biedna staruszka i ślepi my nie mieliśmy bladego pojęcia, że wcale nie są
tworem natury, lecz zwykłą sztuczką.
Ta kobieta była sympatyczna,
ale mężczyzna nie pisnął ani słówka. W ogóle ze mną nie rozmawiał. Za bardzo go
nie pamiętam. Spod kaptura wystawało tylko kilka ciemnych kosmyków. Był jakiś
naburmuszony i bardzo wysoki. Za to diametralnie przezwyciężał wzrostem swoją
partnerkę. Ta była nawet mniejsza ode mnie.
Nie
wiedziałam jakim cudem moja wyobraźnia tak idealnie odtworzyła w głowie
wzmocniony echem głos staruszki z kolorowej chatki.
Później
dołączył się nawet Ren:
Rozumiem, że szukamy karypla i
wielkoluda?
Karypla…
- zawtórowałam w myślach i kątem oka przestudiowałam wzrost Sasuke. – Karypel i
wielkolud.
- Cholera! – Uchiha podchwycił moje
spojrzenie. Przełknął ślinę, a ja pomyślałam, że dotąd nie widziałam go tak
przerażonego.
C-czyli,
że co?
To
my byliśmy szpiegami, za którymi uganialiśmy się od początku całego galimatiasu?
Ryzykowaliśmy życiem, toczyliśmy bitwy z królewską armią, włamywaliśmy się do
zamczyska, obgadywaliśmy całość w kajucie – skryci i przyczajeni, podejrzewając
kamratów o zdradę… Robiliśmy to wszystko z płomienną zachłannością, otrzymując
w zamian bzdurną, pieprzoną scenę, gdzie odtajana jest istota naszych
postępowań?
Szpiedzy
Madary…
Nieustannie
mieliśmy ich pod samym nosem.
A
nawet jeszcze bliżej.
Od autorki: Gdybyście tylko ujrzeli moją
minę po wystukaniu ostatnich literek tego rozdziału. Rany, co za ulga! Wreszcie
rozprawiłam się z tym diabłem. Poważnie. Ta notka wyjątkowo pozbawiła mnie
wszelkich sił i wypaliła mi móżdżek. Nic wyjątkowego, a jednak nad końcówką
pastwiłam się przez dwa dni – dlatego też nie dotrzymałam zakładanego terminu.
Dzień
spóźnienia to jednak nic strasznego! Mogło być gorzej.
Dobra!
A teraz na poważnie! Jestem okropnie ciekawa ilu z was domyślało się tego, co odkryła
nasza kochana parka! Czy było tak jak w przypadku tożsamości Iyashi’ego, czy
może tym razem udało mi się uzyskać zamierzony efekt i zaskoczyć większą rzeszę
czytelników?
Dziękuję
wam za to, że jesteście!
Bardzo,
bardzo, bardzo!
Bosko!
OdpowiedzUsuńMówiłam, że Sasuke z Sakurą byli już na wyspie, że spiknęli się już wcześniej, ale nie sądziłam, że to oni będą tymi szpiegami. O tym akurat nie pomyślałam. ^^
Czy mnie się wydawało (jestem już trochę zmęczona), czy Sakura coś tam rozmyślała nad tą swoją ciążą?
No i Satoshi. :D Jak tatusiowi się podobało, tak mamusia nadała. xD Boże, to przecie musi być ich dziecko! Ekscytuje się już tym od kilku rozdziałów i czekam, czekam, aż wreszcie owa prawda ujrzy światło dzienne!
Pozdrawiam.
Dobranoc. :D
Mówisz, że ostatnia scena sprawiła Ci najwięcej problemów? To dziwne, bo ona spodobała mi się najbardziej. Ale to może dlatego, że był to jedyny fragment, który mnie zaskoczył? Tak, tego się naprawdę nie spodziewałam. Zdążyłam już nawet zapomnieć, że wgl jacyś szpiedzy Madary byli na tej wyspie (tak, ta moja niezawodna pamięć...), a tu sie okazuje nagle, że to byli oni :O No zdziwko! No i Satoshi ^^ cóż, jaki ojciec, taki syn, nie?
OdpowiedzUsuńOgólnie cały rozdział określiłabym słowem: statyczny. Taki.. no niby się działo, niby się wyjaśniało, a jednak mnie nie porwało. Czytałam ten rozdział wyjątkowo długo, bo niemal 2h, robiłam milion rzeczy naraz i jakoś nie potrafiłam się w niego wkręcić ;< Chyba się za bardzo przyzwyczaiłam, że Ty zawsze masz dużo tajemnic, a tu nagle wyjaśnienia... Chyba mogę zwalić na to winę - po prostu nie przywykłam! ;p
Dziś wyjątkowo krótko, bo jest już późno i oczy wysiadają...
Pozdrawiam i WENY! <3
[troublesome--love.blogspot.com]
No dora tego sie nie spodziewalam, koncowka najlepsza! Zaplanowalas to idealnie :D!
OdpowiedzUsuńRozdział przeczytałam jeszcze wczoraj, ale było strasznie późno jak skończyłam go czytać, więc komentuję dopiero teraz.
OdpowiedzUsuńRozdział raczej był spokojny, przez większość rozdziału nie działo się nic specjalnego. Ale końcówka mnie zaskoczyła. Sasuke i Sakura szpiegami Madary? Nieźle! Nie domyśliłam się tego, ale szczerzę mówiąc kompletnie o nich zapomniałam ! Sasuke nadał sobie imię Satoshi. A Sakura potem ff fff ff nazwała tak swojego syna. O kurde, ale słodkie!
Hm...jak Black_Cloud napisała wyżej, mi również wydawało się, że Sakura rozmyślała o swojej ciąży. Ale może to wina tego, że tak bardzo chcę żeby to się wyjaśniło, że wszędzie poszukuję jakiś wskazówek :)
No to pozostaję mi tylko czekać na następny rozdział.
Pozdrawiam, Miliko.
Hyhy karypel i wielkolud .. no po prostu cudne :D
OdpowiedzUsuńJak to mówią najciemniej pod latarnią, ostatnia scena najlepsza, a cały rozdział wspaniały.
Nic dodać nic ująć :)
Kurczę końcówkę rozdziału muszę porównać do Trylogii Czasu, Kerstin Gier. Kto czytał, to domyśli się o co mi chodzi ;)
OdpowiedzUsuńZgodzę się z chusteczka aha, że rozdział jest trochę "statyczny", chociaż mi pasuję słowo monotonny. Niby wszystko się wyjaśnia, ale nic się szczerze mówiąc nie dzieję. Nie raz się trochę pogubiłam, z odczuciami Sasuke i Sakury, i brakuję mi Akashi'ego i Itachi'ego.
Co się wydarzy w następnym rozdziale - nie wiem! Jednak już w tamtym domyśliłam się, że Satoshi to syn Saska, a może nawet wcześniej. Dało mi do myślenia to, jak Sakura pomyślała, że on i Satoshi zaciskają ręce we śnie xD hmm, to może troszkę zbyt łatwe do odgadnięcia było, nie będę mieć niespodzianki ;(
Mimo wszystko, rozdział jak zawsze świetny i wybaczam ci to drobne spóźnienie, chociaż przed ostatnie dni wręcz "czatowałam" na twoim FanPage i Twitterze. ;d
Pozdrawiam, Yuuki :)
http://uchiha-haruno-ss.blogspot.com/
Sasuke i Sakura byli szpiegami Madary? ;O
OdpowiedzUsuńJak to przeczytałam myślałam, że kopara mi opadnie. Cóż, w rozdziale w sumie to nie dzieje się aż tak wiele, jedynie są odkrywane odpowiedzi na tajemnice, jednak nie na wszystkie.
No i to imię, Satoshi. Teraz już jestem pewna, że między Sasuke i Sakurą coś zaszło ^^ I się z tego ogromnie cieszę. Szczerze zaczęłam współczuć Renowi, co w moim przypadku jest baaaaaardzo, ale to bardzo dziwne! ;O Zwykle za tym skubańcem nie przepadam, ale jednak mu współczuję. W końcu stracił kogoś cennego w swoim życiu, a jego przyjaciel zdaje się nawet nie wykazywać zainteresowaniem tą sprawą. Oczywiście Naruto zapewne się martwił i wyrywał sobie włosy z głowy, jednakże nie podjął żadnych działań, cóż to nie jest ten "Naruto", którego tak dobrze wszyscy znamy. Stał się przecież hokage i musi rządzić całą wioską, nie może zostawić tak po prostu tego na pastwę losu i gnać za nieliczną jednostką. Lecz brakuje mi jednak jego Naruciakowości, że tak to ujmę, po prostu brakuje... Co do reszty, naprawdę ( zresztą jak zwykle ) świetnie napisana! :D Ciekawi mnie jak się potoczą dalsze losy Sakury i Sasuke, na wyspie jako Momo i Satoshi! Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. Mam nadzieję, że po raz kolejny dasz nam dawkę tego dreszczyku emocji.
A i mam pytanko.. Skoro widziałam już u niektórych, to czemu ja też miałabym o to nie prosić? Czy mogłabym dostać Twój autograf ^^? Oczywiście jeśli nie sprawi Ci to żadnego problemu.. ;) Byłabym bardzo wdzięczna i bardzo szczęśliwa! ;)
Jeśli się zgodzisz, to mój e-mail: ceep.calm.and.love.naruto@gmail.com Tak, notabene, to mam na imię Natalia ( żeby nie było Sasame xD )
Pozdrawiam cieplutko i życzę weny! ;3
wiem że zabrzmi to wręcz okropnie głupio, ale to że w ostatnich momentach rozdziału mówią o szpiegach i że to oni zauważyłam dopiero w 5 wersie od końca.. wstyd i hańba mi że jestem dzisiaj tak mało pojętą osobą.. dzień miałam tak okropny, że nawet rozdział w moich oczach stracił na jakości.. choć nadal nie mogę powstrzymać marzycielskich rozmyślań gdy wspominałaś o iskrach podczas przechodzenia przez przedmioty.. i troszkę mi się gęba uśmiechnęła kiedy sasuke "macał" włosy sakury mówiąc, że jednak trzeba będzie użyć peruki xD
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
wydobył się z mojego brucha. - brzucha :)
OdpowiedzUsuńAgggh!!! Jak ja na ten rozdział czekałam! (i o dziwo, nie mam dużego poślizgu z przeczytaniem ^_^) Jeja! Ja podejrzewałam, że Satoshi to dziecko Sasuke, ale teraz to ja jestem tego niemal pewna!
Zgadzam się z Yuuki, cholernie mi brakuje Akashi'ego! Kocham tego kociaka <3
Ale teraz konkrety. Wyobrażam sobie Twój trud, przy pisaniu tego rozdziału. Tyle informacji... Dziwię się, że się przy tym nie pogubiłaś. Ale przecież to Ty - Akemii-legenda, więc nie powinnam się dziwić.
Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział :)
Pozdrawiam!
Byłam sobie na get around this, w linkach znalazłam twojego kolejnego bloga i po prostu musiałam wejść ;)
OdpowiedzUsuńWiedziałam, wiedziałam, wiedziałam. Co prawda, zaczęłam czytać tego bloga w poniedziałek, a skończyłam dzisiaj (wierz mi, to mój rekord rekordów, całkowicie olałam szkołę dla ANI co tylko potwierdza, iż jesteś moją idolką).
Niemalże od początku przeczuwałam, że to Sasuke może być ojcem Satoshiego ;) Przez samo to, że mały Satoshi to Sasuke jako dziecko, no, ale... to tylko domysły, oczywiście :)! Chociaż takie 99-procentowe :D
Gdybym miała skomentować kolejno każdy rozdział, to zapewne wyszłaby z tego spora powieść, więc rzucę się na ogół: cała podróż do Michigatty była urzekająca <3
Tak jak i dwa ich pocałunki. Żebyś widziała moją irytację, gdy Itachi im przerwał, ha! :D
Jeśli o postacie chodzi, to kilka naprawdę wzbudza we mnie sporo emocji:
Ino - taka, jak powinna być Ino, bardzo trafna. Wiecznie szczebiotająca przyjaciółka, która w ogień by ostatecznie wskoczyła :D
Naruto - Damn, troszkę mi brakuje Naruto-dzieciaka, muszę przyznać. Ten jest taki dość dojrzały, choć to w miarę zrozumiały, skoro jest Hokage :P Ale urzeka mnie jego troska o Sakurę, taka, jaka być powinna :D
Itachi - wielbię po stokroć <3 Że takiego typu Itasia nie doczekaliśmy się w mandze! :< Uwielbiam go i jego podejście do życia, ot co.
Akashi - przez niego polubiłam koty :P Naprawdę! Świetny charakter i dodaje tego akcentu humorystycznego :D
Mam wrażenie, że mamy wiele podobnych upodobań. Również jestem wielką fanką SasuSaku i względną NaruSaku ;P
Nie będę mówiła nic na temat samych głównych bohaterów, bo to przez nich tak zakochałam się w Ai no Ibuki :D
+ końcówka tego rozdziału naprawdę mnie zaskoczyła :P
Jakbyś informowała to posiadasz gg, ale jako, iż zdaję sobie sprawę, że to może być kłopot - "lajknęłam" Akemii na fejsie i zawsze mogę dowiadywać się stamtąd ;))!
Pozdrawiam!
Komentarz spóźniony, ale zawsze jakiś. xd Ta szkoła mnie wykończy.
OdpowiedzUsuńMadara i teksty typu "ale jajca" - pierwszy raz spotkałam się z czymś takim i długo czasu zajęło mi wyobrażenie sobie tego.
Zetsu spieprzył robotę. :/ No, ale w sumie gdyby nie on... :33
Bardzo podobało mi się w ostatnich rozdziałach to, że Sasek i Sakura "oglądali" swoją przeszłość. Nie wiem czy już o tym mówiłam, ale pomysł na to miałaś wręcz genialny.
Końcówka była zdecydowanie najlepsza. ^^
Sasuke - Satoshi. Omg <3 xd
Cóż, czekam na kolejny rozdział. Nie kończ jeszcze tego bloga, proszę. :) *.*
Czekam na next!
Rozdział spokojny i wiele się w nim wyjaśnia:) Już jestem prawie pewna, że Satoshi to syn Sasuke;) Końcówka rozdziału bardzo mi się podobała, wprowadziła taki moment zaskoczenia i ja już nie mogę się doczekać następnego rozdziału:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam;)
Jak! Jak mogłam trafić na Twoje blogi dopiero teraz! Spokojnie powoli nadrabiam, tutaj już jestem na bieżąco. Akemii, piszesz niewyobrażalnie dobrze! Widzę, że Twoja wyobraźnia nie zna granic. Stworzyłaś całkiem nowa historię, którą kocham. Tak, zauroczyłam się tym blogiem.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam ten rozdział i szczęka mi opadła, uwierz a do tego nie jest łatwo doprowadzić. Mam nadzieję, że Satoshi to syn Sasuke! Kocham każdą Twoja postać, każde usposobienie.
Trochę jest mi żal Ren'a, ale mimo wszystko SasuSaku musi wygrać. Ze słabościami, z brakiem zaufania. Nie ma innej opcji.
Nie każ mi długo czekać, będę chyba Twojego bloga sprawdzać po 3 razy dziennie! :D
Dużo weny Ci życze, ogromnie. pozdrawiam :)
Wybacz, że komentarz troszku spóźniony, ale ostatnie zaliczanie wszystkiego to masakra. Powiem Ci, że nie spodziewałam się, że padnie tutaj imię Satoshi w przeszłości. Nieźle mnie zaszokowałaś i czuję, że to, że Sakura nazwała tak syna, ma właśnie jakiś związek z tą "ukrytą" przeszłością. Ogólnie Zetsu zawiódł, ale gdyby nie to, to by nie było tak, jak jest teraz ;3 Więc za to jestem mu wdzięczna.
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa jak to dalej będzie, bo widać, potrafisz nas nieźle zaskoczyć. Duuużo weny, a najlepiej jeszcze więcej.
Chapter pierwsza klasa. Sasuke i Sakura szpiegami Madary?.Tym mnie zaskoczyłas :). Satoshi hmm...do tej pory nie wiedziałam skąd tak rzadkie imię ma syn Sakury,ale teraz wszystko jasne. Sasuke ojcem Sastoshiego,nie wiem jak o tym mysleć. Możecie to uznać za głupotę,ale na początku myslałam,że jest to syn Ren'a xd.Masz wenę i oby taka wena była dalej.Z niecierpliwoscią czekam na następny rozdział.
OdpowiedzUsuńNie no po prostu wbiłaś mnie w beton. Dziewczyno, jaką ty masz głowę, wyobraźnię, umiejętność tworzenia fabuły... Tego się opisać nie da!
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że komentuję dopiero teraz, ale wczesniej nie wiedziałam, że cokolwiek dodałaś. Nie wyskoczyło mi powiadomienie, a dopiero teraz zostałam poinformowana o tym rozdziale w pdf. Jeśli rodzice mnie nie przyczają, zaraz się za niego biorę <3
Ta notka powaliła mnie na łopatki. Nie była nudna, czy coś - wręcz przeciwnie, zaskakująca i intrygująca tak bardzo, że nie mogę się doczekać, aż przeczytam kolejny rozdział.
Lecę dalej! <3
Siostra dała mi spoilera, przez co o mało się nie zakrztusiłam. Sasuke ojcem?
OdpowiedzUsuń